Selekcja rozdział 17
Gdy samochód Sebastiena minął tablice informujące, iż są w Irving, chłopak powiedział Jane, że za siedem minut będą na Brewser Drive. Ta jednak nie odpowiedziała mu, dalej będąc myślami gdzieś bardzo daleko. Lekko wybiegła w przyszłość, lecz szybko wróciła na ziemię.
— Wysiadamy — przerwał milczenie.
Jennifer usłyszała głos blondyna, stłumiony trzaskiem drzwi. Szybko odpięła pasy i wyszła. Za nią wyłoniła się Katherine. Już nie wyglądały jak siostry. Nawet nie jak rodzina. Jennifer po przemianie zaostrzyły się rysy twarzy. Wyglądała groźnie.
— Jesteśmy na początku ulicy, przed nami niekrótki spacer. — Sebastien rzucił Katherine spojrzenie, jakby chciał przeprosić, za kolejne minuty z nim spędzone, a ta znów odwróciła wzrok i zwolniła kroku, zostawiając dwójkę z przodu.
— Nigdy nie możemy dokończyć naszych rozmów. — Jane odważyła się odezwać po kilku minutach drogi, mimo ogromnego strachu, przepełniającego ją od środka.
— Teraz chyba też nie jest najlepszy moment — odparł niezbyt miło. Typowo dla jego arogancji.
— Z takim nastawieniem nigdy nie będzie dobrej okazji. Jesteśmy w dziwnej sytuacji. Nic nie chcesz mówić, a mi naprawdę źle z tym że stale ciągnę cię za język.
— Tyle chciałbym ci powiedzieć. Mam ochotę odsłonić każdą emocję, która mną targa. Jednak wszystko i wszyscy dają mi do zrozumienia, że na ciebie nie zasługuję. — Sebastien zatrzymał się, a wraz z nim Jane. Katherine zaś wyminęła parę i poszła wzdłuż ulicy, nie oglądając się za siebie.
— Ja widzę tylko, jak ty uciekasz. Nie dajesz nam powodu do rozwijania tej dziwnej więzi, która nas łączy. Zrezygnowałam dla ciebie ze stabilizacji i życia u boku dobrego człowieka — wypowiedziała te słowa, tylko żeby zmotywować Sebastiena do jakiegoś kroku, ale to dało zupełnie inne skutki.
— Proszę bardzo, wróć do tej relacji — obruszył się. Ruszył z miejsca szybkim krokiem, a Jane stała oniemiała. Nie mogła wyjść z podziwu jak szybko Sebastien potrafił przejść z normalnego nastroju w złość.
Jane szła parę metrów dalej za Sebastienem. Nie miała ochoty na razie do niego przemawiać. Dlatego też postanowiła dać mu przestrzeń. Bolała ją, jego obojętność. Bardzo szybko przybierał maskę aroganta, który nie dba o nic. Nie potrafiła zrozumieć, co nim kieruje w takich momentach.
Od miejsca docelowego łączyła ich krótka ścieżka usłana małymi kamyczkami. Wszyscy razem stali w jednym miejscu. Skupieni wyłącznie na tym, co może ich spotkać za drzwiami domku przed nimi. Mieszkanie wyraźnie należało do kogoś majętnego. Pod osłoną nocy wyglądało na mroczne. Jednak lampa czujnikowa, która zapaliła się, gdy tylko wyczuła obecność, ukazała delikatną teksturę ścian, a jasność zabrała mrok. Jane jako ciekawska osoba, wyszła na przód i wstąpiła na ganek. Wraz z przekroczeniem progu werandy, uwidoczniła się jasnofioletowa tarcza, osłaniająca dom. Chciała zajrzeć przez niezwykle duże okno, lecz lokatorzy przysłonili je niebieskimi roletami. Kierowana dociekliwością nacisnęła klamkę drzwi. Nie dbała o to, jak to może wyglądać. Tu prawdopodobnie przebywała jej babcia. Niestety, każdy człowiek w nocy zamyka drzwi na klucz i tu nie było wyjątku. Jane zdenerwowała się na to, lecz nie była zaskoczona. Kilka chwil potem Katherine i Sebastien postanowili dołączyć do brunetki. Clark wszedł po schodkach, ale nie mógł postawić nogi na drewnianej podłodze werandy. Tarcza z aury i tym razem ujawniła się, jednak nie przepuściła ani chłopaka, ani pani Stewart.
— Co do...— Sebastien odsunął się od tarczy, po czym ta zniknęła. Próbował jeszcze kilka razy, lecz magiczna ochrona nie odpuszczała. Postanowił kolejny raz skorzystać z ukrywanej dotychczas przed wszystkimi siły. Zrobił kilka kroków w tył i rzucił się na osłonę, Próba jednak spełzła na niczym, powodując ogromną wściekłość u blondyna. Nie mógł uwierzyć, że istnieje coś, co jest odporne na jego dar.
— Spokojnie Sebastien, wystarczy, że ja przeszłam. Rozejrzyj się po okolicy. Mama ze mną zostanie — nakazała. Otrzymała tylko twierdzące skinienie, po czym Clark zniknął w ciemności.
— Mamo, daj mi coś, czym mogłabym wybić szybę. — Odwróciła się i patrzyła na rodzicielkę wyczekująco.
— Zwariowałaś? — rzuciła. — Myślałam, że jesteś bardziej odpowiedzialna. Chcesz nas wpakować do więzienia? — Katherine zaczęła swoje kazanie, choć nie dano jej dokończyć. Powstrzymał ją silny ból głowy. Dotknęła skroni i opadła na ziemię. Jane nie wiedziała, co się działo z jej matką. Wybiegła z werandy. Podniosła rodzicielkę, lecz nie miała pojęcia, co uczynić, aby jej pomóc. Nagle z domu wyszła starsza pani w beżowym szlafroku. Trzymała ręce w górze, a jej oczy świeciły na fioletowo. Jennifer od razu zrozumiała, że miała do czynienia z wiedźmą. Cornelia, Karen i Rebel świeciły tak samo. Innych wiedźm nie znała.
— Co pani robi? Proszę przestać! — Jane krzyczała przez łzy. Sebastien usłyszał jej głos, więc czym prędzej ruszył na ratunek, odrywając się od przeszukiwania podwórka.
Wiedźma zobaczyła go i skierowała jedną dłoń w jego stronę, co osłabiło jej zaklęcie, rzucane na panią Stewart. Magia w żaden sposób nie skrzywdziła chłopaka. Postanowił więc zaatakować. W kilka sekund stał za kobietą. Chwycił ją za szyję jedną ręką, a drugą wykorzystał, żeby unieruchomić jej dłonie. Miał już skręcić jej kark, ale zatrzymała go Cornelia. Wyszła z domu z trochę nieobecnym wzrokiem i potarganymi włosami. Prawdopodobnie spała i przebudziła się przez krzyk Jane. O dziwo brunetka nie obudziła całej okolicy.
— Zostaw ją, młodzieńcze — Cornelia wrzasnęła zachrypniętym głosem. Sebastien uwolnił staruszkę, a ta odsunęła się od niego w szybkim tempie. Wbiegła na ganek i tam znów zaczęła zbierać aurę do zaklęcia. Została jednak powstrzymana przez panią Jameson. — Znam ich, nic ci już nie grozi — zapewniła koleżankę. Otrzymała w odpowiedzi tylko zdezorientowane spojrzenie. — Wejdźmy do domu, bo zaraz zlecą się sąsiedzi — zaproponowała, po czym wypowiedziała zaklęcie, które na chwilę zdjęło barierę przejścia dla Innych.
Wszyscy zebrali się w salonie. Sebastien przeniósł mamę Jane na kanapę, aby tam mogła dojść do siebie po silnym ataku na jej aurę. Usłyszał ciche „dziękuję" i odszedł od kobiety, jak najszybciej mógł. Nie chciał dawać jej powodów do złości, bo przecież powiedziała, iż za nim nie przepada. Katherine zaś czuła zażenowanie swoim wcześniejszym zachowaniem. Powoli zaczynała rozumieć, że źle go oceniła. Mimo jego pozornej arogancji potrafił być opiekuńczy dla innych, a dla jej córki szczególnie.
— Cieszę się, że mnie znaleźliście bez żadnych problemów. — Jane, gdy zobaczyła uśmiech na twarzy swojej babci, zrozumiała, że bardzo za nią tęskniła i wcale nie była na nią zła. Pospieszyła więc ją przytulić.
— Czemu uciekłaś, Cornelio? — Jennifer wyszła z uścisku i podwinęła rękawy turkusowej bluzki, gdyż wysoka temperatura w domu wiedźmy zaczęła na nią oddziaływać.
— Ta długa historia wymaga ciepłej herbaty. Kobieta obdarowała przyjaciół szczerym uśmiechem, po czym wyszła na chwilę z salonu.
— Piękny ma pani dom, panno...— Jennifer zrobiła pauzę, czekając na odpowiedź nieznajomej czarownicy.
— Carter, Rosalie Carter. — Siwowłosa kobieta podeszła do Jane, rezygnując z aury, którą gromadziła w jednej dłoni. Podała jej pomarszczoną rękę i zaraz po tym zrobiła kilka kroków w tył, tak dla pewności. Jakby ta niegroźnej budowy nastolatka miała zaatakować mądrzejszą o doświadczenie wiedźmę. Jane nie przejęła się zachowaniem staruszki Carter. Sama pewnie zareagowałaby gorzej na nieznajomych w swoim domu.
— Jennifer Stewart — odparła z promiennym wyrazem twarzy. — A to moja mama, Katherine. — Wskazała rodzicielkę. — I Sebastien Clark.
Rosalie nie podeszła do Sebastiena. Jego uważała za największe zagrożenie, przecież dziesięć minut temu był bliski odebrania jej życia. Rzuciła mu tylko przestraszone spojrzenie, po czym zaraz przeniosła wzrok na Jane, która przeglądała jej artefakty.
— To jest wisior Krwawej Hrabiny — odezwała się, widząc jak brunetka lustruje złoty naszyjnik, z wielkim różowym kamieniem w kształcie łzy, należący do Elżbiety Batory.
— Piękny — westchnęła ciężko i położyła palce na szybie, która chroniła drogocenną biżuterię.
— Jest w mojej rodzinie od stuleci — dodała wyraźnie ucieszona, że po raz kolejny wspomina o wisiorku.
— Przerwijmy to, zanim droga Rosalie zajmie nam całą noc. — Z kuchni wyszła Cornelia z sześcioma filiżankami do herbaty oraz białym, porcelanowym dzbankiem. Całość podtrzymywała czarna plastikowa tacka, której obdrapane brzegi psuły estetykę zastawy.
— Mnie to bardzo ciekawi — odparła Jane. Zaczęła wzrokiem szukać aprobaty u mamy i Sebastiena, lecz oni zrobili niechętne miny. W geście niezadowolenia skrzyżowała ręce i oderwała wzrok od pięknego naszyjnika. — Cóż, kiedy indziej opowie mi pani tę historię. — Uśmiechnęła się do Rosalie, po czym usiadła na brązowej sofie, tuż przy Katherine i podała jej ciepły napar z zielonej herbaty, otrzymując wdzięczne spojrzenie.
— Bardzo cieszę się, że wyszłaś cało z przemiany i pierwszego etapu, tego okrutnego testu — Cornelia rozpoczęła monolog. — Próbowałam znaleźć jakieś informacje o tej całej wiedźmie Hammilton, ale niestety starannie maskuje swoje poczynania. Nikt nic o niej nie wie. Jestem w kropce. Nie działają nawet zaklęcia przywołujące. Sądzę, że albo jest bardzo silną wiedźmą, albo czerpie wsparcie z tego samego źródła, co ja. — Złapała oddech i upiła łyk herbaty, krzywiąc się lekko przez gorzki posmak. — Zawsze zapominam posłodzić — zachichotała, po czym sięgnęła po cukierniczkę ze szklanego stolika naprzeciwko.
— Jakiego źródła? — Jane zaciekawiła się.
— Wstyd mówić, ale od jakiegoś czasu korzystam z czarnej magii — powiedziała zażenowana.
— Dlaczego wstyd? — Po chwili pożałowała, że zapytała, gdyż wszyscy patrzyli na nią, jak na kogoś nie całkiem rozwiniętego intelektualnie. To, że trwała jako Inna zaledwie od kilku dni, wcale nie zwalniało ją z obowiązku wiedzy o podstawach tego świata. Nawet jej mama wiedziała, co znaczyło uprawiać czarną magię, dlatego też przestraszyła się tego, co usłyszała.
— Żadna Biała Wiedźma nie powinna naruszać bariery między dobrem a złem. W magicznym świecie rządzą Selekcjonerzy. Te despotyczne kreatury zarządziły balans. Jeśli jakakolwiek czarownica połączy swoją aurę z demoniczną, jest natychmiast skazywana na śmierć. O ile zostanie to odkryte, rzecz jasna. Wiele wiedźm praktykuje czarną magię i mówię wam, jest ich coraz więcej. Wśród nich są takie, które chcą obalić rządy Błękitnych. Niestety, na razie praca stanęła na czczym gadaniu. Połowa magów boi się wyjść z ukrycia, jeszcze inni nie są na tyle silni. Zostaje więc garstka. Plan mógłby się powieść, gdyby wszystkie gatunki się połączyły. To nie jest możliwe, przynajmniej na razie. Teraz będziemy obserwowani, być może przeze mnie, lecz ani trochę nie żałuję ucieczki.
— Dobrze, że to zrobiłaś. Jakoś sobie poradzimy — wtrąciła Jane.
— Nie mogłam inaczej, naprawdę. — Kobieta czuła silną potrzebę usprawiedliwienia swoich poczynań. Z jednej strony mówiła sobie, że nie jest jedyną uciekinierką, z drugiej jednak miała dziwne przeczucie, że jej podopieczni obwiniają ją, lecz nie chcą jej zranić. — Mam jeden powód, dla którego nie mogę poddać się śmierci. — Tym razem wypiła więcej herbaty i odstawiła filiżankę na czarną tackę. — Dopóki żyję zaklęcie, które na ciebie nałożyłam będzie działać.
— Zaklęcie? — Zmarszczyła brwi.
Katherine wbiła zdumione spojrzenie w Cornelię.
— Praesidium, czar, który nie pozwoli ci umrzeć, dopóki ja nie odejdę z tego świata. Nałożyłam go na ciebie po wypadku Josha. — Spojrzała na Katherine przepraszająco, zauważając, że poruszyła drażliwy temat. — Czułam się bardzo źle z tym że nie nałożyłam go na waszą dwójkę. — Posmutniała.
— Spokojnie, nie krępuj się, wiem, że Josh żyje, dlatego też przeszłam przemianę. — Katherine, widząc niepewne zachowanie Cornelii, uspokoiła ją.
— Wiem o przemianie, wyczułam od ciebie magiczną aurę. Jednak nie połączyłam faktów. Sądziłam, że coś innego było powodem tego. — Odkaszlnęła, by pozbawić swój głos chrypki. — Wracając, mam kilka niekonwencjonalnych sposobów, by dowiedzieć się, kim jesteś, Jennifer.
— Tyle że już wiem, do jakiego gatunku należę — powiedziała, jakby wstydząc się tego, co miała wyjawić.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania