Silver Fangs-Rozdział 6

Wolf wysiadł z taksówki i spojrzał na okazały gmach kamiennego budynku, w którym mieściła się Rada Starszych, Westchnął ciężko, poprawiając kapelusz. Przyrzekł sobie, że z własnej woli nie przekroczy tego progu, jednak sytuacja zmusiła go do tego. Wygrzebał kartę dostępu, podarowaną mu przez przyjaciela, by użył jej w razie nagłego wypadku. Popatrzył na plastikowy, owiany magicznymi runami kawałek, a po chwili wsunął ją w otwarte usta rzeźby, przedstawiającej nieznaną istotę. Drzwi stanęły otworem przed nim, wkroczył w środowisko, którym najbardziej pogardzał, jednocześnie nasunął głębiej na oczy nakrycie głowy. Idąc, miał wrażenie, jakby wszyscy się na niego gapili, szykując broń, by go zaatakować, co oczywiście było nieprawdą. Tyle lat minęło, a on te straszne chwile przeżywał ponownie, widząc zielone odrapane ściany.

— Dawne wspomnienia wracają i przykrywają realny świat, a przecież od tamtych wydarzeń minęły tysiąclecia — szepnął do siebie, dla normalnego człowieka to, co się działo w tym budynku. Nie odbiegało od pracy w wielkiej firmie, ktoś krzyczał, drugi biegał z dokumentami, a jeszcze inny rozmawiał przez telefon, próbując obsłużyć petenta w recepcji. Wolf zignorował tę zbieraninę i udał się do odpowiedniego gabinetu.

— A pan gdzie? Nie można tak wpadać bez umówionej wizyty. — Pobiegła za nim jedna z recepcjonistek, mała elfka leśna.

— Idę do przyjaciela — odparł beztrosko.

— Ale to jest budynek rządowy, byle kto nie może sobie, ot tak wchodzić sobie bez uprzedzenia.

Dziwny przybysz podszedł do niej, popatrzył na nią swoimi złotymi hipnotyzującymi oczętami i nachylając się, szepnął na ucho.

— Tylko widzisz, ja nie jestem byle kto.

Poczuła, jak ugięły się pod nią kolana, a serce zabiło mocniej, zaczęła słabym głosem.

— Nie moż...

— Dolorores możesz odejść, ja zajmę się tym panem.

Spojrzeli, a z pierwszego gabinetu wyszła wysoka elfka.

— Tak proszę pani. — Recepcjonistka skłoniła się lekko i chwiejąc się, wróciła do pracy. Jej szefowa pokręciła głową z irytacji.

— Czy się Wolfie kiedyś zmienisz? Wiem, że nie jesteś kobieciarzem, ale używanie swojego uroku osobistego do pozbycia się mojej natrętnej podwładnej...

— Ty jakoś nie narzekałaś na to w Budapeszcie — Uśmiechnął się do zastępczyni swojego przyjaciela.

— Tamte noce nadal wspominam dobrze, chodź za mną, Schwester zaraz przyjdzie. — Ruszyła przodem, zalotnie kręcąc biodrami. Tę grę prowadzili o wielu lat, podczas każdego spotkania, kiedyś łączył ich przelotny romans, teraz nadmiar obowiązków zezwala tylko na drobny flirt. Niebieskooka Lena zamknęła gabinet szefa i poważnie spytała:

— Co cię tutaj sprowadza? Już sama twoja obecność dla urzędników wyższych rangą jest cudem na skalę światową.

Nim zdążył coś powiedzieć, dostojnym krokiem wszedł Otto von Schwester, nie odwracając się, skierował swe słowa do asystentki:

— Len, dlaczego wśród oficerów panuję takie zdumienie, jakby sam papież nas odwiedził?

— Coś w tym guście.

Lider Rady aż podskoczył, słysząc głos swojego najlepszego kolegi.

— Wolf? Ty tutaj? No i wszystko jasne... Len wyciągnij jakiś dobry alkohol z barku i powiedz, że mnie nie ma do odwołania.

— A co z cotygodniowym zebraniem?

— Przełóż na jutro i widzę cię tutaj z powrotem, nie chce mi się streszczać przebiegu rozmowy.

Elfka wyszła, wróciła po kilku minutach, przynosząc na tacy trzy kieliszki i butelkę wybornego wina z Francji, w międzyczasie mężczyźni pożartowali sobie, wspominając stare dobre czasy.

— Skoro już wszyscy są i wino polane, przejdźmy do konkretów. — Rozsiadł się w wygodnym skórzanym fotelu.

— Zżera mnie ciekawość. — Odpowiedział Otto, delektując się alkoholem.

— Jeśli wysłałeś egzekutorów na cmentarz w Valley, to możesz ją odwołać, wykonałem robotę, wbrew sobie.

Jego słuchacze opluli się winem ze zdziwienia.

— Myślałem, że porzuciłeś zawód łowcy?

— A czy widzisz, bym polował tutaj? To sprawka twojej córeczki... — Zaczął opowiadać wydarzenia, nie pomijając prawie niczego, prócz rozmowy z potworem.

— Czy Elzie nic już nie grozi? Według naszych lekarzy na jad potwora tej klasy nie ma odtrutki.

— Jakby się postarali to, by znaleźli. Tylko pieniądze biorą na jakieś dziwne projekty. Sukkub jest w pełni uleczony, cmentarz oczyściłem, lecz nie to jest najgorsze.

— Jeśli atak super Ghula nie był taki... — Twarze słuchaczy przedstawiła ścisłe skupienie.

— Ten monstrum posiadał dusze niskiej rangi demona.

To krótkie zdanie wprawiło w szok wszystkich zgromadzonych.

— Demony? Ale Astaroth obiecał, że skończył z najazdami, podpisał własną krwią pakt, co wśród czarnych władców jest niezwykle rzadkie. — Nie mogła uwierzyć Lena.

— Potwór przed śmiercią zdążył się wygadać, że mają nowego władcę.

Na dowód prawdy, wyjął oderwany od brudnej szaty guzik z herbem czarnego smoka i rzucił go na stół. Twarz Otta zapłonęła gniewem, podbiegł do telefonu, wykręcając numer.

— Łączyć mnie z Eolem, nic mnie nie obchodzi, że je lunch z premierem Węgier, jeśli zaraz nie podejdzie, to wyśle moich egzekutorów, by sprawdzili, na co wydaję pieniądze Rady jego grupa wywiadowcza. Tak już czekam... Eol? Pakuj tę swoją wiatrową dupę do teleportu i do mnie! — Trzasnął słuchawką, nie czekając na odpowiedź. Minutę później do gabinetu wkroczył szef wywiadu, pan wszelkich wichrów i wiatrów Eol, średniego wzrostu, z krótkimi włosami i świecącymi na biało oczami.

— Co było tak pilne, że musiałem zrezygnować z pozyskania nowego sojusznika? — Przywódca podniósł ze stołu mały przedmiot i rzucił go do podwładnego, sycząc wściekle:

— Powiedz mi, co to jest?

— Guzik... I to z munduru niższego klasy demona, na jego powierzchni powinien być pierścień, symbol władcy piekieł Astarotha.

— Brawo, normalnie geniusz, według twojego ostatniego raportu w podziemiach nie dzieje się nic, co powinno zwrócić naszą uwagę, a jednak wbrew temu zwykli podwładni mają herb czarnego smoka, a jak dobrze wiesz, oznacza on małą grupę demonów, wyznających starożytne idee, w stylu panowanie nad światem, wyższość nad innymi istotami i tak dalej. Mówiłeś nieszkodliwa grupa, a jednak przejęli władze, a my nic o tym nie wiemy???

— Ja, ja... — Szpieg zbladł.

— Zejdź mi z oczu, jutro rano chcę mieć aktualny raport — Eol skinął lekko i już go nie było.

— Lena idź za nim, chce mieć pewność, że tym razem zrobi to poprawnie.

Gdy jego podwładna wyszła, Otto lekko spuścił z tonu i ciężko usiadł naprzeciwko przyjaciela.

— Twoje wiadomości są niezbyt optymistyczne, Wolfie.

— Stąd moja wizyta tutaj, ale na mnie już czas, przebywanie dłużej w tym budynku przypomina mi o tej złej stronie dawnych czasów i krzyki moich umierających moich kompanów. Powodzenia Otto.

— Mam do ciebie prośbę, wiem, że obiecałem, by nigdy nie prosić cię o nic związanego z twoją dawną pracą, ale nie mam wyjścia. Wiesz, że Valley jest wielką pieczęcią, trzymającą tego kogoś w wiezieniu?

— Sam go zamykałem przecież... — Opróżnił kieliszek do końca.

– Masz pozwolenie Rady na unieszkodliwianie każdego zagrożenia w tamtym miejscu, my po tobie posprzątamy. — Spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.

— Już tak na mnie nie patrz, nie jesteś w moim typie. Uczniowie będą bezpieczni i to dotyczy się też Angeliki.

Żart przyjaciela rozchmurzył Schwestera.

— Wiem, że to ciężka osoba, w końcu ma w sobie dziką krew francuskich wampirów i starą krew rodu Drakulów, już samo to połączenie jest wybuchowe i do tego ten charakter... Zabronisz jej czegoś, to i tak znajdzie sposób, by to dostać.

Wolf lekko zbladł na tę wzmiankę, nie chciał nauczyć ją starogermańskiej magii, czyli będzie próbowała zrobić to sama. Poczuł, że spokojna praca woźnego, już taka nie będzie, uroki w rękach nadgorliwego laika? Woń kłopotów poczęła robić się coraz to wyraźna. Pożegnał Przewodniczącego i udał się do domu z ciężkim sercem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania