Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 3: Baśnie Nowych Epok - Rozdział 2

II

 

Dotarli w końcu do rozległego obozowiska, po którym krzątały się masy bogato odzianych elfów stąpających w ciężkich pancerzach płytowych, giermków, robotników i służbę. Walenty jednak nie przesadzał, w kwestii tego, że zanosi się na ważne rozmowy. Liczne karmazynowe proporce z ukoronowanym bykiem, przedstawiające wierzchowca pierwszego księcia Iwańskiego, Bugrota, kłopotały dumnie na wietrze. Wśród licznych namiotów przepasanych biało-czerwonymi wzorami, wyróżniało się niewielkie skupienie namiotów delegacji innych nacji na wschodnim skraju obozowiska. Czarno-Białe namioty, obszywane miedzianą nicią, z wystawionym na zewnątrz sztandarem przedstawiającym dwa białe krzyże na czarnym tle, ze zwisającą między nimi przebitą włócznią żmiją, należały do delegacji księstwa Chytyńskiego. Obok nich znajdowały się namioty z pomarańczowego aksamitu, ze sztandarem ukazującym rudy profil rysia, na białym tle. Należały one do księstwa Rudogórskiego. Dalej złoto-burgundowe namioty księstwa Zaworskiego, z chorągwią złotej głowy, na czerwonym tle, z której to ust wyrasta równie złota róża. Na końcu szeregu namiotów delegacji stał jeden rozległy namiot ciemnoniebieskiej barwy, okryty skórami niedźwiedzi i o dziwo... Płytami z ciemnego metalu. Nad namiotem zaś powiewało oblicze koronowanego, czarnego kruka.

 

- No i? - Zagadnęła obojętnie Ewelina.

 

- Co „no i”? - Obruszył się Walenty. Ewelina sapnęła zniecierpliwiona.

 

- Wasz Marszałek, gdzie on jest? W Mieście? - Skinęła głową ku murom, pod którym rozłożyło się obozowisko delegatów.

 

- Rozmowy dopiero pojutrze. - Burknął ponuro oficer.

 

- A ja chcę z nim pogadać dzisiaj. No nie mów, że aż spodni z podekscytowania nie zmoczyłeś, na myśl, że porozmawiam z twoim mężem stanu.

 

- Och, babsko ty niemądre. - Przyłożył dłoń do czoła.

 

- Nic mu przecież nie zrobię. - Uśmiechnęła się niewinnie.

 

- Milcz! Zarzekam się, że przydzielę ci twój pokój w chlewie.

 

- Ależ bardzo proszę! Pod warunkiem, że nie zgłosisz się z samego rana, na wędzoną szynkę.

 

Iwańczyk parsknął pogodnie śmiechem.

 

- Co ci on niby kochanieńka zawinił?

 

- Jak to co. Podpuścił jednego z moich osiłków. Ten oczywiście nawalił i jeszcze chcieli go posadzić w lochu.

 

- Wywołasz mu awanturę o jakiegoś niekompetentnego szpiega? - Odparł z wyrzutem Iwańczyk.

 

- On mógł zginąć Szpicowąsie. Jak już ktoś ma lać moich elfów, to będę to ja, a nie jakiś buntowniczy przydupas z północy.

 

- Znowu zaczynasz. - Żachnął się oficer.

 

- Nie obaliłby bezprawnie poprzedniego Kniazia Jarowira, tobym nie zaczynała.

 

- Toż to był marny władca i dupowłaz!

 

- Aaa, ale wielki Wasyl III na smyczy Feldmarszałka niby jest lepszy? Pojęcia nie mam, jak można bronić kogoś, kto wam podwyższył podatki i stawia sobie oraz feldmarszałkowi pomniki. O! Zdecydowanie będę stawiała moich agentów ponad takimi szumowinami.

 

Iwańczyk tylko machnął ręką z wyraźną dezaprobatą i już się nie odzywał. Przynajmniej dopóki nie dotarli do wrót miasta, zwanego Jarogrodem.

 

Ku przejściu przez dość skromne bramy im oczom ukazał się dość niepokojący widok. Szeroko biegnąca pośrodku miasta brukowana ulica była niemal kompletnie opustoszała. Chodzili nią jedynie gwardziści odziani w ciężki, oplatany aksamitnym karmazynem, pancerz. Oraz nieliczni, bogato wystrojeni futrami arystokraci.

 

- Co to, całe miasto wywiało na ten chędożony festyn? - Rzekł z urazą Oficer.

 

- Nie sądzę – Spojrzała na pootwierane okiennice wysokich brązowych domów wykończonych czerwoną dachówką – Ty, tam. Niski żołnierz w piórze. - Zawołała Ewelina gwardzisty przechadzającego obok. Ten w zaskoczeniu rozglądnął się i wskazał pytająco palec na siebie. - Ta jest! Ty, baczność i raport. Chodź złożyć oficerowi! - Skrawki twarzy strażnika niezasłonięte zamkniętą barbutą rozjarzyły się wściekłym rumieńcem. Mimo tego dzierżący halabardę gwardzista posłusznie do nich podszedł. Nie darząc Eweliny już żadnym spojrzeniem, zasalutował przed Szpicowąsem. Ten uśmiechnął się w zdziwieniu.

 

- Dziesiętnik straży Borak Hodej, melduje się do służby! - Zasalutował niezrażony bezczelnością „cywila”, strażnik.

 

- Oficer Trzeciego Pułku Złotej Lancy, Walenty Iwanowic. Spocznij strażniku. - Potaknął głową, na co strażnik dalej wyprostowany, spuścił dłoń z czoła. – Teraz, gdy mamy formalności za sobą, wytłumacz mi, co do cholery stało się z miastem? Gdzież są nasze elfy? Wieśniacy, kowale, mieszczanie?

 

- Rozkazy chwalebnie nam dowodzącego Feldmarszałka Klimenta Jarodowicza Błochego. Na wskutek działań mających uszczelnić bezpieczeństwo uczestników odbywających się pojutrze obrad Feldmarszałek zakazuje jakiegokolwiek ruchu ulicznego w poszczególnych wymiarach godzin dnia. Przebywanie na obszarze wykraczającym swoje domostwo, poza godzinami od szóstej do jedenastej i od osiemnastej do dwudziestej, jest karane chłostą dwunastu batów. Zakaz nie obejmuje straży, wojskowych, zagranicznych delegacji oraz obywateli posiadających świadectwo swego szlacheckiego statusu.

 

Twarz Szpicowąsa stężała w bladym odcieniu. Nie potrafiąc wydobyć z siebie słowa, przypatrywał się gwardziście z wytrzeszczonymi oczami, spoglądając to na niego, to na smukłe wysokie domy z białej cegły, więżących przynajmniej tysiąc iwańskich mieszczan. Krótką ciszę przerwała w końcu Ewelina.

 

- Obłęd. - Skwitowała z niedowierzaniem w głosie. Gwardzista spojrzał na nią.

 

- Pani wybacz, ale jako że nie jesteś...

 

- Tylko spróbujcie, a puszczę wasze miasto z dymem. - Wycedziła groźnie, mierząc go drapieżnym obliczem szafirowych ślepi. Gwardzista zląkł się, odruchowo stawiając krok w tył.

 

- Nie, nie, nie. Chwila. Ewa uspokój się na miłość Starca. - Wyrwał się z osłupienia Szpicowąs. Skierował wzrok ku zlęknionemu gwardziście. - Jest ze mną. Ewelina Harquin, potocznie zwana Płomienną Północy, została tu zaproszona przez samego Feldmarszałka. Nie trzeba jej usuwać.

 

Ewelina westchnęła ciężko, uśmiechając się pobłażliwie.

 

- Wybacz mi Boraku, emocje wzięły górę nad rozsądkiem. - Odparła uprzejmie. Oficer wzdrygnął się na te słowa. Łypiąc na nią wzrokiem, pokręcił w osłupieniu głową. - Co ze sklepami? - Zapytała. - Też jest to objęte zakazem?

 

- Dopóki sprzedawcy nie opuszczają swych sklepów, mogą pracować w swoim fachu.

 

- Dość tego. - Oznajmił Szpicowąs. - Jedziemy dalej. Dziękuję ci Boraku. Możesz odmaszerować. - Gwardzista posłusznie się skłonił, po czym zasalutował i odszedł. Szpicowąs odprowadził go zmęczonym wzrokiem. Ewelina gwizdnęła z uznaniem.

 

- No, no. Ładnie, twój Marszałek nabroił.

 

- Co to ma do piczy jego wąsa znaczyć. - Pytał siebie z konsternacją Szpicowąs. - Zamykać w domach całe miasto? Kto tak robi?

 

- Trybunał. - Odpowiedziała obojętnie Ewelina. Szpicowąs popatrzył na nią spod byka. - A. Retoryczne pytanie. Może rzeczywiście nie doceniłam potrzeby bezpieczeństwa.

 

- Ani ja. Co to niby, sam Imperianta ma się tu wstawić? Ty pewnie wiesz, ma się tu pojawić?

 

- Skądże. Trąd mu rzyć obecnie wyżera. Nigdzie nie pojedzie.

 

Szpicowąs zdumiał się na tę wieść.

 

- Że co? Mówisz, że stary Włodowit niedługo kropnie?

 

- Mhm. Nie cieszyłabym się jednak tą wiadomością na twoim miejscu. Akademia przybliża się do posadzenia jego córki Żywii.

 

- Kobieta na Tronie Pyryjskim? Męscy potomkowie z kazirodz...

 

- Żywia przyuczała się u mnie.

 

- Kpisz.

 

- Ja?! Jak możesz tak mówić!. - Wydęła szelmowsko wargi. Szpicowąs pokręcił z rezygnacją głową.

 

- Zakładam, że była nią ta niemowa siedząca dziesięć lat w Ostoi, która nigdy nie zdejmowała przy mnie kaptura?

 

- W rzeczy samej, mój kochany.

 

- Oż, ja chędożę... Oblałem ją przypadkowo miodem.

 

- Jestem pewna, że sobie to zapamiętała.

 

- Wróćmy do tematu, zanim przyprawisz mnie o brak snu po nocach. - Westchnął Szpicowąs.

 

- A do czego wracać. Niczego się nie dowiemy dopóki nie pogadamy z twoim despotą.

 

- Starca Litość, zachowuj się przy nim.

 

- Uwierz, że z każda chwilą jest to o wiele trudniejsze. Lepiej trzymaj błękitnokrwistych z dala ode mnie. - Ruszyli wzdłuż opustoszałej drogi. Wbrew szalejącej wokół pustce, Ewelinie udało się usłyszeć odległe uderzanie młotów o kowadła, rozjuszonych czymś kurczaków czy pił rozcinających drewno. Wydawało się, że mimo zakazu, w mieście jeszcze tli choć, część iskry jego życia.

 

Dotarli w końcu przed oblicze niewielkiego pałacyku do skutku przypominającego miejski ratusz, którym niewątpliwie był dopóki nie zasiedlił się tam sam marszałek. Znajdowali się na niewielkim wyłożonym marmurowym brukiem placu, oplecionym stalowymi słupami latarni oraz otoczonym co bardziej okazałymi kamienicami. Niewątpliwie arystokracji. Po środku placu zaś szumiała spokojnie kwadratowa fontanna z usytuowanym na podeście, posągiem Jelenia. Sam zaś ratusz nie wyróżniał się wiele od reszty iwańskiej architektury. Bloki ścienne wykonane z gładzonego marmuru, fasada składająca się z lśniących, karmazynowych gzymsów, meandrów i rozet. Cztery frontalne wieżyczki zakończone czerwoną półokrągłą kopułą. Kolorowe witraże przedstawiające historię miasta. Obszerny portal zawierający w sobie drzwi z białego drewna nie napawał zbytnim podziwem w porównaniu do reszty budynku. Po wyłożonym marmurowym dziedzińcu maszerowali w tę i we w tę gwardziści, a bogato ubrane damy i mężczyźni prowadzili ze sobą ożywioną rozmowę. Gęsty tłum kompletnie kontrastował z widokiem reszty opustoszałego miasta.

 

- Coś mówiłaś o tych błękitnokrwistych, tak? - Rzucił zaniepokojony Szpicowąs.

 

- Skurwysyn urządził sobie tutaj bankiet? Całe pieprzone miasto jest uwięzione w swoich domach, a ten... - Odparła z oburzeniem Ewelina.

 

- Przyprowadź tu paru pienistych mieszczuchów...

 

- Ta. Pogrom szlachty w kotle. - Pokręciła głową. - Załatwmy to, dopóki jeszcze kogoś nie uderzyłam.

 

- Masz w ogóle gdzie nocować?

 

- Co, Ja? Skromna kamienica, siedziba moich agentów. Gdzieś przy północnym murze z tego, co pamiętam. A pytasz się, bo? Koszary przepełnione? – Uśmiechnęła w łobuzerskim wyrazie.

 

- Nawet nie zmuszaj mnie do proszenia. - Parsknął obojętnie Valentyn.

 

- Mmmm, może będzie wolna cela.

 

Na widok Eweliny arystokratyczna gawiedź zamilkła bądź zniżyła swoje rozmowy do szeptów. Przyglądali się jej to z fascynacją, to konsternacją, strachem, a miejscami nawet z pogardą. Nie zwracała na nich zbyt dużej uwagi. Gwardzista strzegący drzwi prowadzących w głąb budynku na widok stroju oficerskiego Szpicowąsa ustąpił na bok, wahając się jednak na widok idącej tuż za nim Płomiennej. Widząc to, Oficer przytaknął przyzwalająco głową, a strażnik odetchnął i oboje w końcu znaleźli się w holu ratusza. W marmurowej komnacie odzianej w złote wykończenia roiło się od rozmawiających ze sobą elfich delegacji i arystokracji oraz kręcącej się wokół uginających od potraw stołów, służby.

 

Ewelina nachyliła nad uchem Szpicowąsa i wyszeptała:

 

- Jak myślisz? Ilu lokalnym skonfiskowano dobra na rzecz działań dyplomatycznych?

 

- Zdecydowanie za wiele. - Syknął czerwieniejący się oficer. - Widzisz tu gdzieś feldmarszałka?

 

- Nie. A jak wygląda? - Iwańczyk zmierzył Ją z wymowną dezaprobatą. – A, no tak. Pomniki, jakże mogłabym o tym zapomnieć.

 

- Musimy go poszukać.

 

- To zapytaj się kogoś ze służby, a nie mi w ucho plujesz. - Obruszyła się Ewelina.

 

Podeszli do ubranego w złotą tunikę służącego stojącego przy schodach wiodących na piętro.

 

- Ty! - Zawołał oficer do zmieszanego nagłym wywołaniem służącego. - Jak cię zwą?

 

- Danya, panie oficerze. - Ukłonił się pokornie sługa z krótko obciętymi, brązowymi włosami.

 

- Powiedz mi w takim razie Danya, czy widziałeś gdzieś naszego Feldmarszałka?

 

- Feldmarszałek Kliment Jarodowicz Błochy, przebywa obecnie w swoim pokoju. Obawiam się jednak, że nie przyjmuje już dzisiejszego dnia gości. Wszelkie uwagi i prośby o audiencje należy kierować do...

 

- Audiencje? Co on sobie wyobraża? - Przerwała mu z irytacją Płomienna.

 

- Rzeczywiście podejrzane. - Odparł z konsternacją Szpicowąs. - Za dwa dni rozmowy, a on odcina się od śmietanki?

 

- Śmietance jakoś nie za bardzo to przeszkadza. - Rozglądnęła się po zebranym towarzystwie balującym w najlepsze.

 

- Jeżeli państwo chcą, to mogę... - Wtrącił się sługa, lecz szybko przerwała mu Ewelina.

 

- Pieprzyć to, żadnych audiencji dziś nie będzie. Na pewno nie dam mu takiej satysfakcji. Jutro chcę z nim rozmawiać, czy mu się to podoba czy nie, możesz przekazać to temu „powiernikowi”.

 

- Jak pani sobie życzy panno...? - Odpowiedział lekko speszony butnością Eweliny.

 

- Ewelina Harquin. Płomienna Północy. - Słysząc to, sługa pobladł, ale nie wyraził poza tym żadnych emocji. Dwójka przyjaciół zaś oddaliła się od niego, stając przy jednym ze stołów, z którego Ewelina zaczęła podjadać winogrono.

 

- Aż tak ci spieszno do nadepnięcia mu na odcisk? - Zagadnął obojętnie Szpicowąs.

 

- Nadepnę mu i na twarz, jeżeli nie przestanie marnować mojego czasu. - Rzekła równie obojętnie Ewelina. Szpicowąs sapnął zniecierpliwiony.

 

- A co z gośćmi? Coś o tym rozmawiają?

 

- Paru z nich. Resztę dyskusji dominują domysły odnośnie potencjalnie poruszanych tematów na rozmowach. Niedopieczone kuropatwy, panujący spokój i kultura w mieście, Ja i suknia Bojarki Tarasovichowej, będąca wykonana w całości z jaszczurczych skór.

 

- Chyba ją widzę. - Odchrząknął oficer, przyglądając się kobiecie w owej sukience, korzystającej ze stołu na drugim krańcu holu.

 

- Mhm. Gdyby mieli mój słuch, to rozmawialiby raczej o jej marnych manierach stołowych. - Wyszczerzyła się Ewelina.

 

- Ciągle się zastanawiam, czy mam ci współczuć twoich wyostrzonych zmysłów czy zazdrościć.

 

- W tej chwili z pewnością możesz zazdrościć. Połowa tego pokoju nie widziała wanny od przynajmniej tygodnia. Woda iwańskia to jakiś kluczowego znaczenia surowiec?

 

- Eh. Siedemdziesiąt lat spółkowania z Pyrią, to pomyślałabyś jednak, że lokalni by podłapali higienę osobistą, a tu kuśka w beczce. - Pokręcił głową iwańczyk. - Od pokoju Feldmarszałka coś ci się udaje słyszeć?

 

- Nawet nie wiem gdzie jest. - Skwitowała prześmiewczo. - Szukać też go nie zamierzam. Jutro sobie wszystko wyjaśnimy, spokojnie. - Przeciągnęła się zarzucając dłonie na potylicę. - Mierzi już mnie to, a nawet nie byłam tu pół godziny. Idziesz czy zostajesz?

 

- A co ja tu będę. Znikajmy stąd zanim...

 

- O! A kogo my tu widzimy? - Usłyszeli pogodny, chrapliwy głos dochodzący zza pleców Szpicowąsa. Zaklął po cichu pod nosem i obrócił się. Za nimi stał wysoki barczysty elf odziany w aksamitną, fioletową tunikę i bogato udekorowaną futrzaną kamizelkę. Tuż koło niego stała kobieta o rudych lokach opadających na obojczyk. Nosiła na sobie szeroką suknię sprawnie zakrywającą rzeczywistą sylwetkę kobiety. Po wysoko usytuowanych kościach policzkowych, pod którymi widniały wklęsłe dołki, Ewelina domyśliła się, że nie nosi owej sukni do okrycia swej nadwagi. Szeroka twarz arystokraty o złamanym nosie i wąskich ustach spoglądała na nich w pełnym wyniosłości uśmiechu.

 

- Dawno się nie widzieliśmy Valenty, a tu proszę taka niespodzianka. I to w jakim towarzystwie. - Łypnął ku Ewelinie.

 

- Ewelino. – Zwrócił się Szpicowąs. - Bojar Antyn Salkov Barawicz i jego cudowna żona Nyusha z Bykowiczówh. Włodarze Marchii Zakonnej, Siedmiu miast, Osiemdziesięciu wsi, kopalni złota w Erydce, Tartaków Siedmiu Dębów, kompanii handlowej Aria i przede wszystkim najpotężniejszy ród możnych na ziemi iwańskiej. Ewelina Harquin, nazywana również Płomienną Północy.

 

- Ależ nie musisz nam jej przedstawiać Valentynie. - Wtrąciła piskliwym głosem arystokratka. - Od razu widać z jakiego sortu jest wasza towarzyszka. - Ewelina ścisnęła powieki, ale skinęło się lekko na powitanie.

 

- Co was tu sprowadza Valentynie tak daleko od frontów obcych królestw? Czyżbyś uczestniczył może w obradach?

 

- Jeśli Feldmarszałek sobie tego ode mnie zażyczy ekscelencjo. Wprawdzie jednak jestem dzisiaj kompanem oto stojącej koło mnie damy. - Słysząc to, Nyusha wywróciła wymownie oczyma.

 

- Zastanawiające. Czyżby nasz wielmożny marszałek, zaprosił ku sobie obecność legendarnej pogromczyni bandyteri plugawej? - Kontemplował arystokrata.

 

- Rzeczywiście wielmożna ekscelencjo, nie mylisz się w tej sprawie. – Odparła poufnie Ewelina. - Choć jeśli miałabym wykazać się swą szczerością, a szczerością lubię się wykazywać, przyjechałam tu w celu realizacji interesów własnych. Kiedy to do wydarzenia owych rozmów nie przykładałam większej uwagi, traktując to jako niewiele wnoszące do ogólnej sytuacji politycznej zatargi. Przynajmniej do teraz, iż im więcej czynników i elementów jestem świadkiem, tym odnoszę większe wrażenie, że jednak powinnam się tym zainteresować. Przeoczenie mogące wynikać z niekompetencji działającej na tym obszarze brygady parobków, bądź w nadziei, że jednak spodziewano się mego przybycia, dopiero będzie mi dane odkryć wagę owego wydarzenia.

 

- Wykazujesz się intrygującą wylewnością pani. - Skwitował, lekko zakłopotany wywodem bojar.

 

- Bezumyślnie spowodowanej urazy, lecz z pewnym żalem muszę oznajmić, iż nie jestem entuzjastką gry dworskiej. Nie widzę większego powodu, by kryć się z orzeczeniami, które nie muszą być ukrywane, bądź zakłamywania swoich odczuć w celu uniknięcia obrazy czyjegoś sumienia, które w żaden sposób nie jest w stanie zmienić sposobu prowadzenia mego własnego istnienia. W zasadzie, obecnie interesuje mnie zagadka, dotycząca zamknięcia się Feldmarszałka w swoim pokoju.

 

- Trwa to już od dwóch dni. - Odparł skołowany arystokrata. - Jest tam, gdyż rozmawiała z nim moja małżonka jeszcze wczoraj. Zadziwiające, iż znam Marszałka. Uwielbia urządzane przez siebie biesiady i napoje. Nie jest to do niego podobne tak się zaszywać w pokoju. Zwłaszcza, iż... Cóż przepadł gdzieś jeden z dyplomatów Rudogórskich.

 

- Jak to przepadł? - Wtrącił się nagle do dyskusji Szpicowąs. - Nikt go nie szuka?

 

- Szukają i tropią go nawet i teraz. Części delegacji Feldmarszałek audiencji już udzielał. Zaś straże pozostałych środowisk nie wpuszczają absolutnie nikogo do swych namiotów.

 

- W takim razie będzie to temat, który poruszę jutro z szanownym feldmarszałkiem. - Uśmiechnęła się z konsternacją Ewelina.

 

- Nie łudź się – Rzuciła opryskliwie małżonka Nyusha. - Feldmarszałek jest osobą wyrafinowaną i nie będzie zawracał sobie głowy elfami waszego pokroju. - Zlustrowała postać Eweliny z pełnym pogardy uśmiechem. Ewelina wpatrzyła się przez chwilę pełnym chłodnego niedowierzania wyrazem w oczy arystokratki, po czym bez większych zapowiedzi, wykonała szybki zamach i potężnym ciosem, zdzieliła tyłem dłoni w twarz kobiety. Uderzenie rozniosło się swoim plaśnięciem po całym pomieszczeniu, a Nyusha osunęła się gwałtownie z urywanym krzykiem. Na sali zapadła cisza. Wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w zaistniałą scenę. Boleśnie jęcząca arystokratka, to starała się podnieść, by zatoczyć i opaść znów na posadzkę, to wycierała krew cieknącą z warg i nosa, to starała się spojrzeć wściekłym wzrokiem ku Ewelinie.

 

- C-Co to ma znaczyć?! - Krzyknął drżącym głosem arystokrata. - Toż to moja żona!

 

- Pouczenie. – Odpowiedziała chłodnym tonem Ewelina.- Niech swój jad zachowa dla siebie. Idziemy. - Rzuciła ku chowającemu twarz w dłoniach Iwańczykowi. Ten, westchnąwszy, ciężko kręcąc przy tym głową, ruszył za nią. Nikt, nawet straż, nie starał się zastąpić im drogi. Wyszli, nie sprawdzając nawet, czy kobiecie udało się wstać.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania