Poprzednie częściRuiny świata- prolog

Ruiny świata- rozdział 1

Siedzę w blasku letniego słońca wpatrując się w bystry nurt rzeczki. Rozmyślam o przeszłości niepomny przestróg abym nie żył tym co było, lecz budował przyszłość na tym co jest. Ile to już czasu jesteśmy na trakcie? Opuszczeni, zapomnieni przez przyjaciół, ścigani przez nieprzyjaciół. Ja i mój mistrz- zrzędliwy starzec, którego zawiedli ludzie i… nieludzie…

Widzę to przed oczami, jakby wydarzyło się wczoraj… ogień, hordy nieprzyjaciół, ból, strach! Bieg przez korytarz. Wokół zjawy przeszłości… i przyszłości. Ogromna postać tarasująca wyjście. Śmiech, ból, strach, krzyk. Widma przeszłości odbierające władzę w nogach. Straszna postać śmieje się i już wyciąga dłoń by pochwycić sparaliżowanego strachem adepta… Krzyk, tajemnicze inkantacje, wszystko osuwa się, staje się miękkie, jak w narkotycznym transie… Potem tylko ciemność, strach i śmierć…

- Nie wymiękaj, uczniu- powiedział mag zimnym głosem

- Tak, mistrzu- odrzekłem cicho

- Prześpij się. Przed nami długa droga.

- Zarezbearze?

- Tak?

- Nie możesz nas stąd zabrać, przenieść w wymiarze do owego tajemniczego przyjaciela, tak jak to robiłeś kiedyś?

- Nie, niestety… tamtej nocy… tamtej nocy odebrano nam nie tylko naszą godność…

- Ścigają nas?

- Tak sądzę. Ile to dni już za nami? Ale ile jeszcze przed nami? Otoczę obóz magiczną protekcją i odpocznijmy nieco, tak jak już rzekłem, daleka droga przed nami do wyłomu między wymiarowego.

*

Noc rozproszyły kule światła wyłaniające się znikąd. Zerwałem się z ziemi i dobyłem miecza ze skórzanej pochwy.

- Opuść broń, chłopcze- powiedział Zarezbear. Zawsze gdy chce wyrazić wyższość nade mną zwraca się do mnie per ,,chłopcze,,

- Kim oni są?- wskazałem na potężnych rycerzy, dosiadających majestatycznie wyglądających, karych koni.

- Przedstaw nas Zarezbearze, nie godzi się tak traktować gości- odezwał się jeździec stojący na przedzie z cieniem drwiny w głosie

- To są… moi… nasi… przyjaciele- odparł mag

- Jak śmiesz, kundlu, nazywać nas przyjaciółmi? Czy to nie ty zdradziłeś nas, podła sobako?- teraz drwina w głosie wojaka zmieszana była ze złością- chciałeś go zatrzymać dla siebie? Wspaniały obiekt badań- ciągnął- chłopcze, twój mentor- tu popatrzył na Zarazbeara jak na karalucha- obiecał, że przekaże cię nam w celu kontynuowania nauki, doskonalenia twych, że się tak wyrażę- niecodziennych umiejętności- zresztą koniec gadania, dowiesz się wszystkiego od twego nowego mistrza, chodźmy.

- Czy aby nie zabyłeś o czymś, Andrew?- odezwał się jeden z gwardzistów

- Ah tak. Zarezbearze, niestety, w moim kodeksie zdradę każe się…

Stałem wbity w ziemię. Nie miałem pojęcia co mam robić? Co oni robią? Dobywają mieczy? Mordercy! Chcą zabić! Mnie? Nie, nie mnie… Zarezbeara. Nie dbając o konsekwencje rzucam się osłaniając mentora jak tarcza.

- Nie! Nie pozwolę wam go skrzywdzić.

Zarezbear uśmiecha się drwiąco.

- Nie kalajcie swoich mieczy krwią, sam to zrobię- mówi ze śmiechem, po czym dobywa sztyletu i przebija nim swe serce, wydając cichy jęk. Upada na ziemię, a jego krew wsiąka w grunt.

- Widzisz chłopcze, jaki tchórz cię szkolił? Chodźmy do lepszego nauczyciela.

- Nie! Nigdzie nie idę! Mordercy!

Rycerze patrzą na siebie, po czym dowódca wyciąga rękę. Z końca jego wskazującego palca wytryskuje srebrny promień. Przez chwilę toczę walkę z prawem ciążenia, lecz grawitacja jak zwykle zwycięża. Słyszę krzyk. Widzę mego brata leżącego bez życia na podłodze, w kałuży krwi. Patrzę na dziadka wywlekanego z domu przez policję. Spoglądam na matkę, gwałconą i katowaną przez żołnierza. Rodzina zdrajców. Jedyna babka spogląda na mnie z uśmiechem… gdy rozlega się straszny huk… i nastaje ciemność, pełna wrzasków i płaczu umierających ludzi.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania