Samotnik - Roz.1

CHEVVOTE

 

Dzisiejsze południe minęło mi dość gorzko. Wszystko zapoczątkowały ciemne chmury nad miastem. Widząc je, wiedziałam, że coś się święci. Jednak to zbyt późna pobudka mojej wuefistki zdenerwowała mnie najbardziej, a raczej jej konsekwencje. Gdy moja noga przekroczyła wjazd na boisko, zabrzmiał lekcyjny dzwonek. Desperacko omacałam kieszenie w poszukiwaniu planu lekcji.

- Mam! - Zawołałam triumfalnie, czując kartkę. - Niemiecki, matma, polski... Religia.

- Całe szczęście, że to nic ważnego. - Westchnęła Natalie.

- Mów za siebie! My mamy biologię z Jellis! - Naskoczyła na nią Beta z sąsiedniej klasy.

Nawet nie ma pojęcia jak mi jej szkoda. Do paplania Batmana przyzwyczailiśmy się już rok temu, ale Jellis to mieszanka zniecierpliwionego, głodnego tygrysa z szybkim i zwinnym gepardem.

Przeciskając się korytarzem przez tłum pierwszoklasistów, w oddali ujrzałam pannę Sihey. Razem z moją przyjaciółką prowadziły zawziętą konwersację, o tym, co mamy powiedzieć naszej katechetce. Usłyszawszy "Zrzućcie winę na mnie" zniknęła za ścianą. Dogoniłam ją dopiero kilkanaście kroków od klasy. Otoczona innymi dziewczynami szykowała się na werdykt. Pewnie otworzyła drzwi, kiedy... okazało się, że mamy lekcje gdzie indziej.

- Przepraszam... - Wymamrotała zażenowana i schowała się między mną, a Fale. Grupką uciekłyśmy na górę, a tam czekała na nas piekielnie zła nauczycielka.

- Przepraszamy za spóźnienie. - Wydukałyśmy równo.

- Czemu się tak spóźniłyście?!

- Byliśmy na biegach nad jeziorkiem i wróciliśmy zbyt późno.

- Nic mnie to nie obchodzi! Siadajcie!

Więc czemu pytała?

- Chevvote?

- Tak?

- Byłaś na wuefie?

- Tak.

- A ćwiczyłaś? - Zerknęła na moją zagipsowaną rękę.

- No nie.

- Więc czemu się spóźniłaś?

Już otworzyłam usta, żeby wytłumaczyć jej, że nie mogę bez pozwolenia opiekuna oddalić się od grupy, gdy przerywa mi swoim chamskim "Nie ważne".

- Ale mieliśmy wuef! To nie nasza wina! - Olivia rozpoczyna swoją kłótnię.

- Spokój!

- Proszę pani, to nie wina dziewczyn. Musiały czekać, aż zwolnimy im tor na biegi. - Mark postanowił zabawić się w bohatera. Nie, żeby mi się to nie podobało. Każdy dodatkowy głos ma znaczenie.

- Cisza!

- Przecież to nasze pierwsze spóźnienie, a pani nie daje nam się wytłumaczyć! - Alexis opuszcza ręce w geście rezygnacji.

- To sprawa waszej wuefistki. Następnym razem ma was wypuścić szybciej.

Jak ja jej nienawidzę. Przez nią mój piątek legł w gruzach. Ważne, że pogoda jest... dobra. I nagle zaczął lać zimny, jesienni deszcz. Złapałam się za głowę, kombinując jak mogę uchronić swoją nową książkę przez przemoczeniem. Wiem, wystarczy przykryć ją podręcznikami. Niespodziewanie deszcz przerodził się w ulewę, której nie widziałam dobry rok. Czyżby dziś był mój gorszy dzień?

 

MATT

 

Cholera! Że też akurat wtedy musiał padać deszcz... Miałem na sobie biały szkolny mundurek. Woda przeniknęła przez niego w ciągu kilku minut. Przez to widoczna była moja cała klatka piersiowa, włącznie z nowym tatuażem. Chciałem zaskoczyć Roriego, ale nic z tego. Desperacko szukałem schronienia. Wtedy o moje oczy obiły się drzwi do gimnazjum Eiden'a. Zdawało się, że w środku nikogo nie ma, więc zaryzykowałem. Znalazłem wygodne miejsce pod jedną z najdalej wysuniętych klas i usiadłem. Patrząc na najlepsze zdjęcia klasowe z ostatnich dwóch lat, zdałem sobie sprawę z tego ile czasu minęło, żebym musiał tu powrócić.

- Matt? Matt Plemest?

Nerwowo odwróciłem głowę do tyłu. Znałem ten głos zbyt dobrze.

- To naprawdę ty! - Profesor Grasy nie posiadał się ze szczęścia. - Co u ciebie, młodzieńcze?

- Oglądał pan kiedyś film o dzieciaku, który rzucił szkołę i zwalił sobie życie?

- Nie.

- Polecam. To dużo ciekawsze od słuchania moich tłumaczeń. - Warknąłem zły na siebie.

- Mimo, że minął rok, nadal jesteś tu mile widziany. To twoja szkoła. Może postawić ci kawę z automatu na rozruszanie?

- Jest pan moim ulubionym nauczycielem.

Staruszek powędrował do pokoju nauczycielskiego.

A może to co powiedział było prawdą? Wszyscy mnie lubili, a moje oceny nie były złe, więc czemu tak łatwo odpuściłem?

Wtem drzwi od sali 24 rąbnęły o ścianę tuż przy mnie. W progu stanęła średniego wzrostu dziewczyna o rudych, kręconych włosach. Nie była przesadnie piękna, ale nazwać ją brzydką to grzech. Rzuciła mi przelotne spojrzenie i ruszyła w ślad nauczyciela. W ręce trzymała parasolkę.

- Hej! - Chwyciłem ją za nadgarstek. Nie widząc reakcji kontynuowałem. - Muszę się stąd zmywać, a na dworze cholernie leje. Mogę pożyczyć twoją parasolkę?

- Jasne. - Jej głos był stanowczy i zimny. Przypominała mnie. Podała mi swoją przezroczystą tarczę na deszcz i odeszła. Była dziwnie... nieobecna. Mówiła ruszała się, ale duszą przebywała w swoim magicznym świecie, do którego nie miałem dostępu. I szkoda, bo z chęcią chciałbym go zwiedzić...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania