Sicreator 046 cz.1.

Jasny, słoneczny dzień. Santiago Johnson, szesnastolatek mieszkający w bogatej dzielnicy Chicago właśnie idzie do swojej szkoły.

Chłopak ten ma hiszpańskie korzenie. Jest blondynem z długą grzywką opadającą na lewe oko. Zasłania ona bliznę, którą nabawił się gdy, jeżdżąc na rolkach, wywrócił się na kawałek szkła. Od tego czasu boi się wielu rzeczy, które mogą spowodować uszczerbek na jego, lub kogoś innego, zdrowiu. Jest bardzo wysoki, ponieważ ma metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Zazwyczaj ubiera luźno. Dziś również się tak ubrał. Kaszkiet z daszkiem, bluza Chicago Bulls, których jest wielkim fanem (koszykówka to jego ulubiony sport), niebieskie dresowe spodnie i trampki. Santiago ma to szczęście, że mieszka niedaleko liceum, i nie musi daleko iść. Szkoła od jego osiedla oddalona jest pięćdziesiąt metrów. Podczas swojej drogi mija domy Randyego Scuttera, swojego najlepszego przyjaciela, na którego mówi Rand, i Polly Baum, dziewczyny, która ma niemieckie korzenie i jest jego najlepszą koleżanką. Właśnie mija dom Randyego.

- Hej! Santi! - woła Randy - Poczekaj. Pójdę z tobą.

- No to chodź! Tylko szybko. Nie chcę się spóźnić.

- Dzisiaj jest ten wielki turniej w kosza, czyż nie?

- Tak. Przygotowuję się na niego już od miesiąca. Obym wygrał. Jest super nagroda!

- Jaka? Nie interesowałem się tym do tej pory.

- Zwycięzca dostaje dwa bilety na finał NBA! Jak wygram i ty będziesz chciał iść na ten mecz ze mną to możesz. U mnie w domu nikt koszem się nie interesuje.

- Wow! Fajnie by było! Nigdy nie widziałem na żywo takiego starcia. Pamiętaj! Musisz wygrać!

- Spoko, luz. Postaram się.

- O, patrz kto biegnie.

-Cześć chłopcy! - dobiega do nich głos Polly

- Myśleliśmy, że ciebie nie będzie.

- O czym rozmawialiście?

- O Turnieju stanowym w kosza - odpowiedział Randy - Santi bierze w nim udział

- Skoro to turniej to jest pewnie jakaś nagroda.

- Tak, jest. Dwa bilety na finał NBA. Santiago powiedział, że jak wygra to da mi jeden.

- O, już jesteśmy. - przerywa im rozmowę Santiago - Zobaczmy czy się nie spóźniliśmy.

- Nie. Widać, że uczniowie stoją na korytarzu.

- No to dobrze. Chodźmy do klasy.

Siedem godzin później

- Jak poszedł wam sprawdzian? - pyta się Randy - Mi kijowo

- U mnie nie było lepiej. - odpowiada Polly - A tobie, Santi?

- Co? Co?

- A ty cały czas jesteś zamyślony. Pewnie myślisz o turnieju. Nie bój się dobrze ci pójdzie. O, zaczyna się! No, biegnij!

- Trzymajcie za mnie kciuki!

- Jasna sprawa!

Każde miasto wybrało do turnieju jednego reprezentanta. Chicago wybrało właśnie Santiago. Turniej to pojedynki między różnymi zawodnikami. Wygrywa ten, który pierwszy zdobędzie dziesięć punktów. Santi bez problemów przeszedł do finału, w którym zmierzył się z reprezentantem miasta Albany, Cristopherem Peerem. Był to czarnoskóry chłopak. Jego fryzura to irokez. Jest ubrany w biały T-shirt i niebieskie szorty. Zaczął się pojedynek. Santi kozłuje. Cristopher naciera. Santiago przedziera się za niego i robi wsad.

- Dwa zero! - słychać sędziego

Teraz zaczyna Cristopher. Ruchami rąk myli Santiego i wrzuca piłkę do kosza.

- Dwa dwa!

Kilka minut później

Jest już osiem osiem. Zaczyna Cristopher. Próbuje przebiec obok Santiago ale się przewraca i piłka mu wypada. Santi łapie piłkę i biegnie z kontrą. Dobiega do kosza przeciwnika i robi wsad.

- Dziesięć osiem! Wygrywa Santiago Johnson!

- Wiedzieliśmy, że ci się uda! - krzyczą wszyscy kibice z Nowego Jorku

Nagle, w środku lata, ciepły, słoneczny dzień zamienia się w zamieć śnieżną. Pojawiła się postać w zielonym kostiumie. Nie było widać jej twarzy. Nagle zaczęła mówić

- Ja też. Ja też wiedziałem, że ci się uda!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania