Ściana praw człowieka

Zdarzyło mi się kiedyś trafić do małej wioski przy byłej niemiecko-niemieckiej granicy. Domy z czerwonej cegły i kocie łby na podwórkch przypomniały pomorskie wioski, jakie znałem z dzieciństwa. Za enerdowskich czasów był w niej ośrodek wczasowy dla „swoich” i koszary straży granicznej, która chroniła miłujący pokój wschód Europy przed zakusami zachodnioniemieckich imperialistów. Teraz w pokoszarowym budynku mieścił się nowy pensjonat. Ceny były przystępne, więc postanowiłem przeczekać w nim weekend.

Podczas zameldowania zauważyłem na ścianie przy schodach coś w rodzaju graffiti. Przedstawiało ono patrole uzbrojonych enerdowskich pograniczników. Obok wypisany był tekst Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i wisiała flaga ONZ.

– To jest nasza „Ściana praw człowieka” – wyjaśnił recepcjonista. – To pomysł szefa – dodał z poważną miną.

Po zakwaterowaniu zamówiłem piwo, usiadłem w ogródku i wystawiłem twarz do słońca. Przez otwarte drzwi widziałem tę ścianę i zastanawiałem się, co za głupi pomysł. Zmęczenie podróżą, piwo i słońce spowodowały, że prawie usnąłem. Obudziło mnie powitanie wypowiedziane z bawarskim akcentem:

– Dzień dobry. O czym pan tak myśli?

Przede mną stał szczupły mężczyzna z brodą w rozciągniętym swetrze i dżinsach.

– O prawach człowieka – odpowiedziałem bezmyślnie, będąc jeszcze w półśnie.

– I o to mi właśnie chodziło – ucieszył się brodacz. – Chciałem, żeby moi goście wypoczywając, mogli jednocześnie rozmyślać o tych prawach. Jestem Martin Neuman, właściciel – przedstawił się. – Pan jest naszym pierwszym gościem z Polski i dlatego przyszedłem się przywitać. Ja znam czeski i możemy rozmawiać po czesku. Tak będzie panu łatwiej. Ja po czesku umiałem tylko zamówić piwo, wiec odpowiedziałem, że wolę mówić po niemiecku. Gospodarz był tym zdziwiony, bo uważał, że czeski i polski to dwa dialekty tego samego języka. Stanęło w końcu na niemieckim, ale Martin był przekonany, że ja chcę mu zrobić przyjemność, męcząc się po niemiecku, zamiast mówić w „swoim” języku.

Po tych lingwistycznych uzgodnieniach gospodarz zaraz przeszedł do owej ściany.

– Tam pod lasem była kiedyś granica wewnątrzniemiecka – rozpoczął. – Gdyby pan wtedy podszedł do niej, zostałby pan zastrzelony. Teraz jest pan bezpieczny, bo pańskie prawa są szanowane. Dlatego urządziłem tę ścianę, żeby ludzie widzieli, że teraz żyją w demokratycznym państwie prawa.

Zrozumiałem, że jeśli nie zakończę zaraz tej rozmowy, to mój spokojny wieczór przy piwku szlag trafi. Wstałem, przeprosiłem Martina i poszedłem do ubikacji. Posiedziałem tam nieco dłużej w nadziei, że mój rozmówca odejdzie. Niestety, czekał na mnie i zaraz rozpoczął z innej beczki.

– Podziwiam wasze narody, że tak pokojowo przeszliście od komunizmu do demokracji. Szczególnie podziwiam Gorbaczowa, bo to on okazał się największym demokratą i skierował historię świata na nowe tory.

Dla mnie Gorbaczow był tylko kolejnym sekretarzem sowieckiej partii, a nie żadnym zbawicielem świata. Pomyślałem: „Jasna cholera! Teraz będzie mi pieprzył o Gorbaczowie. Co taki fryc może o nim wiedzieć? Na pewno nie był w Rosji ani u nas w tamtych czasach. Co on z tego może rozumieć? Naczytał się jakichś głupot w gazetach”.

– Gorbi to żaden demokrata – powiedziałem poirytowany. – On musiał trochę popuścić cugli, bo po dawnemu nie dało się już żyć. Chciał zmienić tylko co nieco, ale wszystko wymknęło mu się z rąk.

Mój rozmówca puścił to mimo uszu i dalej ciągnął rosyjski wątek.

– Tak czy inaczej, Gorbaczow rozpoczął demokratyczne przemiany w Rosji, a teraz Putin doprowadzi je do końca.

Tego już było dla mnie za dużo. Najchętniej powiedziałbym gospodarzowi: „Odpieprz się!”, ale nie wypadało. Przecież chciał być miły dla pierwszego gościa z Polski. Ale z tym Putinem to przegiął. Putin demokrata? Pułkownik KGB, szpieg pracujący w NRD i demokrata?

– Putin to były pułkownik KGB. Z niego taki sam demokrata jak z byłego sturmbannfuehrera SS – zaprotestowałem.

– Ale on przeżył duchową przemianę i powiedzie Rosję do demokracji – odpowiedział Martin, któremu wyraźnie nie spodobało się to esesmańskie porównanie.

Choć miałem już dość tej rozmowy, to nie umiałem jej zakończyć. Wiara mojego rozmówcy w ruską demokrację wydawała mi się tak głupia, że aż fascynująca.

Tymczasem gospodarz zmienił temat i powiedział:

– Czy pan wie, że w ostatnim półroczu z Kościoła w Niemczech wystąpiło prawie dwa procent wiernych?

– To dużo, czy mało? – zapytałem zaskoczony.

– Za mało – padła odpowiedź. – I dlatego wstąpiłem do Związku Wolności Ducha, żeby ten proces wspomagać. Jutro o szesnastej będzie tu zebranie naszego związku. Przyjedzie prelegent z Magdeburga i będzie mówił o majątku Kościoła. To bardzo interesujący temat. Jeśli ma pan ochotę, to zapraszam.

Pomyślałem: „Głupiś czy jaki? Nie mam nic lepszego do roboty, niż słuchać jakichś durnych odczytów? Wypchaj się!”

Nie odmówiłem jednak i na tym nasza rozmowa się zakończyła.

Na jutro planowałem powłóczyć się po okolicy i specjalnie spóźnić się na zebranie. Niestety, zaczęło lać i musiałem zostać w pokoju. Tuż przed szesnastą zapukał Martin i jeszcze raz zaprosił na prelekcję. Mogłem co prawda udać ból głowy lub wymyśleć inną wymówkę, ale zdecydowałem się pójść.

W bocznej salce przy restauracji zebrało się przy piwie z dziesięć osób, a ów gość z Magdeburga wygłosił blisko godzinny wykład. Mówił dużo i ładnie, ale gdyby z tej mowy wycisnąć całą wodę, to zostałby tylko wniosek, że Kościół dostaje pieniądze z całego świata i ma ich w bród. Tyle to ja wiedziałem i bez prelekcji.

Ponieważ piwo fundował Martin, więc siedziałem cicho i obserwowałem zebranych. Słuchali uważnie z niemiecką powagą. Chyba faktycznie ich to interesowało, bo nikt nie zerkał na zegarek ani nie ziewał. Gorzej było ze mną, bo głowa zaczęła mi się kiwać i z trudem dotrwałem do końca wykładu. Prelegent dostał brawa, a ja zerwałem się do wyjścia. Zachowałem się jak cham, bo dopiero wtedy zaczęło się to, po co wszyscy tu przyszli – dyskusja.

Każdy z zebranych zabierał głos i „martwił się” niewyczerpanymi zasobami Kościoła lub zastanawiał się, jak mu je odebrać. Przy okazji okazało się, że dwoje z dyskutantów pracowało w kościelnych instytucjach i to oni byli najbardziej wkurzeni. Słuchając tego, powiedziałem sobie w duchu: „To się zwolnijcie z roboty i nie pieprzcie o kościelnej forsie, bo z niej korzystacie! Siedzicie tu, gadacie głupoty i myślicie, że naprawiacie świat.”

Zebranie dobiegało końca, ja tęsknie spoglądałem na drzwi i wtedy prelegent zapytał:

– A co myśli o tym nasz gość z Polski?

Najchętniej powiedziałbym mu, żeby się wypchał, ale nie wypadało.

– Wykład był bardzo interesujący i dał mi dużo do myślenia – wydukałem zadowolony, że wykombinowałem taką chytrą odpowiedź.

– Dziękuję – odpowiedział prelegent. – O tym należy myśleć, ale jeszcze bardziej należy działać. A czy w Polsce są takie organizację jak nasza?

– Pewnie są – brnąłem dalej. – Ale ja nie mam z nimi kontaktu.

Na szczęście o nic mnie już nie pytano i na tym zebranie się zakończyło.

Martin zaczął żegnać i odprowadzać „towarzyszy”, a ja dopijałem piwo. Robiłem to za długo, bo gospodarz wrócił i zaczął dalej ciągnąć kościelne tematy.

– My nie tylko organizujemy takie odczyty, ale też urządzamy demonstracje. Gdy u nas w Regensburgu – bo ja jestem stamtąd – był papież Benedykt, też protestowaliśmy.

– Przeciwko jego wizycie? – zapytałem.

– Nie – odpowiedział Martin. – Wizyta była oficjalna i państwowa, a my nie jesteśmy antypaństwowcami. Protestowaliśmy przeciwko zamknięciu kilku ulic w centrum miasta. Przecież w tym czasie mógłby wybuchnąć pożar, lub ktoś zachorować, a pomoc nie mogłaby dojechać. To była bezmyślność władz miasta i należało ją potępić – wyjaśnił. – A majątki kościelne należy bezwzględnie odebrać – dodał szybko. – Tak samo należy też odebrać majątki wszystkim arystokratom – jak nasi bawarscy książęta Thurn und Taxis.

„Po co tu tak długo siedziałeś?” – ofuknąłem siebie w myślach. „Trzeba było uciekać, jak tylko drzwi się otworzyły. Teraz będziesz musiał słuchać o jakichś książętach, co mają taksówkowe nazwisko. Co mu szkodzą książęce majątki? Pewnie jego dziadek musiał u nich pańszczyznę odrabiać, a teraz wnusia to boli”.

Na dzisiaj miałem już dość tego kościelno-politycznego szkolenia, więc powiedziałem prosto z mostu:

– Komuniści już odbierali szlachcie wszystko łącznie z głowami. To chciałby pan komunizmu czy demokracji? Niech się pan zdecyduje!

Martin trochę się zmieszał, ale wybrnął z sytuacji – komunizmu by nie chciał, ale zaakceptowałby coś na kształt rewolucji francuskiej. Następnie wygłosił krótkie expose na ten temat, które zakończył stwierdzeniem, że Francuzi są najbardziej zaawansowani w demokratycznym rozwoju, bo tylko oni odważyli się zabić swojego króla.

Te rozmowy bardzo mnie już zmęczyły. Zrozumiałem, że albo zakończę je zdecydowanie, albo będą trwały do rana. Tylko jak miałem to zrobić, nie wychodząc na niewychowanego gbura?

Tymczasem Martin nie tracił czasu i zgrabnie przeskoczył do kolejnego tematu.

– U nas w Regensburgu jest „Kamienny Most” – zaczął. – To takie popularne miejsce randek i spotkań. Gdy Saddam Husajn zagazował kurdyjską wioskę, to urządziliśmy na tym moście demonstrację przeciw niemu. Było nas ze sto osób. Zbieraliśmy też podpisy pod listem protestacyjnym, który potem został wysłany do irackiej ambasady.

– I myśli pan, że ten list ktoś przeczytał i Saddam dowiedział się o waszym proteście? – zapytałem, zdecydowany zakończyć tę dyskusję.

– Dowiedział się, bo wieczorem w telewizji pokazywali migawki z naszej demonstracji – padła odpowiedź.

– A Saddam oglądał waszą telewizję? – zacząłem pokpiwać.

– Sam może nie oglądał, ale miał ludzi śledzących światowe media i oni na pewno mu o tym powiedzieli.

– No, pewnie! I wtedy Saddam pewnie dostał rozwolnienia i nie spał całą noc – pojechałem z grubej rury.

Gospodarz spojrzał na mnie jakoś dziwnie, chwilę pomilczał i powiedział:

– Wy tam w Europie Wschodniej jeszcze nie doceniacie siły demokracji. Musicie do tego dojrzeć. Ale i wy z czasem zrozumiecie, że to, co robią niemieccy demokraci, ma wielki sens. Niech pan to przemyśli. Dobranoc.

„No trudno. Może i jestem politycznie niedojrzały, ale twoja demokracja i moja demokracja to dwie różne demokracje” – odpowiedziałem Martinowi w myślach.

Zemściwszy się w ten sposób na nim zaocznie, poszedłem spać.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MarBe 04.08.2017
    Najlepiej i najwygodniej było zastosować zasadę " Siedź pij piwo i obserwuj gości". Natomiast po przeczytaniu wypada przytoczyć fragment z keczu kabaretu Tey, w odpowiedzi na słowo demokracja " wcześniej już kradli" 5)
  • Marian 05.08.2017
    Dziękuję MarBe za odwiedziny i komentarz. Pewnie faktycznie najlepiej byłoby pic piwo i obserwować gości, ale nie zawsze to wychodzi.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania