Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 3: Baśnie Nowych Epok - Rozdział 4

IV

 

- No powiedz coś wreszcie. - Fuknął zirytowany Szpicowąs. Niewygodna oficerowi cisza przedłużała się. Po uzyskaniu kierunków od, trzeba przyznać, zbyt entuzjastycznie nastawionego wobec powagi sytuacji zwiadowcy, dwójka towarzyszy maszerowała po lesie, kompletnie ze sobą nie rozmawiając. Wszakże Oficer nieraz starał się nawiązać z Płomienną dialog. To krajobrazem starał werbalnie napawać, tu dowcipem lub zgryźliwym komentarzem rzucić na temat polityki, bądź tak znienawidzonej przez Ewelinę, arystokracji, o samopoczucie nawet zapytał. Ewelina zaś każdą ową próbę rozmowy zbywała milczeniem, woląc przy tym skupić się na odnajdywaniu i podążaniu pozostawionym przez porywaczy, jak i zwiadowców, tropem. Zachowaniem tym przypominała nieco psa myśliwskiego. Kręciła się od miejsca do miejsca, przystawała na chwilę po to, by znienacka ruszyć dziarsko przed siebie. Szpicowąsowi zaś kończyła się już przez to cierpliwość.

- No? - Burknął podniośle. Ewelina stanęła jakby od niechcenia w miejscu. Oparła dłonie o boki i pokiwała głową.

- Znów mnie wciągasz w swój polityczny syf. - Skwitowała z irytacją Ewelina. - Powinnam zacząć się domagać pensji.

- No kobieto, toż to całe rano tak łazimy bez słowa i tyle masz do powiedzenia? - Żachnął się Oficer.

- Ja łażę bez słowa. Ty podążasz za mną i nad głową jęczysz. - Uśmiechnęła się szelmowsko. - Jechali tędy. Co mogę ci więcej powiedzieć? Ślady prowadzą mnie do celu. Tylko czasami z rzadka opowiedzą ci dobrą historię. Jak w sumie... - Zawahała się, przypatrując pojedynczej kupce niepozornego mchu.

- No? - Ponaglił ją Szpicowąs.

- Popatrz na ten mech, o tam, u korzeni topoli. - wskazała ręką. - Równiutki. Przynajmniej pozornie. Gdybyś wytężył hardo wzrok swój, dostrzegłbyś, co niektóre, bardziej nagięte niż być powinny łodyżki owego mchu. Zając może na pierwszy rzut oka.

- Ale układają się w humanoidalną stopę, jak zakładam?

- Mhm. Stopę kogoś, kto nie nosi ciężkich buciorów. Wie, że przy skradaniu się w borze trzeba stąpać po mchu i unikać samej ściółki. Znaczy, że skrada się po drzewach. - Wydedukowała z lekkim podekscytowaniem w głosie Płomienna.

- Jakaś magia? - Zafrasował się oficer.

- Mnóstwo. Ale niekoniecznie od jej samego użytku, którego ciężko byłoby i tak tu wykryć. Las pamięta jeszcze Czarne Słońce to i splotów magicznych się tu nagromadziło.

- Słyszałem, że dość często lokalni borykają tu się z żywołakami. Sami szaleńcy.

- „Ponoć” sami szaleńcy. Jakoś nie wydaje mi się, by lokalnym zbytnio było w interesach zwracać uwagę, czy martwiak przy rozumach się ostał, czy ich chce zabić.

- Na jedno wychodzi. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Czyli był jeszcze ktoś, kto ich śledził.

- Obstawiam tylko jedną opcję.

- Że niby komandoska? Cholera jasna, to musi być ona. Środek zadupia. Feldmarszałka kuśka wie, gdzie wiozą, to i zaczaić i gardziel mu dorżnąć będzie mogła.

- Niepotrzebna prognostyka. Nie ma żadnego sensu, by Rusałki miałyby zagrozić faktycznemu przywódcy sąsiedniego kraju i igrać z gniewem braci elfickiej rzeszy. - Ostatnie słowa, Ewelina wypowiedziała z lekkim żalem w głosie.

- Wiem, że kumpelstwo z nimi przyćmiewa ci nieco pogląd na sytuację, ale ja Marszałka, na pastwę jednej z nich zostawiać nie zamierzam. - Fuknął pogardliwie Szpicowąs. Zadarł wysoko głowę, wpatrując się w korony drzew. - Jak myślisz, daleko jest?

- Trzynaście, może piętnaście staji stąd?

- Czego?!

- Półtora mili barbarzyńco.

- Też tupet oczekiwać ode mnie znajomości starych miar.

- Wyś nawet nowoczesnej metryczki pyryjskiej nie chcecie się uczyć. - Skwitowała go z szyderczym uśmiechem.

- Oszczędź wywodów. - Skrzywił się niezręcznie oficer.

- Oszczędź lenistwa. Winnicę prowadzi, a trudno nawet mu pojąć czym jest korzec.

- Za dobre masz serce na swą niewyparzoną buźkę. - Odparł, jednocześnie uśmiechając się szeroko, jakby doznał olśnienia.

Nie zaszli daleko, nim zaliczyli postój. Szpicowąs, nie okłamując swego sumienia, przyznał w myślach, że mu to odpowiadało. Choć przywykły do długich, wojskowych marszy, dotrzymywanie tępa pędzącej wokół przez las tropicielce, było nie lada dla niego wysiłkiem. Ewelina stanąwszy niczym wryta, zatrzymała go uniesieniem ręki. Żadnego rozkazu, żadnych namysłów. Po prostu stój. Szpicowąs wiedział, że za tym gestem niósł się jeszcze niemy rozkaz absolutnej ciszy. Choć starał się utrzymywać zimną krew, nie mógł powstrzymać się od przyspieszającego tętna. Błyskawicznie zdał sobie sprawę, co lub kogo nasłuchuje jego towarzyszka. Jeden zbyt głośny, niepokojący ruch. Był już przy jednej z akcji na skraju Jezioroborza. Krainy Rusałek. Oddział dwudziestu opancerzonych solidną stalą kondotierów. Wyrastające słupy ziemi znienacka przebijające żołnierzy na wylot niczym pergamin. Celne strzały broni palnej, które nie zostawiały kuli w ranach. Spadające drzewa. Hełmy przemieniane w płynną miedź. Zginęła ich połowa. Nawet nie widzieli kobiety, która im to wyrządziła. Było to tylko ostrzeżenie, by nie wchodzili głębiej w puszczę... A teraz Ewelina nasłuchiwała, czy jedna z nich nie czai się w pobliżu. „Pięknie kurwasz” ugryzł się w język, nim wypowiedział swe ostatnie słowa. Ewelina machnęła dłonią naprzód, dając sygnał, by za nią podążał cichym chodem. Poczuł dziwne odczucie, jakoby jego stopy unosiły się delikatnie nad ściółką leśną. Po spojrzeniu na swoje buty, nie mylił się. Zobaczył ledwo tlące się obłoki niebieskawej energii pod powierzchami. Chciał parsknąć śmiechem, lecz na jego szczęście się powstrzymał.

Po przejściu paru kroków okrążających gęste podszycie leśne, ukazała się mu postać rusałkowatej komandoski. Odziana w lekką półzbroję płytową z jasnej stali, pod którą tliła się czarna niczym węgiel aksamitna koszula, kobieca figura o długich włosach koloru mchu, leżała na niewielkim wzniesieniu parę kroków od nich, odwrócona tyłem. Opierała się na niewielkiej kłodzie i kręciła prawą dłonią, jakby starała się w coś czymś wycelować. Szpicowąs z niepokojem zauważył, iż prawdopodobnie drugą dłoń, aż półmetek zdobionego złotymi ornamentami karwasza, była pokryta gliną, która zdawała się zmieniać swój kształt. Ewelina uniosła ponownie dłoń. Szpicowąs posłusznie stanął, dmuchając jednak na zimne, położył dłoń na głowicy swego półtoraka. Ewelina ruszyła przed siebie energicznym, lecz nienaturalnie cichym krokiem. Stanęła tuż obok nagich, białych niczym śnieg, stóp rusałki. Po zgrabnym nachyleniu się, ujrzała, że Rusałka stara się wycelować w czymś rewolwerem, którego lufa, przynajmniej dwa razy dłuższa od rewolwerów używanych przez Ewelinę, opierała się na oplatającej dłoń komandoski, glinie, która to piętrzyła się, to zapadała, tworząc wiecznie obracający wraz z lufą rowek, na którym owa była ułożona. Ewelina, nie bacząc na dalszą ostrożność, ułożyła się na boku, tuż obok skupionej Rusałki. Opierając głowę o dłoń, bez wszelkich ostrzeżeń w końcu odezwała się, z przyjaznym, zawadiackim uśmiechem na twarzy.

- No witam waćpannę.

Z ziemi nagle wyrosły długie szerokie pazury ziemne, który oplotły nie darzącej temu większej powagi, Ewelinę. Rusałka zerwała się błyskawicznie, w mgnieniu oka stając już na równych nogach, celując swój pokryty srebrem rewolwer w twarz żerczyni. Piękna, ostra twarz Rusałki zdobiła para niewielkich, kontrastujących z bielą jej twarzy, obsydianowych rożków, zdających się wyrastać ze skroni kobiety. Powierzchnię jej zgrabnego noska pokrywało cienkie szkliwo, również z obsydianu, które wyginało i marszczyło się wraz z ruchem, jakby było jednorodną częścią nosa kobiety. Fiołkowe oczy, z których to kącików wylewały się ciemne, runiczne linie tatuaży biegnące aż do żuchwy, spoglądały na żerczynię z determinacją, by później zamienić się w zdumienie.

- E- Ewelina? - Wydukała. Ziemne okowy rozkruszyły się, uwalniając Płomienną, która wstała, z równie zaskoczonym wyrazem.

- Domroka? To ciebie tu wysłali?.

Kobiety wpadły sobie w ramiona, wymieniając się powitalnym całusem w wargi.

- Tak, mnie. Ale co ty tutaj robisz? - Rusałka zerknęła w bok, dostrzegając stojącego na uboczu iwańskiego oficera, wymierzyła w niego rewolwerem. - On z tobą?

- Ta jest. - Wybąkała niedbale Płomienna. Domroka opuściła dłoń, po czym jeszcze mocniej ścisnęła plecy Eweliny.

- Krwina by to, jak my żeśmy się dawno nie widziały. Gdzieś ty byłaś?

- Swoich szukałam na Księżycówce. - Rzekła oschle, wpatrując się w oczy Rusałki. - Rosła z ciebie zdolna budorunka. - Pokręciła głową.

- Ktoś musi pilnować granic. - Rusałka opuściła wzrok ze skruchą. Chwilę jednak z powrotem spojrzała w oczy Eweliny z pełnym żalu uśmiechem. - Może przetrwam i do dnia, w którym to wystarczająco cór poświęci swą codzienność. Wystarczająco tyle, by dać nam szansę na przywrócenie naszej normalności.

- Żyj tą nadzieją. - Odparła przyjaźnie Ewelina. - Inaczej złamiesz im serce. - Rusałka wypogodniała.

- Po towarzystwie zakładam, iż szukasz kogoś ważnego w worze.

- Dobrze zakładasz. Sewe...

- Sam potrafię się przedstawić. - Zbył ją Szpicowąs, podchodząc do Rusałki. - Oficer iwańskiej kondotierii Valentyn Iwanowicz. Potocznie zwany również przez tę tu i innych „Szpicowąsem” z raczej oczywistych powodów. - Wyciągnął ku komandosce dłoń. Ta zwolniła uścisk wokół Eweliny i potrząsnęła dłoń Iwańczyka.

- Domroka. Runotrwożna. Przez was potocznie nazywana komandoską.

Ewelina podniosła brew, patrząc się na Szpicowąsa. Ten podchwycił i odchodząc parę kroków od nich, rzucił tonem wypełnionym chłodem. - Jest nowa. Może dzięki temu nie pomorduje komuś druhów. - . Ewelina przewróciła na to oczyma. - To skoro mamy uprzejmości za sobą. – Zagadnął, ignorując wymowny grymas Płomiennej. - Wróćmy do tematu Feldmarszałka. Owszem podążamy tropem jego porywaczy. Oraz tropicieli wcześniej za nimi wysłanych.

- Feldmarszałka? Cóż to trochę zmienia kierunek mego podążania. - Domroka potaknęła głową ze zrozumieniem. - Gnali tędy, konie swe przy tym męcząc, aż z pysków się pieniło. Podążałam za nimi, a raczej również za ich tropem, gdyż cicho i bez żubra mego stanowiłam podróżować. Mhmm Tropicieli...

- Było ich czterech. - Wtrąciła Ewelina.

- Nie, nie widziałam nikogo, podążającego za nimi.

- Dziwne, bo nadal mamy ślady dziewięciu koni. - Drążyła Płomienna.

- Było ich siedmiu. - Dorzuciła Rusałka.

- Cholera by to jasna. - Zaczerwienił się Szpicowąs. - I straży miejskiej dupę obiegli.

- Nie spodziewali się chyba, że za nimi ruszymy. To dobrze. Daje to nam jakiś element zaskoczenia.

- Chyba, że i nas się spodziewają – Odburknął Oficer. Ewelina potaknęła z potwierdzeniem, nie dodając jednak już nic.

- Mogę się z wami udać. - Wtrąciła Runotrwożna. - W końcu i też w radach waszych uczestniczę, a podebrali ich założyciela.

- Ależ oczywiście, że możesz. - Rzekła radosnym tonem Płomienna. - Kimże bym była, aby odmawiać młodej damie przygód.

- To rzesz cię chyba... - Zaczął podburzony iwańczyk, ale z rezygnacją machnął na nich tylko ręką.

- Czy jest kłopot? - Zapytała szeptem rusałka.

- Pewnie, że jest. Nie bój się. Poradzi sobie z nim.

Szpicowąs odwrócił się do nich na pięcie.

- Wytłumacz mi tylko moja droga jeziorodamo. W co ty takiego mierzyłaś ze swojej bestii?

- Obiad starałam się upolować. - Odparła zdawkowo Domroka.

- Z tego?! Toż to nawet z sarny nie byłoby co zbierać po trafieniu.

- Ale ja celowałam do ogra, a nie do sarny.

- Jakiego znowu ogra? - Zainteresowała się Ewelina.

- No ogra. Tłusta urocznie wytworzoną robako-małpę, nie widziałaś?

- Chciałam ci tylko... - Nie dokończyła, odwracając się, by wejść na kłodę i zajrzeć w kierunku, w który celowała wcześniej Rusałka.

- Ogry tutaj? Coś ty bredzisz kobieto... Przecież to... - Podążył za Eweliną, niezgrabnie przy tym stąpając na spróchniałą kłodę, która aż zatrzeszczała pod ich ciężarem. - Niemożliwe. Gdzie, ty masz tego ogra. – Prychnął, wytężając wzrok.

- Był przed chwilą. - Zaoponowała Rusałka.

- Tyś ty od ziółek i grzybów wielu zmysły postradała dzika dziwoj...

- Domroce nic się zwidziało. - Przerwała mu Ewelina. - Ktoś niedawno rozkopał ściółkę. O tam. - Wskazała w głąb lasu.

- Starcze zlituj się. No przecież nie mam twoich magicznie wydłutowanych śle...

- Dół jest wielki. Nie rozkopałby go żaden dzik, niedźwiedź czy rysiodrab, z pewnością podejdziemy, to znajdziemy porozrywane szczątki korzeni tego biednego jesionu, który sam jest pokryty solidną powłoką śluzu. - Skrzywiła się z niesmakiem Ewelina.

- Cholera by dziada w dupę kąsała. Ogry na Iwańszczyźnie?

- Był tylko jeden? - Płomienna spojrzała na Rusałkę.

- Jeden. Ale może być stado. Samica to była. Chyba. - Wzruszyła ramionami.

- Poczekaj no chwilę. - Iwańczyk podniósł rękę, mrużąc w uwadze oczy. - To się da jeść?

- Nie. - Pokiwała głową Domroka. -

- Ale ty przecież...

- Ogrzyca sarnę niosła. - Wzruszyła ramionami. Oficer pokiwał głową i westchnąwszy, zwrócił się ku Płomiennej.

- Ty, Ewcia wiedziałaś, że tu ogry sobie łażą?

- Nigdy, żadnego takiego raportu nie otrzymałam. Z kolei jeżeli jest to stado, a Feldmarszałek się o tym dowiedział... Parę kwestii odnośnie wagi tych waszych rozmów by się wyjaśniło.

- Myślisz? Jeżeli nie, warto by było o tym powiadomić Marszałka, gdy się go odbije. Cholera, kurwasz. Feldmarszałek! Czas tracimy. Jak ci to tam. Do...Mroko? - Rusałka cierpliwie spojrzała na Iwańczyka. - Którędy oni jechali?

- Niestety po drodze z ogrami. - Odpowiedziała za Rusałkę, Ewelina ze zmartwionym spojrzeniem.

- Wspaniale! - Klasnął dłońmi. - Ogrów się poszuka i Marszałka zdąży się uratować.

- Ty chyba żeś głową o gałąź dębu zahaczył. Żadnych ogrów. Idziemy na około.

- Kobieto to jest ważne i nadłożymy drogi, myśl no.

- To jeszcze mam przez jakiegoś porwanego łacha chorować? Tyś kompletnie postradał jakikolwiek szacunek do koncepcji mojego godnego bytu! Widzisz kochanie czemu do was muszę uciekać na wypoczynek? - Zwróciła się ku Domroce. - Są poza kontrolą, a w Ostoji mnie znajdą! -Ta uśmiechając się na widok toczącej się przed nią sceny, tylko uniosła bezradnie dłonie. - Potroję swoją czujność, by w razie czego, głowę miała zwróconą w odpowiednim kierunku, gdy przyjdzie mi wymiotować.

- Może po prostu zaparzę ci naparu z wróblego piołunu, byś nie musiała się z tym męczyć? - Rzuciła nieśmiało Rusałka

- Nie. Ogrzą krew spotkałam i przyjdzie mi ją spotkać jeszcze nie raz. A przynajmniej tutaj mogę sobie uczynić za misję, że w razie mojej słabości, zadbać o to, by ten warchlak tutaj spotkał się ze swoim Feldmarszałkiem, odziany w najgorszą gamę zapachów wprost z mego żołądka. Toż to teraz kwestia honoru! - Ryknęła dla otuchy, uderzając się przy tym w pierś i ruszyła dziarskim, energicznym krokiem przed siebie. Rusałka spojrzała z wytrzeszczonymi oczyma w opływającą zadowoleniem wąsatą twarz Iwańczyka.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania