Poprzednie częściSelekcja

Selekcja rozdział 6

Jane otworzyła oczy, a promienie słoneczne, wychodzące zza okna zaczęły ją drażnić, skacząc po jej ciele. Leniwie się wyciągnęła, po czym szybko zasłoniła twarz, broniąc ją przed uciążliwym światłem. Zegar wskazywał godzinę jeszcze młodą, o której dziewczyna rzadko wstawała w dzień wolny. Tym razem Stewartównę obudził hałas w kuchni, spowodowany znajomym, męskim głosem. Zeszła, jednak niespiesznie, jakby jeszcze spała. Gdy już dotarła tam, jej oczom ukazał się Alex. To on musiał zabrać mnie spod kościoła, pomyślała.

 

Nie zapamiętała wiele z poprzedniego dnia. Kojarzyła fakty do incydentu z niebezpiecznymi nieznajomymi; głównie to, że ich widziała. Zaklęcie obronne, wykorzystane na niej przez nieznajomą, wymazało odrobinę pamięci Jane. Mihi protestantem to zaklęcie dla niedoświadczonych wiedźm, które może spowodować trwałą amnezję. Aczkolwiek, jeśli wypowie je czarownica o ogromnym talencie, zniknie tylko cząstka pamięci. Tak mała, że nieznaczna.

 

Mimo dotychczasowych wydarzeń i sytuacji z Sebastienem, uśmiech wstąpił na jej twarz, na widok swojego chłopaka. Liczyła na to, że on również będzie wobec niej szczery. Wtuliła się w niego i uroniła łzę ze szczęścia. Nie chciała na razie myśleć o ówczesnych wydarzeniach, rozmawiać tym bardziej. Działo się coś dziwnego, ale chyba mogło zaczekać?

 

— Dlaczego mnie zostawiłeś? Tyle się działo, a ciebie nie było... — zaczęła zaspanym głosem, powoli wychodząc z uścisku. Mówiła z wyrzutem, patrząc w jego głęboko czarne oczy i oczekując szczerości.

 

— Nie zostawiłem, kochanie. Musiałem załatwić coś ważnego. — Odwrócił wzrok, starannie ukrywając kłamstwo i zaczął przyrządzać śniadanie ukochanej. — Ale już jestem i nigdzie się nie wybieram. — Odwrócił głowę i uśmiechnął się.

 

— Co to były za sprawy? Obiecałeś, że wszystko mi powiesz, gdy wrócisz. — Skrzyżowała ręce i podniosła brew.

 

— Nic takiego. — Przerzucał omlet na patelni z wielką gracją. Mimo że był wampirem, lubił gotować. Przyrządzanie potraw robiło mu za hobby przed przemianą. Nawet kiedyś przeszło mu przez myśl zostać kucharzem. Od przemiany, zapomniał o tym marzeniu. Teraz jedynym pragnieniem było nie oszaleć z braku ciepłej krwi.

 

W tamtej chwili Alex stał przed Jane bardzo odprężony i spokojny. Jego oczy wróciły do normalności. Już nie odchodził od niej, a przeciwnie, czule całował i trzymał w uścisku, dłużej niż zwykle. Dzięki temu wróciła jej pewność, że nic między nimi nie uległo zmianie, a incydent z Clarkiem, który ją złapał za serce, spowodowany był chwilą słabości. Cieszyła się niezmiernie, że do niczego więcej nie doszło. Chociaż, mimo wszystko chciała się z nim skontaktować. Nie była pewna, czy może powiedzieć Alexowi, co miało ostatnio miejsce. Bała się, że chłopak może jej nie uwierzyć. Nie brała w ogóle pod uwagę tego, iż brunet, także mógłby coś skrywać.

 

— Kocham cię. Nigdy więcej mnie nie zostawiaj — powiedziała zalana łzami. On je otarł i z czułym uśmiechem oznajmił, że już zawsze przy niej będzie.

 

Cały wieczór zakochani spędzili razem. W pewnym momencie Alex wyszedł do kuchni po kolejne przekąski, które zajadała tylko Jane. Ekran jego telefonu zamigotał, co oznaczało, że otrzymał wiadomość. Ciekawość Jane wygrała, prawdę mówiąc, zawsze wygrywała. Dziewczyna musiała wiedzieć, kto napisał. Coś jej mówiło, że to, co zobaczy, uspokoi jej ciekawską naturę. Nadawcą był Sebastien. Gdy to zobaczyła, doznała uderzenia gorąca, a jej serce zaczęło walić jak oszalałe. Przez dłuższy moment biła się z myślami, czy chce naruszać prywatność chłopaka. Szybko odłożyła komórkę, po czym znów ją chwyciła. Powtórzyła ten rytuał jeszcze raz i otworzyła wiadomość.

 

Sebastien: Stary, za godzinę bądź na ruinach. Dziś wizyta Selekcjonera.

 

Zaskoczenie wkroczyło na jej twarz. Kim jest Selekcjoner? Alex też należy do tego całego cyrku? Dlaczego Sebastien nie napisał nic do mnie? Przecież widziałam wszystko, myślała intensywnie.

 

Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi w swojej głowie, więc postanowiła czekać, aż syn Jordanów od niej wyjdzie. Zdawała sobie sprawę, że od niego niczego nie wyciągnie. Kiedy wybiła na zegarku dwudziesta trzecia, telefon Alexa zaczął dzwonić. Chłopak wyszedł do kuchni. Po zakończeniu rozmowy pożegnał się z Jane i opuścił jej dom. Kilka minut za Alexem wyszła i ona. Starała się trzymać dystans, żeby chłopak nie spostrzegł, że ktoś za nim idzie. Bardzo ułatwił jej zadanie, gdyż specjalnie nie rozglądał się. Szedł spokojnym krokiem, patrząc na drogę przed nim. Co jakiś czas pisał coś w telefonie. Nic poza tym. Dopadły ją wyrzuty, że śledzi chłopaka; chciała odpuścić. Wiedziała jednak, że tam, gdzie zmierza, jest Sebastien. Dlatego też odsunęła głosy sumienia i uważnie obserwując bruneta, kroczyła za nim, jak najciszej potrafiła.

 

Dochodziła już północ, dzwony kościołów dawały o tym znać, zakłócając ciszę panującą w mieście. Hałas po kilku minutach ucichł. Jane przyspieszyła kroku i weszła do zamku Henryka XIV. Rozdrażnił ją piskliwy skrzek, dobiegający ze starych drzwi. Na szczęście nikt tego nie usłyszał. Dyskretnie potruchtała przez korytarz usłany czerwonym, ubrudzonym dywanem, do pokoju, skąd wydobywały się dźwięki głośnej rozmowy. Poprowadziło ją światło księżyca, uciekające przez dziury budynku. Dziewczyna w ogóle nie czuła strachu. Pewnie kroczyła ku ciężkim, drewnianym drzwiom. Miała w sobie wrodzony hart ducha. Odwaga nie opuszczała jej ani na chwilę. Zawsze była pierwsza, tam, gdzie inni się bali, co w niektórych przypadkach nie skutkowało dobrze.

 

— Nie zawiedźcie mnie — wilczyca poprosiła zgromadzonych. Przechadzała się niespokojnym krokiem po pomieszczeniu. Jej ciężkie obuwie napierało na podłogę, powodując skrzypienie. Nie była ubrana jak ona. Karen nigdy nie włożyłaby traperów, a w tamtym momencie miała je na swoich stopach. Były nawet ubłocone. Jej spodnie przypominały bardziej szmaty biedaka, niż bogatej szpanerki, jaką była albo na jaką pozowała, pomyślała Jane.

 

— Wyluzuj, Van der Bilt — rzucił z ignorancją Sebastien, patrząc w sufitowe okno, z którego biło światło księżyca.

 

— Clark, dzisiaj nie czas, na twoje buntownicze nastawienie do świata. Jeśli przez ciebie dojdzie do Selekcji w Dallas, to cię uduszę! Wystarczająco już zrobiłeś— Znów się uniosła, ukazując wilcze kły, bardziej zaostrzone od tych wampirzych. Blondyn ją jak zwykle zignorował, choć bał się, ze Karen zrobi mu awanturę przy Alexie. Nie miał ochoty na tłumaczenia. Na nic nie miał ochoty.

 

Jane otworzyła szeroko oczy. Usta albo raczej paszcza Karen otworzyła się, a zza niej wyszły wielgachne kły, z których ściekała ślina.

 

To zbyt wiele, nie wiem, czy zniosę więcej, mówiła do siebie w myślach.

 

— Oboje spokój! — Alex krzyknął. — Nie zamartwiajmy się na zapas, okej? Będziemy szukać wyjścia z sytuacji po wizycie. — Nie czekając na odezwę, zapytał:

 

— A gdzie jest Josh?

 

— Zaraz powinien być — Karen odpowiedziała, po czym spojrzała na zegarek. Schowała kły, powracając do człowieczej formy.

 

— Umiesz utrzymać całe Dallas w bezpieczeństwie, a chłopaka nie potrafisz upilnować? — Sebastien zaczął chichotać jak dziewczynka. Jane zdziwiło, w jaki sposób wrócił do zachowania sprzed incydentu u niej w domu. Wtedy był taki czuły i opiekuńczy, a w tamtej chwili znów był sobą. Rozpuszczonym, bezczelnym i chamskim, bogatym dzieciakiem, którego pesymizm irytował każdego.

 

— Zamknij twarz, Clark! — odburknęła, po raz kolejny wysuwając kły i tym razem dołączyła pazury. Szykowała się niezła jatka. Karen od dawna pragnęła zrobić głęboki ślad na jego twarzy. Nie mogła się powstrzymać i nie tylko dlatego, że go nienawidzi, ale wilcza wściekłość podsycała ją za każdym razem. Dziewczyna jeszcze w pełni nie kontrolowała przemian, dlatego tak często pokazywała półformę.

 

— Ma być spokój albo za siebie nie ręczę — Alex już nie wytrzymał. Wszedł na środek, między dwójkę kłócących się przyjaciół.

 

— Nie unoś się tak. Ty przynajmniej pojadłeś za miastem — Sebastien wysyczał gniewnie, ignorując Karen.

 

— O czym mówisz? — zapytał, udając zdziwienie, choć prawda była taka, iż skorzystał z nadarzającej się okazji. Wyjechał z Dallas w innej sprawie, ale wampiry muszą sobie jakoś radzić. Zapolował, by uciszyć żądze na jakiś czas.

 

— Nie rób ze mnie głupka. Widziałem, w jakim stanie byłeś tydzień temu, a wracasz kompletnie odprężony. Albo wypiłeś najlepszą 0Rh, albo jadłeś prosto z żyły — mówił z wyrzutem, sam bowiem ledwo już powstrzymywał pragnienie, a do tego jego druga natura zaczynała dawać o sobie znać.

 

Jane wydała z siebie dźwięk zdziwienia, po czym zaraz zakryła sobie usta, modląc się, żeby nikt nie odkrył jej obecności. Ku uciesze dziewczyny, chłopcy zajęci byli żywą dyskusją, na tyle, że nie zwracali uwagi na nic. Reszta patrzyła tylko na nich.

 

Krzyki przerwała postać, która nagle pojawiła się na środku pomieszczenia. Bardzo przerażająca postać, w czarnym płaszczu, okrywającym całe ciało. Kaptur zarzucony na głowę uniemożliwił identyfikację nieznajomego. W pewnym momencie zaraz po tym, jak wszyscy obecni uklęknęli, spod kapuzy wyłoniła się twarz mężczyzny o surowych rysach, ciemnobrązowych oczach i włosach tego samego koloru. Wyglądał idealnie, można powiedzieć, że pięknie. Anielska uroda sprawiała, że zapominało się o mroku, który wręcz wychodził z ciała, w postaci czarnej aury wymieszanej z prawowitą, niebieską.

 

— Powstańcie dzieci — przybysz przemówił typowym, męskim głosem, wyjątkowo nierealnym. Brzmiał trochę nieludzko jakby demonicznie. Budził strach, a z każdym następnym słowem przez Jane przechodziły dreszcze. Czuła jakby ktoś wystawił ją na mróz.

 

Jak na zawołanie obecni wstali i czekali na następne słowa ważnego gościa.

 

— Jak to? Gdzie jest Drexel, chcę z nim porozmawiać! — Karen próbowała się czegoś dowiedzieć, lecz mroczna postać zabroniła jej dalej mówić. To Selekcjoner Główny ogłaszał Selekcje w Dallas, a Karen zwykła go przekonywać o porządku.

 

— To wszystko odbędzie się z polecenia Drexela, panienko. A teraz, jeśli pozwolisz, przekażę wam informację i wrócę do siedziby — mówił spokojnie, choć był zniecierpliwiony i zdenerwowany na uporczywą Karen. — Dokładnie za pięć dni, odbędą się Selekcje. Znając zasady, wiecie, że większość populacji może tego nie przeżyć, lecz wystarczy tylko współpracować z organizacją. — Powiedziawszy to, zniknął w chmurze dymu, który unosił się jeszcze przez kilka minut w pomieszczeniu. Zostawił po sobie papier przypieczętowany czerwonym woskiem. Było to uroczyste ogłoszenie o Selekcji. Może i Drexel Marin miał miano barbarzyńcy, ale szanował swoje zasady.

 

— Niemożliwe! — wszyscy razem krzyknęli.

 

— I co teraz? — Nawet Sebastien spoważniał. Nie sądził, że do tego dojdzie. Głównie dlatego tak zaciekle próbował pokazać Jane istnienie tamtego świata. Uciekł z zamczyska.

 

— My robimy wszystko zgodnie z wolą Organizacji. — Alex zaczął uspokajać grupę. — Nic na nas nie mają.

 

— No właśnie! — Karen przytaknęła koledze, nieświadoma, że jest główną przyczyną Selekcji.

 

— Ochłońmy — polecił starszy syn Jordanów. — Jutro zainicjujemy spotkanie z resztą Innych oraz Starszyzną. — Każdy skinął głową i w mig się rozeszli. Jane mimo tego, co usłyszała i zobaczyła, dalej nie miała pojęcia, co się wyrabia w jej mieście. Kim byli jej znajomi? Dlaczego ukrywali przed nią to wszystko? Jakim cudem wcześniej nie zauważyła kłów u swojej przyjaciółki?

 

Nie tracąc czasu na zastanowienia, czym prędzej pobiegła do domu. Sądziła, że jest tam bezpiecznie i może spokojnie obmyślić, co dalej.

 

Wychodząc z pomieszczenia, usłyszała szelest, który natychmiast zignorowała. Biegła ile sił w nogach, nie patrząc co się wokół niej dzieje. W pewnej chwili natrafiła na przeszkodę. Wpadła na mężczyznę, którego początkowo nie poznała. Dopiero światło lampy uświadomiło ją, że stoi przed nią Sebastien Clark. Wściekły, wpatrujący się w nią szalenie morderczym wzrokiem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania