Selekcja rozdział 4
Mężczyzna nie miał żadnych ran ani dziur w ubraniach. Jego stan polepszył się w bardzo krótkim czasie. Żadna ludzka istota nie pozbyłaby się poważnych obrażeń w kilka godzin, a on wyglądał wręcz doskonale. Cudowne rysy twarzy, lśniące jasne oczy i przepiękna alabastrowa cera.
Światło w przedpokoju idealnie oświetlało jego wściekły wyraz twarzy. Wbił wzrok w Jane, a jego jasnoszare tęczówki zmieniły kolor na czerwony. Kiedy dziewczyna próbowała uciec, popchnął ją mocniej na drzwi. Jęknęła z bólu i opadła na ziemię niczym piórko. Napastnik chwycił Jane za włosy i dosłownie wrzucił do salonu. Odbiła się od ściany, która pod wpływem rzutu z takim impetem posypała się. Mężczyzna powoli zaczął podchodzić, a biedna Jennifer ledwo poruszyła ręką. Mimo przeszywającego kłucia w całym ciele, po kilku próbach wstała, po czym od razu nogi odmówiły jej posłuszeństwa i upadła z hukiem. Wzbudziła tym głośny śmiech u oprawcy.
— Kim jesteś? — wydusiła dwa słowa, a z ust wypłynęła jej strużka krwi, brudząca biały, norweski dywan ciotki Felicii.
— To ja się pytam, kim ty jesteś!? — podniósł głos. — Widzisz mnie, to niemożliwe przecież. — Zmrużył oczy, obserwując badawczo cierpiącą Jane.
— Czym ty jesteś?! — Rozpłakała się.
— Mówisz, jakbyś wampira na oczy nie widziała. — Parsknął śmiechem, lecz słysząc jęk zdziwienia, zrozumiał, że Jane mało ma wspólnego z takimi jak on. Musiał ją zabić, żeby nie wydało się, że z własnej głupoty wydał swój gatunek.
— To jest jakiś żart albo znowu mam halucynacje. — Wstała z podłogi. Nie zwracała już uwagi na ból, po prostu się podniosła. Adrenalina również robiła swoje. Roniąc łzy, mówiła sobie, że to nie dzieje się naprawdę.
— Owszem dzieje, jesteś ofiarą Christophera Wilda. Nie uciekniesz. Widzisz mnie, a nie jesteś magiczna, będę musiał cię zlikwidować — mówił, podsycany rządzą mordu.
— Nie! To ja zlikwiduję ciebie. — Nagle do domu Jane wparował rozdrażniony Sebastien. W dosłownie sekundę znalazł się koło intruza. Jane nie mogła wyjść z podziwu jak to wszystko, co ją dziś spotkało, jest możliwe. Nie chciała jednak rozmyślać w sytuacji zagrożenia, postanowiła pomóc swojemu bohaterowi. Ten, gdy zauważył jej próbę, natychmiast podbiegł do niej i wepchnął do drugiego pokoju, po czym zamknął drzwi i zabarykadował szafą, którą z niezwykłą lekkością przesunął. Pukała i kopała, lecz została zignorowana.
Christopher nie zdążył jeszcze zaatakować, a Sebastien już stał rozwścieczony z jego głową w prawej i sercem w lewej ręce. Musiał spalić obie te części, aby nie doszło do ponownego złączenia.
— Szybko poszło — mruknął, dumny ze swoich poczynań.
Nagły huk zwrócił uwagę chłopaka.
— Gdzie idziesz? — Jane wyłoniła się zza drzwi, gdy Sebastien stał już przy wyjściu na podwórko.
— Jak ty to zrobiłaś? — Rozszerzył oczy ze zdumienia, a krwawiące serce, które trzymał, opadło i przeturlało się w stronę dziewczyny.
— Co zrobiłam? — zapytała, nieświadoma, że bez wysiłku przewróciła szafę. Spojrzała na organ, leżący przed nią i oniemiała. Przełknęła głośno ślinę i zakryła usta dłonią, próbując powstrzymać narastający odruch wymiotny. Powoli cofała się, jakby narząd miał zaraz wybuchnąć.
Sebastien z wyraźnie rozbawionym wyrazem twarzy zabrał krwawiącą głowę, serce i resztę ciała, po czym wyszedł na tył domu. Rozpalił ognisko w miejscu do tego przeznaczonym, wrzucił wszystko i przez chwilę przypatrywał się, jak martwy wampir płonie. Pan Harrison własnoręcznie wykonał palenisko otoczone kamieniami; bardzo by mu się nie spodobał fakt, iż zostało wykorzystane w takim celu.
Dziewczyna rzuciła okiem na pomieszczenie. Ogarnął ją szok większy, niż gdy zobaczyła serce wyrwane z ciała. Felicia mnie ukatrupi, pomyślała, ujmując głowę w dłonie.
Salon Mansonów już go nie przypominał. W ścianach były wielkie dziury, meble zmieniły się w wióry. Wszelkie szklane zdobycze wujka Jane pokrywały wówczas podłogę. Piękne i stylowe pomieszczenie, uległo degradacji w kupę gruzu.
— Nie przejmuj się, wyjaśnię ci wszystko. Nie mogę patrzeć na to, jak każdy dookoła cię okłamuje. — Blondyn wrócił z podwórka, a jego z jego oczu biła radość. Sam nie wiedział dlaczego. Może przez miłość do walki, zabijania i wygrywania. Albo coś lub ktoś inny był tego powodem?
Przez chwile stał wpatrzony w Jane, po czym, pod wpływem impulsu złapał ją za ramię i odwrócił do siebie. Ich oczy się spotkały na dłuższą chwilę. Oddechy zwolniły, a czas jakby zatrzymał. Jane trwała w stagnacji, czekając na rozwój chwili. Nie wiedziała, co robi. Coś w środku niej zapaliło się. Uczucie, którego nie było dotychczas; rozgorzało. Oboje nie mieli zamiaru rezygnować, lecz, kiedy chłopak zrozumiał, że nie jest najlepszym pomysłem całować dziewczyny najlepszego przyjaciela, odwrócił wzrok zażenowany. Oboje stali w niezręcznej ciszy, nie mając pojęcia co zrobić.
— Nie miałeś mi czegoś opowiedzieć? Bo nie wiem, co w moim domu robił facet, którego serce i głowa palą się teraz w ogrodzie — mówiła trochę drżącym głosem. — Czy to nie jest kolejny z tych snów, w którym zaraz znowu otoczenie zniknie? Często je miewam i nie zdziwiłabym się.
— To może zająć więcej czasu niż... — Zdanie przerwały mu postacie, które znikąd znalazły się w progu salonu.
— Karen? Cornelio? — Tej drugiej w ogóle dziewczyna nie spodziewała się zobaczyć, gdyż miała wrócić dopiero po południu następnego dnia. — Co tutaj robicie?
Kobiety zignorowały Jane i od razu rzuciły się z krzykiem na Sebastiana, który również nie miał pojęcia, co chciały osiągnąć, przychodząc do domu Jane.
— Oszalałeś? Cornelia miała wizję, jak wszystko jej wyśpiewałeś... Wiedziałam, że jesteś nieodpowiedzialny, ale, że aż tak? Dobrze wiesz, jak bardzo zabiegam, o to, aby Dallas nie było w zasięgu Selekcjonerów, a żeby tak się stało, nie możesz urządzać bójek w domach, gdzie mieszkają zwykli, a co najważniejsze — wzięła głębszy wdech — nie masz prawa mówić, nikomu o istnieniu żadnej magicznej istoty! Zresztą, nieważne! Ty nic nie rozumiesz. — Westchnęła ciężko, po czym zwróciła się do staruszki.
— Musimy coś z tym zrobić, ja to naprawię, uda mi się. Zawsze udaje! Musi być jakieś zaklęcie na ten okropny bałagan, dasz radę, babciu?
W odpowiedzi otrzymała potwierdzające kiwnięcie głową. Może i Cornelia Jameson nie mówiła zbyt wiele, ale była bardzo rzetelną wiedźmą. Nakierowała aurę na zaklęcie i zaczęła odnowę każdej rzeczy po kolei. Pozornie żmudne zadanie, lecz to nic takiego dla tak zdolnej czarownicy jak ona. Dysponowała doświadczeniem i wyjątkową mocą, a zaklęcia tego typu opanowała już w młodości.
— A ty! — słowa kierowała do stojącego i obserwującego ją Sebastiena. — Nie gap się tak, Clark, tylko ją zahipnotyzuj! — wrzeszczała, ile sił w gardle. Ze złości wyszły jej kły i pazury. Sapała ciężko, a zza imponujących zębisk wydobywał się charczący oddech. Na polikach pojawiło się trochę jasnobrązowej sierści. To oznaczało, że z trudem powstrzymywała przemianę w bestię, jaką przystało jej być. Nie potrafiła uspokoić nerwów, co było zrozumiałe, miała na głowie bezpieczeństwo miasta, czego kompletnie nikt nie doceniał. Sama też nie upominała się o szacunek, czy jakąkolwiek nagrodę.Chciała wyłącznie zrozumienia. Działała, nie bacząc na siebie, tylko na niewinnych ludzi, zamieszkujących Dallas, do których należał jej brat i rodzice. Bezgranicznie ich kochała i nie pozwoliłaby na ich cierpienie.
— Nie zabiorę jej pamięci. — Spojrzał gniewnie na kipiącą ze złości Karen.
Wilczyca wbijała sobie pazury w dłonie, by nie doszło do całkowitego przekształcenia.
— Nie udawaj, że ci na niej zależy. Szastasz hipnozą na lewo i prawo, żeby żyć jak pan, a nie możesz zrobić tego, żeby uchronić nas od niepotrzebnej katastrofy? Jesteś zwykłym dupkiem, po prostu chcesz się nią pobawić, ale mnie ta zabawa nie śmieszy! — wszystko to mówiła ciężkim, ochrypłym głosem, sepleniąc przez nadmiar śliny.
Chłopak obdarował ją nienawistnym wzrokiem i podszedł do Jane. Karen zaś zaczęła pomagać Cornelii.
Jane stała roztrzęsiona i zdezorientowana. Drżała z przerażenia. Z jej niebieskich oczu powoli spływały łzy, błagała, aby wszystko się skończyło. Gdy w niemym krzyku otwierała usta, można było zauważyć zakrwawioną jamę ustną. Krew wydostawała się i spływała kącikami, a dziewczyna dalej chlipała, krztusząc się co jakiś czas. Ból w skroni narastał, promieniując na całą głowę.
Sebastien chwycił ją za ramiona i przybliżył do siebie. Nie mógł znieść jej takiej. Widział wiele w swojej kilkuletniej karierze wampira, ale, widząc Jane w takim stanie, tracił rozumowanie. Chciał tylko odjąć jej bólu.
Wykorzystał fakt, że wilkołaki nie mają nadludzkiego słuchu i szepnął na ucho blondynce, że zależy mu na niej i zapewni jej bezpieczeństwo. Słabo kojarzyła fakty, ze względu na urazy, jakich doznała, ale mimo wszystko dotarło do niej, co powiedział. Łzy Jane ustały, a wszystko wokół nagle ucichło. Słyszała tylko te słowa. Tak nieprawdopodobne, niespodziewane i niezwykle cudowne dla niej słowa. Niestety po chwili o wszystkim zapomniała za sprawą hipnozy. Zemdlała na jego rękach, a on zaniósł ją do pokoju.
Chcąc uśmierzyć ból nastolatki, przemył większość jej ran i nałożył opatrunki tam, gdzie były najbardziej wymagane. Po zakończeniu przykrył dziewczynę, odgarnął jej włosy z czoła i w nie ucałował. Zapewnił śniącą już Jane, że wszystko się ułoży, przeprosił i wyszedł. Powstrzymał łzę, próbującą uciec z jego oczodołu i ruszył do salonu, gdzie panna Cornelia i Karen, czekały na niego w posprzątanym już salonie.
Pokój błyszczał jak nigdy, sprawiał wrażenie nienaruszonego, jednak z pewnością nie zapomni o tym, co się w nim działo.
— Nie wiem, jak możesz tak okłamywać swoją przyjaciółkę — zbeształ koleżankę. Z jego oczu biła nienawiść do czarnowłosej. Jego ręce dygotały i nic nie mogło w tamtym momencie pomóc jego zszarganym nerwom. Był wściekły. Dokładnie obmyślił, jak opowie Jennifer, co się przed nią ukrywa. Nic nie wyszło tak, jak chciał.
— Dobrze wiesz, że to dla...
— Miasta... — dokończył za nią. — Tak często to powtarzasz, że uważasz, iż tak naprawdę jest. A dzieje się wręcz odwrotnie, jesteś samolubna i zaciekle walczysz z przyjaciółmi, a nie ze złem! — warknął, obnażając kły ze straszliwym sykiem. Chwilę później Karen ukazała swoje. Wymiana spojrzeń ewoluowała w przechwałki zębiskami.
— Odezwał się, największy altruista w Dallas — podniosła głos — może i mówisz prawdę, ale jesteś taki sam — odpowiedziała bardzo pewnie. Na jej twarzy nie było już żadnych oznak wilkołactwa. Bestia powoli z niej uchodziła.
— Nie, Karen. Nigdy taki nie będę! — krzyknął, po czym wyszedł oburzony. Trzasnął drzwiami z taką siłą, że Karen i Cornelia podskoczyły.
— Zaopiekujesz się nią? — zapytała z nutką troski w głosie. To, co wykrzyczał jej w twarz Sebastien, mogłoby być prawdą, ale Jane była wyjątkiem. Karen pragnęła jej bezpieczeństwa i dbałą o nią, narażała się dla niej. Dlatego w pewnym sensie zabolały ją, jego słowa. Miała łzy w oczach, lecz nie pozwoliła żadnej uciec. Karen Van der Bilt nie płacze.
— Tak, o nic się nie martw. — Pogłaskała dziewczynę po głowie.
Tymczasem, gdy wszyscy świadomi byli niewiedzy Jane, ona we śnie odzyskiwała wszystkie wspomnienia. Hipnoza nie zadziałała na nią zgodnie z planem Sebastiena. Ujął swoje słowa tak, aby amnezja była chwilowa.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania