Silver Fangs-Rozdział 20

Wioska, do której przybyli, niczym się nie wyróżniała. Ot kilka dużych namiotów i ognisko na środku, wszystko przeplatane bielą śniegu i mrozem północy. Nagłe pojawienie się nowych przybyszów tubylcy przyjęli ze stoickim spokojem, nie przerywając aktualnych zajęć, tylko dzieci przyglądały się z ciekawością w oczach.

— Chodźcie, Moja pani czeka. — Skinął na naszą trójkę Vladimir, prowadząc ich w stronę ogromnego namiotu. — Dalej wejść może tylko Pradawny. Caryca czeka w środku.

Wolf odchylił wejście i wkroczył do środka. Wprawdzie wnętrze widział wiele razy, jednak ten widok wciąż budził u niego oszołomienie. Tak jak na zewnątrz królowała biel, tak tu rządzili ramie w ramie błyszczące złoto wraz z piękną czerwienią. Na podłodze wił się miękki i drogi dywan, prowadzący do stosu ogromnych poduszek. W powietrzu unosił się aromat wonnego kadzidła.

— Więc przybyłeś Pradawny. Jakoś się za bardzo nie spieszyłeś. — Głos należał do pięknej kobiety w sile wieku, wpatrującej się w swego gościa. Odpoczywała na nietypowym posłaniu, trzymając w dłoni długą, podłużną, rzeźbioną fajkę.

— Musisz wybaczyć, o pani. Może potrafię władać magią, lecz nad czasem nie posiadam kontroli. — Z trudem powstrzymał się, by nie połykać wzrokiem powabnego ciała, odzianego tylko w prawie przezroczystą bieliznę. Wystarczyło tylko jedno jej słowo, by całe plemię rzuciło się nich, dlatego postanowił skierować swe oczy na twarz, nie chcąc sprawdzać swego szczęścia.

— Jesteś wilkiem, jednak twe słowa brzmią, jak wysyczane przez węża...

Wolf głośno przełknął ślinę, nie wiedząc, co siedzi w głowie władczyni.

— Potrafisz się wywinąć z każdej opresji niczym właśnie ten gad. Radzę ci uważać, pradawny. Nikt nie lubi węży. — Jej wzrok niemal dotykał duszy.

— Zgadzam się z tobą Caryco, jednak to strach powoduje nienawiść. W końcu węże są śmiertelnie niebezpieczne i trudne do wykrycia, lepiej nie robić sobie z nich wrogów.

— Ha ha — Jej śmiech wypełnił cały namiot. — Pradawny znam cię od paru tysiącleci, a ty nadal się nie zmieniasz. Myślałam, że z wiekiem twoje kły straciły swoją ostrość, byłaby to szansa dla mnie... Plemię wiele by zyskało z naszego małżeństwa. — Pochyliła się ku niemu, ukazując swe wdzięki.

— Propozycja szczodra, w końcu twe piękno zniewala każdego. Jednak jestem samotnym wilkiem, nie dla mnie życie w stadzie. — Za pomocą magii zwolnił swój galopujący puls.

— Jesteś silny Pradawny. — Jej ręka zaczęła delikatnie gładzić jego tors. — Zarówno na ciele, jak i na umyśle. A to nie dobrze dla moich planów. Człowieka tylko z siłą zewnętrzną łatwo jest okiełznać, czy przysposobić dla własnych planów, wykorzystując liczne pokusy. Jednak ty kontrolujesz obie potęgi życia. — Z rozczarowaniem odsunęła się od wilkołaka, wracając do wcześniejszej pozycji.

— Więc o co chodzi z tym zdziczałym? Zazwyczaj Bractwo radzi sobie samo z takimi osobnikami, nie prosząc o pomoc.

— Normalnie tak, ale Dimitri nie włada już samą mocą plemienia.

Czerwona lampka rozbłysła w głowie Wolfa.

— Co masz na myśli?

— Pół roku temu odwiedził nas dziwny przybysz, pojawił się znikąd. Ubrany w czarny garnitur, w ręku trzymał neseser tego samego koloru. W pierwszej chwili wzięliśmy go za zwykłego człowieka, ekscentryka z jakąś dziwacznością na umyśle, jednak wyczułam w nim złowrogą aure. Mimo to nie chciałam postępować pochopnie, w końcu na moich barkach leży przyszłość całego plemienia. Wpuściłam go do namiotu, by wysłuchać, co ma do powiedzenia. Z jego ust poleciał słodki potok słów, prawie mnie zemdliło z obrzydzenia. Ale do rzeczy. Miał dla nas propozycję, a właściwie podarunek, jak on to nazwał. Cudowny eliksir, który da nam ogromną siłę. Najpierw wyśmiałam ten pomysł. Dla Bractwa Niedźwiedzia tylko ciężka praca gwarantuje odpowiedni wynik, jednak on nadal przekonywał i gadał, i gadał. Odmówiłam, ale nie tylko z powodu głupoty pomysłu, czy podejrzeń w stosunku do niego. Zrobiłam to, ponieważ oczy ów człowieka przerażały mnie. Nie było w nich śladu żadnej emocji, twarz wykrzywiała się w różnych minach. Lecz one pozostawały zimne jak lód. Wiele widziałam i tyle samo przeżyłam, ale nigdy nie spotkałam takiej istoty. Może z zewnątrz przypominał istotę ludzką, jestem jednak pewna, że nią nie był. — Zaciągnęła się fajką trzymaną w dłoni.

— Co się z nim stało?

— Odszedł. Byłam pewna, że jest po sprawie, póki później nie znalazłam przypadkiem pustej, szklanej fiolki, porzuconej w zaspie. Mój lud nie używa tego materiału, więc szybko skojarzyłam to z niedawnym przybyszem. Zwołałam bojarów, lecz nikt nic nie widział, rozeszli się z rozkazem zachowania szczególnej ostrożności. W naszej wiosce pełno jest młodych i niecierpliwych głów, pragnących zdobyć wielką potęgę, jak najszybciej, płacąc każdą cenę. Kto wie, czy właśnie jeden z nich, nie pokusił się na cudowny eliksir. Mijały dni, miesiące i nic się nie stało. Niestety byliśmy zbyt ślepi, lata pokoju stępiły nasze instynkty. Któregoś polowania mój brat Dimitri wpadł w szał, zabił swoich towarzyszy i uciekł w tajgę. Zakładaliśmy wiele scenariuszy i powodów, dlaczego to zrobił, jednak grupa poszukiwawcza nie spodziewała się tego, co znajdą. Po wytropieniu zbiega zamiast młodego niedźwiedzia zobaczyli dwa razy większą bestię o czerwonych ślepiach, ogromnym cielsku, długich pazurach i dwóch zakręconych do tyłu rogach na głowie. Nawet jego sierść zamieniła się w pancerną skorupę, a krzyk brzmiał potwornie. Z dziesięcioosobowej doświadczonej drużyny przeżyło tylko dwóch, w tym jeden zmarł w obozie z powodu ciężkich ran.

W namiocie zapadła głucha cisza.

— Próbowaliście go jeszcze raz złapać?

— Staraliśmy się, niestety nie jesteśmy ogromnym plemieniem, by ciągle wysyłać ludzi i nie martwić się stratami. Ograniczyliśmy się do ciągłej obserwacji i próbowaniu do zminimalizowaniu ofiar. Z wieloma rzeczami jesteśmy w stanie sobie sami poradzić. Czary, magia, inne plemiona, wielokrotnie stawaliśmy im czoła, ale ze zmutowanym przeciwnikiem, który na dodatek potrafi, zamrozić jednym oddechem, nie damy rady. Gdybyśmy posiadali doświadczonego szamana... Niefortunnie nasz zakończy szkolenie za dwa lata. Na całe szczęście na to kochane zadupie dotarła plotka, jako by łowcy powrócili.

— I tu pojawiam się ja. — Wolf musiał rozprostować zbolałe mięśnie.

— Zgadza się, to przecież Łowcy specjalizują się w takich zagrożeniach. Skoro wszystko już wiesz, to zabieraj się do pracy, jestem zmęczona rozmową. — Machnęła palcami, by odszedł.

Parę sekund później Wolf był już na zewnątrz, gdzie zastał znudzonych opowieściami Vladimira uczniów.

— Wreszcie jesteś mistrzuńku. Tylko nie mów, że ty się zabawiałeś z piękną Carycą, a my musieliśmy słuchać tych przechwałek — szepnęła Angie.

— Radzę ci się skupić, ta robota może być twoją ostatnią, jeśli nie podejdziesz do tego poważnie. — rzucił Wolf, zostawiając zszokowaną dziewczynę. Nie lubił walczyć z nieznanym wrogiem, zbyt dużo niewiadomych i zmiennych. Taka praca Łowcy... Musiał zebrać więcej informacji, nim uderzy. Zwiad będzie najlepszym pomysłem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania