Rozmowa kwalifikacyjna

Jak już wiecie, życie pisze najlepsze scenariusze, a więc pokrótce opowiem Wam, jak to się dziś wybrałam na rozmowę w sprawie pracy. Zakładowe "INICJAŁY" zostały zmienione na potrzeby owego cyrku, każda zbieżność z rzeczywistymi jest zupełnie przypadkowa. Jednakże w razie wątpliwości zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą (albo inną, niedorzeczną osobą... instytucją), gdyż każda literka niewłaściwie stosowana może (ale nie musi) zagrażać Twojemu życiu lub zdrowiu!

 

OPARTE NA FAKTACH. Uwaga, zawiera wulgaryzmy!

 

Dziś, w piękny słoneczny dzień wybrałam się na rozmowę w sprawie pracy i owszem, odbyłam ją, ale jakaż to była rozmowa?! No ja pierdolę, takiej jeszcze nie miałam (a dużo w życiu przeszłam, widziałam, "prześmiałam").

 

A więc...

 

Wsiadam do autobusu i JADĘ, jadę... na drugi koniec miasta, a właściwie to poza miasto. Czas "trwania" – ponad godzina, ale pal licho. Jadę i mulę, mulę i jadę, w końcu, przy akompaniamencie narzekań osób starszych (i nie tylko) na DOSŁOWNIE WSZYSTKO i kisząc się jak ogór w słoiku, dojechałam. Wysiadam na jakimś zadupiu. Najpierw trzysta dziewięć tysięcy przecznic (pojechałam przystanek za daleko i zatoczyłam koło, bo przecież nie mam nic lepszego do roboty) i gdzie ja, do cholery, jestem?!

Idę, i idę, i idę, i widzę... budynek (O MAMO, CYWILIZACJA!!!), a w budynku... kanciapie... kurczę, portierni, do cholery dwie baby (banan, dwa jabłka, cztery kanapki, dwie kawy i coś tam jeszcze) – tak się przepracowywać to grzech. A zresztą, mam to w dupie, niech se żrą!!

Staję w progu i pytam:

– Gdzieś tu przyjmują do pracy do pakowania, widzą panie może, gdzie?

No to baby... baba... jedna:

– A do której firmy?

Więc się spowiadam:

– Do "PD".

– Na pakowanie?

– Tak.

No i się zaczyna!

"A może ona chce tam, a może tam...? Ale nie, na pewno tam, tam też biorą, tak, to na pewno tam..." – słyszę iście błyskotliwą, bardzo praktyczną i jakże pomocną mi w tej chwili dyskusję, bo co one, biedne? Przecież nie powiedziałam, jakiego zakładu szukam, więc skąd mogą wiedzieć.

NO ŻESZ...!

– Ale tu są trzy firmy, to na pewno na śrubki? – W końcu przestały mędrkować.

– "Tak, na śrubki, do "PD". – Już mi się napina.

– Ale na pewno do "PD"? Tu biorą też z tego, i z owego, i z chuj wie jeszcze, jakiego, do pracy (znów mi podaje nazwy stu trzydziestu ośmiu zakładów, które są mi akurat bardzo potrzebne) – może krzywo i ułomnie wyglądam, przytrzymana jakaś jestem, czy jak? Na zewnątrz, w pizdu, osiemset stopni, a ta pierdoli, co jej ślina na język przyniesie (może te jabłka były nie pierwszej świeżości?).

NO ŻESZ KURWA JEGO W DUPĘ WYJEBANA MAĆ!!!

TAK, "STARA TORBO" – przeżułam w myślach – do "PD", NIE ROZUMIESZ, BABO, PO POLSKU, CZY MAM WADĘ WYMOWY?!!! – Mało brakło, żebym jej tak wyjechała. No tępa, jak powojenna siekiera, widać OSTREGO rżnięcia jej trzeba (do tego nie trzeba używać mózgu!).

Pokierowała mnie (W KOŃCU) na jakiś pierdolnik

– "Tam, pójdzie pani w prawo, taki DUŻY biurowiec, widać go stąd". – Pokazuje paluchem, ale, kurwa, nic nie widać, bo zasłania go budynek.

No i pięknie.

Kroczę więc, dygu, dygu, dyg! Wylazłam zza winkla (według sugestii wkurwiającego blond drogowskazu) i szukam DUŻEGO biurowca. Nie ma! Po lewej tylko dwupiętrowy, długi budynek z cegły, a sto metrów dalej droga się kończy. To, kurwa, gdzie ten biurowiec? Czyżby podziemna aglomeracja?! KLĘKAJ, DUBAJU, POLSKA NASZA JUŻ NIE ODSTRASZA, HEHE!!!

Ale się nie poddaję i idę dalej. Nagle patrzę – stoją jakieś wredne (widać po ich dość kwaśnych minach) cyce, na oko laseczki, że HO, HO, HO... (Merry Christmas), takie żywcem w stylu "przygodnej pani" (nie znam ceny, ale pewnie można negocjować), tylko z tą różnicą, że nie wiem, czy więcej makijażu, czy "Pani"?! <szok!>.

– Sorry, dziewczyny, wiecie może, gdzie tu jest jakiś biurowiec? Szukam PD – nawijam.

– Minęłaś go. Drugie drzwi, takie szare, przy samochodach (a ktoś, gdzieś, kiedyś powiedział: "DUŻY biurowiec", najwyraźniej mam dziwnie pojęcie tego słowa).

No cóż...

Wbijam zadowolona, bo już palić grzeje, do... BIURA!!!

HURRA!!!

Włażę do... BIURA – ciemno, jak w dupie, jak one tu pracują? A może to nie biuro? ( co w pewnym stopniu wyjaśniałoby wygląd spotkanych dziewcząt). <szok!>.

– Dzień dobry. Ja w sprawie pracy, z urzędu. Czy to do pań?? – pytam starej i młodej laski.

– Tak, proszę za mną - nawija młodsza i po chwili prowadzi mnie, UWAGA! NA HALĘ PRODUKCYJNĄ!!! (a myślałam, że czasy wojny i przymusowej pracy minęły).

O BOOOOSZ...!!!

Kanciapa metrów góra dziesięć na dziesięć, w której siedzą dziewczynki od lat dziesięciu do studziesięciu (w tym wieku się chyba nie zatrudnia, nie?) i pakują sobie śrubki (gorąco jak w łaźni).

– Do tamtej pani przy biurku pouczył "przewodnik" i sobie poszedł... poszła.

Podchodzę do (chyba brygadzistki), która siedzi i wpierdala kanapkę (nawet, jak ze mną gadała, to przeżuwała, dacie wiarę?) <niedowierzanie!>.

 

No i zaczyna się rozmowa!

 

Nie chcąc skłamać powiem, iż była to bardzo wyczerpująca (z przerwami na przełknięcie) konwersacja, babsko dowiedziało się o mnie wszystkiego, co musi wiedzieć pracodawca na temat kandydata (była wręcz wściekle zainteresowana moimi kwalifikacjami i umiejętnościami).

 

UKHMM... PRACODAWCA????!!! <oczy!>.

 

Ale co tam dla niej? Ma kanapkę i z tym jej dobrze :)

 

No, ale jedźmy dalej!

 

Żadnych pytań typu... no wiecie, jak to w rozmowie, bla,bla, bla, tylko po przedstawieniu żałosnej stawki godzinowej i oczywiście możliwych NADGODZIN zapytuje, czy odpowiada mi praca i od kiedy mogę zacząć (no bo po co pytać? Więcej pytań, mniej kanapki, nie warto!).

Powiedziałam więc, że tak (bo nic innego w tej chwili nie ma).

– To proszę przyjść w poniedziałek na szóstą (na stole najebana już cała góra okruchów).

 

I widzicie? Nawet nie musiałam ćpać, a TAAAKIEEEE wywaliło mi oczy (szukajcie częściej pracy, zaoszczędzicie na prochach).

 

O KURWA, W ŻYCIU JESZCZE TAK SZYBKO NIE DOSTAŁAM PRACY! CHYBA NABYŁAM W TEJ KWESTII SUPER MOCY, UMIEJĘTNOŚCI, LUB PO PROSTU TAKI JEST MÓJ UROK OSOBISTY (a jeśli żarłok prócz kanapek preferuje jakieś inne rzeczy... czyny?!)

O, MAAAMOOO!!!

 

I tyle z ROZMOWY KWALIFIKACYJNEJ, przeprowadzonej przez do bólu kompetentnego, WYKWALIFIKOWANEGO PASIBRZUCHA, zapewne Prezesa Zarządu (narządu chyba, tego w okolicach pępka), odpowiedzialnego za rekrutację!!! <westchnięcie rezygnacji!>.

Ciekawe, ile ma fakultetów?! (czy można zrobić takie na zapychanie bębna?).

Sorry, nie było pytania, w końcu mamy XXI wiek :)

 

No! I na tym zakończmy moją wycieczkę krajoznawczo-zapoznawczo-edukacyjną, czyt. "Co ja, kurwa, tutaj robię i którędy najbliżej na ten cholerny przystanek?!"

 

DO PRACY, RODACY!!!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Something 16.02.2018
    Widzę, że pomysłów nie brakuje :) To dobrze :)
  • Writer'sWife 16.02.2018
    Bardzo stare wypociny :)
  • Canulas 16.02.2018
    Kupuję to.
    Były wielkie litery, był nadmiar znaków interpunkcjnych, były emotikonki w tekście.
    Teoretycznie to źle, ale jako całość...
    Kupuje. Kupuje to.

    Stos okruchów na stole, zrobił robotę.
    Jest git.
  • Writer'sWife 16.02.2018
    Stos okruchów na stole dopisane dziś, hehe. Wiem, że źle, ale jedyny sposób na wyrażenie emocji. Może kiedyś, gdzieś zrobią portal, gdzie w opowiadaniach będą buźki. T byłoby mega sprawa :) Dziękuję :*
  • Violet 16.02.2018
    Po starej znajomości - podoba mi się... ale już kiedyś Ci to powiedziałam :)
    Pozdrawiam.
  • Writer'sWife 16.02.2018
    Jak dobrze mieć plecy, hehe:) :*:*
  • Violet 16.02.2018
    Writer'sWife to podstawa! ;)
  • Writer'sWife 16.02.2018
    Violet No tak, a jak jeszcze konkretne plecy... <dumna>.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania