Poprzednie częściTylko on, ona i motocykl - Prolog
Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tylko on, ona i motocykl - Rozdział 15 – Grom z jasnego nieba… (cz.1)

Jersey City, Nowy Jork, rok 2002

Wiele miesięcy minęło od zamachów z 11 września… Nowojorczycy już się uspokoili, teren w okolicach World Trade Center został uprzątnięty, a niedawna wojna w Afganistanie z Al-Kaidą odwróciła uwagę obywateli i mediów od problemów wewnętrznych. Obywatele przestali oglądać się z niepokojem przez ramię, a policja nie patrolowała już ulic z taką intensywnością. W Nowym Jorku znów zapanował względny spokój. Klub motocyklowy mógł wreszcie odetchnąć, ponieważ wraz z końcem żałoby policja przestała brać na celownik nawet najmniejszą aktywność przestępczą. To oznaczało, że ich ciemne interesy znów mogły normalnie funkcjonować i przynosić zyski. Przysłowiowy „Gravy Train” znów ruszył i nie zamierzał się zatrzymywać. Nie w chwili, gdy zbliżała się otwarta wojna z Cursed Riders.

— Pieprzone Araby… – powiedział Warlord siedząc przy barze w siedzibie klubu Fallen Angels i pijąc piwo.

— Wiedziałem, że to oni. Założę się, że Husajn im pomaga w ramach zemsty za to jak mu skopaliśmy tyłek w 1991! Mam nadzieję, że mały Bush wyśle głowice nuklearne prosto na jego wąsatą mordę! – wtrącił się Screwball.

— Amen, bracie! – powiedział siedzący obok i palący papierosa Coyote. — No i najważniejsze, że miasto się uspokoiło, bo chyba wiecie co to oznacza?! – spytał podniesionym głosem w stronę reszty motocyklistów znajdujących się w siedzibie!

— ATAK NA CURSED RIDERS! – odpowiedzieli chórem wszyscy.

— Dokładnie! Już czas pokazać tym złamasom który gang motocyklowy rozdaje karty w tym mieście! – dodał prezes Fallen Angels. — Nowy Jork jest za mały dla nas i Ridersów! Ktoś musi odejść i tymi osobami będą oni! Najwyższy czas zemścić się za wszystkich naszych poległych braci… Ratface’a… no i siostrę Evelyn… – zakończył przemowę.

— Skoro mowa o niej to wie ktoś gdzie ona się podziewa? I gdzie jest Ryan? – spytał Warlord, rozglądając się po budynku.

— Dobre pytanie… ktoś ich widział? – dołączył się do pytania Saint.

— Tak się martwicie, że to jest aż za słodkie… – odezwał się Big Hog. — Ryan i Evelyn byli na jakiejś imprezie z dragami i alkoholem w opuszczonym magazynie w jednej z dzielnic Brooklynu. Musieli bawić się w najlepsze, bo ja i Amy jechaliśmy sobie na małą… randkę na Coney Island i widzieliśmy po drodze jego zaparkowany motocykl. Pewnie teraz budzą się i mają kaca spotęgowanego przez ten cały seks, chlanie i ćpanie! – zaśmiał się Road Captain Angelsów.

— To bardzo prawdopodobne… – przyznała mu rację Amy. — Byłam z nimi tydzień temu na melanżu na Rockaway Beach w Queens i nasi milusińscy zaliczyli dokładnie to, co powiedział przed chwilą Frank: zaczęło się od luźnej zabawy przy muzyce, a skończyło na dragach, piciu i kochaniu się jakby nie było jutra. W sumie tak spędzają każdą wolną chwilę…

— Staromodna miłość w nowoczesnym świecie… uwielbiam to… – powiedział do siebie Coyote, po czym zwrócił się do Snake’a. — Ray, weź pojedź tam i sprawdź czy wszystko z nimi w porządku… jak będą w miarę stabilnym stanie, przyprowadź ich tutaj. Ja tu planuję zniszczenie Cursed Riders, a oni imprezują… Chociaż w sumie nie dziwię im się. Ta żałoba każdego do szału już doprowadzała, mimo że sprawa była słuszna. Też chyba zabiorę gdzieś Helen po tym wszystkim…

Snake kiwnął głową, wyszedł z siedziby i udał się na swój motocykl. Pomyślał o zakochanej parze i pokręcił głową.

 

„Stawiam dychę, że jeszcze śpią…”

 

Brooklyn, Nowy Jork

Evelyn usiadła na ziemi, jęknęła głośno i chwyciła się za bolącą głowę. Spojrzała ledwie otwartymi oczyma dookoła, żeby zbadać otoczenie. Znajdowała się w magazynie pełnym różnych skrzyń, podnośników oraz innych śpiących ludzi. Powoli zaczęła sobie przypominać imprezę, którą wczoraj zaliczyła z Ryanem, który leżał obok niej całkiem nagi. Gdyby nie jej głowa, z chęcią popatrzyłaby na jego umięśnione i wytatuowane ciało oraz „sprzęt”, który jej tak cudownie dogadzał… Motocyklista był przystojny i dziewczyna cieszyła się, że to ona jest jego „kociakiem”. Teraz jednak nie była w nastroju na takie myśli. Zacisnęła mocno oczy i chwyciła się za głowę, żeby próbować walczyć z tym przeklętym bólem. Oboje zaliczyli już do tej pory wiele imprez i dziewczyna mierzyła się z konsekwencjami swojego braku umiaru w ostrej zabawie, ale takiego cierpienia jeszcze nigdy nie doświadczyła.

 

„Dlaczego ja tyle piję? Przecież to już podpada pod alkoholizm chyba… i kiedy już myślę, że gorszego kaca mieć nie mogę, ten atakuje mnie z siłą wodospadu! Cholera, czuję się jakbym miała zaraz zejść z tego świata… Jakim cudem moja wątroba jeszcze funkcjonuje?”

 

Gdy ból w końcu trochę ustąpił, zaczęła rozglądać się za ubraniami swoimi i Ryana. Na szczęście nie były daleko porozrzucane i szybko je wszystkie zebrała. Gdy kończyła się ubierać i już miała zakładać swoją klubową ramoneskę, którą Ryan sprezentował jej na święta, poczuła jak zawartość żołądka podjeżdża jej do góry. Zwymiotowała trochę na swoją czarną koszulkę z logo zespołu Iron Maiden zanim pobiegła pod jedną ze ścian i dokończyła puszczać pawia.

 

„Cholera, to się dopiero nazywa upodlenie… Muszę jak najszybciej obudzić Ryana, żebyśmy wrócili do domu i wzięli prysznic…”

 

Gdy zdjęła zbezczeszczoną koszulkę i upewniła się, że już nic w jej układzie pokarmowym nie podejmie desperackiej próby wydostania się na wolność, spojrzała na swojego mężczyznę i przypomniała sobie, że znowu uprawiali ostry seks napędzany używkami wszelkiej maści i że Ryan nie używał prezerwatywy. Dziewczyna poczuła, że będzie musiała z nim o tym porozmawiać. Owszem, chciała założyć rodzinę, nawet pomimo pamiętnej rozmowy z żoną prezesa Angelsów, ale uważała, że to jednak powinien być wyjątkowy moment, nie melanż, którego prawie w ogóle nie pamięta. Spojrzała na niego jeszcze raz i uśmiechnęła się.

— On jest taki słodki, kiedy śpi… – powiedziała do siebie na głos.

— Ty jeszcze słodsza… – odpowiedział tajemniczy osobnik na lewo od niej. Tym osobnikiem był nikt inny jak Snake, który stał oparty o ścianę i próbował się nie roześmiać. — No witam, Evelyn… widzę, że imprezka się udała? – spytał ze złośliwym uśmiechem. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się w jego stronę, będąc w szoku. Przez jej stan nie poznała na początku głosu wiceprezesa Angelsów, ale gdy przyjrzała mu się, odzyskała spokój.

— Hej, Snake… długo tu jesteś? – spytała lekko zawstydzona, gdyż poczuła, że oglądanie jej w takim stanie musiało być żenujące.

— Widziałem jak ładnie pomalowałaś kawałek ściany tej rudery… – zaśmiał się motocyklista. — Spokojnie, każdy z nas tego doświadczył chociaż raz… Wszystko w porządku, tak poza tym?

— Pewnie… ale co ty tu robisz? Masz jakąś sprawę? – spytała Evie, próbując zetrzeć rzygowiny z koszulki.

— Tak. Coyote chce obgadać plan ataku na Cursed Riders. Najwyższy czas zrobić z tymi gnojkami porządek raz na zawsze. – odpowiedział Snake. Ta wiadomość uradowała dziewczynę. Czekała tak długo na tą okazję…

— W końcu… w końcu będę mogła zemścić się za śmierć Rachel! – powiedziała z uśmiechem. Snake tylko się uśmiechnął, ale jego uśmiech był jakiś dziwny. Evie jednak przez swojego kaca nie zastanawiała się nad nim zbyt mocno. — Czekaj, dobudzę tylko Ryana i…

— Dzień dobry, Kociaku… – powiedział enforcer Angelsów i solidnie ziewnął. Wstawał powoli trzymając się za brzuch i rozglądał za swoimi ubraniami. — O, człowieku, ta impreza chyba wymknęła się spod kontroli… – stwierdził śmiejąc się cicho. — Nic nie pamiętam…

— Ja też nie, nie przejmuj się… – powiedziała Evelyn i podeszła go pocałować. — Ry, Snake tu jest. Coyote potrzebuje twojej obecności! Coś o zemście na Ridersach i…

Nie było jej dane dokończyć, ponieważ Ryan nagle zgiął się wpół i zwymiotował na ziemię i trochę na jej glany. Wygląda na to, że jego żołądek również przechodził przez tortury. Dziewczyna tylko się zaśmiała patrząc na to wszystko.

— Kociaku, zaraz się ogarnę… wyjdź z Rayem na zewnątrz, ja doprowadzę się do… używalności… – powiedział Ryan, po czym znów zwrócił sobie pod nogi. Snake i Evie tylko parsknęli śmiechem i wyszli poczekać na niego. Między dwójką panowała dosyć dziwna cisza.

— Snake… mogę ci coś powiedzieć? – spytała dziewczyna w końcu przełamując tą ciszę.

— No jasne, laska… wal śmiało! – odparł Ray i popatrzył na nią.

— Słuchaj, chciałam pogadać odnośnie tego, co było w zeszłym roku. Wiesz, kiedy usłyszałam opowieść o tobie i córce Cesara… – zaczęła niepewnie. Myślała, że Snake się zdenerwuje, ale on tylko… westchnął.

— Laluniu, już o tym rozmawialiśmy przecież. Wszystko jest ok. Ja też trochę przesadziłem z tym swoim zachowaniem. Nie musimy do tego wracać. – odpowiedział.

— No tak, ale dużo nad tym myślałam. Naprawdę kochałeś tą dziewczynę, co?

— Nie masz nawet pojęcia, laska… ona była niczym anioł… zarówno z charakteru jak i wyglądu. Była jak… hmm… kojarzysz taką piosenkę w dziwnym języku, chyba jakiegoś kraju w Europie Wschodniej? Tytuł po angielsku brzmi „Dziewczyna o perłowych włosach”…

— Tak, kojarzę… – odparła Evie. — Piosenka piękna, ale nienawidziłam jej jak byłam młodsza. Zawsze przez nią płakałam… – zaśmiała się.

— Przez chwilę czułem, że to może być ta jedyna, wyobrażasz sobie? Spędzałem z nią każdą wolną chwilę, przez co rzadko bywałem w siedzibie klubu. Było nam razem cudownie… do czasu aż rok po rozpoczęciu naszego związku Cesar poznał prwadę… gotował się ze złości… I ta mała sprzeczka między nami doprowadziła do wojny Fallen Angels i Cursed Riders. Wojny, przez którą zginęło wielu naszych braci, w tym poprzedni prezes Angelsów. Straty Ridersów również były niemałe. Wszystko jednak zakończyło się w 1995 kiedy Nazi – prezes Ridersów przed Cesarem, ten który zmarł niedawno po tym, jak pojawiłaś się u nas po raz pierwszy… zwołał oficjalne spotkanie, na którym zaproponował rozejm między naszymi klubami. Czując się winnym tego wszystkiego, rozstałem się z Emmą, która popełniła samobójstwo dwa tygodnie po zawarciu rozejmu.

Evelyn słuchała tej historii z pełną uwagą jak zawsze, kiedy był poruszany temat gangu Fallen Angels i ich historii. Zauważyła też, że Snake’owi robiło się smutno za całą tą sytuację, co automatycznie sprawiało, że ona czuła się głupio za poruszenie tematu.

— Tak czy inaczej, to cała historia… a może ty coś powiesz mi? – spytał z przyjaznym uśmiechem.

— Jeśli chcesz znać szczegóły imprezy, daruj sobie. Czuję się jakbym miała amnezję… – odparła Evie masując się po czole.

— Dobra… a jak tam twoja siostra? Odzywała się przez ten czas?

 

„Co go tak to obchodzi?”

 

— Nie… martwi mnie to, ale wmawiam sobie, że teraz pewnie skończyła studia i ma dobrze płatną pracę. – odpowiedziała w końcu dziewczyna.

— To dobrze. Nie przejmuj się, na pewno wszystko z nią…

— No dobra, kociaku, możesz przestać mnie zdradzać! – zaśmiał się Ryan, który stanął za Rayem i Evelyn w pełni ubrany i w miarę otrzeźwiony. — Nie no, żartuję. Możemy już ruszać! – dodał i wsiadł na swój motocykl razem z dziewczyną. Snake zaś wsiadł na swój i wszyscy powoli ruszyli w stronę Jersey City.

 

Południowy Manhattan, Nowy Jork

Cesar leżał na kanapie w siedzibie swojego klubu motocyklowego i próbował trafić rzutkami zawieszoną kamizelkę Angelsów, którą zdarł z jednego z członków zabitych przez Meathook’a. Jego nastrój był ciężki do opisania. Z jednej strony cieszył się, że sytuacja w Nowym Jorku uspokoiła się na dobre, a media odwróciły uwagę miasta raportami o wojnie z terroryzmem, ale z drugiej był przejęty spotkaniem, jakie na niego czekało w Central Parku. Pretty Boy zaproponował, że pojedzie razem z nim, żeby upewnić się, że prezes Cursed Riders nie zrobi nic głupiego, ale ten uparł się na spotkanie w cztery oczy. Rozejrzał się po klubie i wstał w końcu z kanapy.

— Bracia! Jadę się zobaczyć z naszym… przyjacielem. Życzcie mi szczęścia i w razie czego, Pretty Boy zostanie prezesem po mnie! – oznajmił donośnie.

— Clint, jesteś co do tego pewien? – spytał X. — Może któryś z nas pojedzie z tobą?

— Jeszcze raz ktoś zada mi to pytanie, a przetrącę mu kręgosłup! – powiedział wściekły. — LUDZIE, TROCHĘ WIARY W WASZEGO LIDERA! – dodał.

— Tylko uważaj tam na siebie. – westchnął Pretty Boy, ale Cesar już opuścił budynek, po czym skierował się na swój motocykl i ruszył w stronę miejsca spotkania. Jadąc tak ulicami spojrzał w stronę miejsce, gdzie jeszcze parę miesięcy temu stały dwie ikoniczne dla Nowego Jorku wieże. Nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł się odważyć zniszczyć je… i to w ataku terrorystycznym. Nie potrafił też przestać myśleć o nadchodzącym spotkaniu. Miał pewne obawy co do jego przebiegu, ale na wszelki wypadek zawsze nosił swój wierny pistolet. Przez chwilę też przypomniał sobie o swojej córce i o tym feralnym dniu, w którym ją stracił.

 

„Wszystko przez tego cholernego Raya! Gdybym tylko wiedział, że zakocha się w mojej Emmie, wpakowałbym mu kulkę prosto w łeb już w dzień, w którym się poznali! Założę się, że zrobił z niej prostytutkę dla reszty Angelsów i ona nie mogła tego znieść. I właśnie dlatego…”

 

Jego myśli przerwał jednak klakson samochodu. Cesar tak się zamyślił o tym wszystkim, że nie zauważył, że zajechał drogę jakiemuś staremu taksówkarzowi!

— Przeklęci harleyowcy! – krzyknął oburzony kierowca. Prezes Ridersów tylko spojrzał gniewnie w jego stronę, na co ten zrobił się blady jakby stracił dużo krwi i ruszył na wstecznym swoją taksówką. Ridersi byli gangiem równie rozpoznawalnym co Angelsi oraz wzbudzali równie duży strach wśród prostych ludzi. Gdy Cesar skończył straszyć taksówkarza, ruszył dalej. Mieszkańcy Manhattanu patrzyli na niego z niepokojem, kiedy jechał ulicami, a jego to tylko cieszyło. Uwielbiał wzbudzać strach. Uwielbiał przerażone spojrzenia, jakimi obrzucali go ludzie, kiedy mijał ich lub prześladował. W końcu po kwadransie jazdy dotarł do Central Parku, gdzie zaparkował swój jednoślad i udał się na poszukiwanie swojego rozmówcy. Był pełen niepokoju, ponieważ obawiał się zasadzki, ale na szczęście miał przy sobie broń, a doświadczenie wojskowe też mogło mu się przydać. W końcu ile to już razy w Wietnamie brał udział w starciach z wrogiem mającym po swojej stronie przewagę liczebną?

— Witam… Bradley… – odezwał się znajomy głos za jego plecami. Cesar natychmiast odwrócił się i zobaczył przed sobą człowieka, którego znał aż za dobrze: Edwarda Stevensona – obecnego komisarza nowojorskiej policji oraz weterana wojny wietnamskiej, który wyciągnął Clinta, Raya i Bobby’ego z niemałych tarapatów. Prezes Ridersów stał w ciszy i patrzył na niego chłodnym spojrzeniem.

— Stevenson… dawno się nie widzieliśmy… – odezwał się w końcu. — Jesteś komisarzem policji, co? Kto by pomyślał… – dodał.

— Tak. O ile dobrze pamiętam, ostatni raz spotkaliśmy w 1969? Odesłali nas do domu po tej zasadzce na naszą bazę… – odpowiedział komisarz i podrapał się po łysej głowie.

— Uratowaliśmy cię przed ogniem snajpera Viet Congu… choć zdążył cię postrzelić w nogę. – przypominał sobie Cesar. — Więc przywlokłeś mnie tutaj… żeby wspominać stare dzieje? Myślałem, że to jakaś pułapka na mnie, skoro jesteś gliniarzem.

Stevenson zaśmiał się i zapalił cygaro, które wyjął z kieszeni.

— Nie, gdybym chciał wspominać, zabrałbym cię do baru! A po drugie, nie, nie stosuję takich brudnych zagrywek. Chcę wsadzić ciebie, Bobbyego i Raya, fakt… ale zrobię to tak jak należy. – odparł. — Celem tego spotkania jest ujawnienie ci kilku informacji, które mogą ci się przydać. Mam jednak pewne warunki.

— Warunki? – spytał zaskoczony Cesar. — Jakie znowu warunki? Nie zamierzam zawierać umów z gliniarzami! Nie jestem kapusiem!

— Nie, nie, nie! Źle mnie zrozumiałeś! – uspokoił go komisarz. — Moje warunki dotyczą pewnej osoby z gangu Fallen Angels. Widzisz, doskonale wiem, że chcesz ich wybić i nie zamierzam ci w tym przeszkadzać… Banda brudnych anarchistów na motocyklach chce się powystrzelać? Proszę bardzo! Tak długo jak cywile na tym nie cierpią ZA BARDZO, mam gdzieś wasze porachunki. Ale wybacz, trochę odbiegłem od tematu. Chodzi mi o to, że chcę, abyś pozostawił jedną osobę z Angelsów przy życiu i nie zrobił jej jakiejkolwiek krzywdy.

Clint słuchał słów Edwarda z pełną uwagą. Nie podobał mu się jednak ten warunek i to było widać.

— To cholernie nieciekawy warunek… dobrze wiesz, że gardzę tymi draniami! Ale pozwól, że spytam dla cholernej pewności… co to za osoba? – zapytał podejrzliwie.

— Helen Baker, żona Bobbyego. Chcę, żebyś zostawił ją w spokoju. – odpowiedział komisarz. Cesar był zdziwiony, gdy usłyszał jej nazwisko, ale widać było, że jego sceptycyzm powoli znikał. Po chwili nawet się uśmiechnął.

— Jego żonka, mówisz? Dobrze, nie wiem co planujesz, ale zgadzam się. Włos jej z głowy nie spadnie! Więc co to za informacje chciałeś mi przekazać? – spytał poprawiając swoją skurzaną kurtkę.

— Po pierwsze, być może zainteresuje cię fakt, że czarnoskóry gang Panthersów z północy Manhattanu zdobył z niewiadomego źródła duże ilości broni palnej, która mogłaby się przydać tobie i twoim ludziom. Po drugie, wiem o twojej córce… wiem, że popełniła samobójstwo. – oznajmił Stevenson, choć w jego głosie ciężko było wyczuć współczucie. Gdy tylko Cesar usłyszał o Emmie, jego postawa zmieniła się diametralnie. Nabrał powagi i spojrzał groźnie na swojego rozmówcę.

— Przemyśl każde następne słowo o mojej córce, Edward… – powiedział złowrogo prezes Ridersów. — Moja córka jest święta, słyszysz?!

— Ależ ja to wiem! I bardzo mi przykro z powodu jej śmierci! Nie zamierzam tego kwestionować. Chciałem tylko powiedzieć, że wiem kto ją podkusił do odebrania sobie życia…

Clint powinien być w szoku. Zaraz miał usłyszeć prawdę, której szukał od dawna. Miał swoją teorię na to co wtedy zaszło, ale teraz jego dawny kumpel z wojska mógł to potwierdzić…

— Naprawdę? Kto? Czy to był… Ray? – spytał powoli i patrzył Stevensonowi prosto w oczy.

— Tak… to on. – odpowiedział komisarz. — Kiedy ty walczyłeś w Brooklynie z Angelsami tamtego dnia, Ray pojawił się w twoim domu i zakończył ich związek. Nie obyło się bez kłótni i małej szarpaniny. To właśnie podczas niej twój dawny przyjaciel z wojska drwił z niej podżegał ją do samobójstwa. Wspominał też o jakimś seksie grupowym… – dodał, po czym wyciągnął jakieś zdjęcie, na którym był… Ray stojący w przy otwartym oknie i rozmawiający z Emmą. — A żebyś nie mówił, że to bezpodstawne słowa… masz tutaj dowód…

Cesar wpatrywał się w zdjęcie przez kilka minut, które dłużyły się w nieskończoność. Jego szok po chwili zastąpił gniew. Poczuł się jakby płonął ze złości w środku. Ręce zacisnęły się na zdjęciu i zaczęły się trząść.

— Więc to… prawda… to ten cholerny drań mi ją zabrał! – powiedział rozgniewany Cesar. — Rozerwę go na strzępy! ROZERWĘ NA STRZĘPY ICH WSZYSTKICH!!! – krzyknął.

— Ray powinien ponieść karę… dlatego obiecuję ci, że wasze wojny nie będą zakłócane przez policję. No, chyba że nastąpi eskalacja albo ofiary wśród cywilów. Do zobaczenia, przyjacielu! – powiedział z uśmiechem Stevenson i zaczął się oddalać. Clint jeszcze raz spojrzał na zdjęcie, a potem w niebo. Gdy już się trochę uspokoił, wrócił na swój motocykl i pognał w stronę siedziby Cursed Riders.

 

„ To wasz koniec, Angelsi!”

 

Godzinę później, Midtown Manhattan

Komisarz Stevenson szedł przez korytarz luksusowego hotelu wyraźnie zadowolony. Zatrzymał się przed pokojem z numerem 403 i zapukał do drzwi. Nie minęło dziesięć sekund, a otworzyła Vickie ubrana w elegancką białą koszulę, oraz czarną spódniczkę ołówkową. Choć uśmiechnęła się na widok gościa, widać było w jej oczach lekki stres.

— Pan komisarz! – powiedziała nie spuszczając wzroku ze swojego gościa. — Nie wiedziałam, że zjawi się pan tak wcześnie! Proszę wejść! Spokojnie, moja ukochana jest jeszcze w pracy… – dodała zapraszając mężczyznę do środka. Ten z kolei również się uśmiechał i wszedł.

— Ładnie się tu pani urządziła, pani Morgan… – stwierdził rozglądając się po apartamencie. Fakt, Victoria miała powody do dumy. Idealnie pomalowane ściany przyozdobione pieknymi obrazami, czyste i wyglądające nowocześnie meble, wielki telewizor plazmowy naprzeciwko dużego wyglądającego na wygodne łóżka, kuchnia rodem z pięciogwiazdkowych restauracji oraz widok na Central Park. Takim stylem życia nie pogardziliby nawet najbardziej wybredni milionerzy.

— Dziękuję. Ale chyba nie przyszedł pan podziwiać mojego mieszkania, prawda?

— Oczywiście, że nie. Chciałem tylko poinformować, że pierwsza faza naszego… planu jest już za nami. Zarówno Angelsi jak i Ridersi otrzymali odpowiednie informacje i ostra strzelanina między nimi jest tylko kwestią czasu… – oznajmił Stevenson.

— Naprawdę?! To fantastycznie! – odparła uradowana prokurator. — Ale… czy Clint Bradley zgodził się na warunki odnośnie mojej siostry? Mogę być spokojna w tej sprawie? – spytała ostrożnie.

— Jak najbardziej. Obiecał, że pani siostrze włos nie spadnie z głowy. To na jej męża spadnie jego gniew.

— I bardzo dobrze! Sukinsyn nareszcie zapłaci za zniszczenie naszej rodziny i pranie mózgu, jakie zgotował Helen! – powiedziała mściwie Victoria. — Swoją drogą, to naprawdę świetny plan z tym napuszczeniem na siebie oba gangi poprzez ujawnienie takich… wrażliwych informacji. Ale czy one są prawdziwe?

Ku jej zaskoczeniu, komisarz zaśmiał się.

— Prawda jest taka, że nie udało nam się ustalić tożsamości drugiego zabójcy Rachel Mitchell, a Ray Allen starał się zakończyć związek z Emmą Bradley tak delikatnie jak to tylko możliwe. Wcale nie podżegał jej do samobójstwa ani nie użył wobec niej przemocy ani nie zmuszał do grupowego seksu z resztą motocyklistów. Owszem, dziewczyna była załamana, ale Ray nie zrobił jej krzywdy. Cóż, przynajmniej nie takiej, w jaką wierzy Clint Bradley… A czy to ma znaczenie tak naprawdę? Ważne jest to, że Angelsi i Ridersi są teraz wystarczająco mocno podpuszczeni, żeby nie kryć się ze swoją małą wojenką, a co za tym idzie… będziemy mogli ich aresztować z czystym sumieniem! To znaczy, jak już jeden gang wykończy drugi… – wyjaśnił. Victoria była w szoku, ale nie była tym planem obrzydzona. Wręcz przeciwnie. Była pod wrażeniem pomysłowości Stevensona.

— Panie Stevenson, zaprawdę jest pan genialny! – powiedziała zadowolona, po czym nalała sobie i swojemu gościowi kieliszek dobrego wina. — A czy mogę pana o coś spytać? Tylko uprzedzam, że to trochę osobiste pytanie… – zapytała po kilku mniejszych łyczkach.

— A więc to jest pani plan? Chce mnie pani upić, poznać moje sekrety, a potem szantażować? – odpowiedział pytaniem na pytanie komisarz. Pani prokurator zrobiło się głupio.

— Przepraszam. Nie chciałam pana obrazić ani nic… – odpowiedziała speszona Vickie.

— Powiedzmy, że panowie Baker, Allen i Bradley zrobili w czasie wojny w Wietnamie coś, czego nie potrafię im wybaczyć… – wyjaśnił ponuro Stevenson. — Wyrządzili mi okropną krzywdę i obiecałem sobie, że nie spocznę, dopóki nie pomszczę swojej… straty. Ale starczy tego przygnębiającego tematu! – dodał uśmiechając się. — A może chce pani usłyszeć jak nakłoniłem do współpracy naszych niezastąpionych informatorów? Ale najpierw mógłbym prosić o dolewkę? Zaschło mi w gardle…

 

Jersey City, Nowy Jork

Snake, Ryan i Evelyn właśnie opuszczali Manhattan. Z powodu potężnego kaca dwóch ostatnich, jechali oni wolniej niż normalnie i droga powrotna zajęła im dłużej niż myśleli.

— Nigdy więcej nie piję… – jęknęła dziewczyna wtulona w swojego mężczyznę. — Słowo daję, nigdy już nie tknę alkoholu.

— Taa, wszyscy tak mówią… – zaśmiał się cicho enforcer. — Snake, mógłbyś jechać trochę wolniej?! – zawołał wiceprezesa Angelsów.

— Ryan, nie zaczynaj! Ty i te twoje męczące nas bzdury… Muszę to znosić odkąd tylko zostałeś naszym kadetem! – odpowiedział Snake. — „Panie Snake, niech pan mnie nie bije!”, „Panie Snake, ale pański motocykl już jest czysty!” – zaczął go naśladować, przez co Evelyn wybuchła śmiechem. Ryan nie opowiadał jej w aż takich szczegółach o swoim życiu kadeta Fallen Angels. — „Panie Snake, co pan robił z moją matką w tym zamkniętym pokoju i czemu wydawaliście takie dziwne odgłosy?!”

To ostatnie pytanie sprawiło, że dziewczyna tak się roześmiała, że omal nie spadła z jednośladu.

— Hej, tego ostatniego to ja raczej nie powiedziałem! – upomniał go Ryan, ale też zaczął się śmiać. Wiedział, że to tylko zgrywy Raya i naprawdę cieszył się z tego powodu. Mężczyzna był bowiem przygnębiony od dłuższego czasu i nikt nie wiedział co mogło być tego przyczyną. Nawet Jolene nie potrafiła poprawić mu nastroju na swój ulubiony sposób. Początkowo zakładano, że to kwestia „obgadywania” za jego plecami historii z Emmą, jednak ten wyjaśnił, że nie ma im za złe. Najważniejszy jednak był fakt, że widok żartującego Snake’a uspokoił Ryana. Być może w końcu wiceprezes przestanie się martwić o cokolwiek go trapiło. Powoli już dojeżdżali do siedziby, gdy nagle jakieś kilkadziesiąt metrów przed nimi pojawili się dwaj motocykliści. Nie byli to członkowie Fallen Angels… Nie było wątpliwości. To byli motocykliści Cursed Riders i powoli podjeżdżali pod budynek klubu. Problem był w tym, że ani Ryan ani Snake nie potrafili odgadnąć ich tożsamości.

— Ryan… ty też widzisz tych dwóch gnoi czy mnie dragi wciąż trzymają? – spytała ostrożnie Evelyn.

— Widzę ich, kociaku… nie wychylaj się… – odpowiedział cicho Ryan. — Snake, co robimy?

— Nie widzieli nas… spróbujmy ich odstrze… – próbował powiedzieć Snake, ale nie zdążył, bo tajemniczy członkowie Ridersów wyciągnęli broń palną i zaczęli ostrzeliwać siedzibę Angelsów. Krzyki w środku zdradziły fakt, że w środku byli ludzie.

— Nie… NIE!!! – krzyknął Ryan.

 

CIĄG DALSZY NASTĄPI…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Pasja 18.07.2020
    Bardzo ciekawa część. Poprzecinana przeszłością i wbijająca się w terażniejszość. Mocno zawalczyli Ryan i Evelyn i mam takie samo zdanie jak dziewczyna... mniej alkoholu. Tym bardziej, że wolna miłość i ostry seks bez zabezpieczenia może nieść skutki niesplanowanej ciąży w takim upojeniu.
    Intryga Komisarza Stevensona jest wstrętna. Bo wiadomo, że Snake kochał córkę prezesa Ridersów. Dalej ciągnie się Wietnam i tajemniczość czegoś co zrobili Baker, Allen i Bradley. Gra komisarza nie jest fair play.
    Końcówka zatrważa. Czy Snake zginie?

    Pozdrawiam
  • TheRebelliousOne 18.07.2020
    Dziękuję, że wciąż czytasz moje opowiadania :) No cóż, z tym alkoholem to chyba każdy człowiek na ostrym kacu tak mówi, że nigdy więcej nie pije, a potem co? Zaufaj mi, wiem z doświadczenia. No i tak, komisarz Stevenson to drań jakich mało, więc nie powinnaś być zszokowana jego intrygą. No bo chyba nie myślałaś, że NAPRAWDĘ chce się pozbyć Coyote'a i Cesara na czysto i według zasad? ;) Tak, Wietnam ciągnie się za bohaterami, gdyż wiele okropnych rzeczy się tam wydarzyło... Wszystko jednak zostanie wyjaśnione w swoim czasie.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Clariosis 19.07.2020
    Bardzo mocna część. Doszło do tzw. "załamania" w fabule, czyli momentu, kiedy dochodzi do ważnego zwrotu w akcji. Teraz nie będę mogła po nocach spać rozmyślając, co będzie dalej, gdy tak silna wrzawa została wywołana...
    W ogóle podoba mi się, jak bardzo Evelyn rozmyśla o swojej potencjalnej rodzinie, ale jeżeli chce doczekać się zdrowego dziecka to powinna doprawdy przystopować z tymi wszystkimi imprezami... ;) No ale jak widać było w pierwszej części coś się tam udało, to trzymam kciuki za tą dwójkę.
    A za rozdział daję pięć. :)
  • TheRebelliousOne 19.07.2020
    Dziękuję za komentarz i ocenę :) No cóż, Evie jest młoda i zbuntowana... ciężko powiedzieć czy weźmie sobie te rady do serca, chociaż kto wie... może jej wewnętrzny, dojrzały głos podpowie jej, że czas dorosnąć :D Się zobaczy. No i mam nadzieję, że druga część również się spodoba czytelnikom, bo trochę stąpam po cienkim lodzie z tą fabułą, mam wrażenie...

    Pozdrawiam ciepło :)
  • slawko00 20.07.2020
    Wstępnie czytając fajnie to się zapowiada :D stawiam 5 w ciemno. Niestety będę mógł to dokończyć czytać dopiero za jakiś czas ;/ wtedy napisze wszystkie zastrzeżenia i pochwały.
  • TheRebelliousOne 21.07.2020
    Dziękuję za komentarz i ocenę :) Cieszę się, że Ci się podoba, choć mam nadzieję, że nie czytasz od tego rozdziału XD

    Pozdrawiam ciepło :)
  • slawko00 22.07.2020
    TheRebelliousOne czytałem wcześniejsze tylko nie wszystkie bo czasu zbytnio teraz nie mam i rzadko tutaj jestem. Ba nawet na pisanie swoich tekstów tak średnio mam czas. Pozdrawiam
  • Pontàrú 22.07.2020
    Jakie urwanie opowiadania… draństwo! XD
    Uwag brak. Styl coraz lepszy. 5
  • TheRebelliousOne 22.07.2020
    Też Cię kocham! <3 A tak serio to spokojnie, druga część powinna się pojawić jeszcze w tym tygodniu... mam nadzieję. :P Pomyślałem, że takie urwanie akcji dobrze zrobi opowiadaniu i uznałem, że TEN moment będzie na to idealny.

    Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ciepło :)
  • Pontàrú 22.07.2020
    Jeny, jakie wyznania! To może najpierw się na randkę umów <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania