Sens bycia sobą

,, Sens bycia sobą”

Wstęp

 

Już wiele razy słyszałam, jakie życie nastolatka jest beztroskie: nie musisz chodzić do pracy, nie musisz płacić rachunków, rodzice cię utrzymują, to nie ty utrzymujesz dom. Jedyne, co jest ode mnie wymagane, to bardzo dobre wyniki w szkole, bo w tym wieku priorytetem jest tylko nauka, bo nie mam żadnych innych zmartwień. Muszę przyznać, że mocno w to powątpiewałam i to już nie jeden raz. Szczerze mówiąc - uważałam, że to kłamstwo. Jeśli rodzice mówią prawdę i jest to dopiero początek moich życiowych zmagań, to już rozumiem dlaczego nastolatki popełniają samobójstwa lub wpędzają się w nałogi (tytoń, alkohol, narkotyki, dopalacze). Ja osobiście uważam to za sposób na szybkie wydanie kieszonkowego i rozpoczęcie "kariery" złodzieja porywającego się z miesiąca na miesiąc na kradzież coraz bardziej kosztownych rzeczy z galerii handlowych, ale są tacy, którzy nie mogą się temu oprzeć. Powiem Wam coś: Metoda na bycie nastolatkiem jest jedna– przeżyć to najlepiej jak się da, dawać z siebie zawsze 120% i nie patrzeć na innych, tylko na siebie. Proste, ale w teorii niewykonalne.

Może jednak powinnam się najpierw przedstawić zanim zacznę mówić o moim życiu. Nazywam się Maja Łagiewnik, mam 15 lat, chodzę gimnazjum, czyli "miejsca udręki". Ta nazwa moim zdaniem bardziej adekwatna do tego, czym jest ta szkoła i nie chodzi mi wcale o nauczycieli czy przedmioty, których się uczymy, ale atmosferę jaka tam panuje. Uczę się dobrze (bo muszę!), ale sama wiem, że powinnam zacząć uczyć się jeszcze lepiej, bo to jedyny sposób dostania się do dobrego liceum, a potem na dobre studia. To jest zarys mocno ogólny. Tak naprawdę nie mam pojęcia kim nawet chciała bym być w przyszłości podczas, gdy w mojej klasie prawie ¾ osób już to wie, a pozostali nie przywiązują zbytniej uwagi do ocen, prawdopodobnie nie będą w stanie nawet podejść do egzaminu dojrzałości. Jeśli chodzi o hobby lub o zainteresowania, to gdy ktoś pyta, zawsze odpowiadam, że są to języki (w sensie przedmiotu szkolnego, a nie części ciała oczywiście), ale tak naprawdę, to każdy by tak odpowiadał, gdyby uczył się przynajmniej jednego od jakiegoś 6. roku życia. Najpierw byłam do tego przymuszana, ale gdzieś tak po 11. roku życia zrozumiałam, że moje jęki nic nie zmienią, więc się do tego przyzwyczaiłam. Jeśli zaś chodzi o to, co lubię robić w wolnym czasie, to uciekam od rzeczywistości na dwa (bezpieczne) sposoby. Pierwszy z nich to MP4 i słuchawki – wystarczy, żeby po włączeniu muzyki znaleźć się w innym świecie, gdzie życie wydaje się jak teledysk oglądany przez różowe okulary. Tak działa na mnie muzyka. Drugim sposobem jest czytanie książek. Nie biografii osób wybitnie uzdolnionych, które w życiu osiągnęli wszystko zaczynając od niczego, ani poradników, jak założyć własną firmę, czy jak zarobić pieniądze i stać się milionerem. Być może w przyszłości będę żałować, że tego nie czytałam, ale teraz jakoś mnie do tego zbytnio nie ciągnie. Lubię fantastykę. Po prostu czytając fantasy wkraczam w zupełnie inny świat, podróżując razem z bohaterami. Nie mam rodzeństwa, chciała bym mieć starszego brata, ale to jest już raczej niemożliwe. I chyba to tyle, jeśli chodzi o mnie.

Nie mieszkam w super willi w Krakowie czy Wrocławiu, nie mieszkam również w Warszawie. Żyję razem z moimi rodzicami w małym mieście pod Łodzią ( miastem Łodzią- tak dla jasności). Ogólnie w moim miasteczku nie ma co robić – nie ma tu nic oprócz sklepów, starego domu kultury, odległej biblioteki. Mimo to wszyscy moi znajomi, którzy opanowali ściąganie do perfekcji, otrzymując z kartkówek bądź sprawdzianów upragnioną tróję, po szkole umawiają się dzień w dzień ze swoją ekipą. Reszta przynajmniej w szkole próbuje korzystać z przerw jak najlepiej i rozmawiać ze swoimi przyjaciółkami lub przyjaciółmi. A ja? No cóż… Jeśli chodzi o to, co robię na przerwach między lekcjami, to odpowiedź jest dość prosta – uciekam przed rzeczywistością. Czasami zdarzy mi się z kimś rozmawiać. W mojej klasie nie mam wspólnych tematów ze zbyt wieloma osobami. Rozmawiam, z grupką góra 3 osób. Nie mam przyjaciółki, bo w tych czasach trudno nawet o osobę, która nie zmieni twojej wypowiedzi w plotkę. Więc większość mojej klasy myśli pewnie, że jestem albo nieśmiała, albo bardzo cicha i małomówna. Gdyby ktoś mnie znał naprawdę wiedziałby, że tak nie jest. Za to mam dobry kontakt z moją kuzynką - Karoliną, która jest starsza ode mnie o dwa lata, a mimo to tematy nam się nie kończą. Karolina jest jedyną osobą na Ziemi, która naprawdę mnie zna i wie, jaki mam charakter. Jest jednak problem - rzadko się widujemy, ponieważ ja chodzę do gimnazjum, a ona mieszka w internacie w Łodzi, gdzie chodzi do liceum, a poza tym obie próbujemy być skupione na nauce.

Kolejny długi rok szkolny już prawie dobiegł końca, jeszcze tylko rozdanie świadectw. Jak zwykle nikt w mojej klasie nie miał odpowiednio wysokiej średniej, żeby otrzymać chociaż wyróżnienie. Jestem tu najlepiej uczącą się dziewczyną, co wcale nie jest ogromnym wyczynem, bo żadna z moich koleżanek nie stara się nawet sprawiać pozoru dobrze przygotowanej do jakiejkolwiek lekcji. Po apelu na sali gimnastycznej, rozdaniu świadectw i podziękowaniach dla nauczycieli można powiedzieć, że wakacje się rozpoczęły!

Moje wakacje marzeń równają się trzem opcjom: zagranicznemu wyjazdowi na obóz z przyjaciółmi np. do Chorwacji czy nawet koloniom nad Bałtykiem, codziennym spotykaniom z przyjaciółmi na lodach czy przejażdżkach rowerowych, ewentualnie opalaniu się na plaży z przyjaciółką. Marzenia niemożliwe do spełnienia. Całe wakacje (oprócz tygodniowego obowiązkowego wyjazdu z rodzicami) zazwyczaj przesiaduję w domu uciekając od rzeczywistości. Raz na tydzień jeżdżę na dodatkowe lekcję angielskiego i to jest główna atrakcja wakacji, znaczy było by tak, gdyby nie Karolina.

 

Rozdział 1

 

Pierwszej soboty wakacji rodzice mojej kuzynki zaprosili nas na grilla. Gdy każdy usiadł do stołu i rozmowa zaczęła się powoli rozkręcać, Karolina spytała mnie:

- Jakie masz plany na wakacje?

Spojrzałam na nią wzrokiem mówiącym ,, przecież wiesz”, na co ona szybko dodała:

-Tylko mi nie mów, że masz zamiar siedzieć całe wakacje odizolowana od jakiejkolwiek rzeczywistości.

- Tak, właśnie mam taki plan - odpowiedziałam.

- W takim razie mam dla ciebie specjalną ofertę nie do odrzucenia. Za tydzień miałam jechać na obóz językowy razem z moją przyjaciółką do Hiszpanii, a dokładniej do Barcelony, ale tak się złożyło, że Justyna nie może jechać, a ja mam wolne miejsce i pomyślałam – Karolina przeniosła wzrok na moją mamę – czy Maja mogłaby jechać?

- Skoro to oferta nie do odrzucenia, to nie mamy się nad czym zastanawiać – mama uśmiechnęła się – Ale co z kosztami?

- Justyna powiedziała, że ona, a właściwie jej rodzice, pokrywają koszty, jeśli ktoś pojedzie za nią, więc nie ma się o co ciocia martwić - odpowiedziała.

- To bardzo miło ze strony rodziców Justyny – wtrącił się nieoczekiwanie tata.- Planowaliśmy wyjazd na obóz dla Mai za rok, ale skoro jest okazja już w tym roku, nie ma na co czekać, ale może powinniśmy się w ogóle spytać Mai o zdanie - Tata spojrzał na mnie: Chcesz jechać?

- Tak!- odpowiedziałam szybko- przecież dobrze wiesz, jak bardzo chcę jechać na obóz językowy i to jeszcze z Karoliną.

- No to wszystko załatwione- odpowiedział tata Karoliny.- Wyjazd jest w środę, w Łodzi musicie być o 5. rano na Dworcu Kaliskim zwarte i gotowe na wakacyjną przygodę, a wracacie za tydzień w środę, gdzie odbierzemy was na lotnisku w Łodzi.

- Tomek – mama zwróciła się do taty.- Poświęcisz się i zawieziesz dziewczynki na dworzec?

- Nie mam innego wyjścia – tata odpowiedział bez większego entuzjazmu. – Karolinko, to bądź gotowa o jakiejś 4.10 i stój tutaj przed bramą, dobrze?

- Dobrze – odpowiedziała.

Nie mogłam uwierzyć. Te wakacje zapowiadają się najciekawiej ze wszystkich innych dotąd. Jadę na wakacje bez rodziców i to nie w góry czy nad Bałtyk, tylko do Hiszpanii. Cieszę się też, że jest to obóz językowy, dzięki czemu będę mogła pogłębiać moje ,,zainteresowania”. Od tamtego spotkania odliczałam godziny do środy. W międzyczasie mama dostała na swój e-mail szczegółowy harmonogram wyjazdu z dokładną lokalizacją i biletami lotniczymi, a ja nadal nie mogłam uwierzyć w to, że mam taką wspaniałą osobę, jak Karolina. Bez niej życie byłoby szare.

 

Rozdział 2

 

Dzień wyjazdu. Pobudka o godzinie 3. nad ranem – przy tym wstawanie o 6. to nic. Szybki prysznic, herbata, której nienawidzę, ale piję z grzeczności, rozmowa z tatą i mamą na co mam uważać i czego mam nie robić – standard, ale czasami się przydaje, wtaszczenie mojej walizki do samochodu z wydatną pomocą taty. Podekscytowanie rośnie z każda minutą. W końcu podjeżdżamy pod dom Karoliny, która stoi w towarzystwie rodziców. Rodzice szybko się z nią pożegnali, tata włożył jej walizkę do bagażnika i zmierzamy w stronę Dworca Kaliskiego. Dotarliśmy tam pięć minut przed 5 czasem, więc idealnie, autokar już czekał (razem z większością pasażerów czekających już na nas). Tata zamienił parę słów z opiekunem, włożył nasze walizki do bagażnika autokaru, ten ruszył w stronę lotniska i rozpoczęła się nasza przygoda.

Lot samolotem z rodzicami to zwyczajność, siedzisz grzecznie i uciekasz od rzeczywistości łącząc dwa sposoby na raz, ponieważ huk od silników nie jest zbyt przyjemny, więc w końcu zdajesz sobie sprawę, że wolisz już czytać książkę słuchając muzyki, niż nie mieć słuchawek i nie móc usłyszeć własnych myśli przez hałas - i tak kilka godzin, aż w końcu zasypiasz ze zmęczenia nawet, gdy w słuchawkach leci hard rockowy kawałek Nickelback.

Z koleżanką to co innego, lot do Barcelony trwa jakieś cztery godziny, a więc masz sporo czasu, aby nadrobić cały szkolny rok milczenia. Na koniec może przespałyśmy jakieś poł godziny zanim kapitan poinformował przez głośniki w dwóch językach, że samolot schodzi do lądowania.

Gdy tylko wyszłyśmy z samolotu zrozumiałyśmy, że zrobiłyśmy błąd zakładając długie spodnie. W Hiszpanii było teraz ok. 35 stopni w słońcu, a my byłyśmy ubrane w jeansy i swetry. Po 30 min, które dłużyły się jak godzina czekania w nerwach, nasze walizki w końcu wypluł podajnik. Moja była ostatnia. Naprawdę sądziłam, że zaginęła, a ja zostanę tak jak stoję. Zapakowałyśmy się do autokaru, całe zlane potem, jednak nie byłyśmy same, autobus nastolatków wachlował się czym popadnie: broszurami znalezionymi na lotnisku, książkami lub dłońmi.

 

Rozdział 3

 

Jechaliśmy autokarem jakieś poł godziny - najdłuższe pół godziny świata. Upał, jaki panował w środku z każdą minutą coraz bardziej doskwierał, klimatyzacja nie działała prawie w ogóle, a lekko otworzone okna na dachu tylko wprowadzały ciepłe powietrze do środka, więc kiedy dotarliśmy na miejsce wszyscy w autokarze marzyli o zimnym prysznicu lub kąpieli w morzu. Niestety zanim zostały nam przydzielone klucze do pokoi musieliśmy jeszcze czekać godzinę. To dawało nam czas na zbiorowe marudzenie, że jest nam gorąco, ale przy okazji również znalezienia wspólnych tematów z obozowiczami. O dziwo, od razu poznałam kilka ciekawych osób.

Dostałyśmy klucz do pokoju sześcioosobowego i okazało się, że jesteśmy w pokoju z: Magdą, Olą, Kamilą i Sylwią – dziewczynami w wieku 14- 18 lat, z którymi już udało nam się pogadać, więc nie jest źle.

Pokój był przestronny, czysty i przede wszystkim z pięknym widokiem na plaże i morze. Klimatyzacja jakoś działała, więc odetchnęłyśmy ulgą i zaczęłyśmy po kolei zajmować prysznic, by się schłodzić. Z dziewczynami miałyśmy dużo wspólnych tematów: ulubiony autor, muzyka, spędzanie czasu itp.

Miałyśmy czas wolny, więc zeszłyśmy razem do stołówki, by zjeść obiad i pójść na plaże robiąc przy tym chyba jakiś milion selfie.

Lubię pływać w basenie, ale morze to co innego, a zwłaszcza, gdy jest nieziemsko krystaliczne i można w nim świetnie nurkować, dzięki czemu po godzinie miałyśmy całą kolekcję egzotycznych muszli, które zazwyczaj są sprzedawane w sklepach z pamiątkami w Polsce z etykietką ,, Made in China”. Już po 2 godzinach spędzonych na plaży bez użycia kremu z filtrem byłyśmy opalone jak miejscowi, więc postanowiłyśmy wrócić do pokoju i zadzwonić do naszych rodziców, by opowiedzieć im co nieco.

Rozdział 4

O 18. musieliśmy się stawić w sali konferencyjnej, żeby opiekunowie zapoznali nas jeszcze raz z planem na cały tydzień. Potem każdy przedstawiał się kolejno: imię, wiek, hobby, co lubi robić w wolnym czasie i na jakim jest poziomie języka angielskiego.

Nadeszła kolej na mnie, więc zaczęłam znaną formułkę:

- Mam na imię Maja, mam 15 lat, moim hobby jest…..hmm…. – zamarłam.

-Jakie jest twoje hobby?- spytała grzecznie opiekunka.

Nie miałam pojęcia co mam odpowiedzieć, przecież nie mam żadnego hobby. Musiałam coś szybko wymyśleć, zanim wszystkie oczy zwrócą się na mnie.

-Moje hobby to rysowanie – wypaliłam szybko i bez większego namysłu –w wolnym czasie lubię słychać muzyki lub czytać książki, a jeśli chodzi o język angielski to jestem na poziomie B1.

Zanim wszyscy się przedstawili minęła kolejna godzina. Nie zapamiętałam nawet połowy imion, a co dopiero hobby czy poziomu anielskiego.

O 20. poznaliśmy naszych opiekunów z Hiszpanii, którzy wyglądali góra na 25 lat. Każdy z obozowiczów na tym spotkaniu świetnie się bawił i nikt nie czuł się samotny, choć dookoła nie miał prawie nikogo znajomego. Wychodząc dostaliśmy koszulki z logo naszego obozu, które będziemy nosić na wycieczkach, żeby się nie zgubić i rozeszliśmy się do pokoi. Poszłyśmy spać o jakiejś 21. wycieńczone podróżą i całym dniem.

 

Rozdział 5

 

Pobudka o 8. rano była i tak lepsza niż pobudka o 3. nad ranem w dniu wyjazdu. Miałyśmy godzinę na ubranie się i zjedzenie śniadania, bo później zaplanowano egzamin, który podzieli nas na odpowiednie grupy. Na szczęście w mojej grupie znalazły się znane mi: Karolina, Sylwia i Magda oraz dziesięć innych osób. Miałyśmy półtoragodzinne zajęcia z Hiszpanką o imieniu Aura, a później wszyscy razem wyszliśmy na plaże ( tym razem porządnie nasmarowani kremami), żeby uczestniczyć w różnych grach zorganizowanych przez opiekunów.

Następnie wyruszyliśmy zwiedzać Barcelonę grupą pięćdziesięcioosobową w białych koszulkach obozu ( wyglądaliśmy niczym strajkujące pielęgniarki!). Stolica Hiszpanii jest najpiękniejszym miastem, jakie do tej pory widziałam. Spacerując zobaczyliśmy m.in.: Casa Milà - budynek wyglądający, jakby został wyrzeźbiony w skale; piękny secesyjny kościół - Sagrada Familia; nieziemski Pałac Muzyki Katalońskiej oraz Casa Batlló. Ten ostatni budynek spodobał mi się najbardziej, był po prostu niecodzienny. Przewodnik powiedział nam, że architektura gmachu ma dużo motywów zwierzęcych. Rzeczywiście, kiedy się bliżej przyjrzałam, zobaczyłam, że balkony wyglądają, jak kości. Ściany w górnej części budynku wyglądały, jakby zostały pokryte kolorowymi łuskami. Niesamowite.

W pewnym momencie weszliśmy na bardzo zatłoczoną uliczkę, pełną straganów z dość niecodziennymi pamiątkami. Zainteresowałam się biżuterią, bo chciałam kupić mamie jakąś pamiątkę. Podeszłam bliżej przebijając się przez tabuny turystów i miejscowych, żeby przyjrzeć się dokładniej suwenirom. Spodobała mi się szczególnie jedna bransoletka, z której mama mogłaby się ucieszyć. Kupiłam ją, odwróciłam się, nerwowo rozejrzałam i szybko zrozumiałam, że nie widzę mojej grupy. Musieli chyba skręcić w którąś z bocznych uliczek, ale którą?..... Przedostałam się szybko przez tłum próbując znaleźć jakąś znajomą twarz. Po kilku minutach zauważyłam kilka osób w białych koszulkach na końcu jednej z uliczek i pognałam w tamtą stronę. Niestety, kiedy doszłam na miejsce okazało się, że to grupa… emerytów, prawdopodobnie z Anglii. Musiałam wyglądać na kompletnie zrozpaczoną lub wystraszoną albo jedno i drugie, bo przewodniczka wycieczki seniorów przestała nagle opowiadać o architekturze Barcelony, spojrzała na mnie i spytała, czy nie potrzebuję pomocy. Czasami naprawdę bardzo się cieszę, że mojej jęki spowodowane lekcjami angielskiego, kiedy byłam mała nie działały. Dzięki temu teraz mogłam wyjść z opresji. Jakimś cudem, kilka bardzo miłych seniorek widziało dość liczną grupę nastolatków w białych koszulkach maszerujących w stronę centrum. Przewodniczka zaproponowała, że mnie tam odprowadzi.

Kiedy doszliśmy na miejsce na mojej twarzy pojawił się uśmiech – zobaczyłam moją grupę okupującą lodziarnię na końcu placu. Podziękowałam moim wybawcom i pobiegłam w stronę moich nowych przyjaciół. Widząc mnie, opiekunowie odetchnęli ulgą. Moją niespodziewaną przygodę i związany z nią niemały stres wynagrodziła porcja lodów w jednej z najlepszych lodziarń w Barcelonie. Z odnalezionymi przyjaciółmi smakowały wspaniale.

 

Rozdział 6

 

Dzień zakończył się ogniskiem na plaży ze śpiewaniem i pieczeniem pianek. Wszyscy bawili się świetnie. Kiedy opowiadałam moją dzisiejszą przygodę każdy mówił, że miałam ogromne szczęście, spotkając tą grupę seniorów z Anglii. Ja osobiście cieszę się, że miałam możliwość użycia angielskiego w prawdziwym życiu, a nie tylko na lekcji.

Kolejne dni mijały tak cudownie, jakby to były wakacje marzeń, poznałam masę ciekawych osób, z którymi na pewno będę korespondować. Nie chciałam wracać do szarej rzeczywistości, ale nic co piękne nie trwa wiecznie.

Przez ten tydzień zrozumiałam, co rodzice mają na myśli mówiąc, że teraz w moim życiu jest czas głównie na naukę. Fakt, byłoby to wykonalne, gdybym żyła tak jak przez ten tydzień, ale niestety ... Nie mam tylu przyjaciół, z którymi rozumiem się bez słów, a ci, którzy otaczają mnie dookoła, najczęściej czekają tylko jak się potknę, żeby śmiać się ze mnie przez następny miesiąc. Dlatego oprócz nauki muszę uważać non stop co mówię i co robię, żeby jakoś spokojnie funkcjonować w tłumie. Muszę się dopasowywać i nie wychylać poza ramy, bo to zawsze kończy się źle. Choć wiem, że żeby cokolwiek osiągnąć trzeba się odważyć, mnie jeszcze nie stać na taką odwagę. Wiem, że kiedyś na pewno zaryzykuje.

 

Zakończenie

 

Prawie cały powrotny lot przespałyśmy razem z Karoliną słuchając muzyki na MP4. Nasze walizki dotarły o dziwo w szybkim tempie, więc miałyśmy więcej czasu na pożegnanie z opiekunami i nowo poznanymi przyjaciółkami. Później pomaszerowałyśmy do wyjścia, żeby spotkać się z naszymi rodzicami, którzy już na nas czekali, aby nas uściskać. Nieważne ile masz lat - mieć takich rodziców to skarb. Choć czasami denerwują nas lub raczej my ich, to zawsze będą nas kochać. Nieważne co zrobimy, nieważne gdzie pójdziemy i nieważne co pomyślimy - oni zawsze będą przy nas.

Po tym wyjeździe zrozumiałam, że tak naprawdę nie jestem sama, mam Karolinę, którą spokojnie mogę nazwać moją przyjaciółką, mam teraz koleżanki, z którymi będę mogła korespondować oraz moich wspaniałych rodziców, którzy będą zawsze dla mnie podporą.

Zrozumiałam, że nie warto narzekać jakie mamy życie, bo nigdy nie jest, aż tak źle, jak może się wydawać, trzeba tylko znaleźć szczęście, być optymistą, gdy ma się gorsze dni i być realistą, by nie myśleć tylko o niebieskich migdałach. A przede wszystkim, nigdy nie można się poddać i stoczyć na dno tylko dla tego, że „masz zły dzień”. To, że masz zły dzień nie oznacza, że masz złe życie.

Jeden wyjazd zmienił moje podejście do życia o 180° i moje podejście do marzeń. Każde marzenie można spełnić, wystarczy tylko trochę pomóc swojemu szczęściu, zaryzykować. Życie nastolatka jest proste, jeśli znajdziesz w nim sens – SENS BYCIA SOBĄ.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 29.08.2015
    bycie sobą jest trudne, a znaleźć w tym sens jeszcze bardziej trudne; ehhh ciekawe opowiadanie; 4:)
  • Marzycielka29 29.08.2015
    Daję 5 za opisy. Problemy i zmartwienia są zawsze tylko z czasem zmieniają swe podłoże:) od strony technicznej, to cyfry piszemy słownie. Zwroty typu pan, pani, wy, my itd...z małej litery. Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania