Selekcja rozdział 23
Jak chcesz, żeby mnie coś zabolało, to nie trącaj mnie jak mała dziewczynka, tylko spróbuj wydobyć siłę Błękitnych — Sebastien skomentował nieudolny atak Jennifer. Przez bite dwie godziny wymachiwała rękoma i co jakiś czas używała nóg, aby kopnąć Sebastiena, ten zaś miał niezły ubaw z dziewczyny. Odpierał ataki z precyzją i próbował nie wybuchnąć śmiechem. Czuł się, jakby był obiektem wściekłości kilkulatki.
— Nie wiem jakiej siły, nie czułam jej nigdy. — Stanęła i skrzyżowała ręce. Musiała odpocząć chwilę i powstrzymać zadyszkę.
— Pamiętasz, gdy zaatakował cię ten dziwny wampir? Zatrzasnąłem drzwi do pokoju i przysłoniłem szafą. Ty tę szafę z lekkością przewróciłaś. Już wtedy musiałaś mieć w sobie zaklęcie wprowadzające aurę, co za tym idzie, ta moc była pierwszą, która u ciebie się zrodziła. Musisz ją mieć, tylko nie umiesz jej kontrolować.
Jane patrzyła na blondyna, z nieukrywanym zdziwieniem. Miała otwarte usta i wytrzeszczone oczy.
— Pamiętam, jak bardzo chciałam stamtąd wyjść. Do tego doszła adrenalina i samo wyszło.
— Nic tak po prostu samo nie wychodzi. Zawsze istnieje czynnik pobudzający. Wtedy chciałaś wyjść. To już coś — mówił szybko, lecz zrozumiale. Patrzył na nią cały czas z ogromnym zainteresowaniem, a słowa wypowiadał z nieopisaną powagą. — Błękitni kontrolują mocami siłą umysłu. To działa na zasadzie: chcę – mogę. Jeśli powiesz sobie, że chcesz odepchnąć coś wielką siłą, to tak będzie. Jeśli chcesz zaabsorbować czyjąś złość, szczęście, smutek, ból albo całą energię życiową – możesz, lecz jeśli powiesz sobie, że chcesz. Jedyne, co cię ogranicza to wyobraźnia. Możesz sobie pozwolić na co tylko sobie zapragniesz, jeśli uwierzysz w możliwości swojego umysłu.
— Całkiem proste — odparła wciąż oszołomiona natłokiem informacji. Czuła się jak na wykładzie pani Bethany Young. Profesorka biologii mówiła dla niej niestworzone rzeczy; te dotyczące genetyki i ewolucji szczególnie nie wchodziły do jej głowy. A nawet jak na chwilę weszły, to zaraz uciekały bezpowrotnie. Twierdziła, że nie potrzebuje wiedzieć nic o allelach, genotypach czy fenotypach. Karol Darwin też nie przypadł jej do gustu. Jego teoria sprawiała, że dziewczyna miała ochotę wyrzucić podręczniki za okno. Informacje o Błękitnych natomiast musiały zagościć w jej głowie, to zależało bowiem od jej funkcjonowania w świecie magicznych. Bez tego nie da rady przeżyć walk, które zbliżały się nieubłaganie.
— Musisz tylko przełamać bariery. Nic nie może cię powstrzymywać. Musisz mnie uderzyć, tak, żebym to poczuł. Uwolnij się od strachu, daj się ponieść aurze, która w tobie drzemie. — Zaszedł Jane od tyłu. Był tak blisko, że czuła jego oddech na karku. Wzdrygnęła się, nieprzyzwyczajona do takiej bliskości. Po chwili zamknęła oczy i się rozluźniła. Sebastien przełożył jej kasztanowe włosy na lewą stronę. Pogładził szyję palcem. Wodził linię do ramienia. — Odnajdź w sobie siłę. Poddaj się jej. — Jennifer słyszała jego głos. Trochę zdenerwowany, ale czuły i pełen delikatności. W głowie szukała mocy, według wskazówek chłopaka, ale ciągle wracała myślami, do tego, jak bardzo chce go pocałować. Przy nim czuła dziwne ciepło w brzuchu i bezpieczeństwo, jakiego jej brakowało dotychczas.
— Nie mogę się skupić — zachichotała i obróciła się tak, że po chwili stała twarzą w twarz z blondynem. Obserwowała jego aż zbyt jasne niebieskie oczy. Można powiedzieć, że sztucznie niebieskie. Nigdy dotąd nie przypatrywała mu się tak szczegółowo. Sebastien wyglądał sztucznie. Blond włosów także był zbyt jasny, jakby chłopak farbował je. Dotknęła, opadających na czoło kosmyków i mięła je między palcami. Były suche, pomyślała, że rzeczywiście były zniszczone farbą. Prychnęła, nie znając powodu ukrywania prawdziwego koloru. — Od kiedy je farbujesz? — zapytała, uderzając w czuły punkt.
— Nie farbuję — skłamał, łamiącym się głosem. — Skup się na zadaniu, Jane — zbeształ dziewczynę, musiał jakoś wybrnąć z sytuacji.
— Nie potrafię — odeszła myślami od włosów blondyna i powróciła do braku umiejętności. — Nie czuję, żebym miała jakieś moce. Skończmy to, proszę, nie chcę niczego z siebie wydobywać. — Załamała ręce i jęknęła niezadowolona.
— Zróbmy sobie przerwę, ale jutro musisz trochę bardziej się przyłożyć, bo na walkach jęk nie zadziała na przeciwnika — zaśmiał się. Uwidocznił małe dołeczki, które spodobały się Jane. Na jej twarz również wstąpił promienny uśmiech. Chciała trwania tej chwili, ale niedługo po tym przypomniała sobie, że musi skończyć jedną historię, by móc zacząć nową, lepszą.
— Odwiozę cię do domu. — Sebastien podał Jennifer jej bluzę i puścił przodem do drzwi wyjściowych. Sam wyłączył światło i poszedł za nią. — Chyba jednak zostajemy tutaj. — Przypomniał sobie, że wilczyca wzięła jego vana i do tej pory nie wróciła, gdy zauważył jego brak na podjeździe przy bramie.
— Dlaczego korzystasz z czarnej magii, Karen? — Panna Gretchel piorunowała wilczycę wzrokiem. — Chcesz sprowadzić katastrofę na to miasto? Czy źle cię oceniłam po raz kolejny? — zadawała serię pytań. Mówiła jednak szeptem, gdyż w czytelni, gdzie kobiety przebywały, było dwóch śmiertelników. Jeden chłopak, wyraźnie pasjonujący się w science fiction przeszukiwał półki o takiej kategorii. Drugą osobą była trzydziestoletnia kobieta w dużych i okrągłych okularach, pochłaniająca jakiś naiwny romans.
Karen powoli zabrała z lady „Źródło ciemności" i schowała do torby. Patrzyła na Gretchel i nie potrafiła nic powiedzieć. Miała już plan jak pomóc pannie Moon w walkach. Czuła nieodpartą potrzebę ratowania jej życia i nic nie mogło jej powstrzymać. Już postanowiła. Rzuci na nią zaklęcie z księgi. Takie samo, jakie Cornelia rzuciła na Jane. Dopóki czarownica, która podaruje swoje moce, nie umrze, obdarowany też nie zostanie oddany w ręce Ozyrysa. Czar wymagał paru skomplikowanych składników i zabrania ogromu mocy od Lucyfera, ale Karen nie przejęła się tym. Lucyfer chętnie oddaje moc, lecz żąda okropności w zamian. Niestety ani panna Jameson, ani Karen Van der Bilt nie były świadome konsekwencji.
— Nie używam, proszę pani. To jest księga babci, kazała mi jej bronić na czas jej nieobecności — skłamała sprytnie. Postanowiła nie mówić Gretchel o swoich planach. Czym prędzej zabrała torbę wraz z książką i pognała do samochodu Sebastiena, gdzie czekał na nią Josh, znów sączący torebkę z krwią.
— Wracamy do zamku, muszę oddać samochód temu gburowi, bo mnie udusi. Już pewnie szykuje na mnie swoje kły — powiedziała, zapinając pasy. Włożyła kluczyki do stacyjki i odpaliła silnik.
— Już nie rób z niego takiego potwora. — Josh uważnie patrzył na drogę, gdyż Karen nie należała do bezpiecznych kierowców. Ignorowała znaki drogowe i z zawrotną prędkością przemierzała przez autostradę.
— Przestań go bronić — warknęła, po czym zmieniła bieg i przyspieszyła, a Josha przyparło do siedzenia. Nic nie mówił, bo wiedział, że czekałaby go awantura. Karen miała ognisty temperament i nie lubiła krytyki. Uważała się za idealną, niezastąpioną i najlepszą.
— Ty nawet nie wiesz, za co go nie lubisz — prychnął. Zsunął szybę i wyrzucił opróżnioną saszetkę. Od razu zamknął okno, gdyż wiatr z wielką siłą napierał na jego twarz.
— Nie lubię go, bo nie lubię. Nie ciągnij tego tematu, Josh. Kocham cię, ale jesteś denerwujący. — Wilczyca nie znosiła słowa sprzeciwu, więc chłopak postanowił nie narażać się jej. Przeniósł wzrok na mijane drzewa i budynki.
Parę minut później para dojechała pod zamek. Karen weszła do swojej komnaty, ale nigdzie nie było śladu po Sebastienie i Jane.
— Przepraszam, że wyciągnąłem cię w taką ulewę, ale, gdybym odmówił mojej mamie, to na pewno spotkałaby mnie sroga kara — podkreślił sroga w ironiczny sposób.
— Nie ma sprawy. W domu pewnie pochłonęłyby mnie myśli o walkach — Jane odparła szczerze. Bała się zostać sama ze swoimi myślami. Poza tym, według planu lekcji miała jeszcze angielski i biologię. — I lubię nowe doświadczenia — dodała.
— Alex nigdy nie zabierał cię na spacery w deszczu? — spytał zaczepnie. Chciał lepiej wypaść niż były przyjaciel. Jane chciała skończyć związek z Alexem, ale Sebastien wciąż rywalizował.
— Od kiedy tu mieszkam, było parę ulew. Wtedy akurat musiałam siedzieć w domu z głupią Lucy albo spałam. — Nie przejęła się na wspomnienie o Alexandrze.
— W takim razie mało przeżyłaś. — Zaśmiał się. — To nie jest jedna z najgorszych, lekkie urwanie chmury.
Jane spojrzała na niego zdziwiona, po czym zlustrowała otoczenie. Wszystko wokół przykrywała woda, ciężko opadająca z nieba. Widoczność była znikoma. Od głośnych opadów dzwoniło jej w uszach, a on powiedział, że to małe urwanie chmury?
— Nie patrz tak. — Uśmiech na jego twarzy nie miał zamiaru schodzić, a Jane cieszyła oczy dołeczkami blondyna. — To, co dziś się dzieje, jest niczym w porównaniu do poprzednich.
Oboje chichotali w najlepsze i powoli zbliżali się do miejsca docelowego. Przy bramie spotkali się z wściekłym spojrzeniem małej dziewczynki. Patrzyła zdenerwowana na roześmianą dwójkę, chowając małe ciałko pod różową parasolką. Miała wielkie piwne oczy i poskręcane ciemne włosy do ramion.
— Sebastien! — Tupnęła nogą, a jej usta przybrały formę podkowy. — Czekam na ciebie... — spojrzała na swój różowy zegarek i mocno zmarszczyła brwi. — Długo...
— Nie przesadzaj, Sophie. — Sebastien zaśmiał się i wziął jej fioletowy tornister w kwiaty. — To jest Jane, przywitaj się ładnie. — Wskazał wolną ręką Jennifer.
— Twoja nowa dziewczyna, tak? Wolę Paulette. — Obróciła głowę i przybrała obrażoną minę.
— Nie bądź niemiła — Sebastien skarcił siostrę. Jane zaś zignorowała zachowanie małej i spojrzała pytająco na chłopaka.
— Kim jest Paulette? — Jane od razu wpadła do głowy ruda piękność z biblioteki. Ukłucie zazdrości natychmiast powróciło. Przełknęła głośno ślinę i nie chciała słyszeć odpowiedzi.
— Nikt ważny. — Blondyn spojrzał na swoją siostrę wściekle. — Naprawdę — dodał z naciskiem.
Jane skinęła tylko głową. W środku jednak straciła wszelki humor i oddała się kontemplacji. Całą drogę do domu chłopaka wszyscy przeszli w milczeniu. Tylko Sophie wesoło nuciła nieznaną nastolatkom piosenkę.
— Uciekaj do pokoju, później porozmawiamy, Soph. — Sebastien pogłaskał siostrę po nieskalanych wodą włosach i lekko pchnął do przodu.
Patrzył na Jane i wiedział, że to, czego się obawiał, zbliżało się nieubłaganie.
— Wiele przede mną ukrywasz — powiedziała, kierowana odwagą.
On tylko westchnął. Nic nie mówiąc, chwycił jej rękę i poszli do jego pokoju, mijając bogato wyposażone wnętrze. Wszystkie ściany w kolorach bieli, a na nich wywieszone ekstrawaganckie obrazy, prawdopodobnie bardzo drogie. Co się dziwić, skoro jego matką była sama Amelia Clark, zastępczyni burmistrza i kobieta nazywana żoną już przez trzeciego obrzydliwie bogatego mężczyznę.
Sebastien poczuł dziwny niepokój. Nikt prócz Alexa nigdy nie przekraczał drzwi jego pokoju. A teraz spokój jego azylu naruszyła Jennifer Stewart. Wiele razy wyobrażał sobie to, jak ją tam przyprowadza, ale w najśmielszych snach nie oczekiwał, że będzie to akurat wtedy. Oboje cały czas milczeli. Blondyn podszedł do komody naprzeciwko łóżka, a Jane obserwowała skromnie urządzony pokoju. Bardzo skromnie; w przeciwieństwie do reszty rezydencji. Pomieszczenie było niewiele większe od jej pokoju. Górował tam głównie granatowy odcień. Ściany, rolety, łóżko. Pościel miała czarny kolor, a komoda i połka na książki, były ciemnobrązowe. Bardzo klimatyczne miejsce. Uporządkowane nawet lepiej niż pokój Jane. Dziewczyna spodziewała się czegoś innego za tymi drzwiami.
Sebastien podszedł do niej i podał suche ubranie. Sam poszedł się przebrać do łazienki. Po chwili wrócił z białym pudełkiem w ręku. Z jednej strony nie chciał tego, co miał zamiar powiedzieć, ale z drugiej pragnął zrzucić ciężki balast z serca. Jane nic nie robiła stała w za dużej, czarnej koszulce chłopaka. Spodnie, które otrzymała były własnością jego mamy, leżały prawie idealnie — z wyjątkiem za długich nogawek. Pani Clark musi być bardzo wysoka, pomyślała.
— Musisz coś wiedzieć — odezwał się zachrypniętym głosem.
Serce Jane zabiło mocniej. Nie wiedziała, czego może się spodziewać. Strach sparaliżował jej zdolność mowy, więc nic nie powiedziała, czekając na rozwój sytuacji.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania