Rzeka umarłych - Lucy Monty - część II

Prokurator Robert Walrus, zdecydowanie wysiadł z niebieskiego Forda. Dopiero po opuszczeniu pojazdu zorientował się, że musi skorzystać z parkomatu. Puścił to korytarzami swojej świadomości. Zaczął biec w kierunku Bulwarów, miejsca zbrodni. Prędko drepcząc, upadł, brudząc, kupiony niedawno za niemałe pieniądze, czarny, nastrojowy i elegancki garnitur. Sprawnie powstał, i kontynuował swój trucht, i tak powinien być wcześniej, telefon dostał dwie godziny temu, zatrzymała go jednak Sylwia, nie wiedzieć czemu, okrywająca się rano jego beżową kołdrą. Musiał wyjaśnić z nią parę spraw, najpierw fizjologicznie, a następnie słownie, co trochę mu zajęło. Potem, kiedy już wyjechał, zorientował się, że zapomniał o obuwiu, toteż zmuszony był wrócić do mieszkania, na Prokocimiu, pochłonęło go dziś niewątpliwe roztargnienie. Po minucie dotarł, do miejsca docelowego. Wokół porozkładanych taśm zapobiegawczych ewentualnemu wejściu osób trzecich i zatarciu śladów, zebrała się liczna grupa osób - nieodłączny element każdej głośnej zbrodni, niezależnie od miejsca. Walrus, stanowczo wepchnął się między wspomnianą grupę, i znalazł się wewnątrz obiektu wezwania. Na miejscu byli już technicy, i inspektor Moczydół.

- Co mamy? - zapytał na wstępie.

- Dwie ofiary, wyłowione z rzeki, rany cięte na brzuchu - zrelacjonował jeden z techników i dyskretnie odsłonił ciała spod czarnej folii, starał się dostosować widok jedynie do wzroku prokuratora.

Oba ciała, pokrywał niesamowicie odrażający fiolet, który spowijał myśli mgłą grozy. Na brzuchach obu mężczyzn, jednego ukształtowanego fizycznie, dorosłego oraz młodego, niepełnoletniego naszkicowany zarysowaniem, typowo ciętym, był dwuliterowy napis: LM. Oprócz tego, na kostce obok, namalowany zieloną farbą tkwił napis: Lucy Monty.

- Znaleźliśmy jeszcze to - mruknął inspektor Moczydół, podając prokuratorowi białą kartkę A4 z przerażającym rysunkiem - tajemniczą istotą, z czterema łapami i głową wykrzywioną pod niebagatelnym kątem. Ponadto znów ten sam podpis co na kostce.

Choć teraz o ósmej było jeszcze chłodno, to dało wyczuć się rychłe wejście na niebiański panteon, wybawiającego słońca. Czterdziestoletni inspektor, wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego, chcąc ogrzać się choćby w jednym calu. Jego ciemne włosy, sklejone były od brudu, a chude ciało przesiąknięte zimnem. Dwa lata starszy Walrus również sięgnął do kieszeni, on wybrał elektroniczną wersję, szpecącego organizm. Stali blisko siebie, lecz czuli, że ich ciała w rzeczywistości są od siebie, bardziej oddalone. Oboje wiedzieli, że muszą współpracować, nie wiedzieli jedynie w jaki sposób. Moczydół parę miesięcy temu, poślubił Marię Konstanty, byłą żonę prokuratora Walrusa, dwa lata starszego od inspektora mężczyzny z kilkudniowym zarostem, pokaźną muskulaturą i jasnymi włosami, niedbale ułożonymi. Od tego czasu obaj funkcjonariusze polskiego prawa, zerwali ze sobą choćby zawodową więź. Na swój widok, zachowują obojętność, przynajmniej na zewnątrz, wewnątrz ich emocje ledwo mieszczą się w przeznaczonym dla nich miejscu. Walrus postanowił jednak, że sprawa będzie w najbliższym czasie niepodważalnie priorytetowa.

- Słuchaj - zbliżył się do inspektora - wiem, że z naszą relacją jest ciężko, ale mamy sprawę, więc prywaty na bok i do roboty.

- Yhm - niemrawo przytaknął Moczydół.

- Kim są denaci?

- Dominik i Mariusz Seweryńscy, odpowiednio 16 i 45 lat, ojciec i syn - odpowiedział wyczerpująco inspektor, patrząc w oczy, wyłaniającej się chmurze.

- Kiedy nastąpił zgon?

- Medyk mówił, że około drugiej w nocy.

- Utopili się? - mężczyzna sam nie wiedział, dlaczego nie spytał o to medyka.

- Z tego co wiem tak, ale ktoś ich wyłowił, jak sam widziałeś.

- No tak - przyznał Walrus zastanawiająco.

- Kto was wezwał? - spytał prokurator po chwili.

- Starsza pani, o szóstej poszła na spacer nad Wisłę i zauważyła te ciała.

- Trzeba dowiedzieć się, gdzie młody do szkoły chodził, znajomych przesłuchać i coś o matce.

- Jasne - przyjął Moczydół i odszedł w zamierzeniu chcąc czynić swą powinność.

Prokurator Walrus przystanął na brzegu rzeki, patrząc w głąb miasta. Zastanawiał się, dlaczego tyle mu poświęcił, nigdy nie wyjechał. Nie wiedział, czy żałować, rodziny nie miał, dzieci brak, ale może ten lojalnościowy upór, choć zawodowo się opłacił? Nagle z letargu wyrwał go odgłos dzwoniącego telefonu, tradycyjny dźwięk w modelach Samsunga. Na wyświetlaczu ujrzał: Ilona Kopeć - przełożona.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania