Siedem procent – Rozdział 1 „Prima aprilis”

Siemanko, to moja pierwsza publikacja. Mam nadzieję, że się spodoba i żaden z czytelników nie zmarnuje przy tym czasu. ;)

P.S.

Tytuł nie ma nic wspólnego z alkoholem.

 

***

 

Robert zdjął ręce z kierownicy i ponownie zerknął na telefon. Była siódma pięćdziesiąt dwa.

– Gdybyś nie siedziała tyle w kiblu…

Weronika przerwała pisanie na Facebook’u i zmierzyła brata wzrokiem zabójcy.

– Moja wina, że obudziłeś mnie o siódmej trzydzieści?

Robert z dezaprobatą spojrzał na siostrę.

– A ile ty masz lat? Czternaście, czy siedem?

Weronika mruknęła pod nosem niecenzuralne słowo i z powrotem skupiła uwagę na telefonie.

Światło zmieniło się na zielone.

– Jak rodzice wrócą, zapomnij o podwózkach do szkoły. – Robert podkreślił zdanie, gwałtownie ruszając.

Weronika wbiła się w fotel, omal nie upuszczając bezcennego dla niej smartfonu.

– Debil…

Robert ścisnął mocniej kierownicę, z trudem powstrzymując się przed ripostą. Za jakie grzechy musiał niańczyć tę gówniarę? Łączyło ich tylko nazwisko oraz kolor włosów, choć i ten siostra zmieniła na smolisto-czarny niczym jej dusza.

Gdy nastolatkowie dotarli do skrzyżowania z ulicą Hallera, przyczyna porannego korku stała się jasna. Na prawym pasie stały dwa auta, które zaliczyły stłuczkę. Znajdująca się obok karetka i radiowóz policji sugerowały jednak poważniejszy incydent.

Robert skręcił w lewo, czując na plecach ciarki. Mógłby przysiąc, że kątem oka zauważył czarne worki. Zerknął na siostrę.

Weronika wpatrywała się w wyświetlacz telefonu, uśmiechnięta bardziej niż mysz do sera. Tylko koniec świata mógłby oderwać siostrę od Facebook’a, choć i tego Robert nie był pewien.

Kilka minut później rodzeństwo zatrzymało się przy Gimnazjum nr 5. Ten ceglany, piętrowy budynek cieszył się dobrymi opiniami nawet u konserwatywnych rodziców, lecz stojąca na rogu grupka palących nastolatków nadszarpywała reputację szkoły.

– Będę po czternastej trzydzieści. – Robert zmierzył podejrzane towarzystwo. Wszyscy byli ubrani na czarno i wyglądali jakby urwali się z koncertu Marylin Mansona.

– Nie musisz. Dziś też wrócę późno. – Weronka wzięła torebkę, która pasowała do gotyckiego stylu dziewczyny i szybko wyszła z auta.

– Nie mów, że to z nimi się szlajasz po… – Robert drgnął, gdy siostra trzasnęła drzwiami. Stary volkswagen nie zasługiwał na takie traktowanie. – Jeszcze dwa dni… – Chłopak westchnął, żałując, że był bratem tej emo-niewdzięcznicy. Że też ojcu nie udało się zrobić drugiego syna.

Robert ostatni raz spojrzał na dziwnych znajomych Weroniki, po czym ruszył w stronę swojego liceum. Właśnie zamierzał wjechać na rondo, gdy przed nosem śmignął mu samochód.

Chłopak wdepnął hamulec, o włos unikając zderzenia.

– No kurwa! – Uderzył w klakson, lecz srebrna skoda była już daleko.

Robert odetchnął głęboko, jeszcze raz dokładnie się rozglądając. Nie wybaczyłby sobie nawet rysy na ukochanym Złomku.

Kilka minut później chłopak zatrzymał się na niewielkim, szkolnym parkingu. Spostrzegł, że dzisiaj było wyjątkowo pusto i choć raz nie musiał szukać miejsca. Zerknął na telefon.

Zostały tylko dwie minuty do zajęć z Rekinowską!

Robert chwycił plecak i chciał już zamknąć drzwi, lecz Złomek postanowił na swój sposób uczcić pierwszego kwietnia.

– I ty, Brutusie? – Chłopak bezskutecznie próbował przekręcić zamek.

Siłując się przez kilka sekund z mechanizmem, Robert nie zauważył, że ktoś się do niego zbliżał.

– Cześć, Robert. Nie musisz się spieszyć.

Chłopak na końcu świata poznałby ten irytujący głos.

– Cześć… Wojtek. – Odwrócił się, zmuszając do spojrzenia na kolegę. Był niski i chudy, a na jego nosie spoczywały duże okulary o grubych szkłach, zakrywające małe, sprytne oczka, które nie wzbudzały sympatii.

– Dlaczego nie muszę się spieszyć?

Chłopak zauważył, że Wojtek był bardziej blady niż zwykle.

– Pani Rekinowska jest chora i nie będzie pierwszych zajęć – oznajmił, mierząc Roberta swym przebiegłym wzrokiem.

– Ale pozostałe są. Napisałem też post na grupie, ale jak kogoś spotkasz, to przekaż. A, i nie jest to żart na Prima aprilis – dodał znudzonym głosem.

– Spoko, przekażę. – Robert nie śmiałby podejrzewać przewodniczącego klasy o poczucie humoru.

– I jakby ktoś pytał, to nie uciekłem z lekcji. Źle się czuję i idę do lekarza.

– Spoko.

Wojtek z kamienną twarzą omiótł wzrokiem kolegę, po czym opuścił teren szkoły.

Robert odetchnął z ulgą. Ostatnie czego chciał, to podpaść Rekinowskiej. Nawet Złomek odpuścił i chłopakowi w końcu udało się przekręcić zamek. Złośliwość rzeczy martwych jednak miała swoje granice.

Robert wszedł do szkoły i zaraz przy drzwiach omal nie zderzył się z Sandrą.

– O, siema… wiesz, że nie mamy matmy? Zajebiście, nie?! – Dziewczyna klasnęła, niemal piszcząc.

– Ta, wiem… ale ty lubisz matmę.

Sandra wywróciła oczami i zbliżyła się, jakby miała zdradzić wielką tajemnicę.

– Nikt nie musi o tym wiedzieć, okej?

Robert chciał powiedzieć, że wszyscy o tym wiedzieli, ale dziewczyna szybko zmieniła temat.

– Idziesz do sklepu? Trzeba to opić… – dodała ciszej.

– Nieźle, ale próbuj dalej.

Sandra westchnęła.

– Szybciej namówię na piwo trupa niż ciebie.

Robert uniósł brwi.

– Przecież piłem na mojej osiemnastce.

– Ta, wszyscy wiedzieli, że to była woda.

– Nie… skąd taki pomysł?

Spojrzenie koleżanki upewniło chłopaka, że sztuczka z podmianą wódki jednak nie przeszła niezauważona.

– Dobra, to ja lecę po desperadosika, pa! – Dziewczyna tanecznym krokiem wyszła ze szkoły, zostawiając Roberta z pytaniem, które dręczyło go od prawie dwóch lat: co ona brała i kto to sprzedawał?

Gdy chłopak szedł w kierunku biblioteki, zauważył, że pod salą od historii nadal stali uczniowie. Minęły dopiero cztery minuty od rozpoczęcia lekcji, lecz pan Obieski zawsze przychodził wcześniej.

Robert poczuł, że coś było nie tak. Najpierw Rekinowska, teraz Obieski. Na dodatek ten pusty parking i wypadek na Hallera. Może wieczorem pojawi się w wiadomościach jakiś alert o epidemii grypy lub o czymś podobnym?

Robert nacisnął klamkę drzwi od biblioteki. Napotkał opór. Pani Książeckiej też nie było? To już przesada!

Chłopak rozejrzał się, zastanawiając, gdzie w takim razie podziała się reszta klasy? Część pewnie poszła w ślady Sandry, ale większość udałaby się do czytelni, by douczyć się na sprawdzian. Istniała jeszcze jedna możliwość.

Robert wszedł na pierwsze piętro i zauważył znajome osoby, które siedziały pod salą od geografii, lecz było ich znacznie mniej niż powinno.

Pati i Paula jak zwykle plotkowały, tylko od czasu do czasu zerkając w książkę.

– Hej, gdzie są wszyscy? – spytał Robert, daremnie szukając wzrokiem reszty klasy. – Wiem, że nie ma matmy, ale chyba nikt się nie urwał, nie?

– Nie mam pojęcia. Dopiero przyszłyśmy i musiałyśmy się z nimi minąć. – Pati wzruszyła ramionami i spojrzała na koleżankę.

– Pewnie poszli do sklepu czy coś.

– Dziwne, że Rekinowska nie uprzedziła nas wcześniej.

– No, dziwne, że to wszystko nie jest ukartowane. W końcu dzisiaj jest prima aprilis.

Roberta ogarnął niepokój. Przypomniał sobie, że dokładnie siedemdziesiąt lat temu w Hawaje uderzyło tsunami. Czy los stać na jeszcze jeden równie ponury żart?

Chłopak wyrzucił z głowy te dziwne skojarzenie, po czym usiadł pod ścianą i wyjął książkę. Historię Ziemi oraz rodzaje skał znał odkąd nauczył się czytać, ale miał nadzieję, że przewertowanie stron pozwoli mu odciągnąć myśli od przeczucia, że dzisiaj coś było nie tak.

Rozmowa koleżanek nie pomagała.

– Ej, wiesz może, dlaczego nie ma Kaśki? W ogóle mi nie odpisuje.

– Pisała mi z godzinę temu, że jej mama źle się czuje i musi z nią zostać.

– Serio? Moja siostra dzisiaj marudziła, że boli ją głowa albo coś. Ale ona na bank udawała. No bo wiesz, ona zawsze robi z siebie ofiarę.

– Ta, mówiłaś…

Nagle rozległ się krzyk.

Robert zerwał się z miejsca, a przyjaciółki skuliły się, wymieniając wystraszonym spojrzeniem.

Dźwięk doszedł ze schodów. Chłopak pognał tam, mając w głowie najgorsze scenariusze, jednak to co zobaczył, kompletnie go zaskoczyło.

Sandra stała na schodach, z trupiobladą twarzą przyglądając się upuszczonej puszce piwa.

Robert pokręcił głową, po czym ledwo powstrzymał się od śmiechu.

– Nie śmiej się, to katastrofa! – Sandra tupała w miejscu, przypominając małą, wściekłą dziewczynkę. – Chciałam desperadosika, ale nie było. Kupiłam lecha i patrz! To kara od desperadosików!

– Lepiej to wytrzyj, bo zaraz cała szkoła będzie śmierdzieć piwem.

– A co powiem sprzątaczce?

Robert wzruszył ramiona, zauważając u Sandry maślane oczka.

– Nie, ja nie pójdę – odparł stanowczo.

Dziewczyna westchnęła głęboko, po czym dała Robertowi swój plecak.

– Trzymaj, trzeba wypić to nawarzone piwo.

– Chyba rozlane…

Sandra machnęła ręką i zeszła na parter.

– Co się stało? – spytały jednocześnie przyjaciółki, ostrożnie wychylając się na klatkę schodową.

– Sandra – odparł chłopak, wskazując spienioną kałużę.

Dziewczyny pokiwały głowami. To jedno słowo zwykle wyjaśniało siedemdziesiąt procent dziwnych zdarzeń w szkole.

Po kilku minutach Sandra uporała się z rozlanym piwem i usiadła obok Roberta.

– Nie mogłam znaleźć sprzątaczki – wyżaliła się, szukając czegoś w plecaku.

– To skąd wzięłaś mop?

– Leżał pod ich kanciapką, to wzięłam. – Dziewczyna wyciągnęła zestaw do skręcania tytoniu.

Pati i Paula zerknęły na Sandrę i szepnęły coś między sobą. Robertowi zaś zostało tylko pokręcić głową.

– Może lepiej się pouczysz?

– Umiem wszystko.

Robert posłał koleżance spojrzenie zarezerwowane dla siostry przyłapanej na kłamstwie.

– Serio, uczyłam się! Nie wierzysz? Przepytaj mnie – odparła pewna siebie.

Chłopak z dystansem podszedł do zapewnienia Sandry.

– No dobra… w którym okresie nastąpiło największe Wielkie Wymieranie?

– Perm. Końcówka permu.

– No dobrze, a co sprawia, że jądro Ziemi jest nadal płynne?

– Radioaktywne pierwiastki, na przykład uran, tor i potas. Daj coś trudniejszego.

– Najgroźniejsze gazy cieplarniane?

– Metan i para wodna. Coś trudniejszego!

– Gdzie przeważa erozja fizyczna a gdzie chemiczna?

Sandra skończyła robić drugiego skręta i na chwilę uciekła oczami w sufit.

– Fizyczna w rejonach polarnych i zwrotniku, a chemiczna na równiku i w umiarkowanej. Widzisz? Zdam na bank. Idziesz? – Sandra podała Robertowi papierosa.

– Przecież wiesz, że nie palę.

– Wiem, ale myślałam, że w końcu się skusisz.

Robert pokręcił głową.

– Próbuj dalej.

Sandra sięgnęła do kieszeni, po czym zrobiła smutną minę.

– Nie wierzę – westchnęła. – Zapomniałam kupić zapalniczkę.

– Pożycz od kogoś.

– Nie no, i tak miałam kupić. – Sandra wstała i wyjęła z plecaka portfel. – Chcesz coś?

– Nie, dzięki.

Robert odprowadził wzrokiem koleżankę, zdając sobie sprawę, że całkowicie zapomniał o dręczących go ponurych myślach.

Wyciągnął telefon i momentalnie subtelny uśmiech chłopaka zmienił się w pokerową twarz.

Nieodczytana wiadomość od siostry.

Weronika bardzo rzadko pisała do brata, a jeśli już, to naprawdę czegoś potrzebowała. Robert szybko wyświetlił SMS’a, czując przyspieszone bicie serca.

„Przez ciebie nie wzięłam kluczy, nie zaśnij przed 0.00”.

Troska Roberta natychmiast zmieniła się we frustrację.

„MOŻE nie zasnę” – odpisał, po czym wrócił do przeglądania książki, na poważnie rozważając, czy wpuści siostrę do domu.

Po kilkunastu minutach rozbrzmiał dzwonek na przerwę i z sąsiednich sal zaczęli wychodzić uczniowie. Robert zauważył, że nie tylko jego klasa była dziś wyjątkowo nieliczna. Wydawało mu się, jakby w całej szkole nie pojawiła się ponad połowa osób.

– Ej, dalej nikt nie odpisał na grupie. – Pati pokazała Pauli telefon.

– Serio? To się robi coraz dziwniejsze.

– Nawet nikt nie wyświetlił.

– Sprawdź na necie, może dzieje się coś poważnego.

– Staram się, ale zamula.

Robert chciał coś dodać, lecz wtedy zjawiła się zdyszana Sandra. Blada jak ściana patrzyła na dziewczyny i Roberta, jakby nie wierząc, że tutaj byli.

– Co się stało? – Chłopak wstał, czując, że tym razem to nie żarty.

– Musimy…

Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk.

Pati i Paula znieruchomiały, a wychodzący z klas ludzie zamilkli.

Robert odruchowo skierował się do źródła dźwięku. Parter. Coś działo się piętro niżej.

Zaraz potem w całej szkole rozległ się wrzask.

– Co się dzieje!? – Chłopak chwycił Sandrę za rękę.

Dziewczyna w końcu odzyskała oddech i przerażonym wzrokiem spojrzała na kolegę.

– Musimy uciekać…

Wtedy na piętrze zjawiła się kobieta. Cała ochlapana krwią wodziła dzikim wzrokiem po przerażonych ludziach, poruszając szczęką, jakby coś przeżuwała.

Wszyscy zmarli. Przecież to woźna!

Robert szeroko otworzył oczy, nie będąc pewnym, czy to rzeczywistość. Pani Magda nigdy się tak nie zachowywała…

Na moment zapadła głęboka cisza, przerywana upiornym mlaskaniem kobiety.

Po chwili zdającej się być dla Roberta wiecznością, nauczyciel chemii zrobił krok w stronę woźnej.

– Co się pani…

To był śmiertelny błąd. Woźna skupiła się na nim i wydała z siebie nieludzki, pierwotny okrzyk.

Kilka sekund później mężczyzna leżał już na ziemi z przegryzioną szyją, a powietrze przeszywały krzyki. Wszyscy ruszyli do drugiej klatki schodowej, biegnąc prosto na Roberta.

Chłopak ocknął się, gdy poczuł na ręce uścisk.

– Do klasy! – Sandra wskazała uchylone za sobą drzwi.

Robert nie dał się prosić.

Przepychając się i starając nie zostać stratowanymi, nastolatkowie wpadli do sali obok i szybko zamknęli wejście.

Chłopak zauważył, że w zamku tkwił klucz. Przekręcił go. Zaraz potem ktoś chwycił za klamkę.

Oboje cofnęli się, gdy rozległ się przeraźliwy wrzask i wycie woźnej.

Nie, ona nie była już człowiekiem.

Robert poczuł nagle falę panicznego strachu. Co, jeśli nie byli tu sami?

Odruchowo zacisnął pięści i szybko rozejrzał się po klasie. Puste ławki, otwarte zeszyty, kilka plecaków, temat lekcji na tablicy i… Sandra. Dziewczyna stała obok chłopaka, pustym wzrokiem wpatrując się w drzwi.

Robert z ulgą stwierdził, że byli tu bezpieczni.

Przynajmniej na razie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Freya 30.05.2020
    Musisz coś zrobić z tym Robertem – jest go stanowczo zbyt wiele. Robert to, Robert tamto i znowu Robert – naliczyłem chyba 47! razy Robert w różnych odmianach... Posłuż się jakimiś synonimami zastępczymi, albo daj mu ksywę i nazwisko czy cuś teges. Zresztą jak tu widzę, to czasem można to zrobić prawie bezkonfliktowo, bez wpływu na przejrzystość, logikę tekstu – i raczej bez bólu – tak aby nie był "większy niż mój" ?

    Wątek o tematyce młodzieżowej osadzony w klimacie szkolnym i takim też słownictwem –
    trochę już nie dla mnie. Zaraz pewnie pojawią się zombies, wilkołaki & Reptilianie w maseczkach wielokrotnego użytku (co jest zawsze normal 01.04)??, niemniej wszystko napisane dosyć zgrabnie. Czyta się płynnie, bez kanciastych powierzchni i utraty kontroli do celu. Nie masz problemów z zasadami zapisu, technicznie jest wporzo & nawet dialogi poprawnie. To całkiem sporo jak na początkowe podejście do zabawy w pisanie, ponieważ takie niuanse są przeważnie główną barierą na starcie. Pozdro
  • Grobsmoj 30.05.2020
    Z tym powtarzaniem imion to fakt, mam problem. Wynika to z tego, że nie chcę z podmiotami namieszać, by wyszło, że np. to samochód upuścił broń zamiast Roberta. :P
    Ja też lata słit tin hajskul mam za sobą, ale z sentymentu lubię tam wracać w opowiadaniach. ;) Poza tym to opowiadanie traktuję jako worek treningowy, bo przymierzam się do czegoś o wilkołakach (nie, nie będzie to romansidło, pora na więcej krwi w tematyce wilczków).
    Dzięki za opinię.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania