Rozdział I (nie wiem czy pisać/udostępniać więcej)

Poprzez uchylone drzwi do ciemnego pokoju wpadło kilka promieni światła. To tylko pielęgniarka. Jak codziennie przyszła nafaszerować ją tabletkami. Na co były? Na uspokojenie? Możliwe.. Kto by się jednak nad tym zastanawiał..

Ona? Nie. Na pewno nie.

Przyodziana na biało kobieta położyła na małym stoliku szklankę wody i kilka kolorowych pastylek.

-Masz je połknąć, a nie wyrzucić tak jak ostatnio.. Jasne? -upomniała z pół-uśmiechem na twarzy.

Ona jak zwykle odpowiedziała jej tylko skinieniem głowy bardziej przytulając się do swoich ugiętych kolan. Nie miała najmniejszej ochoty ani z nią rozmawiać ani tym bardziej ruszać się z jej ulubionego miejsca w kącie, na ziemi. Pielęgniarka opuściła jej pokój. Kolejne godziny ciszy rozpoczął dźwięk przekręcanego kluczyka w zamku.

Dziewczyna podniosła się po czym niepewnie podążyła do stolika na którym znajdowały się lekarstwa.. O ile oczywiście te psychotropy można było nazwać lekarstwami. Przymknęła powieki i połknęła wszystkie. Popiła wodą, a następnie wróciła na swoje miejsce. Podkuliła do siebie nogi i ponownie zamknęła oczy. Czuła, że tabletki niedługo zaczną działać, a to wiązało się też z tym, że zaśnie. Poczuła, że powoli odpływa w objęcia morfeusza, pozostawiając za sobą cały istniejący świat. Świat, w którym nie miała zupełnie nic. Nawet te cztery białe ściany, w których była zamknięta nie były jej. Mijały tak kolejne godziny, ale sen nie przyszedł. Czuwała.

 

Mijał dzień za dniem, a ja coraz mniej wierzyłam w to, że nie powinnam tu być. Po co uciekać skądś gdzie dają ci jeść i przez większość czasu każą spać? Co z tego, że to psychiatryk.. Lepiej jest wiedzieć, że nie ma się nikogo kto by jeszcze w jakiś sposób w ciebie wierzył niż ślepo udawać, że ma się garstkę ludzi, którzy mają cię za kogoś. Nie znam gorszego potwora niż człowiek. Bóg stworzył ludzi na swoje podobieństwo, ale coś musiało pójść nie tak. Skoro przyjąć tezę, że Stwórca jest doskonały.. to co stało się z ludźmi? Stracili siebie, a wraz z tym Boga. Kreują się na kogoś kim nigdy nie zostaną, całe swoje krótkie i beznadziejne życie udają, a gdy dopada ich śmierć żałują, że nie zrobili tego co naprawdę chcieli. Każdy jest mądry po fakcie. A ja? Ja nigdy nie miałam nawet okazji, żeby wybrać. Nazywam się Eve, mam 26 lat i zostałam zamknięta w szpitalu psychiatrycznym przez potworów, którzy nazywają się moją rodziną. Zaczęło się od kłótni, a skończyło na rozważaniu moich snów i zachowań. Finalnie uznali mnie za wariatkę, czyli innymi słowy: Jak pozbyć się dodatkowej gęby do wyżywienia..

Może i mają trochę racji; jestem nieudacznikiem, nie osiągnęłam nic, każdą szkołę kończyłam z ledwością, w pracy nikt mnie nie lubił, zarabiałam najniższą krajową.. Ale do cholery.. Psychiatryk?! Jeszcze tego pożałują.

Z dnia na dzień gotowało się we mnie coraz bardziej; sny, dzięki którym okazałam się rzekomą wariatką ustały, a ja coraz bardziej nienawidziłam własnej matki za to co mi zrobiła i jaką etykietkę przypięła. Żadnego znaku życia.. Pozbyli się problemu w mistrzowski sposób, jeszcze będą im współczuć tragedii.. Oj będą, już ja tego dopilnuję.

Do środka wszedł człowiek w białym kitlu. O zgrozo.. dlaczego tam wszystko musiało być śnieżnobiałe? Aż raziło w oczy. W tym miejscu można było ewentualnie jeszcze bardziej oszaleć, powrotu do zdrowia nie wróżyła bym raczej nikomu. Wracając do lekarza, który właśnie się pojawił.. nie widziałam go tu wcześniej. Odróżniał się zdecydowanie od reszty personelu; po pierwsze był młody, a po drugie przystojny.

-Witaj Eve.

Czy ja się przesłyszałam? Ktoś tu użył mojego imienia? Jestem pod wrażeniem.. Młody dupek... Pewnie wydaje mu się, że tą rozmową odmieni moje życie, a ja obiecam mu, że będę dążyła do celu, że kocham siebie i chce wrócić do domu; chociaż oboje wiemy, że tak naprawdę ma to w dupie.

Nie odpowiedziałam mu, spojrzałam tylko w jego stronę na znak, że usłyszałam. Chciałam mu dać otwarcie do zrozumienia, że nie chce mi się z nim gadać.

Nie zmienił dość poważnego wyrazu twarzy. Chyba udaje profesjonalistę.. albo myśli co zjeść dzisiaj na obiad.

-Mam świetne wieści. Jutro możesz opuścić szpital.

Muszę powiedzieć, że myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, a tu proszę.. nawet w wariatkowie mnie nie chcą. Cóż za ironia.

-Przygotuj się..- kontynuował- jutro wieczorem będziesz już wolna. - spojrzał na mnie, dość stanowczo kończąc swoją wypowiedź po czym wyszedł.

Przygotuj się? To jakiś żart? Co on sobie myśli? Mam spakować swoje rzeczy, pożegnać się z paniami, które codziennie rano faszerowały mnie jakimiś psychotropami i obiecać, że to na pewno nie nasze ostatnie spotkanie, no i że będę tęsknić? Może właśnie to czyni mnie wariatką, ale niezbyt cieszyłam się na to, że będę musiała opuścić to miejsce. Nie mam pojęcia co teraz ze sobą zrobię. Powrót do domu odpada. Prawdopodobnie nawet by mnie tam nie wpuścili. Co mi więc pozostaje? Ulica? Przytułek? Jestem taką szczęściarą, że szkoda gadać. Muszę dać upust temu sarkazmowi i ironii bo niedługo sama nie będę mogła ze sobą wytrzymać. Im więcej będę o tym rozmyślać tym bardziej się wkurzę. Chyba powinnam wykorzystać swoją ostatnią noc w ciepłym i suchym miejscu, jutro mogę być już pod mostem; albo o ile szczęście dopisze- martwa.

Położyłam się, okryłam cienką kołdrą i zamknęłam oczy. To wręcz niesamowite, że mimo nic nie robienia w czterech białych ścianach tak szybko odpływałam. Sny to jedyny świat nad jakim nauczyłam się mieć kontrolę. Dziwne? Racja. Nie znam nic dziwniejszego niż ja sama.

 

Sen I

 

Obudziłam się... w lesie. Mało mi się to podoba, ale przynajmniej to coś nowego. Rozejrzałam się, dookoła znajdowały się drzewa, rosły w dość dużych odstępach, nie było na nich liści; w zasadzie dziwne, że jeszcze tam stały. Ziemia była wysuszona, gałęzie połamane. Kolejnym nieprzyjemnym czynnikiem była panująca tam temperatura. Nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak cholernie gorąco... Stwierdziłam, że na nic mi stanie w jednym miejscu, chciałam wiedzieć co jest dalej, zaczęłam więc podążać przed siebie. Mijałam kolejne drzewa, każde było w coraz to gorszym stanie, prawdopodobnie przez panującą tam temperaturę, która z kolei rosła z każdym pokonanym metrem. Pod piekącymi stopami czułam twarde, nierówne podłoże. Spojrzałam w dół, zamiast ziemi zobaczyłam ludzkie czaszki ułożone w dość regularny i przemyślany sposób. Co do cholery? Cieszę się, że potrafię kontrolować siebie kiedy śnię, ale dlaczego nie mam wpływu na miejsca, do których trafiam? No nic... nie wiem czy kiedyś to zmienię. Dzisiaj trafiłam tutaj, zobaczymy co jest dalej. Brnęłam przed siebie po wysuszonych czaszkach, drzew było coraz mniej. Nie wiem ile minęło czasu, ale w końcu ujrzałam przed sobą coś na kształt wolno płynącej rzeki. Jak dobrze.. Woda byłaby teraz idealnym lekarstwem na mój wycieńczony i rozgrzany do granic możliwości organizm. Szybszym krokiem podeszłam bliżej i.. zdębiałam. Zamiast wody w korycie rzeki znajdowała się czerwona ciecz. Zamoczyłam w niej rękę. Po pierwsze była to krew, a po drugie cholernie gorąca i gęsta. Trafiałam już w różne miejsca, widziałam różne rzeczy, ale to gdzie znajdowałam się teraz było zdecydowanie najgorsze, ale i najbardziej zdumiewające. Wsadziłam rękę głębiej, wciąż nie czułam dna. Krew dosięgnęła w końcu mojego ramienia, przebierałam palcami czując jak gęsta ciecz prześlizguje się pomiędzy nimi, dna wciąż nie było czuć. Postanowiłam, że wchodząc tam nie spotka mnie nic dobrego. Jedyną trafną decyzją była zmiana kierunku, zaczęłam iść wzdłuż rzeki, wraz z jej prądem ruszyłam przed siebie. Trochę to dziwne, ale wciąż czułam, że mi gorąco, byłam nawet pewna, że temperatura wzrosła jeszcze o kilka stopni; mimo wszystko jednak czułam się lepiej. Pieczenie pod stopami nie było już tak uciążliwe, a i pragnienie odrobinę zmalało. Nie widoki czaszek, drzew, czy krwawego jeziora były przerażające - najgorsza była panująca tam cisza. Nawet to 'cudowne' jezioro, mimo poruszania się w nim cieczy nie wydawało najcichszego szumu. Nie słyszałam nawet własnych kroków, powoli zaczynało mi już dzwonić w uszach, niesamowicie irytujące uczucie. Miałam wrażenie, że mój 'spacer' trwa już wieki. Lekko znudzona zauważyłam w końcu most. Przejście było tak samo niezwykłe jak wszystko co do tej pory tu spotkałam. Most zrobiony był w całości z ludzkich kości; był lekko pożółkły, poplamiony krwią. Podeszłam bliżej, co ciekawe krew była całkiem świeża i lepka. Nie wiem czy zrobiłam dobrze czy nie, ale weszłam na dziwaczną budowlę. Z dołu nie wydawała się tak imponująca. Będąc na górze zauważyłam dopiero jak wysoko, tak naprawdę, się znajduję. Most był wielki, równie gorący jak czaszki, po których miałam okazję się już przejść. Spojrzałam w prawo; rozciągał się tam las, z którego przyszłam. Z góry widziałam dopiero jak imponująca jest jego wielkość. Pode mną nadal ciągnęło się krwawe jezioro. Leniwie przepychało gęstą ciecz do przodu, jakby od niechcenia. Spojrzałam w lewo... oniemiałam. Dawno nie czułam się tak przerażona. Czy ja umarłam? Przedawkowałam? Czy moje sny rzeczywiście były objawami choroby psychicznej? W tamtej chwili miałam w głowie mnóstwo pytań. Tylko jedna odpowiedź była jasna i pewna. Byłam w piekle.

 

Obudziłam się zlana zimnym potem. Do pomieszczenia, przez kraty przedzierały się pierwsze promienie słońca. Mimo, że leżałam odkryta, w luźnym i cienkim ubraniu było mi okropnie gorąco. Nie zastanawiałam się długo dlaczego, to wina snu. Usiadłam na łóżku, przetarłam oczy. Na stoliku leżała ostatnia dawka tabletek 'uspokajających' i szklanka wody. Bez zastanowienia spuściłam nogi na ziemię, aby sięgnąć po wodę, byłam spragniona. Dotykając stopami posadzki poczułam cudowną ulgę i przyjemność. Podłoga była zimna co podziałało kojąco na moją rozgrzaną, dosłownie do czerwoności, skórę. Podeszłam do stolika i jednym tchem wypiłam całą szklankę. Nie wiele pomogło, ale to zawsze coś. Usłyszałam nagle dźwięk otwierających się drzwi. Do środka wszedł ten sam młody mężczyzna, który odwiedził mnie wczoraj. Tym razem nie miał na sobie nic co pasuje do sylwetki lekarza. Ubrany był w czarne spodnie, szary podkoszulek i ciemną skórzaną kurtkę. Podkoszulek opinał się na jego nieludzko idealnie wyrzeźbionych mięśniach.

-Dzień dobry Eve.

-Dzień dobry? - odpowiedziałam zachrypniętym głosem. Dawno do nikogo się nie odzywałam.

-Jesteś gotowa?- zapytał po chwili ciemnowłosy.

-Jak nigdy w swoim życiu.. Nie mogłam się doczekać.. - zakpiłam po czym połknęłam kilka kapsułek zostawionych na stoliku. Może będę po nich chociaż odrobinę mniej arogancka i nie dostanę po twarzy przez pierwsze 24h poza tym miejscem.

-Chodź.

Bez większego zastanowienia ruszyłam za nim. Szczerze mówiąc nie na rękę było mi zostawiać to miejsce. Nie miałam zielonego pojęcia co teraz ze sobą zrobię, gdzie będę spać, za co jeść i co robić żeby przeżyć. Nie mogłam jednak dłużej żyć w bajce, którą wymyśliła moja matka żeby się mnie pozbyć. Choćbym i naprawdę była wariatką nie dam jej tego udowodnić. Jestem nieudacznikiem życiowym, okey, zgodzę się z tym. Jestem nikim, nic nie osiągnęłam, nie dawałam nigdy powodów do dumy, ale nie byłam wariatką. Byłam tylko trochę inna.

Po kilku minutach doszliśmy do małego pomieszczenia. Przy każdej ścianie znajdowały się szafki, wyglądało to jak szatnia. Nieznajomy otworzył jedną z nich po czym wyciągnął z niej złożone w kostkę ubrania. Podał mi je.

-Ubierz się. - powiedział i wyszedł na korytarz.

Cholernie nie lubię wykonywać poleceń. Naprawdę, z całego swojego zimnego serca, nienawidzę gdy ktoś mówi mi co mam robić, szczególnie tak stanowczym tonem jak on. Skwitowałam jego słowa cichym westchnięciem, mimo wszystko wykonując polecenie. Nałożyłam na siebie jakieś jeansy; luźną, czarną bluzkę i zwykłe trampki. W kieszeni znalazłam jeszcze gumkę do włosów, związałam je więc tak żeby mi nie przeszkadzały. Gdy byłam gotowa wyszłam na korytarz. Ciemnowłosy chłopak czekał oparty o ścianę.

-Już?- zapytał gdy mnie zobaczył.

-A nie widać?

Odpowiedział mi tak samo jak ja jemu ostatnim razem, cichym, zrezygnowanym westchnięciem.

-Chodźmy. - powiedział dopiero po chwili

Po co mam z nim iść? Nie wystarczy zwykłe 'jesteś wolna, możesz wyjść' albo 'do widzenia'?

Mimo wszystko zrobiłam krok w jego stronę jak tylko ruszył się z miejsca. Wyszliśmy z budynku, otworzył mi drzwi do auta.

-Wsiadaj.

-Co?

-Wsiadaj.. Czego nie zrozumiałaś?

-Po jaką cholerę mam z Tobą gdzieś jechać? Kim ty w ogóle jesteś bo na pewno nie lekarzem...

-Gratuluje spostrzegawczości mała.. A teraz nie zaczynaj dyskusji tylko wsiądź do samochodu.

-Szczerze to nadajesz się tu tylko na pacjenta, nie wzięliby cię nawet na sprzątaczkę..

Bezpośrednio po mojej wypowiedzi uniósł brew, chyba niezbyt go to ruszyło. Czyżbym wyszła z wprawy?

-Wsiadasz czy nie?

-Nie.

-Jak chcesz..- zamknął drzwi od strony pasażera, obszedł auto i wsiadł za kierownicę. Po chwili odpalił silnik i ruszył z miejsca. Zamigał dwukrotnie światłami w moją stronę. W odpowiedzi otrzymał tylko środkowy palec wystawiony wystarczająco wysoko żeby mógł go dostrzec bez większego problemu. Przyspieszył, włączył się do ruchu na drodze głównej po chwili znikając z pola mojego widzenia. Nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam... Co miałam niby do stracenia? Teraz stoję zupełnie sama na parkingu przed szpitalem psychiatrycznym. Świetnie Eve.. Lepiej być nie mogło. Ruszyłam przed siebie, lepsze to niż stanie bez celu na placu, na którym nigdy nie będzie wielu samochodów, mimo jego przeznaczenia. Skierowałam się w przeciwną stronę co mój nowo poznany nie-lekarz. Co będzie to będzie.. najwyżej mnie zabiją. Stawiałam powoli krok za krokiem wracając myślami do snu z poprzedniej nocy. Miałam się wyspać ostatni raz w czymś co rzeczywiście jest łóżkiem, mając pod głową poduszkę, a na sobie kołdrę.. a w rzeczywistości obudziłam się bardziej zmęczona niż zasnęłam. Szczerze mówiąc byłam nawet przestraszona widokiem, który zapamiętałam. Mimo wszystko jednak strach uciekał, ustępował znacznie miejsca ciekawości. Nie bez powodu w końcu mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.. Byłam ciekawa co jest dalej. Po lewej stronie ujrzałam coś na zasadzie budowli, trudno mi to opisać. Naokoło niej rozciągało się dosłownie morze ludzkich ciał. Najciekawsze było to, że wszystkie lekko się poruszały, żyły. Wyglądało to tak, jakby wszyscy Ci ludzie konali w niesamowitych męczarniach, tworząc spokojnie falujące morze. Niektóre ciała były ze sobą zrośnięte, po ich brudnych twarzach płynęły stróżki krwi. Każdy człowiek miał wykrzywione, zdeformowane usta w krzyku.. Niesłyszalnym krzyku. Wciąż wszędzie było cicho. Nie byłam nawet w stanie dostrzec końca rozciągającego się przede mną morza ofiar. Było ich niezliczenie wiele, miliony, a nawet miliardy.. Ciężko opisać taką tragedię słowami. Takie miejsce kojarzy się tylko z jednym, to musiało być piekło. Zawsze trafiam do miejsc, które istnieją, poruszam się po nich zwykle bez trudu, dotykam, czuje, decyduje o sobie, o tym co robię, kształtuje senną rzeczywistość tak jak kształtowałabym życie i to co robię w teraźniejszości. Tak było i tym razem. Znalazłam się w miejscu, które istnieje i na pewno nie było ono ziemskie. Czerwone, gorące, pełne bólu, strachu, kary i tragedii. A przede wszystkim tak fascynujące i ciekawe.. Czułam się podekscytowana, pierwszy raz od dawna. Może to błąd, ale bardzo chciałam w tej chwili zasnąć i wrócić tam gdzie byłam poprzedniej nocy. Chciałam zapuścić się dalej i zbadać resztę tego przedziwnego miejsca.

 

Czas mijał, a ja wciąż szłam bez siebie. Bez jakiegokolwiek celu. Po raz kolejny zaczęłam sie zastanawiać nad swoim życiem. Już dawno temu doszłam do wniosku, że jest ono bez sensu. Nawet sama przed sobą nie potrafiłam przyznać, że w głębi serca, boli mnie to wszystko co mi się przytrafiło. Jak każdy w tym wieku chciałam mieć stabilne życie, dobrych przyjaciół i kochającego narzeczonego. Jeśli masz wokół siebie wiele bliskich osób, które naprawdę szczerze cie kochają, twoim priorytetem stają się pieniądze i życie na wysokim poziomie. Dopiero jak tracisz bliskich i czujesz się jakby ktoś po kolei odrywał po kawałku twojego ciała, to ta miłość i bliskość staje się czymś najważniejszym w całym twoim życiu. Ludzie już tacy są. Nie doceniają tego co mają na wyciągnięcie ręki. Ludzie zawsze chcą mieć więcej. Łatwo wyciągnąć takie wnioski nie zagłębiajac się szczególnie w naturę człowieka. Mnie najbardziej boli to, że nigdy nie miałam ani miłości, ani pieniędzy. Tworzę wokół siebie otoczkę osoby, której na niczym nie zależy. Udaję, ze jestem twarda, niewzruszona. Na codzień ociekam sarkazmem i goryczą. To moja jedyna forma obrony i defensywy jednocześnie. Tylko tak udaje mi się uciec przed własną tragedią. Przychodzą takie momenty, w których na chwilę przestaje być twarda. Nie chodzi o to, że się rozklejam, płaczę w poduszkę czy zaczynam rozpaczać. Po prostu zapadam w jeszcze większą ciszę niż zwykle. Zamykam się w swoich własnych myślach, rozpamiętuję każdą, nawet najmniejszą porażkę życiową, i torturuje się nią dopóki nie przestanie boleć. Będąc w zakładzie psychiatrycznym, zamknięta w czterech ścianach, trwałam w ciszy dużo częściej niż bym tego chciała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Paradise 30.09.2017
    nie wiem za bardzo co napisać, ale na pewno mnie zaciekawiło i chciałabym przeczytać kolejny rozdział :D myślałam, że może jednak "lekarz" ją zabierze ze sobą albo chociaż się po nią wróci, no cóż xD ale podejrzewam, że pojawi się w następnych rozdziałach? zostawiam 5 na zachętę i czekam na więcej :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania