Poprzednie częściSelekcja

Selekcja rozdział 8

Drobne ciało Jennifer Stewart od kilkunastu minut leżało w kałuży krwi, nienaturalnie wygięte i przeraźliwie sine. Sprawiała wrażenie martwej. To nie było zwykłe omdlenie, gdyż już dawno ocknęłaby się bez żadnych powikłań. Przez cały czas nie drgnęła ani na moment. Można było jednak usłyszeć cichy świst, ledwo opuszczający jej usta. Oddech z minuty na minutę słabł, a dziewczyna zaczęła się wybudzać, co oznaczało dla niej niewyobrażalny, przeszywający ból. Gdy tylko otworzyła powieki, krzyk rozpaczy i bezsilności wypełnił pomieszczenie. Nie mogła nawet ruszyć palcem. Agonalny wrzask musiał wystarczyć. Ktoś wreszcie usłyszy. Wokół mieszka wielu sąsiadów. Co dzień nie brakuje ludzi na Byron Ave. Samochody przejeżdżały praktycznie, co chwilę, lecz nie o tej porze. Gdy w miejsce promieni słonecznych, miasto opanowywał blask księżyca, ruch malał natychmiast. Okolica zamierała.

 

Jennifer rozglądała się po pomieszczeniu. Widziała jakby przez zamgloną szybę, a łzy jeszcze bardziej utrudniały widoczność. Spływały po jej twarzy, obierając każdy kierunek. Nie wiedziała, dlaczego ból paraliżował ją i dlaczego nie była w stanie drgnąć. Czuła, że powoli słabnie. Czuła, że to jej koniec. Za nic w świecie nie wyobrażała sobie, że właśnie tak umrze. W towarzystwie ogromnego bólu i nie wiedząc, co doprowadziło ją do takiego stanu.

 

Wrzaski usłyszał nadchodzący Alex. Spokojnie kroczył wzdłuż ulicy. Wyraz twarzy przedstawiał beztroskę zwykłego nastoletniego chłopca. Czarne włosy porywał mały wietrzyk, a on nieustannie próbował przywrócić je do porządku. Myślami odbiegł bardzo daleko. Zachodził w głowę, jak poradzi sobie z Selekcją w Dallas. Bał się przyszłości, bał się o dziewczynę, którą bardzo kochał. Selekcja to niemała sprawa. Każdy Inny sprawdzany będzie bardzo dokładnie i traktowany serum prawdy, które stworzyła Rada Selekcjonerów. Ci, którzy przejdą przez testy, zostaną poddani wielu próbom sprawności. Dla Rady liczą się wyłącznie najsilniejsi. Reszta umiera lub zostaje skazana, za złamane prawa. Pierwsza część procesu zwykle trwała krótko, a wyroki były dwa. Za drobne przestępstwa - odwrócenie przemiany, czyli zabranie wszelkich mocy; w takich przypadkach wampiry umierały w ciągu pięciu lat, ze względu na przyspieszenie starzenia. Reszta przeżywała normalne życie, bez jakichkolwiek mocy. Za ciężkie wyroki groziła śmierć, poprzez ścięcie głowy i spalenie, aby delikwent nie powrócił do żywych.

 

Alexander był akurat na początku przecznicy, lecz jego wampirza natura pozwalała na usłyszenie choćby cichego szeptu w promieniu kilkunastu kilometrów. Rozpoznał głos Jennifer, więc wykorzystał kolejne z wielu udogodnień i po niecałej minucie stał przed jej domem. Nie zważał na to, czy ktoś z rodziny Jane tam jest. Ona wrzeszczała, musiał coś zrobić bez względu na konsekwencje. Wparował do salonu, skąd dobiegało bicie jej serca. Potknął się o jej skórzaną kurtkę, która musiała wypaść z jej dłoni, gdy upadała. Stracił na kilka sekund równowagę, ale szybko wróciła. Chwycił ubranie i niedbale rzucił na kanapę.

 

Załamał się jej widokiem. Rosnąca niemoc sprawiła, że uronił łzę. Nie miał pojęcia, co uczynić w tej sytuacji. Pierwszy raz od przemiany poczuł się bezsilny. Nikt nie był dla niego tak ważny, jak Jane. Zagrożenie życia jego miłości nie pozwoliło mu na trzeźwe myślenie. Od razu odrzucił pomysł zadzwonienia po karetkę. To, jak Jane wyglądała, to nie było nic ludzkiego. Ktoś z ich środowiska musiał maczać w tym palce. Szybko wykonał telefon do Karen Van der Bilt, aby zwołała resztę paczki. Oczekiwanie wydawało się dla niego wieczne. Z każdą chwilą czuł, że może na zawsze stracić ukochaną. Nie mógł patrzeć na to, jak skręca ją z bólu. Z każdym ruchem jeszcze bardziej płakała, a jej oczy poczerwieniały od gorzkich łez. Krew nadal ulatywała z nosa, ust i rany w głowie, która powstała podczas upadku.

 

Przyjaciele przyjechali w ciągu pół godziny. Każde z osobna na twarzy wymalowane miało strach i rozpacz. Jane była bardzo lubianą, ciepłą i miłą osobą, więc jej utrata dla nich byłaby czymś niewyobrażalnie przykrym. Zwłaszcza że jako jedyna z grupy nie posiadała żadnej mocy. Traktowali ją jak jajko i przeraźliwie bali się je upuścić.

 

Karen ze względu na swoje liczne umiejętności, również magiczne, które pragnęła nabyć, aby leczyć, postanowiła wykonać zaklęcie uzdrawiające. Wymagało ono skupienia i ogromnej wiedzy na temat ukierunkowania siły w źródło bólu. Sebastien, udając dotychczasowe zachowanie, stał i wpatrywał się w ciało jego pierwszej i jedynej miłości z kamienną twarzą, ale też ogromnym bólem w sercu. On także nie miał zielonego pojęcia, co dla niej zrobić. Leżała wygięta, nie miała już siły na krzyki, więc znosiła męczarnie w ciszy. Alex przywołał przyjaciela skinieniem i oboje przenieśli ledwo żywą dziewczynę na stół w kuchni. Uprzednio pozamykali drzwi na klucz i zasłonili rolety w salonie.

 

W pomieszczeniu panował półmrok, a wszystko przez świece, których ogień nerwowo tańczył na podpalonych knotach. Wszyscy oddychali nerwowo i szukali w najdalszych zakątkach umysłu wyjaśnień, ponieważ nie mieli doświadczenia w takich sprawach. Może i byli Innymi, ale w ich życiach nie działo się nic szczególnego, oprócz testu, który przechodzili raz na kilka lat; w zależności od widzimisię Organizacji. Poza tym byli nastolatkami, którzy chodzili do Skyline High School, uczyli się i przeżywali nastoletnie rozterki, pilnując swojego jajeczka, Jane.

 

Karen wyczyniała cuda niewidy, wymachując dłońmi i przywołując coś po łacinie. Alex i Sebastien tylko obserwowali. Jej dłonie jakby odcięte od niej, żyły własnym życiem, tworząc rozmaite figury. Nauczyła się z tego z księgi od Cornelii Jameson noszącej tytuł „Magia dla początkujących". Mimo trywialnego tytułu lektura wiele ją nauczyła i pozwoliła załapać gromadzenie energii. Takie jak ona mogły nauczyć się magii wyłącznie tym sposobem. Gdy już będzie na tyle silna, by móc zebrać magię bez czasochłonnych figur, będzie mogła nazwać się prawdziwą czarownicą.

 

Niestety, mimo potężnej energii, jaką oddała, nie zdołała zniwelować bólu nawet w małym stopniu. Bezsilność, jaka ją opanowała, zabrała także jej aurę, która była niezbędna do wytwarzania magii. Przyjaciele nie dawali sobie szans na uratowanie Jane, gdy nagle Sebastien odezwał się z miną odkrywcy:

 

— Ona ma symptomy przemiany — powiedział to bardzo pewnie. Podszedł do niej z rękoma w kieszeniach i przeleciał wzrokiem po jej ciele. Próbował nie gapić się w jej boleśnie wykrzywioną twarz i poranioną siniakami skórę. Zlustrował ją i przeniósł spojrzenie na Karen, a później Alexa. Wciąż utrzymywał swój arogancki wyraz twarzy.

 

— Przemiany? Nie bredź Clark — Karen pokręciła głową, próbując w głowie obudzić magię. Punkty witalne nie chciały współpracować.

 

— Nie. Daj mu powiedzieć. Musimy wziąć pod uwagę wszystko. — Alex uspokoił się na chwilę, mając nadzieję na logiczne wyjaśnienie, obawiał się jednak, że takiego nie otrzyma.

 

— Nie pamiętacie, jak to było z każdym z nas? Ból łamanych kości i wrząca krew — podniósł głos. — Ta bezradność, uczucie, że umieramy! Krew upływała z nas. — Machnął głową do tyłu, chcąc zwrócić ich uwagę na kałużę krwi na granicy salonu i korytarza. — I ta katatonia, spowodowana nie tylko przez cierpienie, ale wymianę energii na magiczną. Ludzka po prostu uciekała. Z nią musi być tak samo. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ty. — Spojrzał na Karen. — Zrobiłaś te swoje „czary-mary", a nic się nie wydarzyło.

 

— I co? Chcesz może czekać do rana i ryzykować, że to jednak nie przemiana? Nie masz prawa decydować o mojej przyjaciółce, pieprzony ignorancie. Może ona dla ciebie nic nie znaczy, ale dla mnie jest wszystkim — popchnęła go zacietrzewiona, gromiąc roziskrzonym spojrzeniem.

 

— Ja mam takie prawo, ufam wiedzy mojego przyjaciela i poczekamy — Alex stał wpatrzony w pustą przestrzeń i mówił drżącym głosem. — Nie mamy innego wyboru, jak widać twoje magiczne sztuczki, na nic się zdały.

 

Sebastien uwidocznił na twarzy półuśmiech, na czym złapał go Jordan i skarcił wzrokiem.

 

Grupa znów przemieściła umęczoną Jennifer. Tym razem jednak, do łóżka otoczonego większą ilością świec, gdyż świece to symbol energii, która w tamtym przypadku była bardzo potrzebna.

 

 

Noc nadal trwała, a problem nie został rozwiązany tak jakby tego chcieli. Przed pokojem dziewczyny wywiązał się dialog:

 

— Zdajecie sobie sprawę, że jakaś czarownica musiała rozpocząć tę przemianę? — Sebastien zwrócił się ku dwójce przyjaciół.

 

— Na mnie nie patrzcie, myślałam, że ona jest śmiertelniczką. — Karen podniosła ramiona, utrzymując stale zdziwiony wyraz twarzy. — Nie mam zielonego pojęcia, czym będzie, o ile w ogóle jest to przemiana. — Znów obrzuciła Sebastiena nienawistnym spojrzeniem, a po nim spłynęła jej niechęć.

 

— To kto? Cornelia? — spytał Alexander, włączając się do rozmowy. W jego oczach trwałą najprawdziwsza walka. Zaciekle próbował powstrzymać łzy rozpaczy.

 

— Zadzwonię do niej — odparła Karen, po czym zbiegła na dół po komórkę.

 

— Ja pójdę po więcej świec.— Sebastien szybko odszedł z miejsca.

 

Gdy Alex stał zamyślony przed drzwiami pokoju, gdzie na łóżku leżała Jane, nagle usłyszał cichy jęk. Tak cichutki i słaby, że gdyby nie posiadał zdolności, nie usłyszałby go.

 

— S-sebas...— urwała, by wziąć bardzo potrzebny jej oddech. Odkaszlnęła, a z jej ust wydobyła się krew. Trysnęła na pościel i kawałek podłogi przy łóżku. Omal nie trafiła w chłopaka, który pospieszył, usłyszawszy ją.

 

Jennifer z początku nie wiedziała, gdzie jest, lecz Alex szybko się przy niej znalazł. Pogłaskał ją po głowie, przygładzając niesforne włosy i ucałował zroszone potem czoło, udając tym samym, że nie słyszał jej wołania. Już nie była zimna i blada. Była rozpalona. Jej krew gotowała się.

 

Alex wziął stojącą na nocnym stoliku szklankę wody. Drugą ręką włożył jej pod głowę i pomógł upić łyk. Otarł kroplę, uciekającą po podbródku i uśmiechnął się w duchu. Usunął także ślad po strużce krwi i usiadł na skraju łóżka, chwytając jej dłonie.

 

— Jestem przy tobie — powiedział uradowany. Patrzył na nią smutno, a na jego bladej twarzy powstała mieszanka zmartwienia i szczęścia, że Jane wyszła z magicznego odrętwienia.

 

— C-co się stało? — zdołała wymamrotać, krztusząc się prawdopodobnie krwią i wodą, której nie przełknęła.

 

— Poczekaj trochę, wszystko będzie jasne, obiecuję. — Puścił z uścisku jej ręce i podszedł do szafy, aby wyjąć brązowy koc, z którego oderwał kawałek, po czym nasączył go zimną wodą ze szklanki i położył na jej rozpalonym czole.

 

W tym samym momencie w progu stanęła Cornelia, wraz z Karen i Sebastienem, który otrzymał wściekły wzrok od przyjaciela. Udał zdziwienie, choć także słyszał, jak Jane próbowała wypowiedzieć jego imię. Odwrócił wzrok.

 

— Jestem — zgłosiła się pani Jameson. — Karen wszystko mi powiedziała. Możemy rzeczywiście mieć do czynienia z przemianą. — Obecni odetchnęli z ulgą, gdyż to oznaczało, że dziewczyna miała większe szanse na przeżycie. Cornelia była ostoją grupy i wciąż ratowała ich z wszelkich opresji. — Dajcie mi parę minut, a pobiorę aurę sprawcy. Potrzebuję tylko pióro kruka, ogon jaszczurki i kroplę krwi Jane, w której jest energia, odpowiedzialnej za to wiedźmy... Może też kilka kropel naparu z szałwii... no już, już...

 

— Skąd pani weźmiemy teraz kruka? — odburknął cynicznie Sebastien, patrząc na księżyc za oknem. — Pełnia, Karen, obyś zdążyła zamknąć się w klatce. — Wybuchnął śmiechem, na co Karen zacisnęła pięści. Ledwo zdołała nie przejść w całkowitą formę. Tacy jak Clark od zawsze działali na nią jak płachta na byka.

 

— Nie czas na złośliwości, chłopcze. W moim pokoju w skrzyneczce pod łóżkiem znajdziesz potrzebne składniki. Pospiesz się tylko. Karen, wypij trochę eliksiru, który ci przygotowałam, spowolni działanie księżyca. — Kobieta odgoniła Sebastiena skinieniem ręki. Zignorowała jego zachowanie. Nie z takimi szczeniakami miała do czynienia.

 

Kiedy produkty trafiły w ręce Cornelii, ta od razu zabrała się do pracy. Z racji tego, że korzystała z magii Starszyzny, obrała pozycję, w jakiej Jane zastała ją kilka dni temu. Miała lśniące na fioletowo oczy, gdyż takim kolorem charakteryzował się ród wiedźm starszego pokolenia. Jej ciało pokryła tarcza o nieco jaśniejszym odcieniu tejże barwy. Kilka chwil później, kobieta wiedziała, kim jest sprawczyni. Przyłożyła dwa palce do skroni, gdyż ta wiadomość przyprawiła ją o ból. Opadła na ziemię obdarta z sił.

 

— Rebel Hammilton — z wielkim trudem wypowiedziała te słowa. Podpierając się rękoma, próbowała wstać.

 

— Kto to jest? — chórem zapytali chłopcy, a Karen pomogła staruszce stanąć na wymęczone nogi.

 

— Słyszałam, że jest wynajmowana do wywoływania przemian, ale nie mam pojęcia jakich gatunków — wilczyca odpowiedziała. Patrzyła na Alexa, żeby nie wściec się bardziej. Gęba Clarka sprawiała, że miała ochotę wydrapać mu oczy i wyrzucić je gdzieś daleko. Do kompletu dołożyłaby niewyparzone usta, ale to mogłaby być przesada. Mimo to uśmiechnęła się na samą myśl o skrzywdzeniu tego gbura.

 

— Musimy ją znaleźć — stwierdził gorączkowo Alex. Nie tylko Karen miała ochotę kogoś rozszarpać.

 

— I zabić — zgodzili się oboje. — Nawet jeśli jest to niezgodne z prawem.

 

Sebastien uciszył Karen gestem, wiedząc, że dziewczyna nie poprze ich szalonej decyzji i posłał jej kpiący uśmieszek, którego tak bardzo nienawidziła.

 

— Róbcie, co chcecie, ale nie zapomnijcie, że zbliża się Selekcja! — Wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Pełnia dawała się we znaki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania