Selekcja rozdział 24
Serce Jane waliło jak oszalałe. Nie potrafiła uspokoić natrętnych myśli. Patrzyła wyczekująco na Sebastiena i błagała, aby wreszcie zaczął mówić więcej. On natomiast bał się. Nikt nie znał jego sekretu, nawet Alex.
Chłopak podszedł do komody i zaczął w niej namiętnie grzebać. Wyjął mały, oprawiony w czarną skórę album. Podał go Jane, a sam wyszedł do łazienki. Dziewczyna otwierała go powoli. Pierwsza strona była pusta. Znajdowały się na niej trzy cyfry: dwa zero i jeden. Czwarta była trochę zamazana, ale tylko głupi nie zorientowałby się, że widnieje tam zero. 2010 nic więcej, tylko ta liczba. Druga strona zawierała jedno zdanie, napisane niedbałym pismem, ledwo czytelnym.
Z ojca krwią, spada dziedzictwo na syna.
Jane przerzuciła kartkę. Doznała szoku. Na następnej stronie ujrzała zdjęcie młodego chłopaka, który wyglądał identycznie jak Sebastien. Z wyjątkiem włosów i oczu. Te same rysy twarzy. Te same wąskie, malinowe usta i wydatna szczęka. Jednak czuprynę miał w kolorze ciemnego brązu. Oczy także były ciemne. Sebastien uśmiechał się szczerze, a z jego oczu biła pełnia radości. Obok chłopaka stał około pięćdziesięcioletni mężczyzna, który był starszym odpowiednikiem Sebastiena. Różniły ich tylko twarze i wiek.
Na drugiej stronie widniał napis, tym samym niechlujnym pismem.
Byron i Sebastien, Paryż 2010r
Jennifer usłyszała kroki. Stanął przed nią Sebastien. Zerwała się na równe nogi i do niego podeszła. Nie uwierzyła w to, co zobaczyła. Oczy blondyna nie miały już niebieskiej barwy. Jego tęczówki wyglądały jak u każdego Błękitnego. Były ciemnobrązowe.
— Nikomu o tym nie mówiłem. — Przełknął ślinę, by trochę zwilżyć gardło. Spuścił wzrok, po czym znów spojrzał na Jane. Tym razem prosto w jej oczy. Ona wwiercała w niego swoje zwierciadła duszy, nie mogąc pojąć, co się dzieje. To jest; wiedziała, co Sebastien chciał jej powiedzieć, ale nie mogła w to uwierzyć. — Jestem taki jak ty. Jestem jak te bestie, które zabijają bezkarnie Innych.
— Nawet tak nie mów. Nie jesteś taki jak oni. My się różnimy od nich — Jane przemówiła głosem pełnym pasji. Brzmiał tak, gdyż wierzyła w to, co wychodziło z jej ust.
— Nie chcę należeć do tego gatunku. Już nie chcę. — Zacisnął zęby, a z jego oczu zaczęły wypływać łzy. Nie powstrzymał ich, pozwolił, aby wypłynęły. Odsłonił się przed kimś pierwszy raz od pięciu lat.
— Już nie chcesz? — Podniosła brwi ze zdumienia. Chłopak zaś zapłakał jeszcze bardziej. Jego płacz przez chwilę stał się melodią pomieszczenia.
— Słuchaj... — Poszła za Sebastienem, który usiadł na łóżku i schował twarz w dłonie. — Jeśli nie chcesz, to nic nie mów. Nie będę nalegać. Powiesz mi, kiedy się na to zdobędziesz. — Chwyciła jego dłoń i splotła ze swoją. Lubiła jego dotyk i choćby niewiadomo jak bardzo się powstrzymywała, potrzeba jego bliskości wygrała. On obserwował ją w milczeniu. Miał mokre od łez policzki i zaczerwienione oczy. Nie wstydził się tego. Odsłonił maskę, ale przy ważnej dla niego osobie.
— Chcę ci opowiedzieć wszystko, Jane.
— To, co cię powstrzymuje? — patrzyła na niego badawczo. — Paulette? — powiedziała to, o czym nie chciała nawet myśleć. Musiała wreszcie zapytać. Od rana w głowie miała wyłącznie rudą nieznajomą.
Sebastien zaśmiał się niekontrolowanie. Całkiem poważne pytanie Jane zabrało wszystkie czarne chmury z jego duszy.
— Nie żartuj — prychnął. — Ja i ona to przeszłość.
— Więc, coś was łączyło?
— Nie będę kłamał, że nie. To była chwila. Połączyły nas nasze słabości. Ja wtedy rozpaczałem po śmierci ojca, a ona... — westchnął. — Nawet nie wiem, na co cierpiała. Może chciała się zabawić młodym, zrozpaczonym chłopakiem.
— Ten mężczyzna z albumu, to twój tata? — zapytała ostrożnie, ale gdy wypowiedziała słowa, nie żałowała ich.
— Tak. — Chwycił pamiątkę po ojcu i patrzył na zdjęcie, gdzie są objęci i szczęśliwi. Razem. — On też był Błękitnym. — Pociągnął nosem. — To znaczy Selekcjonerem.
— Jest jakaś różnica między Błękitnym a Selekcjonerem? — zapytała.
Sebastien spojrzał na nią już trochę rozpromieniony. Miał jej opowiedzieć jeszcze trudne chwile z jego życia, ale nie bał się. Chciał wyzbyć się wszelkiego ciężaru i mieć czystą kartę. Mógłby z taką dużo wykonać. Mógłby wreszcie być sobą.
— Błękitny ma w sobie po prostu anielską krew i moce, a Selekcjonerzy to wytrenowani na morderców Błękitni. Specjalnie ćwiczeni w Paryskiej Organizacji Selekcjonerów. Sam miałem iść do tej szkoły, sześć lat temu. — Wrócił wzrokiem do Jane. — Ale...— Do jego oczu znów napłynęły gorzkie łzy. Wspomnienia miały na niego niedobry wpływ.
Jane patrzyła na niego i sama miała ochotę zapłakać. Nie mogła patrzeć na smutek chłopaka. Nic nie mówiła. Tylko ściskała jego dłoń.
—... mój tata umarł. Właściwie został zamordowany przez jakiegoś Viktora – jednego z wyższych Selekcjonerów. Nie wiem, kim jest, skubany dobrze się kryje. Nawet nie wiem, jak wygląda. Gdybym tylko go dorwał. — Wysunął kły. Jane wyciągnęła rękę w jego stronę. Chciała zabrać smutek i złość chłopaka.
— Nie rób tego, to jest mi potrzebne. — Zatrzymał dłoń Jennifer delikatnie schował w swoją. —Dzięki temu, wiem, że ojciec ze mną kiedyś był. Wiem, że ja żyję. Mam wspomnienia i emocje. Bolesne, ale lepsze to niż nic.
— Rozumiem — wydukała.
— Byliśmy szczęśliwi. Jak żył, mama była inna, teraz jest wyniosła i nic ją nie obchodzi, tylko jej kolejny mąż. Jeździliśmy na wycieczki. Raz zabrał mnie do Paryża do swojego biura i powiedział, że kiedyś też zostanę przeszkolony. Powiedział mi wszystko o tym świecie. Jak tak teraz na to patrzeć, mało wiedział — prychnął. — Sześć lat temu, miałem osiemnaście. Wtedy poddał mnie przemianie w Błękitnego. Byłem taki podekscytowany, pełen ciekawości. Chciałem jak najszybciej stać się Selekcjonerem jak on. Kiedy umarł, czar prysł. Znienawidziłem ten gatunek. Wyklinałem każdego z tej linii. Siebie szczególnie. Wtedy poznałem Paulette. Ona mnie zmieniła w wampira. Przefarbowałem włosy i kupiłem kontakty. Nie mogłem znieść tego, że należę do Błękitnych.
Jane wzdrygnęła się i znów w brzuchu powstało znajome jej uczucie.
— Wspierała mnie i pomogła na chwilę odeprzeć myśli o utracie ojca, ale to nie była miłość. Ona się zakochała we mnie, a ja zobaczyłem ciebie i od tamtej pory zamknąłem się jeszcze bardziej.
Jennifer patrzyła na Sebastiena ze łzami w oczach. Była przejęta każdym słowem i chłonęła jego emocje. Nie potrafiła nic powiedzieć. Doszło do niej, że od tylu miesięcy kochał ją ktoś, kogo ona nie tolerowała. Ucieszyła się, że Sebastien stanął na jej drodze. Lepiej późno niż wcale.
— Wiesz, to, że byłaś... W pobliżu, nawet jeśli nie przy mnie, ale w pobliżu, wystarczyło mi za setki takich jak Paulette. Wiara, że kiedyś uda mi się zdobyć twoje względy trzymała mnie przy zdrowiu psychicznym. Tyle razy cię raniłem, odpychając od siebie. Dogryzałem i drwiłem. Przepraszam, Jane. Musiałem trzymać ciebie z dala od mojego świata. Po czasie zapomniałem o żalu, który do tej pory trzymam w sercu, do tego Viktora. Zastanawiam się tylko, jak on z tym żyje?
— Na pewno jest mu źle, a w każdym razie powinno. Tak się nie robi. — Po tych słowach Jane mocno przytuliła Sebastiena i pozwoliła uciec łzom. Wylewali je oboje. W milczeniu. Sebastien zrozumiał, że warto było czekać. Znalazł skarb. Wsparcie potrzebne było w czasach trudnych dla magicznego świata.
— Sebastien, głodna jestem. — Do pokoju weszła Sophie ze smutną miną i oczami szczeniaczka. Jane i Sebastien stanęli na równe rogi.
— Chodź tu — wyciągnął do niej rękę i szybkim ruchem posadził na swoje kolana. Dziewczyna patrzyła na nastolatków przez chwilę. Potem jej wzrok utknął na Jane. Zeskoczyła z Sebastiena i pociągnęła Jennifer za rękę, a ta spojrzała na chłopaka pytająco. On tylko wzruszył ramionami.
— Jak mi zrobisz coś do jedzenia, to cię polubię — Sophie mówiła całkiem poważnie. Jane nie bardzo wiedziała, o co chodzi, ale nie śmiała odmówić uroczej dziewczynce. Sebastien szedł za nimi i śmiał się.
— Ymm... Kanapka cię zadowoli, Sophie? — zapytała trochę zmieszana. Musiała improwizować. Nigdy wcześniej nie była u Sebastiena, a teraz będzie przeszukiwać jego szafki.
— Zobaczę. — Dziewczynka wskoczyła na taboret, gdy już weszli do kuchni i wesoło machała nogami, patrząc na poczynania Jane, która wykonywała swoją pracę trochę niezdarnie. Sebastien cały czas zanosił się śmiechem. Nikt do tej pory nie poddał się jego siostrze tak, jak zrobiła to Jane. Wszyscy ją ignorowali albo głaskali po główce, chwaląc urodę siedmiolatki.
Sebastien obawiał się, że jej piękne, jasne loki, przejdą w ciemny brąz, którego tak bardzo nienawidził. Nie chciał dla siostry takiej przyszłości.
Jennifer postawiła przed Sophie biały talerz z wielką kanapką, na której widok dziewczynka uśmiechnęła się. Pogrzebała w niej trochę. Wyjęła pomidora i oznajmiła Jane, że go nie lubi. Zabrała się za pałaszowanie.
— Nie wiedziałam, kochanie.
— Nic się nie stało! — odpowiedziała radośnie. — Smakuje mi.
— To teraz uciekaj do pokoju, mama wróci za chwilę, a ty jeszcze nie odrobiłaś lekcji. — Pogonił ją gestem, a ta zrobiła smutną minkę.
— To na mnie nie działa, Soph. Zmykaj.
Wtem w rezydencji rozległ się trzask.
— Kochani, jestem! — krzyknęła Amelia, bardzo kobiecym głosem. Trochę zachrypniętym, ale nadal przyjemnym.
— W kuchni, mamusiu — oznajmiła Sophie.
— Dzień dobry, dzieci — powiedziała, po czym położyła dwie torby z logo Channel i jedną Gucci na stole kuchennym. — O, a kto to? — skierowała pytanie do syna, kiedy jej wzrok spoczął na Jane.
— Jennifer Stewart, córka pani komendant.
— Ach tak, znam cię, kwiatuszku. Pozdrów drogą Felicię — mówiła delikatnie. Trochę za bardzo delikatnie, jakby sztucznie.
— Dzień dobry — wydukała Jane. Była przestraszona, nie spodziewała się takiego spotkania. Nie wtedy. Chociaż to było najnormalniejsze spotkanie, jakie zdarzyło jej się od paru tygodni. Mogła na chwilę zapomnieć, że za dwa dni będzie walczyć z kimś na śmierć i życie. Teraz mogła tak po prostu poznać mamę Sebastiena Clarka. Trochę ją ciekawiło jaka jest. Znała kobietę z pogłosek i tego, co mówiło się o niej w domu. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, przypominała Rachel – mamę Karen. Ale Amelia miała dłuższe włosy, o wiele dłuższe, w kolorze blond, ale nie typowym; podchodził pod piaskowy. Miała pulchną twarz, ale ogólnie była szczupła. Jej oczy hipnotyzowały pięknym błękitem zmieszanym z ciemną zielenią. Nos miała trochę zadarty, ale ładny. Pod uśmiechem skrywała trochę przekrzywione zęby, lecz perłowo białe. Idealnie pasowały do krwistoczerwonej szminki, nałożonej w nadmiarze.
— Miło cię poznać. — Zarzuciła długie, choć cienkie włosy do tyłu i podała rękę dziewczynie.
— Panią również, pani Clark. — Jane nie była nieśmiała, po prostu kobieta ją onieśmielała swoją gracją i ekstrawaganckim wyglądem.
— Proszę, mów mi Amelia — zachichotała.
— Dobrze, pani... To znaczy, Amelio.
— Nie denerwuj się, Jane. Nie gryzę. — Znów odsłoniła zęby, po czym odeszła na chwilę do córki. Poprawiła ubranie Sophie i pogłaskała dziewczynkę po głowie.
— Sebastien zrobił ci jedzenie? — zapytała córkę, choć spojrzała na syna. Zrobiła swoją podejrzliwą minę i patrzyła na niego swoimi pięknymi ślipiami.
— Jane zrobiła — Sophie odpowiedziała entuzjastycznie. Amelia podniosła siedmiolatkę i podziękowała Jennifer, a ta w tej samej chwili otrzymała wiadomość, że mama próbuje się do niej dodzwonić.
— Nie ma sprawy, z wielką chęcią spełniłam prośbę, Soph — mówiła, patrząc w ekran.
— Zostaniesz na kolacji? Przygotuję sushi. — Posadziła córkę na krześle i umyła ręce.
— Bardzo bym chciała, ale mama mnie teraz potrzebuje. Dziękuję za zaproszenie, Amelio. Następnym razem, przepraszam. — Sebastien rzucił jej pytające spojrzenie i patrzył, jak wychodzi z jego mieszkania.
— Och, wszystko w porządku. Do zobaczenia — odpowiedziała melodyjnie. — Milutka — mruknęła do siebie, bo Sebastien zdążył już wyjść z kuchni, a Sophie zajęła się lalką.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania