Poprzednie częściSąd Krwi Prolog

Sąd Krwi Rozdział 2: Lęk

–LĘK–

 

– Czy z pacjentem były jakieś problemy?

– Nie, póki co dobrze odnajduje się w społeczeństwie.

– Dobrze...Nie chciałbym, aby zaszła potrzeba wkroczenia do akcji...

 

***

– Ostatnio bardzo boję się spać – mówię, czując jak mój głos zaczyna się załamywać – Boję się, że umrę podczas snu...

– Nie uważam, że to ogromny powód do zmartwień – spojrzał na trzęsącą mi się dłoń – Strach przed śmiercią towarzyszył ludzkości od początku świata, jednak, podobnie jak inne fobie, wynika z czegoś zupełnie innego – potarł o siebie dłonie.

– To znaczy? – spytałem, wodząc wzrokiem po całym biurze.

Pomieszczenie wyraźnie się zmieniło od czasu mojej ostatniej wizyty. Przede wszystkim zniknęły puste płótna, a na ich miejscu pozostała ogromna, czerwona plama po farbie. Brakowało także stosów makulatury, co zrekompensował nieład na biurku mego rozmówcy, które swoją drogą widocznie się pomniejszyło. A może to tylko moje wyobrażenie? Tym razem umówiłem się na spotkanie wieczorne, a w dodatku byłem strasznie przyćmiony z deprawacji snu.

– Widzi pan, większość osób, z którymi miałem do tej pory do czynienia, skarżyło się na lęk wysokości, z czym mówili tylko o spadaniu – Wstał i podszedł do okna – Zmierzam do tego, że większość lęków jest błędnie interpretowana. Wspomniani pacjenci nie bali się przebywania na ogromnej wysokości, lecz z niej spadnięcia. Podobnie sprawa się miała z uprzedzeniami do pająków, choć są w zdecydowanie większej części dobrymi oraz pożytecznymi stworzonkami, odpycha nas od nich wygląd, a zwłaszcza włochate odnóża...

– Więc mówi pan, że mój strach musi mieć swoje podłoże, prawda? – spytałem, gładząc sobie zarost.

– Między innymi – przyznał, dalej wyglądając przez okno. – Ale najpierw chciałbym się czegoś dowiedzieć – z powrotem usiadł przede mną na krześle i wyprostował ręce, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk "strzelania" kości – Czy ostatnio działo się coś, co wydało się panu nietypowe? Oczywiście, pomińmy na chwilę temat niedostarczania organizmowi wystarczającej ilości snu... Skupmy się, dajmy na to, na pańskiej pracy.

Nie należałem do rodziny posiadającej duże pokłady gotówki, toteż od razu po skończeniu szkoły średniej musiałem iść do pracy, by zapewnić sobie środki niezbędne do życia.

– Pracuję sklepie meblowym, na stanowisku doradcy klienta – powiedziałem po długim namyśle – Może i nie jest to szczyt moich marzeń, ale w dzisiejszych czasach trzeba się łapać czego się tylko da, jeśli mnie pan rozumie... Generalnie nie miałem problemu ze swoją pracą, chyba, że weźmie się pod uwagę cholernie niską płacę.

Gdy tylko zdałem sobie sprawę z wypowiedzianych przed chwilą słów, zrobiło mi się głupio. Miałem szczęście, iż psychiatra nie zwracał szczególnej uwagi na moje przekleństwa.

– No, niestety takie nastały nas czasy – Skinął – Dobrze, w takim razie spytam o coś innego – zamilkł na chwilę – Ma pan jakieś inne, bardziej pospolite fobie? Na przykład: przed pająkami, wężami, burzą, szczurami?

– Myślę, że klowny są całkiem przerażające...

– Doprawdy? – Złapał za długopis i zaczął szybko sporządzać notatkę – Dlaczego tak pan twierdzi?

– Ponieważ noszą na sobie ten makijaż, zakrywając swoją prawdziwą twarz – opuściłem głowę.

Gdy obchodziłem swoje dziesiąte urodziny, moja matka zatrudniła klowna, by przyszedł na przyjęcie i poprawił mi humor, bowiem tamtego czasu zawsze chodziłem smutny. W prawdzie wiele czasu przeleciało od tamtych urodzin, ale dalej mam w głowie widok tamtego mężczyzny i tych kłębków sztucznych, czerwonych włosów.

– Czy boi się pan czegoś jeszcze? – spytał, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, dodał – Och, nasz czas dobiegł końca. Jutro o tej samej godzinie powinienem mieć wolny termin.

– Mogę panu zadać pytanie zanim odejdę?

– Ależ oczywiście! – Kaszlnął – Tylko szybko, ponieważ muszę załatwić pewną sprawę.

– Co się stało z wnętrzem biura? – spytałem, widząc jak na jego twarzy maluje się niepokój – Ostatnim razem były tam płótna, stosy makulatury, a teraz nie ma prawie nic...

Rozmówca przez chwilę stał w milczeniu.

– To biuro, a raczej gabinet, ciągle się zmienia – odparł neutralnie – Znajdujemy się przecież w centrum miasta, a niekiedy pozwalam malarzom przechowywać swoje przybory w gabinecie...

***

Opuszczając budynek czułem, jak wszystkie spojrzenia przechodniów wędrują w moją stronę, będąc lodowatymi niczym lód wołaniami pogardy i wstrętu. Zignorowałem je, idąc w stronę ciemnych uliczek, by skrócić sobie drogę do domu.

Następne częściSąd Krwi Rozdział 3: Pożoga

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania