Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 4: Echo Wieczności - Rozdział 2

II

 

Rozdzieli się na niewielkim skrzyżowaniu szlaków. Książę, a raczej diuk każący nazywać siebie księciem, zdecydował przeczekać załatwienie sprawy gryfona, jak i zająć się dzieleniem łupu w niewielkim zamczysku podwładnemu mu hrabiego Otta Vissiniowego. Bies, wbrew protestom księcia, podążył za nim, chcąc przypilnować godziwości swej wymiany. Sprawy zdawały się być napięte, ale by ukrócić spór i postawić rację po swojej stronie Wyrwiklon demonstracyjnie popchnął jednym ruchem łapy ustawiających w szyk gwardzistów, którzy dość komicznie wywrócili się. Ewelina pożegnała olbrzyma i ruszyła na cudacznej klaczy ścieżką prowadzącą na wschód, w kierunku wsi Jagódki, za którą to znajdował się las, w którym to, jak przypuszczała, chował się szczególnie natarczywy porywacz wszelkiej trzody. Powinna zresztą zajechać do samych Jagódek, może sami wystawili jakąś nagrodę za gryfa to i dwie pieczenie upiecze na jednym ogniu. Także i jechała w letnich promieniach rumieniących jej policzki. W pewnym jednak momencie zaczęła czuć ciągnącą się w powietrzu nieskazitelną nutę zapachu konwalii. Czyżby to była ona? Mogła się zapytać. W każdej chwili mogła sięgnąć głęboko w otchłań swych myśli i skontaktować z Nią. Nie chciała. Jeżeli była w pobliżu, to jednak pragnęła być zaskoczoną, ale jednak czuła jak mocno bije jej serce.

 

Zapach ten ciągnął się do samej wsi Jagódek, po czym ku jej rozczarowaniu zmieszał się z resztą panujących tam woni. We wsi panował zamęt. Wszędzie naokoło krążyły odświętnie odziane elfy. Między słupami wywieszono kolorowe chorągiewki, domy pomalowano w kolorowe wzory. Zdziwiło ją to nieco, gdyż oczekiwała typowej elfickiej wsi. Ponurych, tonących w biedzie chłopów usilnie starających się pracować na spłatę nałożonej na nich dziesięciny. Tymczasem tutaj panowało ogólnie udzielające się poczucie radości. Wszyscy byli uśmiechnięci, dzieci biegały wokół, to donosząc kosze z kwiatami, to bawiąc się w berka. Było słychać śmiech i melodyjny śpiew. W pewnym momencie paru wieśniaków spostrzegło kroczącą ku wiosce księżycową klacz razem z jej jeźdźcem. Kolejne zdziwienie. Ucieszyli się. Kompletnie zgłupiała, ale mimowolnie odwzajemniła tę radość życzliwym uśmiechem. Stanęła klaczą obok niewielkiego strumyczka opływającego wioskę i ruszyła drewnianym mostkiem pośród krzątającego się tłumu. Mieszkańcy przyglądali się jej z wyraźnym zaciekawieniem, ale nie zaprzestawali pracy. Wolno szła środkiem ścieżki, szukając niezajętego pracą chłopa, czy też chłopki. Parę takowych się dopatrzyła, ale wyglądali na przyjezdnych, a nie osiedleńców. W pewnym momencie jednak, z bramy ogrodzonego wysokim płotem podwórza, wyłoniła się parka młodocianych elfów. Kobieta z czarnymi warkoczami, odziana w białą suknię i mężczyzna o kasztanowych włosach zapięty w zdobioną kolorowymi koronkami kamizelkę. Zawołali Ewelinę, zapraszając do rozmowy machnięciem dłoni. Uśmiechnęła się i mijając rosłego elfa dźwigającego kłodę drzewa, podeszła do nich.

 

- Pani Płomienna, jak miło panią widzieć w naszych progach! - Przywitała ją radośnie dziewczyna, podając Ewelinie dłoń.

 

- Przyjemność też i po mojej stronie. - Uścisnęła dłonie kobiety i mężczyzny, nieznacznie się przy tym kłaniając.

 

- Witamy, witamy słynną zbójobójczynię. - Młodzieniec, na którego twarzy jeszcze widniały ślady po opryszczce, podrygiwał nieznacznie z ekscytacji. - Dlaczego pani nas zaszczyciła swoją obecnością?

 

- Gryfa jadę ubić.

 

- No nareszcie, ktoś się potworzycą zajmie. - Powiedział pogodnie młodzieniec. - Mówiłem, że wystarczyło poprosić przodków, by nam kogoś zesłali.

 

- Sporo wam problemów sprawia?

 

- Nam nie za bardzo pani. - Odparła jej dziewczyna. - Raz czy dwa na miesiąc cielę jakieś zwinie, ale tak to do gór po łosie lata. A mimo to strach trochę nawet wyjść czasami. Wiem, że straż hrabiego zaatakowała.

 

- Dobrze, że się pani nią zajmiesz, bo ci zaczęliby lękać po drogach spacerować i bandyctwo szybko by podłapało, a wtedy ho ho .

 

- Służę pomocą. - Wyszczerzyła bielutkie ząbki Ewelina. - Co się tu w ogóle dzieje, uroczystości jakieś macie?

 

- I to nie byle jakie pani. Z Janną tutaj ślub dzisiaj bierzemy.

 

- A, to wielkie gratulacje.

 

- Dziękujemy.- Dygnęła dziewczyna. - Gryfon leżę ma niedaleko, przy trakcie przez las z tego, co myśliwy mówił. Wystarczy tylko iść ścieżką i samo się znajdzie. Upora się pani z nim dzisiaj?

 

- Zależy czy będzie w gnieździe. Gryfony nie są jakoś specjalnie trudne do ubicia, przynajmniej dla mnie, więc potrwa to minutę, może dwie.

 

- Jeżeli pani zdąży, to proszę zajechać jeszcze do nas, na wesele, a nawet na ceremonię! - Namawiał z emfazą młodzik. - Z nami się niech pani trochę pobawi!

 

- Na pewno skorzystam z okazji. - Zaśmiała się przyjaźnie. - Ale w takim razie pewnie sporo jeszcze macie do przygotowania, a mnie nagle zaczął gonić zegar. Z chęcią pogadam z wami później.

 

- Ależ zrozumiałe i dziękujemy. - Ucieszyła się panna młoda. - Powodzenia i do zobaczenia!

 

Pomachali jej, a Ewelina ruszyła z powrotem przez wieś w stronę swej pasiastej klaczy, przy której już zaczął gromadzić niewielki tłumek ciekawskiej gawiedzi podziwiającej zwierzę. Zaklęła w duchu. Z jakiegoś powodu coraz częściej zapomina się jej nakładanie na konia iluzji, ale co poradzisz. Przynajmniej tutaj wydawało się to niegroźne. Chłopi widząc nadchodzącą postać Żerczyni, rozstąpili się i powrócili do wcześniej przerwanych prac, jeszcze przy tym tocząc rozmowy. Cóż prawie wszyscy się rozeszli. Została grupka dzieci, która momentalnie podbiegły do niej z dużymi oczyma, by prosić o przejażdżkę. Ewelina roześmiała się serdecznie

 

- Wrócę jeszcze wieczorem na wesele, to zastanowię się. Na tę chwilę muszę szkraby jechać. - Mimo niespełnionej od razu prośby uradowana dzieciarnia rozpierzchła się z powrotem pośród chaty.

 

Ewelina wyjeżdżała z wioski z bardzo dobrym nastawieniem. Fakt, nie spodziewała zaproszenia na jakże świątobliwą okazję, którą było połączenie na resztę życia dwóch osób, ale utrwaliło ją to w przekonaniu, iż dzień zakończy się jeszcze lepiej. Powróciła na szlak wiodący ku niewielkiej kniei. Znów powrócił znajomy ledwo tlący się zapach konwalii. Czyżby ten dzień mógłby okazać się lepszym? Przypadek, musi być. Ona ostatnio podróżowała po wybrzeżu Arnumskim, czemu niby miałaby być tu i teraz? Ot ci jakaś chłopka nazbierała w lesie koszyk tego kwiatu, a teraz fantazjuje. Mimo wszystko uwielbiała ten zapach. Po zagłębieniu się nieco w las zsiadła, by zacząć prowadzić Lyrkę za uzdę i ujęła swój zaufany pokryty runami rewolwer. Szła tak jakiś czas. Wszakże powoli docierało do niej, że powinna wszcząć poszukiwania na własną rękę, ale mimo napierającego na nią rozsądku uparcie stąpała ścieżką według rady młodej panny. Tuż obok ścieżki, między kryształowymi drzewkami paproci, mieścił się niewielki pagórek, a raczej wał, po którym porozrzucano szczątki kości. Niechybnie osłaniał on leże Gryfa. Przywiązała sznur siodła do drzewa i ostrożnym niemal niesłyszalnym krokiem zaczęła zbliżać się do legowiska potworzycy. Niestety, gdy tylko ominęła usypany wał, czekała ją niemiła niespodzianka. Przed nią, na posłaniu z grubych gałęzi leżał zakrwawiony korpus z pełni odsłoniętym mięśniem, czegoś, co jak wskazywał kolor i stan krwi jeszcze dzisiaj było gryfem. Skrzydła walały się w bezładzie wokół gniazda odcięte od podłużnego ciała. Co do głowy... Nie było jej. Ktoś tu był, rozszarpał stworzenie i ściągnął z niego skórę. Zaklęła w duchu, chwytając się za głowę i sycząc gniewnie. Odeszła parę kroków, by oprzeć się plecami o dąb osłaniający swą koroną gniazdo. Podburzona lustrowała niechętnie leżę w celu znalezienia jakichś wskazówek. Ciała rozprutych łosi niczego jej nie mówiły, tak samo plamy świeżej krwi mogące należeć do obu rodzajów zwierząt. Musiała się przyjrzeć dogłębniej, musiała...

 

- Tego szukasz? - Dobiegł ją z góry krystalicznie czysty kobiecy, aż nadto znajomy, głos. Spojrzała ku koronom drzew. Czuła jak serce ucieka z klatki piersiowej. Wysoko na gałęzi siedziała piękna kobieta o długich blond włosach z nałożoną opaską, której biel przeplatała się z czerwonymi prostokątnymi wzorami. Odziana była w długą, sięgającą łydek białą spódnicę, dzielącą się poniżej czerwonej krajki, odsłaniając tym luźne, równie śnieżnobiałe spodnie. Czerwone haftki przy krawędziach spódnicy formowały swą nieruchomą gracją rozmaite wzory i symbole minionych epok. W te samy symbole; kołowroty, lunuly, ręce boga czy swargi odlane były rozmaite elementy biżuterii wykonanej z metali bądź bursztynu. Całości stroju dopełniała wilcza skóra otaczająca obojczyk. Kobieta o ostrych rysach twarzy machała figlarnie wyczyszczoną skórą Gryfa. Słowa uwięzły w gardle Eweliny, a gdy w końcu miała się zdobyć na wypowiedzenie choćby imienia siedząca na drzewie kobieta znikła w obłoku niebieskiego dymu, upuszczając niczym kurtynę skórę pokonanej bestii po to, by pojawić się tuż przed Eweliną. Modre oczy blondyny błysnęły od pożądania i bez chwili wahania natarła Płomienną całym swoim ciałem, pchając ją na korę drzewa, by ostatecznie połączyć się w namiętnym akcie pocałunku. I żadne późniejsze legendy o Lasu Kochanek powstałe słowem opowieści przechadzającego się leśnika nie potrafiły wysłowić na tyle, co działo się w powłoce cielesnej dwóch spotkanych ze sobą kochanek lata od siebie rozdzielonych, a zwłaszcza ich prawdziwego pokazu pożądania odbywającego się we wspólnej jaźni duchowej.

 

Uśmiechały się. Co rusz rzucając sobie pełne uczucia spojrzenia, podróżowały w ciszy, napawając się swoją obecnością. W końcu jednak Radomira przerwała wszechobecną głuchość, spoglądając na wierzchowca Eweliny.

 

- Długo przyszło ci tę bestię oswoić?

 

- Jaka znów bestia. - Żachnęła się Ewelina. - Toż to najspokojniejsza dziewczynka na całej wschodniej Księżycówce.

 

- Kopnęła cię. - Bardziej stwierdziła niż zapytała.

 

- Roztrzaskała mi kolano podczas tresury.

 

- Przynajmniej się zagoiło. - Stwierdziła z troską. Westchnęła przeciągle. - Skóra gryfina, na co ci potrzebna?

 

- Wyrwiklon chciał w zapłacie.

 

- Ten stary dziad? Jeszcze tutaj bywa?

 

- Mhm. - Mruknęła bez przekonania Ewelina. - Rozmawiałam z nim, może w końcu wyemigruje choćby na Bolguń.

 

- Byle szybko, bo leszy niedługo odetnie przełęcz.

 

- Byle tylko. A tobie Raduś na co była ta skóra?

 

- Nie wiem. Tyś szukała, to postanowiłam wyprzedzić. - Odparła obojętnie Radomira, przyglądając się motylowi, który zasiadł na jej dłoni.

 

- Było trzeba sięgnąć trochę głębiej w myśli, to byś wiedziała.

 

- Wolę rozmawiać, zaś myśli twoje nie zachęcają do śmielszego odkrywania. - Pokręciła głową w chłodnej dezaprobacie. - Po co brałaś kontrakt na księcia?

 

Ewelina przygryzła wargi. Nie chciała tego słyszeć, ani tym bardziej odpowiedzieć. Tyle lat rozłąki, a teraz...

 

- Ewa proszę cię. Nie chcę wchodzić w twe myśli, by zobaczyć co z tym elfem zrobiłaś.

 

- Obiecałam Wynyjce, że wyślę ją do Akademii. - Wycedziła to powoli jakby ciężar wypowiadanych słów ugniatał gardło.

 

- Ewa... - Jęknęła łamiącym się głosem Radomira. - Po coś była na Księżycówce?

 

- Odpocząć. Miałam odpocząć, ale nie mogłam. Szukałam naszych. Wszędzie, gdziekolwiek. Odpuść mi proszę. Nie dzisiaj.

 

- A kiedy? - Parsknęła z żalem, wycierając przy tym opadającą po policzku łzę.

 

Umilkły w niezręcznej ciszy. Jechały tak przez dłużącą się niemiłosiernie chwilę. Radomira zasiadająca białego ogiera przymierzyła się, by skręcić ku ścieżce prowadzącej bezpośrednio do zamku. Ewelina jednak trzymała kierunek prosty, wiodący w stronę wsi Jagódki.

 

- Wieśniacy wystawili za Gryfa nagrodę? - Zapytała nieco zbita z tropu Radomira.

 

- Pewnie tak. - Odparła z jakąś taką obojętnością.

 

- Nie wiesz?

 

- Nie. Na ślub jadę. - Widząc zaskoczony wyraz twarzy jej kochanki kąciki ust Eweliny uniosły się nieznacznie ku górze.

 

- Jaki ślub? Nie mów, że twój?

 

- Zostałam zaproszona. Znaczy, może zdążę na ceremonię, a jak nie, to przynajmniej na wesele.

 

- Zdążysz? - Uniosła lekko brew.

 

- Możemy zdążyć. - Uśmiechnęła się niewinnie Ewelina. - Chociaż nie wiedziałam, czy byś chciała jako, że kij w rzyci pewnie ci się już zrósł z kręgosłupem.

 

- Możemy zdążyć. - Zaśmiała się szczerze. - Znali cię?

 

- Nawet z radością przywitali!

 

- Ducha myślisz, że też z radością przywitają?

 

- Nie wiem. - Parsknęła z uciechą Ewelina. - Nie jesteś przezroczysta, to może jakoś z twym stanem się pogodzą.

 

- Dużo elfów?

 

- Może tak pięć, sześć tuzinów. Jak coś, to daj im normalnie żyć, nie muszą wiedzieć co takiego potwornego dzieje się w szerokim świecie.

 

- Mi to mówisz? - Żachnęła się Radomira.

 

- Komuś muszę, a to ty tkwisz w Nieskończoności całymi latami, a nie ja. Pustelniczka się z ciebie robi.

 

- Mam tam więcej do czynienia z wszelkiej maści Rasowcami niż ci się wydaje. - Westchnął duch.

 

- Rasowcami? - Podłapała Ewelina – Jest tam ktoś ze starych prócz nowodzierżców?

 

- Jakieś komuny Jotundzkie wysłały do Światomiasta swoje ekspedycje. Rorsk, Ragnorogi i chyba też komuna Jotumancka? Tylko słyszałam o nich od tych dwóch pierwszych. Jeszcze z nimi kontaktu nie miałam.

 

- Jakiś związek z wojną w Wieczności?

 

- Nie wiem Ewuś. Jakoś wątpię, by Jelenioludzie kwapili się do wsparcia Planetników, zwłaszcza, iż Przepowiednia Jaryła jest u nich dobrze znana, więc kojarzą, iż bitwa będzie trwać po koniec świata. - Westchnęła. - Na moje oko ktoś im doniósł o ożywieniu panującym w Nieskończoności.

 

- Ożywieniu?

 

- Coś bardzo... Niepokojącego niedawno, bo lato temu się wydarzyło. Do obozu Białych Braci zawitał ciężko raniony szaleniec, który był ich strażnikiem świątynnym. Zaginął jakiś czas temu. Myśleli, że już po nim, wiesz jak to jest.

 

- Mhm.

 

- Byłam tam wtedy, podglądałam Braci. Wlazł do obozu, pocięty, zakrwawiony, oberwany ze skóry i wydarł się „Ludzka biblioteka w katakumbach”. Po czym opadł martwy z niebieską książeczką w dłoniach. Wiesz, co trzymał?

 

- Jedną z naszych ksiąg? - Zgadywała niepewnie Ewelina.

 

- Tak. „As Dagomir i jego pięćset mamutów”. - Wyrecytował duch.

 

- O cholera... - Przysłoniła usta w ogarniającej ją powadze sytuacji.

 

- Nasza kołysanka z dzieciństwa. Cała zapisana Arkonicą. Leżąca tuż przed pertraktacjami między rozmaitymi uzbrojonymi ekspedycjami wydzielającymi sobie obszary, by nie wchodzić w drogę, którzy właśnie usłyszeli o jednej z naszych bibliotek ukrytej gdzieś w Nieskończonych katakumbach.

 

- Ilu uciekło z rzezi?

 

- Sporo. Miesiąc czy dwa i niemal wszystkie Ekspedycje, czarodzieje renegaci, karawany kupieckie i plemiona żywołaków już wiedzieli o rzekomej zakazanej według współczesnego porządku, skarbnicy wiedzy.

 

- Czyli długo się tobą nie nacieszę. - Mruknęła ponuro Ewa.

 

- Ciesz się mną teraz.

 

- Będę. - Uśmiechnęła się smutno. - Może warto byłoby stworzyć w końcu własną ekspedycję. Mamy jakichś weteranów w komórkach Korthos czy Besztrii, którzy chcieliby się tego podjąć?

 

- Wątpię, jeżeli chodzi o samo miasto. O katakumbach zapomnij. Znajdę tę bibliotekę sama. Wiem na jakim obszarze może być choć i tak to jest trzykroć Nekroty czy chociażby Jaskrawy. Myślałam zaś, by owych weteranów przenieść do Federacji Trybunalskiej.

 

- Do Federacji? Aż tak marnie zaczyna tam wyglądać?

 

- Nie zdajesz sobie nawet sprawy Ewuś. Podróżujesz głównymi traktatami nie znajdziesz dnia w którym, byś nie spotkała zmasakrowanych przez karłoludów ciał. Czasami znajdziesz tam dzieci. Widziałam wiele oddziałów ciężkiej straży świątynnej, z druidami na czele, patrolujących drogi. I wiesz co? Jeszcze nie widziałam ani jednego krateru czy nawet śladu po kraterze będącego świadectwem nieprzyjemnej śmierci Szpicogórzan.

 

- Dobrze, że na północ się te paskudztwa jeszcze nie zapuszczają. Z tego co słyszałam, znacznie rzadziej atakują Lupinów. Jak stosunki rasowe?

 

- Marnie. Doszło już do jednego pogromu w mieście Hundborskim, Arjcie. Koło dwustu martwych Lupinów. Trybunalni od tamtej pory stosują żelazną pięść, ale sprawie nie pomaga to, że Wilki Księżyca ostatnio się uaktywnili.

 

- Ta, poinformowano mnie o tym jakiś miesiąc temu. - Skrzywiła się Ewelina.

 

- A wiesz, że paru naszych skowroneczków doniosło mi o Wilkołakach w ich szeregach?

 

- Brednie. - Cmoknęła z niesmakiem Płomienna. - Żaden z nich, nawet zniewolony, nie zniżyłby się do współpracy z nimi.

 

- Z tymi jest ponoć coś nie tak Ewuś. - Wyjaśniała Radomira. - Niemalże albiny, szczupłe z zepsutymi zębiskami i lśniące od srebrzystego pyłu. Ponoć zachowują się bardziej jak zwierzęta niż demony.

 

- Brzmią jakby były zdechłe. - Odparła niechętnie Ewelina.

 

- Albo coś innego.

 

- Czyżbyś sugerowała, że stary Bolesław miałby żyć i kreować podwładne bestie dla jakiejś sekty?

 

- Nie wiemy, co się z nim stało. Podobnie z Jaworem.

 

- Tyle, że o Jaworze wiemy przynajmniej od Wodników, że jeszcze sobie żyje gdzieś na dnie Jutrzenki i nimi rządzi. Stwórca Lupinów równie dobrze mógł się rozpłynąć w powietrzu.

 

- Nowodzierżcy, zwłaszcza Lupini, nie posiadają wiedzy modyfikowania tkanek mięsiwa. Co najwyżej drewno ożywią i na tym się kończy.

 

- Wiem tyle, że Wilkołak nie skundliłby się do służby jakimś parchom. - Ewelina skierowała wzrok ku niewielkim zabudowaniom wioski, która wyłoniła się zza ściany gęstych polnych krzewów. - Zaś demony nie powstają z grobu, choćbyś nie wiem ile magii próbowała w nie wpompować. Nie wiem Raduś, zajadę do Nekroty, to puszczę na przeszpiegi parę skowronków, a przy okazji przyjrzę się którym podżegającym przeciw Pyrii kundlom przyciąć języki.

 

- Długo będziesz wędrowała?

 

- Do zimy, kiedy to przesiedzę trochę u Rusałek.

 

- Przyda ci się.

 

- Może ze mną tam...

 

- Ewa! - Zganiła ją surowo Radomira.

 

- Nie było pytania. - Wydusiła serdecznie Ewelina, odwracając głowę. Czuła jak serce jej się ściska z napierającego żalu. Uwagę odwróciły jednak dochodzące z wioski echa ledwo słyszalnych śpiewów chóralnych. Spojrzała ku towarzyszce, która również z zaciekawieniem stroszyła uszami. - Ścigamy się? - Na jej twarzy wpełzł szeroki uśmiech zuchwałego dzieciaka.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania