Salem - rozdział pierwszy
UWAGA! Rozdział pierwszy poprzedza prolog, który warto przeczytać.
P.S. Przepraszam za liczbę błędów (o ile będą), ale jestem ostatnio przeziębiony i trochę rozkojarzony... No, przepraszam i mam nadzieję, że opowiadanie się spodoba. Zapraszam ;).
Salem wyglądało jak opuszczone. Gdyby nie tlące się na słupach latarnie można by było porównać je do miasteczka widmo. Gęsta mgła pojawiła się zupełnie niespodziewanie i posnuła się ulicami w stronę Gallows Hill. Słońce dobry szmat czasu temu zaszło za górami, lecz mieszkańcy nie palili się do spania. Palili coś innego…
Mgła opadła nisko na ulice. Wyglądała jak mleczna rzeka płynąca spokojnym nurtem pomiędzy drewnianymi domkami. Światło księżyca dodatkowo dodawało jej blasku. Nad dachami domów rozświetliła się kolorowa łuna, po raz pierwszy od setek lat. Wszystko wskazywało na to, że dzisiejszej nocy, z dziesiątego na jedenastego dnia czerwca, odbędzie się wybitne wydarzenie. Jak na potwierdzenie tych słów, w oddali z zakamarków pobliskiego lasu wydarło się wycie wilka. Wydawało się nie mieć końca, było przeciągłe, donośne, jakby magiczne. Po chwili odezwał się następny wilk, a po chwili kolejny i tak wszystkie połączyły swoje głosy w jedną wielką modlitwę. Wołanie o litość dla swej pani.
Co dziwne, mgła rozprzestrzeniała się tylko wewnątrz murów miasta. Wszelkie łąki, pastwiska i lasy były jej pozbawione. Oczywiście pomijam wzgórze za Salem, do którego tak naprawdę ta pajęcza wstęga zmierzała.
Drewniana brama, stworzona z przywiązanych do siebie grubymi węzłami bali, otworzyła się ze zgrzytem. Do miasta powoli, wręcz dumnie wmaszerowały dwa czarne jak smoła konie, a za nimi wóz z siedzącym na nim woźnicą. Brama wyglądała, jakby otworzyła się sama, jednak po chwili z małej budki wyszedł stary mężczyzna.
Twarz po części zakrywał mu kaptur, lecz w świetle lampionów po boku wozu ujawniła się szkaradna blizna przecinająca pod skosem twarz jegomościa. Usta przybrały zły grymas, oczy ani na chwilę nie spojrzały na woźnicę, wpatrywały się nieustannie w drzwiczki wozu i okno pokryte w mroku. Mężczyzna ubrany był w czarny płaszcz sięgający do samej ziemi, skórzane buty na wysokich podeszwach oraz w szmaciane rękawice (służące do otwierania bramy poprzez ciągnięcie za sznur, by nie pokaleczyć i tak zniszczonych już rąk).
- Pośpieszcie się – powiedział grubym, ochrypłym głosem, dalej nie patrząc na woźnicę. - Jeździe, panie, główną drogą, aż natraficie na główną gospodę. Ciężko ją przegapić, sami się przekonacie. Przy niej należy skręcić w zachodnią ścieżkę i dalej już prosto. Droga w najgorszym wypadku zajmie panu kilka chwil. - Mężczyzna zdecydował się na pożegnanie zerknąć na ślepca i posłał mu nieszczery uśmiech. - Życzę miłego pobytu.
Po ostatnich słowach konie ruszyły w galopie do przodu. Woźnica nie zdążył nawet popędzić je przy starcie. Rumaki pędziły tak szybko, że ledwie się zatrzymały przed porzuconym na środku drogi wozem. Zwinnie ominęły pojazd i spokojnym tempem ruszyły dalej. Wokół rozrzuconych było co najmniej pięć innych wozów… Tak, to musiał być główny plac. Na samym środku drewnianego wysypiska stały dwie dyby, a kilkanaście stóp za nimi szafot. Nawet w tak ciemną noc, jak dzisiejsza, przyprawiał o gęsią skórkę. Wydawałoby się, że księżyc oświetla tylko jego i wyłącznie jemu oddaje swoje światło.
Na drugim końcu zaśmieconego placu stał ogromny budynek – oczywiście drewniany – z widocznym nawet po ciemku szyldem. Napis głosił: NAJLEPSZA I JEDYNA GOSPODA W MIEŚCIE, a nieco niżej mniejszymi literami: SERDECZNIE ZAPRASZAMY, A WIEDŹMY PRZEGANIAMY. Brakowało tylko obrazka palącej się kobiety z miotłą w ręku i szpiczastym kapeluszem na głowie. Tak, to byłby idealny chwyt marketingowy.
Pod oberżą leżał człowiek. Mężczyzna, około pięćdziesiąt lat, z długą, siwą brodą. Oczywiście goły i uchlany do nieprzytomności… A może po prostu okradziony z wszelkich dóbr i zabity? Nie, poruszył się. Jednak upity.
Konie przyśpieszyły nieco tępo wychodząc z zagraconego placu i wjeżdżając w zaciemnioną uliczkę. Czy była to dobra droga? Dzisiejszej nocy te dwa konie się nie pomyliły. Mężczyzna z bramy miał rację, kilka chwil i byli przy wzgórzu.
Konie zatrzymały się, woźnica nawet nie drgnął, a drzwiczki wozu otworzyły się ze zgrzytem. Wokół panował półmrok. Z ogromnego budynku zaraz obok drogi dochodziły wrzaski i krzyki. Wzgórze nie było wysokie, a raczej powiedziałbym, że bardzo niskie. Z podnóża można było dostrzec szczyt oraz to, co na nim ułożono. Wielki stos oraz jedna gruba kłoda, wbita pionowo w ziemię i obwiązana sznurami.
Z wozu wyszła kobieta. Ubrana była w czarną suknię, sięgającą do kostek ze sporym dekoltem. Brązowe włosy związane miała w pęk, a na szyi nosiła medalion na łańcuszku w kształcie trójkąta. Stopy miała bose, lecz każdy krok po kamienistej dróżce prowadziła z gracją i ani razu się nie skrzywiła.
Obróciła się do woźnicy, spojrzała swoimi błękitnymi oczami najpierw na ślepca, a potem na konie. Kiwnęła głową, a zwierzęta ruszyły naprzód z pędem wciskającym woźnicę w oparcie. Zmierzały prosto w urwisko koło wzgórza. Nie wyhamowały, nawet nie próbowały. Słychać było tylko huk towarzyszący roztrzaskanemu wozowi, który nie przebił się przez krzyczących w kościele mieszkańców.
„Żadnych świadków”, pomyślała kobieta, a na jej zarumienionej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Weszła do kościoła.
Komentarze (24)
A zamiast "plasku", nie powinno być "blasku"?
A tak w ogóle, to chyba lubisz czarny kolor, nie?
Lubię, ale wolę niebieski (jest taki hepi :P)
Ide spać, czuwaj!
Ps
Sprawdź lodówkę, być może to tam czai się zło ;)
Czuwaj!! Dobrej nocy, Panie przyjacielu.
P.S. Że też wcześniej na to nie wpadłem...
P.S.Uważam to za sukces... Udało mi się Cię ściągnąć do mnie :D uuu, jupi di jej.. Och, dziękuję...
,,wyłącznie mu'' - jemu
,,obwiązana w sznury.'' - sznurami i bez w, ale może Ty wolisz tak, jak napisałeś
Świadków już nie ma, a kobieta poszła do kościoła, hmm, któż to taki? Ciekawie opisałeś miast i postacie, 5 :)
Dziękuję bardzo :D miło mi, że ktoś to czyta.
Dobra jadymy z koksem(odnośnie prologu i cz. 1-szej):
Początek z tym opowiadaczem, cholernie podoba mi się jako zabieg literacki. Staroświecki, szablonowy, ale fajny. Trochę bym "wyjął" tego opowiadacza z roli narratora bezpośredniego i wsadził po prostu, jako postać, która opisuje retrospekcją. Przysiedziałeś nad tym tekstem, co widać, niektóre opisy to pełna profeska. Są obrazowe i dokładne, ale nie przesadziłeś, a to dobry znak, Summa summarum, jest to Twoja najlepsza rzecz, jaką czytałem. Przebija western, który pisałeś, o dwie kategorie. Nie pasował mi natomiast sarkazm z "chwytem marketingowym", nie ten typ humoru, jak na taką historię. No i prolog mi się bardziej podobał, ale i tu nie jest źle. Rozwinąłeś się sporo, od tamtej bitwy lit, i masz teraz dojrzalszy styl, co widać. No i klimat... chyba ten tytuł tak na mnie działa, bo prolog przeczytałem, mając nocną czerń w głowie i, nie wiem czemu, ale lampiony z dyni. Za prolog możesz sobie wpisać 5, choć rzekłbym, że to takie 8-8.5/10. Za tę część czwóra.
btw. ZAPRASZAM, do udziału w bitwie literackiej, same znane osobistości! Konkurencja jak na zmywak w Macu, profesjonalni i, wcale nie pijani(!), sędziowie! Atmosfera, możliwość rozwijania warsztatu i takie tam pierdoły :v Tak czy srak, czuj się zaproszony :3
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania