Selekcja

Piorun gonił piorun. Ciemne niebo, co chwilę oświetlał błysk. Ciężkie grzmoty stały się melodią nocy, a deszcz uderzał o szybę tak zaciekle, jakby pragnął dostać się do środka. Jakby wiedział, że coś się święci. Chciał, by miejsce zostało odkryte.

 

W wielkim budynku, który przed sekundą pojawił się, po czym dosłownie zniknął, przez okno spoglądał mężczyzna w długim, czarnym płaszczu, przepasanym ciemnym sznurem. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwykły zakonnik intensywnie rozmyślający nad życiem. Kiedy już kolejny błysk na niebie dotarł i do lasu gdzieś na skraju Paryża, ostre rysy i tajemnica w oczach wskazywały, że nic w nim zwykłego. Na policzku miał bliznę po prawdopodobnie niezwykle bolesnej ranie. Wpatrywał się w ulewę i raz za razem jaśniejące niebo. Patrzył jak budynek, w którym przebywa, wciąż pojawia się i znika. Nie mógł nic z tym zrobić i właśnie to sprawiło, że obudził wściekłość, która nie miała prawa nigdy wyjść na światło dzienne. Przynajmniej, dopóki jej na to nie pozwoli.

 

— Nie czas na to — powtarzał, zaciskając powieki. Przywarł ręką do ściany i wbił w nią paznokcie, które po chwili ewoluowały w szpony. Wbił je w ścianę, z której posypały się kawałki wydrążonego gruzu. Otworzył oczy. Nie brązowe, a czerwone i wściekłe. Nie potrafił uspokoić umysłu. Dziś stanie się coś złego, pomyślał. Przeze mnie.

 

Kilka grzmotów później, pomieszczenie oświetliło się, a w drzwiach stanęła kolejna postać ubrana dokładnie tak samo, jak mężczyzna z blizną pod okiem.

 

— Drexel? — wychrypiał pytanie bardzo donośnym głosem. Jego akcent był typowo amerykański. — Dlaczego siedzisz w ciemnościach?

 

Mężczyzna stał tyłem do gościa. Wciąż próbował uspokoić naturę, która próbowała nim zawładnąć. Powstrzymywał ciało przed transformacją na tyle ile potrafił. Gość zbliżał się do jegomościa z blizną, a ten nie potrafił się powstrzymać przed chęcią rozerwania go na strzępy i skonsumowania zwłok. Głód nie pozwalał mu na trzeźwą ocenę sytuacji, aczkolwiek walczył ze wszystkich sił. Nie, powstrzymam to, pomyślał. Potrafię to zrobić.

 

A jednak nie potrafił. Zaczął się zmieniać, a kiedy jego – sądząc po wyglądzie – rówieśnik dotknął jego ramienia, osiągnął apogeum wściekłości, a stamtąd, tylko krok do przemiany. Jego oczy zaszły mgłą, czerwień mozolnie wypełniała się mroczną czernią. Nie mógł pozwolić, by to, co siedziało w jego ciele, zawładnęło nim. Wybiegł z pomieszczenia bez słowa, zwalając szklanki wypełnione szalenie drogą whisky. Druga postać ruszyła za nim, ale na korytarzu mężczyzna zobaczył tylko dwójkę innych brunetów w czarnych togach, a po jego towarzyszu nie było śladu, jakby wyparował.

 

— Selekcjonerze Wyższy?

 

Postać odwróciła się w stronę, skąd dobiegał głos. Skinieniem dał mu przyzwolenie na to, by mówił i w milczeniu wysłuchał wszystko, co miał do powiedzenia, w międzyczasie dyskretnie obserwując korytarz, po którym przechadzało się wielu jemu podobnych. Czarne togi, przepasane sznurem i długie miecze w czarnych skórzanych pochwach. Wszyscy byli brunetami o ciemnobrązowych oczach. Ich twarze pokryte były bliznami. Niektóre mniej, niektóre znacznie bardziej. Każde z nich miało kamienny wyraz twarzy i skórę białą jak papier. Nikt nie uśmiechał się ani nie żartował. Wszyscy zachowywali powagę i składali pokłony przed Victorem, a ten tylko dziękował ledwie zauważalnym skinieniem.

 

— Czy Selekcjoner Główny wie o wszystkim? — przerwał monolog chłopaka o połowę młodszego od siebie. Jego sznur był białego koloru, chłopak dopiero wszedł w szeregi Organizacji.

 

— O tym, że w Dallas łamią prawa? Oczywiście, że wie. Dostał dwa listy od jakieś wróżki z rodu, którego nazwy brzydzę się wymawiać. Od jakiejś słabej Rheons. Tfu...

 

— Dosyć tego pokazu, odmaszerować. Zajmę się wszystkim. Do tego czasu informuj mnie, a nie Selekcjonera Głównego i tak ma wiele na głowie.

 

— Tak jest . — Ukłonił się i odszedł jak mu kazano.

 

Szczeniaki. Wredne i gardzą każdym słabszym od siebie gatunkiem. Jak pieprzona sfora Nazistów. W takim otoczeniu przyszło mi żyć, myślał intensywnie. Gotował się ze złości, aczkolwiek jego mina nie zdradziła ani jednej najmniejszej emocji. Stał jak posąg i obserwował przechodniów na korytarzu.

 

— Doprowadzicie do końca świata, zarozumiałe kanalie — mruknął pod nosem i odszedł do swojej komnaty.

 

W tym samym momencie zadzwonił telefon, który ukrywał w szafce przy łóżku. Kontakty z bliskimi w Organizacji są zabronione, ale nie dbał o to. Potrzebował, choć na minutę usłyszeć głos żony, nawet jeśli zakłócony był płaczem. Narzekania córki też znosił, tylko po to, by od czasu do czasu ją usłyszeć. Kochał swoją rodzinę, ale nie mógł z nimi być. Nie teraz, kiedy wszystko idzie jak po maśle. Wystarczy znieść kilka Selekcji, a wszystko się skończy. Jeszcze trochę.

 

Już prawie świtało. Victor rozmawiał z żoną, niemalże przez całą noc. Wypytywał o córkę, która nie chciała z nim rozmawiać, ponieważ wyjechał bez słowa. Wykonywał polecenia, i choć to nie żadne wytłumaczenie, wiedział, ze kiedyś rodzina mu wybaczy. Kiedyś zrozumieją, że robi to wszystko, żeby ochronić swoje dwie najważniejsze osoby.

 

Usłyszał pukanie do drzwi, które przerwało głuchą ciszę. Deszcz i grzmoty ustały o trzeciej nad ranem, wtedy wszystko ucichło, wszyscy zasnęli, mógł przemyśleć dotychczasowe wydarzenia i przyszłą wojnę, do której niezaprzeczalnie dojdzie. Coś się święci zarówno wśród Selekcjonerów, jak i w Dallas, gdzie odbędzie się kolejna Selekcja. Selekcja, na której nie może być Victora. Wszystko by się wydało. Dwadzieścia lat kłamstw i zwodzenia wyszłoby na jaw. Zaszkodziłby sobie i rodzinie.

 

— Wejść! — krzyknął, kiedy włożył czarną koszulę. Wsadził ją niedbale w spodnie i zaczął nakładać togę.

 

— Jak zwykle gotowy na wszystko. Spodziewałeś się mnie, Victorze? — Przed mężczyzną stanął Drexel. Nietknięty wściekłością, z lekkim zarozumiałym uśmiechem i błyskiem mordu w oczach. To właśnie on. Prawa brew lekko mu drgnęła, a uśmiech zniknął.

 

— Jesteś nieobliczalny, mój przyjacielu. O każdej porze się spodziewam twojej obecności.

 

— Mógłbyś chociaż schować komórkę, która tańczy na twojej szafce nocnej. — Jego spojrzenie krzyczało, ale twarz pozostawała wciąż jak wyryta z kamienia.

 

Victor czekał na krzyki, karę, cokolwiek. Dostał kolejny wyreżyserowany uśmiech.

 

— Jak inni się dowiedzą, będę miał piekło w Organizacji. Bądź trochę bardziej dyskretny, jak Remus. On trzyma swoją w sejfie. — Zaśmiał się donośnie, a za nim poczynił to samo Victor. Ulżyło mu. Nie lubił ataków wściekłości swojego przyjaciela. Były okropne. — Teraz praca. — Przestał się śmiać i wbił uważny wzrok w Victora. — Atak Nosferatu w Etretat. Poślij tam kogoś. Albo zrób wszystko sam, będę miał pewność, że zadanie zostanie wykonane po mojemu.

 

— Się robi — odparł, wkładając już miecz do pochwy. — Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić, czy jestem już wolny?

 

— Chciałbym podzielić się z tobą pomysłami dotyczącymi kolejnej Selekcji. Wiem, że nie przepadasz za przemocą, ale to miasto zasłużyło na terror jaki im zgotujemy.

 

— Nie musisz nic mówić, i tak zrobisz swoje — odparł ostrożnie, aby się nie narazić na gniew towarzysza. — Po prostu nie zabieraj mnie tam ze sobą. Ja pojadę zarządzać walkami w Missouri, a później zacznę Selekcję w Ohio. Jeśli zdążę, może pojawię się w Dallas, ale nie każ mi patrzeć na to, co masz zamiar wdrożyć w życie.

 

— Zrobię tak, jak mówisz, bo jesteś moim przyjacielem i najlepszym wojownikim. Jestem ci winien za dwadzieścia lat poświęceń. Jesteś wolny — powiedział, przyglądając się Victorowi z nutą podejrzliwości, po czym posłał mu uśmiech. Niezbyt przekonujący.

 

— Dziękuję. — Ukłonił się i wyszedł ze swojego pokoju.

 

— Victorze?

 

— Tak? — Stanął w pół kroku.

 

— Nie oddzwonisz?

 

— To na pewno nic ważnego, zajmę się tym po pasowaniu nowych. — Wyszedł, zostawiając Drexela u siebie. Tam nic nie znajdzie, pomyślał.

 

Drexel obrzucił pomieszczenie swoim przenikliwym spojrzeniem. Porządek i harmonia. Najczystsza komnata w całej Organizacji, tutaj nie ma dowodów na jego nieszczerość. Jeżeli w ogóle jego przyjaciel jest nieszczery. Może to tylko paranoja. Władcy kiedyś muszą się spotkać z królową zniszczenia umysłu, paranoją. Każdy czyha na ich życie. Najbliżsi szczególnie.

À propos czyhania i najbliższych. Gdzie podziewa się jego potomek?

 

Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi i skierował się do skrzydła A, gdzie spał jego syn. Ten gówniarz tylko spał i pysznił się władzą, jaką dało mu zrodzenie z krwi największego dyktatora świata magicznego. Nie potrafił nawet skopać tyłka żadnemu z uczniów. Drexel wstydził się tego bękarta, ale był przydatny. Otrzymał dar widzenia niejasnych obrazów przyszłości, które pomogły Drexelowi stać się przywódcą Selekcjonerów

 

Szedł z uniesioną głową i dłońmi splecionymi za plecami. Z każdej strony ktoś się kłonił do samej ziemi. Toga powiewała pod wpływem chodu, a miecz chroniony pochwą kołysał się na boki.

 

— Tak jest, nędzne szczury. Klękajcie przed obliczem pana. — Wyszczerzył zęby i nadał prędkości krokom.

 

 

__

 

Postanowiłam powrócić, tym razem z ulepszoną wersją, acz wciąż nieidalną. Będę wdzięczna za wszelkie rady i komentarze, ponieważ kiedyś zamierzam porządnie historię poprawić.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ekler 26.07.2016
    Zacznę od tego, że odzwyczaiłem się od pauz i tak jakoś dziwnie mi się z nimi czyta. Teraz zwykle w książkach i gazetach stosuje się półpauzy... głównie po to, żeby zaoszczędzić trochę miejsca - ale to nie jest błąd, tylko takie moje pitolenie :D
    W jednym, albo dwóch miejscach zauważyłem... może rozpiszę, to na przykładzie.
    - Ale tutaj zimno - powiedział - zaraz zamarznę. (jeśli mamy tak skonstruowaną wypowiedź, to nie dajemy kropek przed ani po informacji, że ktoś coś powiedział)
    Natomiast:
    Ale tutaj zimno. - Potarł dłońmi o siebie. - Zaraz zamarznę (Jeśli jednak między wypowiedź wstawiamy jakieś... zachowanie, wtedy nie pomijamy kropek.)
    U ciebie zauważyłem to w kilku miejscach, ale serio niewielu.
    Taka kosmetyka ;)
    Co do treści (albo innych błędów, jeśli się pojawią) to powiem coś więcej, jak zacznę lepiej paczeć na łocy i przeczytam wszystkie trzy części :)
  • coeurr 02.08.2016
    Spodziewałam się gorszej krytyki, bo dopiero przyswajam te nieszczęsne dialogi i gdzieniegdzie nie mam pojęcia, jak je skonstruować. Jeszcze parę miesięcy temu moje dialogi pozostawiały wiele do życzenia i cieszę się, że jako tako dałam radę ;D Jeśli chodzi o te pauzy, to moje oko cieszą bardziej niż półpauzy. Wielkie dzięki za stracony czas na czytanie mojego opowiadania i mogę Ci tylko życzyć miłej, dalszej lektury.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania