Ryan C. i koniec świata - część 1

Od początku? Dobrze, opowiem od początku. Ze szczegółami? Postaram się.

 

Nie, po raz pierwszy. Chyba nigdy o tym nie myślałam, przynajmniej teraz sobie nie przypominam, ale raczej nie. Nie myślałam o tym, aż do wtedy…

 

Obudziłam się zlana zimnym potem, a to już było w mojej głowie. Nie wiem skąd, po prostu, obudziłam się przepełniona dławiącym uczuciem, że za dwadzieścia cztery godziny świat trafi szlag. Zamykałam oczy i widziałam to naprawdę wyraźnie, widziałam góry ludzkiego mięsa, miasta zrównane z ziemią, dym, pulsujące światła. Obrazy przewijały się niby film, którego nie mogłam wyłączyć.

 

Na początku tak myślałam. Wbiłam paznokcie w udo, ale ból był prawdziwy. Byłam pewna końca świata, jak pewna jestem, że nazywam się Zofia Walicka. Ta świadomość puchła mi w głowie niczym guz. Spojrzałam na zegarek – zostały 23 godziny 54 minuty. Każdy ruch wskazówki był jak uderzenie w bęben pogrzebowy.

 

Nie, to nawet nie strach. To było jak porażenie. Siedziałam na łóżku sparaliżowana. Sparaliżowana i bezradna. Dopiero wołanie matki na śniadanie sprowadziło mnie na ziemię.

 

W pośpiechu narzuciłam na siebie pierwsze lepsze ciuchy i wyszłam z pokoju. Miałam wrażenie, że idę przez niewidzialną galaretowatą substancję. Powietrze było ciężkie i gęste. Usiadałam przed talerzem z jajecznicą. Nie mogłam wmusić w siebie nawet kęsa, patrzyłam na tę żółtą breję i miałam ochotę się zrzygać.

 

Rodzice? Ojciec w pośpiechu wiązał krawat, matka nadawała przez komórkę. Nie chciałam z nimi gadać, nie miało to najmniejszego sensu. Moi starzy, jako jedyni ludzie na tej planecie, nie zauważyliby, że świat się kończy, a jeśli już, to mieliby do siebie pretensje, że tak długo zwlekali z jakimś projektem i nie udało im się zarobić więcej. Nawet nie zorientowałam się, kiedy wyszli do roboty.

 

W ogóle mi to nie przyszło do głowy. Nie miało to chyba dla mnie żadnego znaczenia, nic by to nie zmieniło. Pewnie powiedzieliby „dobra, fajnie, my ciebie też” i wyszli do pracy, a w drodze o tym zapomnieli.

 

Nie nazwałabym tego nienawiścią. Raczej obojętnością. Może to brzmieć dziwne, ale naprawdę nie odczuwałam względem nich żadnych głębszych uczuć. Tego dnia nie odczuwałam.

 

Uruchomiłam komputer, żeby sprawdzić czy jakikolwiek kalendarz Majów, Azteków czy innych kończył się nazajutrz, ale zanim wpisałam datę weszłam na fejsa i zobaczyłam, że kręcą z nim film u nas. Jakieś sensacyjne gówno o samotnym mścicielu, który przyjeżdża do Polski, by zemścić się na lekarzu, który nie uratował jego córki. Nie wiem czemu, ale ucieszyłam się jak dziecko. Nie byłam jego jakąś wielką fanką, owszem podobała mi się jego rola u Tarantino i czekałam na nowy film Von Triera z nim w roli głównej, ale bez przesady.

 

Tak, wtedy o tym pomyślałam. Tak, właśnie w tamtej chwili to postanowiłam. Może to brzmieć dziwnie, ale to prawda. Zapragnęłam, żeby mnie zerżnął.

Z rówieśnikiem? Tak jak koleżanki? Nie wchodziło to w grę. Starzy od dwudziestu dwóch lat wbijali mi do głowę, że jestem wyjątkowa i w końcu uwierzyłam. Wmówiliby karłowi, że może zrobić karierę w NBA. Więc wierzyłam, że jestem lepsza od koleżanek i rozdziewiczyć może mnie tylko ktoś wyjątkowy. Musiał to zrobić ktoś wyjątkowy. On taki właśnie był. Wyjątkowy. Wyjątkowe rzeczy powinny być zarezerwowane dla wyjątkowych ludzi. Poza tym, która laska nie chce być zerżnięta przez gwiazdę Hollywood?

Przepraszam, już nie będę. Ale to prawda. Każdy z nas skrywa w sobie szaleństwo. Każdy z nas pragnie zrobić coś absurdalnie głupiego, ale strach przed konsekwencjami jest paraliżujący. A ja wiedziałam, że nie będzie konsekwencji, więc postanowiłam. Chciałam chociaż raz w życiu doświadczyć prawdziwego seksu. I chciałam tego z nim. A jako córeczka swoich rodziców, zawsze dostaję to, czego chcę.

 

Nie, nigdy. Zabawiałam się ze sobą, oczywiście, że tak. Ale nie często. Byłam ciekawa bliskości, czułości, jaką może dać facet. A kto mógł być bardziej czuły niż on? Miał Emmę Watson, Milę Kunis, ostatnio widzieli go z Margot Robbie. Takie laski nie idą do łóżka z byle kim. Chciałam, żeby był moim pierwszym, a ja jego ostatnią. Ta myśl rozlała mi się po organizmie i wiedziałam, że to zrobię. Mimo wszystko.

 

Chyba ze dwie godziny zajęło mi wyszykowanie się. Musiałam być doskonała, skrajnie doskonała, doskonała do przesady. Tylko będąc doskonałą mogłam liczyć, że będzie raczył mnie przelecieć. Włożyłam najlepszą kieckę, najdroższe buty, umalowałam się jakbym szła na casting do Brazzersa. Kierowca w taksówce pożerał mnie wzrokiem, a w myślach pewnie pieprzył na sześć różnych sposobów. Na swój sposób to mnie podniecało.

 

Miałam opowiadać wszystko, tak? To opowiadam.

 

A gdzie mógł się zatrzymać? W tym mieście jest jeden hotel, w którym ktoś taki może się zatrzymać. Nie trzeba być gejzerem intelektu, żeby się tego domyślić. Odstrzeliłam się na bóstwo, zabrałam wszystko z sejfu starych i pojechałam.

 

Nie wiem, nie liczyłam. Było tego sporo, gruby plik dwusetek. Jakie to ma znaczenie?

 

Najpierw poszłam do restauracji na dole. Miałam przed sobą perspektywę dzikiego pieprzenia z prawdopodobnie najprzystojniejszym facetem na Ziemi, więc chciałam się posilić. Nawet nie pamiętam, co zamówiłam, ale zamówiłam to wyłącznie dlatego, że było cholernie drogie, jakieś krewetki w czymś tam. Do tego butelkę najdroższego szampana. Trochę mu się zeszło na planie, więc szampana wypiłam sama. Nie wiem czy był wart swej ceny, poprosiłam po prostu o najdroższego, ale był cholernie dobry. Zamówiłam jeszcze jednego.

 

Wiedziałam, bo co chwilę wrzucał zdjęcia na Instagrama, że jest na planie, że zaczynają kręcić, że przerwa, że kawa, że obiad, że schabowy pyszny. Co piętnaście minut wysyłał informację w świat, co się z nim dzieje, więc byłam na bieżąco. Ale wolałam być w pobliżu, po prostu, zapobiegawczo. Kiedy zamieścił na Twiterze, że właśnie kończy zdjęcia, zamówiłam deser. Nie patrzyłam na rachunek, zapłaciłam, schowałam szampana do torby i poszłam do hotelu.

Weszłam pewnie i nonszalancko. Nie mogłam dać po sobie poznać, że jestem tam przypadkiem. Alkohol dodawał mi pewności i wprowadzał w stan lekkiej euforii. Układałam sobie w głowie dialog z recepcjonistą, który zapytałby mnie kim jestem i co robię. Jednak nawet na mnie nie spojrzał. Jakby gdyby nigdy nic, udałam się do windy. Nacisnąłem numer piętra z najlepszymi apartamentami.

 

Rodzicie kilka razy organizowali w tym hotelu jakieś przyjęcia firmowe to wiedziałam, gdzie, co i jak.

 

Tego akurat nie wiedziałam, ale na górze spotkałam sprzątaczkę. Przedstawiałam się jako dziennikarka jakiegoś tam pisma i powiedziałam, że jestem umówiona na wywiad z Ryanem Cybulskim, ale zapomniał mi napisać numeru pokoju. Spojrzała na mnie krzywo, musiała wyczuć alkohol. Wykręcała się, że nie może, że takie informacje na recepcji, że jak powie to straci pracę. Wzięłam jej dłoń, była sucha i matowa od detergentów i środków czyszczących, wyciągnęłam z torebki plik banknotów i wcisnęłam jej. Oczy się jej zaświeciły i już widziałam, że chce się na mnie rzucić i mnie całować z wdzięczności. Powiadają, że są rzeczy, których kupić nie można, a ja właśnie kupiłam sobie seks z Ryanem Cybulskim. Szłam korytarzem, chociaż bliżej temu było do dryfowania w przestrzeni, a więc dryfowałam i układałam w głowie scenariusze, wymyślałam pozycje, konfiguracje. Wyobrażałam sobie jak będzie pachniał nasz wspólny pot, gdzie będzie mnie dotykał, a ja jego. Miałam gęsią skórą. Upajałam się samą fantazją.

 

Nie, nie weszłam od razu. Chwilę stałam przed drzwiami. Mimo tej butelki szampana jednak się stresowałam. Myślałam, żeby poprawić, ale się powstrzymałam. Co to za frajda nic nie czuć?

 

Cały czas. Zamykałam oczy i widziałam to samo, co rano, góry ludzkiego mięsa, miasta zrównane z ziemią, dym, pulsujące światła. Przyznam, że trochę mnie to wkur... wytrącało z równowagi. Jeśli dwanaście godzin przed końcem świata miało mi coś przemykać przed oczami to chciałam, żeby były to jakieś ładne obrazki.

 

Szczególnie takie kłucie w podbrzuszu. Ale nie bolało, było nawet przyjemne.

 

Po co było to odwlekać? Każda minuta na korytarzu oznaczała minutę mniej z nim. Dosłownie chwilkę, tyle ile potrzebowałam, żeby jeszcze poprawić tapetę i kieckę. Wyglądałam dobrze, cholernie dobrze. Sama miałam ochotę się przelecieć. Czułam szampana w głowie, ale nie na tyle, żeby się zataczać czy bełkotać. Po prostu, przyjemnie mnie łechtał od środka.

 

Najzwyczajniej w świecie, zapukałam, a on otworzył drzwi. Wyglądał trochę na zaskoczonego, musiał wyjść właśnie spod prysznica, był ubrany w szlafrok i miał mokre włosy. Czas się zatrzymał i słowa w gardle się zatrzymały. Cała odwaga wypita z butelki najdroższego szampana momentalnie wyparowała. Ale jak miała nie wyparować? Stałam pół metra od Ryana Cybulskiego, najbardziej utalentowanego, najbardziej znanego i przystojnego polskiego aktora w Hollywood. Dwa miliardy lasek na świecie śliniło się do jego plakatów, a tylko ja wtedy stałam od niego na wyciągnięcie ręki. To cud, że nie zemdlałam.

On pierwszy. Ryan Cybulski odezwał się do mnie pierwszy. Zapytał czy wszystko w porządku i uśmiechnął się. Wszystkie mięśnie miałam napięte jak struny. Kiwnęłam tylko głową. Miałam chyba stan przedzawałowy. Zapytał raz jeszcze. Wyciągnęłam z torebki szampana, a on roześmiał się serdecznie. Rozejrzał się tylko po korytarzu jakby spodziewał się ekipy programu „Mamy cię”.

 

Nie mogłam zrezygnować. Byłam zbyt blisko. Wzięłam haust powietrza i przekroczyłam próg.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Szudracz 02.05.2017
    Zaszalała, na koniec świata. Podejrzewam, że będzie z tego niezła niespodzianka :) 5
  • Enchanteuse 02.05.2017
    Skrajne sytuacje wyzwalają odwagę. Czekam na ciąg dalszy ;)
  • Enchanteuse 02.05.2017
    A i ta druga 5 ode mnie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania