Poprzednie częściSelekcja

Selekcja rozdział 11

— To trwa zbyt długo — Jane zezłościła się na sytuację.

 

— Na pewno nic mu nie jest. Tacy jak on zawsze wychodzą ze wszystkiego cało — śmiało stwierdziła jej przyjaciółka, przeglądając się w małym lusterku.

 

— Obyś miała rację. — Dziewczyna odgarnęła, drażniący twarz kosmyk brązowych włosów.

 

— Co ty się tak o niego martwisz? — Nastolatka zmarszczyła brwi i obrzuciła Jane podejrzliwym spojrzeniem.

 

— W końcu jest naszym przyjacielem.— Jane skarciła szarooką za obojętność wobec Sebastiena. Jeszcze niedawno obie go nie cierpiały.

 

— To dupek, gbur i uwierz, że ty go w najmniejszym stopniu nie obchodzisz. Zalecam ignorowanie jego osoby, nie psuję sobie nerwów i nie mam zamiaru tracić na niego cennej energii — prychnęła, przewracając oczami i wróciła do oględzin swojego makijażu.

 

— Kto jest teraz? — Do dziewczyn podszedł zdyszany Alex, ratując tym samym Karen od wściekłej wiązanki, którą Jane już szykowała dla przyjaciółki.

 

— Sebastien — odpowiedziała mu Stewartówna. — Gdzie byłeś tak długo? — zdziwiła się.

 

— Spotkałem znajomego. — Rozejrzał się, jakby kogoś szukał.— Długo tam jest? — Chłopak chciał odwrócić uwagę od siebie.

 

— Dwadzieścia pięć cholernych minut — Jane nie potrafiła trzymać emocji na wodzy.

 

— Każdy ma mniej lub więcej pytań, nie martw się, słońce.— Alex wziął w ramiona swoją dziewczynę i delikatnie ucałował jej czoło. Ta nie protestowała, jednak, gdy Sebastien Clark wyszedł z pomieszczenia, uciekła z objęć i podbiegła do blondyna. Wyraźnie zadowolona, że nie stał z asystą egzekutorów. Przytuliła go i całą drogę do miejsca, gdzie przebywała paczka, mówiła, jak bardzo się cieszy z jego powodu.

 

Tymczasem Alex wsłuchiwał się w słodki głosik, jakim mówiła jego dziewczyna w rozmowie z Clarkiem. Kipiał ze złości. Zaciskał pięści, aż kłykcie mu zbielały. Zza brzoskwiniowych ust wysunęły się ostre kły. Widząc to, Karen uspokajała Alexa, szkoda jej było chłopaka, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że Jane Stewart czuje coś do tego aroganckiego, introwertycznego lekkoducha, którego wilczyca z całego serca nienawidziła.

 

— O co pytali? — Jane wciąż zadawała pytania, nie zważając na stojących naprzeciwko Karen i Alexa. Jakby zapomniała o nich albo odrzuciła ich istnienie na moment.

 

— O to, co dwa lata temu i wcześniej. — Sebastien potraktował Jane oschle, zauważając jak bardzo Jordan się złości. Dziewczyna posmutniała przez jego ton, ale nie dała po sobie poznać. Zaciągnęła Karen na ziemię, mimo jej usilnych protestów. Usiadły i rozmawiały przez około półtorej godziny, do następnego nazwiska, które zdziwiło grupę.

 

— Hammilton Rebel! — wykrzyczał ten Selekcjoner, którego Jane wzięła za bardzo wpływowego i ważnego. Wielu kłaniało mu się i przymilało do niego.

 

Cała czwórka obróciła głowy w stronę wezwanej dziewczyny. Czarnoskóra wiedźma kroczyła z wysoko podniesioną głową. Gdy stanęła koło ekipy, spojrzała na ofiarę jej zaklęcia, puściła jej oczko i rzuciła zadziorny uśmieszek. Przyjaciele stali osłupieni, dopóki nie dołączył do nich starszy Stewart.

 

— Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo tępe miny macie — zarechotał, nieświadomy powagi sytuacji. Właściwie pozbawiony jej, bowiem taktu brakowało mu, odkąd był małym chłopcem.

 

— Nie czas na żarty, Joshua — Jane zbeształa brata i pokręciła głową z dezaprobatą. —Gdzie ty w ogóle byłeś.

 

— Co się dzieje? — zdziwił się, niczym nieprzejęty młodzieniec.

 

— Ta wiedźma, która wywołała przemianę u Jane... Weszła przed chwilą za te drzwi — odpowiedziała Karen, z dalej namalowanym zdziwieniem na twarzy, wskazując wrota. Niewiele później powitała swojego chłopaka pocałunkiem.

 

— Gdy tylko wyjdzie, to się z nią rozprawię — zagroził Josh.

 

Jak obiecał, tak zrobił. Kiedy czarownica wyszła, dziewiętnastolatek chciał zaatakować wiedźmę. Ta jednak, wypowiadając zaklęcie, zniknęła w chmurze czarnego dymu.

 

— Przepraszam — Josh podniósł dwie z trzech torebek z krwią, które przez złość upadły mu na ziemię. — Mam nadzieję, że jedna wystarczy. — Uśmiechnął się, lecz nie otrzymał tego samego w zamian.

 

— Jesteś głupi, czy tylko udajesz? —zagrzmiał Sebastien. — Wyrzuć torebki, natychmiast.

 

— Już nie bądź taki poważny. Kto, jak kto, ale ty? — Zawiesił rękę w powietrzu, podając plastikową torebkę Clarkowi. — W takich samych są substytuty, nie skapną się, no bierz... — Zachęcił go jeszcze, lecz blondyn nie odebrał podarku. Przewrócił oczami i odszedł od Josha.

 

Grupa wpadła w jeszcze większą złość. Do strachu, jaki opanował ich umysły, doszła wściekłość. Z całej paczki, tylko Jane siedziała na brudnej podłodze niewzruszona. Odrzuciła wszelkie myśli związane z Selekcją. Zachodziła w głowę, dlaczego Sebastien Clark znów powrócił do swojej postawy, która odpychała dziewczynę.

 

— Gdzie jest babcia? — Karen spytała, z nutką zaniepokojenia.

 

— C-co? Czemu pytasz? — Jennifer wyszła z zamyślenia.

 

— Bo ją wywołują. — Pokazała palcem na anielskiej urody mężczyznę, krzyczącego imię i nazwisko staruszki.

 

— Po raz trzeci! Czy jest na sali Jameson Cornelia? — Mężczyzna kolejny raz powtórzył pytanie, po czym kazał wysłać poszukiwania po wiedźmę.

 

Kiedy jeden ze strażników wyszedł, do hallu weszła zasapana kobieta. W biegu posłała ciepły uśmiech do paczki Jane i pospieszyła ku ciężkim wrotom. Stanęła przed Selekcjonerem i przeprosiła za spóźnienie. Wysoki brunet nie wszczynał żadnych kłótni, przepuścił Cornelię pierwszą. Drzwi spowodowały ogromny huk, a echo rozlegało się po pomieszczeniu przez dłuższą chwilę.

 

 

— Wstrzykniemy tobie teraz serum, chyba znasz procedury pierwszego etapu Selekcji?

 

Kobieta w białym fartuchu chwyciła staruszkę za rękę i ścisnęła sznurkiem miejsce nad znalezioną żyłą w zgięciu łokcia, po czym wbiła w skórę grubą igłę i wstrzyknęła Cornelii przezroczysty płyn, który natychmiast zaczął działać. Pięćdziesięciodziewięciolatka zaczęła drżeć, a na jej ciało wstąpił pot. Z nosa poleciała jej krew, brudząc różową sukienkę.

 

— Nie zwracaj uwagi na działania niepożądane, jeśli będziesz mówić prawdę, to przeżyjesz. — Selekcjoner skwitował swoją cyniczną wypowiedź śmiechem i złączył ręce z tyłu, po czym stanął przed staruszką, a kobieta zlustrowała go morderczym wzrokiem, dysząc nierównomiernie.

 

— Pierwsze pytania to formalność — odpowiedział, gdy minął czas potrzebny na rozprowadzenie serum. — Nazywasz się Cornelia Margharet Jameson?

 

— Tak — syknęła, wymęczona wstępnym działaniem serum.

 

— Urodziłaś się w Conishbrough w Anglii?

 

Wiedźma przytaknęła, po czym potwierdziła to słownie.

 

— Twoją matką była Judith Valsh ? — Selekcjoner zmarszczył gniewnie brwi na wspomnienie o zdrajczyni Białych Wiedźm. Cornelię przeszedł dreszcz, sądziła bowiem, że uczynki jej mamy może mieć wpływ na wynik pierwszego etapu.

 

— Owszem — powiedziała, przełykając głośno ślinę. Z jej nosa nadal sączyła się krew.

 

Serum, które stworzył Drexel wraz z pracującymi dla niego czarownicami, wpływało bezpośrednio na punkty witalne, w których mieściła się aura magicznych istot. Najwięcej płynu docierało do mózgu; ściśle mówiąc kory mózgowej, aby tymczasowo zablokować ośrodki, odpowiadające za mowę. Wydawać by się mogło, że jest to niemożliwe. Faktycznie, jednak dla zwykłych ludzi. Kiedy włada się każdą istotą magiczną, można wykreować wszystko z niczego. Magiczne zaklęcia i przedmioty mogą zdziałać cuda. Dlatego też samo serum byłoby bezużyteczne bez odpowiedniego czaru. Na płyn czarownice nałożyły zaklęcie prawdomówności, które na określony czas sprawiały, iż dany osobnik mówił wyłącznie prawdę. Zadaniem serum było tylko doprowadzić płyn w docelowe miejsce.

 

— Czy kiedykolwiek zdradziłaś śmiertelnikowi istnienie magicznych istot?

 

Kobieta zastanowiła się chwilę, po czym zaprzeczyła, wycierając następnie krew wyciekającą z ust. Serum nie zaczęło gotować jej krwi, więc mówiła prawdę. Owszem chciała powiedzieć Jane, kim jest, ale oznajmiła to dziewczynie, gdy brązowowłosa była już po przemianie. Bała się jednak, że historie, które opowiadała nastolatce i jej bratu, gdy byli dziećmi, również mogą być traktowane jako zdradzenie tożsamości.

 

Selekcjoner milczał. Wpisał coś do karty Cornelii i spojrzał na nią, nic niezdradzającym wzrokiem.

 

— Jesteś czarownicą z wielkim stażem, więc pytanie brzmi, czy używałaś kiedykolwiek czarnej magii?

 

Cornelię zamurowało. W głowie od razu pojawiły się te wszystkie sytuacje, kiedy wykorzystywała zaklęcia z księgi mamy, przez półtora roku, od poprzedniej Selekcji. Zaklęcia w tej księdze podobno przeznaczone są dla dobrych czarownic, ale rada Selekcjonerów zabroniła ich, gdyż moc czerpano od samego Lucyfera. Cornelia milczała, bo sądziła, że gdy serum wykryje kłamstwo, wówczas jej krew zacznie wrzeć, a ona umrze na miejscu. Postanowiła uciekać. Obmyśliła szybko plan, po czym od razu rozpoczęła jego wykonanie. Selekcjoner wyczuł podstęp, jednak nie reagował, pewny, że staruszce się nie uda.

 

— Odpowiesz, czy mam ciebie zmusić? — Mężczyzna nabrał poważniejszego wyrazu twarzy, po czym przybliżył się do niej. Kobieta w mig dotknęła swojej torebki, gdzie miała księgę i zaklęciem obsessio przemieściła ją do pokoju Jane. Kobieta zdawała sobie sprawę, że przez nią miasto ucierpi, a Selekcjonerzy przedłużą swój pobyt, ale musiała uciekać, bo miała misję chronienia wnuczki, dlatego nie mogła umrzeć w tamtym momencie.

 

Na znak głównego Selekcjonera reszta, wraz z pielęgniarkami miały ją unieszkodliwić, ta jednak za pomocą magii zniknęła w czarnym dymie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania