Poprzednie częściSelekcja

Selekcja rozdział 10

— Jesteś nieodpowiedzialny, Alexandrze. — Po siedzibie spotkań Starszyzny rozbrzmiał głos poirytowanej Gretchel Moon. Gestykulowała tak zamaszyście, że zsunęła z nosa swoje okulary. Uspokoiła się jednak i nałożyła je na długi nos.

 

— Z całym szacunkiem, panno Moon, musiałem załatwić ważne sprawy. A Karen Van der Bilt jest godną przedstawicielką — odparował gniewnie. Tracił cierpliwość w obecności tej kobiety. Była bardziej irytująca, niż Karen, która marudziła o zasadach i Selekcjach. Nużyły go wszelkie temu podobne pogadanki.

 

— Słyszałam, chłopcze. Nawet nie raczyłeś poinformować Starszyzny, że to ten wilczek składa raporty — odparła równie rozzłoszczona. — I jakby tego było mało, mówisz mi o Selekcji kilka godzin przed nią? — krzyknęła niemiłosiernie głośno.

 

— To nie robi żadnej różnicy — odparł pewnie. Nie lubił wiedźmy Moon, ale z szacunku do starszej o doświadczenie Innej, do tej pory siedział cicho. — Przecież pani również powinna dostać informację, proszę nie robić problemu, tak czy inaczej wszystko się odbędzie. Czy będzie pani o tym wiedziała teraz, czy rok wcześniej.

 

— Dla was, młodych nie robi — powiedziała z pogardą, jakby sama nigdy nie była w tym wieku. Wściekła się, ponieważ ten gówniarz mówił prawdę. Selekcja była nieunikniona i informacja o niej o każdej porze nic by nie zmieniła. Inni mieli obowiązek być na nią gotowi. — My tu ciężko pracujemy na wolność magicznych, a ty traktujesz to jak zabawę. — Wzięła głęboki wdech, po czym szybko wypuściła powietrze. Ciągnęła dalej pogadankę, nie chcąc przyznać mu racji. Nie będzie się upokarzać przed zwykłym podlotkiem, który nic nie wiedział o świecie. — Póki co, odsuwam cię od obrad. Twoją funkcję przejmie Karen van der Bilt, skoro jest taka dobra, jak mówisz. Może to cię nauczy subordynacji i poczucia obowiązku. W tej chwili opuść kwaterę, muszę poinformować wszystkich o miejscu pierwszego etapu. Jeśli się dowiedzą w Organizacji, że nie jest gotowa, urwą mi łeb. Wolałabym jeszcze pożyć... Uciekaj stąd, zanim wymyślę jeszcze jakąś karę...

 

Alex wyszedł oburzony. Po drodze minął Paulette, która jak zwykle nie spieszyła się na obrady. Chociaż, tym razem była pierwsza. Cornelia i Harold jeszcze nie dotarli na spotkanie.

Chłopak chciał zignorować rudą wampirzycę, ale ta zatrzymała go.

 

— Czego chcesz? — warknął. Wziął głęboki oddech, żeby tylko w nic nie przywalić. Jego spokój minął, nawet jeśli na chwilę zgasił pragnienie, znów poczuł przewiercający wnętrzności głód, którego nie zaspokoją substytuty.

 

— No, no... Widzę, że kochana Gretchel od rana nie próżnuje. — Zaśmiała się, ukazując rząd śnieżnobiałych, prostych zębów. — Co tym razem? — Patrzyła na Alexa swym przenikliwym, spojrzeniem i zawadiackim uśmieszkiem. Rzadko się zdarzało, że pokazywała swoje prawdziwe ciemnozielone oczy z ciemnoniebieską obwódką. Robiła to wyłącznie wtedy, gdy zapolowała. Alex miał to szczęście, że spotkał ją po świeżym posiłku, prosto z żyły.

 

— Sama zobaczysz — mówił, wciąż nie wierząc, że został zwolniony z pełnionej funkcji. Lubił to, lecz miał ostatnio za dużo na głowie - tak to sobie tłumaczył. Bo jego głównym zajęciem od pół roku, była Jennifer Stewart. — Nie jestem już przewodniczącym tej części Dallas.

 

— To cię starucha załatwiła. — Pokręciła głową. Nie przejęła się specjalnie jego losem, miała niezły ubaw, z resztą jak ze wszystkiego. Była typem lekkoducha. Zabawnie też brzmiała w jej ustach obelga dotycząca wieku Gretchel, gdyż Paulette miała o wiele więcej lat niż wiedźma. Dwa, jak nie trzy. Po prostu wyglądała na dwadzieścia, gdyż w tym wieku narodziła w sobie bestię. Tak nazywano przemianę Nosferatu.

 

— Muszę ochłonąć, do zobaczenia na Selekcji — powiedział, a ruda piękność jęknęła niezadowolona. Jej zabawa na chwilę się skończy, choć czuła ekscytację na walki.

 

— No tak, słyszałam. Myślałam, że to ploteczki, ale nie da się ukryć, że to nie będzie najlepszy okres w życiu Innych — mówiła zmartwiona, nie stroniła bowiem od polowań na ludzi. Jakoś zwykle uchodziło jej to na sucho, bo była sprytną i doświadczoną bestią, jednak niepokój przed sprawdzianem zawsze gościł w jej głowie. — Nie zatrzymuje cię.— Położyła rękę na jego ramieniu i zachichotała niczym prawdziwa nastolatka, na którą się kreowała. Alex zrobił kilka kroków do tyłu i powoli zaczął odwracać się do wyjścia. Jako jeden z niewielu nie reagował na kokieterię zielonookiej. Może uległby, gdyby nie Jane. — Pozdrów Sebastiena. — W jej oczach pojawiły się iskierki, gdy wypowiedziała imię chłopaka. Ze swoim uśmieszkiem ruszyła na zaplecze biblioteki, nucąc nieznaną Alexowi melodię.

 

 

Czwarty już ranek z bratem u boku był dla Jane zupełnie inny, lepszy. Jakby pustka w jej sercu, po czterech latach się zapełniła. Po udanej pogawędce do szóstej trzydzieści, rodzeństwo zaczęło przyrządzać wspólne śniadanie. Nieważne, że Josh nie potrzebował ludzkiego pożywienia. Chodziło im o spędzenie czasu razem tak, jak to robili w Ohio. Zostawiali okropny bałagan w kuchni, na rzecz dwóch naleśników z masłem orzechowym i bananem. Wspólne zmywanie i bitwa na ścierki również należała do ich rytuału.

 

— Ha! Przegrałeś! — krzyknęła triumfalnie, uderzając mokrym materiałem brata. — Wycierasz resztę naczyń sam. — Weszła po schodach, cały czas złowieszczo się śmiejąc.

 

Dawno nie czuła się tak wspaniale. Przestała już nawet zerkać w lustro ze zdziwieniem. Miała świadomość, że już będzie tak wyglądać. Jeszcze nic się nie zadziało, jeśli chodzi o moce, ale nawet o tym nie myślała. Wierzyła, że ignorując sprawę, żadnych oznak jej przemiany nie będzie.

 

Poszła do swojego pokoju, żeby przygotować się do rozmowy z przyjaciółmi. Nie mogła zdecydować, którego z chłopców weźmie na pierwszy ogień. Zamierzała porozmawiać wpierw z Sebastienem. Czegoś od niej chciał, a ona nie wiedzieć czemu, również. To było bardziej skomplikowane niż życie bohaterów telenoweli. Czuła się inaczej. Obawiała się, że wraz z nastaniem nowego rozdziału, zmieni się nie do poznania, a zmiana będzie dotyczyła również uczuć. Przerażała ją myśl, że może kiedykolwiek poczuć coś do Sebastiena. Nie mogła o tym myśleć, ciężko było jej zrozumieć siebie i następujące wydarzenia. Miała mętlik w głowie, którego nie potrafiła rozplątać.

 

Dokonywała analizy przez długi czas. Po ciężkiej walce z samą sobą uznała, że z Clarkiem nie wyjaśniła sobie większości spraw, a Alex może zaczekać. Nucąc Crazy poczęła przygotowania i poranną toaletę.

 

Pozytywnie nastawiona poinformowała brata, że wychodzi. Kiedy otworzyła drzwi, wpadła na właśnie mającego zamiar pukać Alexa.

 

— O! Jane... Gdzie idziesz? — zapytał zaskoczony, że o tak wczesnej porze widzi swoją dziewczynę na nogach.

 

— Eee, do Karen — wymyśliła szybkie kłamstwo, świadoma, iż prawda nie ucieszyłaby chłopaka.

 

— Możemy porozmawiać? — spytał z nadzieją, taksując ją wzrokiem. Wciąż nie przyzwyczaił się do nowego wizerunku Jennifer, uważał, że nie pasuje do niej taki wygląd, ale siedział cicho, mając świadomość, iż może nieprzychylnie zareagować.

 

— Czemu nie... — odparła z nutką niechęci w głosie, gdyż Alex przeszkodził jej w spotkaniu z synem Clarków. — Byle szybko, muszę coś załatwić.

 

— Wiem, że jesteś zła, ale dzisiaj jest ważny dzień. — Wszedł do salonu i usadowił się na czarnej kanapie, a Jane ruszyła za nim. Rzuciła okiem na pomieszczenie, zanim usiadła. Zastała lśniąca kuchnię, lecz brata już w domu nie było.

 

— O czym chcesz porozmawiać? — zadała pytanie, tak naprawdę marząc o jak najszybszym wyjściu.

 

— Jesteś teraz jedną z nas, więc...

 

— Czym dokładnie? — przerwała mu. To akurat obudziło jej ciekawość.

 

— Tego nie wiem, ale obiecuję, że się dowiemy — zapewnił dziewczynę, ona jednak nie ufała już obietnicom chłopaka. Zmieniła nastawienie i zaczęła realistycznie patrzeć na świat, choć żadna sytuacja ostatnio nie była realistyczna. Jane nadal darzyła do niego uczucie, choć słabsze od tego, co poczuła do jego przyjaciela. Wciąż jednak, spędzili razem szmat czasu. Wiele tygodni szczęścia, nie chciała tego zepsuć na rzecz czegoś kompletnie niepewnego, aczkolwiek ktoś kiedyś powiedział, że ten kto nie ryzykuje, ten traci. Zastanowiła się, ile może stracić przez swoją głupotę.

 

Brunetka nie odezwała się słowem, tym razem pozwoliła mu dokończyć wypowiedź.

 

— Poszukamy odpowiedzi, ja ich poszukam. — Znów złożył obietnice nie do zrealizowania. Mówił tak, bo ją kochał. Zapewniał, że świat jest lepszy, niż ona uważała. Robił to, bo nie chciał żeby zaprzątała sobie głowy niczym. Pragnął przekazywać jej tylko dobre wiadomości, bo nie mógł jej zawieść. — Ale, na tę chwilę mamy gorszy problem. O północy zacznie się Selekcja.

 

Dziewczyna nie zaszczyciła go odpowiedzią, w głowie chodziło jej za dużo myśli. Pytająca mina wystarczyła, żeby Alex kontynuował.

 

— Nie powiedziano nam czemu, ale Dallas będzie poddane w tym roku dwóm sprawdzianom. Starszyzna przekazała Karen informacje, że tegoroczna Selekcja będzie wyjątkowo wymagająca. Każdy Inny dygocze ze strachu o własne życie, nawet jeśli nie złamał prawa, to są jeszcze walki. Jeśli jednak będziesz trzymać się mnie, to nie grozi ci większe niebezpieczeństwo. Mamy plan, który może wypalić.

 

Jane skinęła tylko głową, żeby wiedział, że go słucha. Westchnęła ciężko i z niezadowoloną miną odwróciła wzrok. Chciała porozmawiać z Sebastienem. Musiała, tylko on bowiem do tej pory powiedział jej najwięcej. Nawet myśli o walkach na śmierć i życie w tamtej chwili jej nie obeszły. Nie mogła tak bardzo wychodzić w przyszłość, bo jeśli zajdzie zbyt daleko, przestanie kontrolować tę najbliższą przyszłość. Zagubi się bardziej, niż zagubiona była aktualnie.

 

— Czemu mam wrażenie, że coś cię trapi? — spytał podejrzliwie, odbiegając od tematu Selekcji.

 

— Nic, czym musiałbyś się kłopotać — zapewniła go uśmiechem i pocałunkiem, który jeszcze bardziej utrudnił jej wybór.

 

Może nie całkiem wybór, ale zmieszała się. To już nie było to samo, od kiedy zrozumiała, ile przed nią ukrywano. Nic nie było takie samo. Miała wrażenie, że wrzucono ją do jakiegoś innego wymiaru. Cały obraz jej przyjaciół zamazał się w jednej chwili, to nie mogła być ta sama paczka, co wcześniej. Jak mogła nie wiedzieć, że ukrywali przed nią to wszystko? Dlaczego w ogóle to ukrywali? Jej ciekawska strona była bardzo wdzięczna, że jednak wie, że istnieją Inni, aczkolwiek ta druga, trochę strachliwa znienawidziła wszystko i wszystkich za to, że poznała sekret. Była rozdarta pomiędzy wieloma emocjami. Nie wiedziała, czym się kierować i w którą stronę iść

 

Żywienie silniejszych uczuć do dwóch osób wydawałaby się niepoważna i nierealna. W przypadku Jane nie było mowy o normalności. Po prostu targało nią wiele niewyjaśnionych uczuć, które musiała zrozumieć, żeby dojść to tego, kim jest i czego chce od świata. Choć jeszcze ważniejszym pytaniem było: czego tak właściwie świat chciał od niej, że otrzymała taki prezent.

 

Jej życie stało się pasmem niewyjaśnionych zdarzeń. Na domiar złego miała zostać poddana Selekcji, przez przemianę, którą na niej wywołano, bez jej aprobaty.

 

 

Wskazówka starego zegara powoli przybliżała Dallas do egzekucji połowy populacji Innych. Zbliżająca się katastrofa była nieuchronna. Każda nadnaturalna istota stała jak na szpilkach, czekając na swój sąd. Ich siła i moce wrodzone bądź nabyte, nie miały znaczenia wówczas. Kto by pomyślał, że przerażające bestie czegoś się boją. Pazury i ogromna siła wilkołaków nie była im zdatna, dopóki nie przejdą testów z serum prawdy. Przebiegłość, zwinność i moce wampirów także okazały się na tamtą chwilę bezużyteczne. Z systemem bowiem nie dało rady wygrać magią. Ten przypadek wymagał taktyki.

 

Pośród obecnych na wielkiej sali zauważyć można było również wróżki, które wspierały nie tylko swój gatunek, ale i całą resztę, choć same były przerażone. Ich skrzydełka, wystające spod kolorowych, tiulowych odzień stawały się coraz bardziej czerwone wraz z upływającym czasem, bowiem czerwona aura ulatywała z wróżek w stresujących sytuacjach. Jedyną wróżką, która zrezygnowała z naturalnego wyglądu, była Lucy. Uważała ten wizerunek za niekorzystny, więc przyszła odziana zwyczajnie, jak cała reszta.

 

Przy samych drzwiach do ogromnego pomieszczenia miejsce zajęły czarownice z Organizacji, gdyż stamtąd mogły lepiej utrzymać niewidzialność budynku.

 

Pośrodku całego zamieszania zebrała się grupa hybryd, które, znając swoją wyjątkowość, przechwalały się zdolnościami i stuprocentową pewnością, że wyjdą z Selekcji bez szwanku. Ze względu na zmieszanie gatunków, w tym emocji, odczuć i myśli, mieszańce po całkowitej przemianie stawały się nadpobudliwe, energiczne często bardzo agresywne. Słabe osobniki nie dawały im rady w walce i większość umierała. Ból, jaki doznawało się przy przemianie hybryd, był najgorszym, co mogło spotkać magicznych. Zwłaszcza, gdy wprowadzano dwa czynniki na raz.

 

Pośród Innych przy drzwiach do sali badawczej stała Starszyzna w umniejszonym składzie. Panna Gretchel Moon zajęła umysł dokumentami, które czytała łapczywie. Koło niej pan Harold zagadywał inną wiedźmę, głośno chichoczącą w odpowiedzi na słowa mężczyzny.

 

— Co tam robi burmistrz? — Jane pociągnęła Karen za rękaw czerwonej marynarki Vouitton, by zwrócić jej uwagę.

 

— Przy nas jest członkiem Starszyzny. Selekcjonerzy mają ułatwioną robotę, gdyż nie muszą załatwiać miejsca na Selekcję. Trochę więcej obowiązków więcej nic by im nie zrobiło — mówiła z wyrzutem.

 

— To burmistrz jest wtajemniczony w te sprawy? — zapytała, powodując śmiech u Karen.

 

— On jest wilkiem — odparła rozbawiona.

 

— Jak ty? Też nim jesteś, prawda? Wybacz, niewiele wiem. —Jane spojrzała na przyjaciółkę, a tej natychmiast uśmiech zszedł z twarzy.

 

— Jezu, Jane, przepraszam. — Rzuciła jej skruszoną minę. — Tyle się działo, że nawet nie wprowadziłam cię w to wszystko. Ta cała pełnia mnie wymęczyła, straciłam rachubę. Bardzo ci współczuję, nie chciałam tego dla ciebie, ale stało się. — Spuściła wzrok. — Myślałam, że Alex albo Cornelia napomknęli ci co nieco.

 

— Nie, to znaczy trochę, to jest... nadal nie wierzę, że to mnie spotkało. Co jakiś czas szczypię się po rękach, by utwierdzić, że to wszystko rzeczywiście ma miejsce. — Pokazała przyjaciółce przedramiona, na których widniało kilka zaczerwienień.

 

— Niestety, Gwiazdo. Też zostałam ściągnięta do tego świata bez własnej woli, ale radzę sobie. I z moją pomocą dasz radę. — Koleżeńsko uderzyła Jane pięścią w ramię.

 

— Boję się. — Położyła głowę na ramieniu Karen, a ona ją przytuliła.

 

— Nic ci nie grozi, nie na warcie Karen Van der Bilt. Dam sobie za ciebie wyrwać pazury — szepnęła, zasmucając się tym samym, gdyż wiedziała, że Selekcjonerzy mogą wykryć jej związek z Joshem. Nie miała zielonego pojęcia, że już dawno o tym wiedzą.

 

— Obiecujesz? — zapytała z mokrymi już od łez policzkami. Nawet się nie zorientowała, że roni łzy. Od jakiegoś czasu zaczęła robić to mimowolnie. Jeszcze trochę, a przywyknie do tego.

 

— Tak — odrzekła trochę oschle, cały czas patrząc na czarne drzwi, za którymi wszystko, na co pracowała, mogło się skończyć. — Dasz radę. Dziś nie musisz nic wiedzieć. Prawdziwym sprawdzianem są walki. Wszystko zależy od przydziału i oczywiście szczęścia, bo w kilka dni nie nauczysz się walczyć. Jeżeli los będzie nam sprzyjał, dostaniemy nawet kilka tygodni, ale nie liczyłabym na to. Selekcjoner Główny to niecierpliwy osobnik i nieco szalony. A fakt, że w tej chwili nasze losy są w jego rękach, przeraża mnie. — Spojrzała na Jane. Zamknęła się, widząc jej reakcję. Dziewczyna wyglądała, jakby zaraz miała stracić przytomność.

 

— Oczywiście nauczymy cię jak najwięcej — próbowała ją pocieszyć, dodając po chwili milczenia.

 

— Witam drodzy państwo! — Na sali znienacka pojawiła się znana już Jane wcześniej postać. Czarny płaszcz i zapasany wokół talii miecz. Tak to był Selekcjoner. Nie ten sam, którego widziała w zamku, ale, o równie anielskiej urodzie i surowych rysach twarzy. — Dallas zostanie poddane dwóm testom. Pierwszy będzie sprawdzał waszą szczerość, lojalność populacji i prawość. Drugi zaś pokaże nam, czy jesteście w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nie traćmy czasu, zapraszam pierwszą osobę.

 

— Astaroth Emilia. — Po słowach tęgiego mężczyzny, z tłumu wyłoniła się dziewczyna, średniego wzrostu, o bordowym odcieniu włosów i lazurowych oczach. Czarne skórzane spodnie opinały jej wysportowane ciało, a tego samego koloru ramoneska opadała na plecy kobiety, trzymana na wskazującym palcu.

 

Weszła do pomieszczenia, a za nią brunet okryty czarnym materiałem. Przez pięć minut panowała cisza jak makiem zasiał, gdy nagle rozległ się przeraźliwy krzyk kobiety. W tamtej chwili nawet hybrydy ucichły, a zadziorne uśmieszki zniknęły z ich twarzy. Rozpaczliwy skowyt utrzymywał się przez najbliższe dwie minuty. Gdy ruda piękność wychodziła z pokoju, nie emanowała już śmiałością. W jej oczach widniał strach. Nogi się pod nią uginały, a z ust sączyła krew. Dwóch blondynów odzianych w czarne garnitury zabrali niewiastę do drugiego pokoju. Ten widok wzbudził jeszcze większą panikę u Jane.

 

— Dlaczego oni wyglądają inaczej? — Jane pokazała blondynów, niosących kobietę na skraju życia. Musiała odpędzić myśli od

 

— To nie są Selekcjonerzy. To inni pracujący dla Organizacji. Tacy jak twój brat. — Posłała jej niepewny uśmiech. Nie wiedziała, czy Jane o tym wiedziała, ale praca dla Organizacji to nie taki wstyd jak by się wydawało. — Nie był tacy jak ci. Był kimś w rodzaju kuriera, przekazywał raporty i takie tam. W ten sposób się poznaliśmy, wiesz. To było bardzo ciekawe spotkanie.

 

— Pracował dla nich?! — spytała z odrazą. Skupiła się tylko na pierwszym zdaniu, ignorując resztę wypowiedzi przyjaciółki.

 

— Avers Mercedes, zapraszamy! — Selekcjoner powiedział donośnym głosem. Miał niczym nieprzejęty wyraz twarzy i puste spojrzenie. Podobno oczy są zwierciadłem duszy, a jego spojrzenie odwzorowywało nicość.

 

Czas mijał nieubłaganie, sala pustoszała, w większości przypadków Inni wychodzili bez żadnych problemów. Niektórzy niestety nie mieli tego szczęścia i skazywano ich. Karen opowiadała Jane o zdarzeniach Selekcji z poprzednich lat. Wyszło na to, że teraźniejsza była najbardziej brutalną i powodującą większe niż dotychczas straty. Z bólem patrzyła na uśmiercanych kolegów. Nawet nie znajomych. Wszyscy byli rodziną. Czasem zakrywała oczy, by na to nie patrzeć, co wzbudzało śmiech u tych, którzy przyłapali ją na tym.

 

Egzekucje na zbrodniarzach wykonywano na oczach istot, które czekały na swoją kolej. Stewartówna ledwo znosiła wszystkie przypadki uśmiercania i patrzyła z obrzydzeniem na katów. Gdyby mogła, uciekłaby, gdzie pieprz rośnie.

 

Jedna sytuacja spowodowała, że dziewczyna zapłakała, a nawet chciała interweniować. Strażnicy zabijali pewną czarownicę oskarżoną o diabelskie spiski. Oderwali jej głowę i podpalili na oczach siedmioletniego chłopca, który był jej synem. Chłopak również posiadał magiczne zdolności. Po sprzątnięciu zwłok zabrano płaczące wniebogłosy dziecko. Sebastien, który doszedł do grupy wraz z resztą niewiele później, powstrzymał Jane od pochopnej reakcji, mocno przytulając. Wykorzystał moment, gdy Alex musiał na chwilę opuścić przyjaciół. Jane czuła bezpieczeństwo. Miała tarczę, która zobowiązała się chronić ją do śmierci. Doceniła to, choć jeszcze niedawno chłopak traktował ją oschle, czasem z odrazą. Nie znała powodu jego irracjonalnego zachowania. Wkurzało ją to i odpychało od niego. Wciąż jednak miał w sobie coś, co kazało jej o nim myśleć.

 

— Clark Sebastien!

 

Chłopak po usłyszeniu swojego imienia przełknął głośno ślinę i spojrzał na Jane, jakby miał jej nigdy więcej nie zobaczyć. Znieruchomiał na moment, choć rzadko czuł strach. Dziewczyna mocno się przejęła, w głębi duszy pragnęła, aby nic się nie stało Clarkowi, na którym jej tak bardzo zaczęło zależeć. Nie znała powodu tego uczucia, ale nie miała zamiaru z niego rezygnować. Nie wtedy.

 

Ruszył ku wejściu. Przed samymi wrotami odwrócił jeszcze głowę, aby uchwycić widok Jane. Pragnął tak na wszelki wypadek zapamiętać te ciekawskie świata oczy, od których biło czyste światło. Usta, które kiedyś mogłyby być tylko jego i uśmiech, sprawiający, że chce się żyć.

 

Wszedł wgłąb pomieszczenia, pozostawiając po sobie głośny trzask drzwi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania