Silver Fangs-Rozdział 9

Wolf wraz z Leonem stali na ukrytym podwórzu, w dłoniach mieli długie, drewniane kije, a na ganku siedziała Levi, karmiąca dziecko.

— Spróbuj mnie zaatakować.

Wampir użył umiejętności szybkiego kroku i momentalnie znalazł się za swoją ofiarą, uniósł kij do góry i... Leżał na ziemi, nie wiedząc, co się właściwie. Podszedł do niego instruktor, kręcąc głową, odrzekł:

— I to ma być wampir wyższego rodu? Jakby wszyscy twoi przodkowie byli tacy, to praca łowcy byłaby w tamtych czasach o wiele łatwiejsza. — Podał mu rękę, a uczeń wstał, otrzepując swój uniform woźnego.

— Co niby źle zrobiłem? Tym ruchem z łatwością łapałem przestępców.

— Strach się bać, jakbyś trafił na godnego przeciwnika. Po pierwsze twoje zamiary i obecność były tak widoczne, że nie musiałem się wysilać. Po drugie twoja postawa, twój środek ciężkości znajdował się tak wysunięty, wystarczył jeden ruch, byś upadł. Wy wampiry jesteście dumne ze swojej percepcji, którą możecie wyczuć każdy atak, prawda? — Podparł się ćwiczebnym orężem.

— Nasza obrona jest nie do przebicia. – odparł z pewnością siebie.

— Tak? Pokaże ci, jak poleganie na tym może być zgubne. Przyjmij tę swoją postawę.

Leon wytężył zmysły, nie chciał dać się pokonać temu irytującemu staruchowi. Jeszcze tego brakowało, by ten mag od siedmiu boleści zaprzeczał ich sławnej percepcji. Przypomniał sobie wszystkie te wyczerpujące treningi u Egzekutorów i był gotów na atak. A tak przynajmniej mu się wydawało. Wolf zniknął niemal natychmiast. Intuicja podpowiadała mu, że zaatakuje z przodu, zaufał jednak umiejętnościom i przyszykował się do skontrowania natarcia z tyłu. Poczuł uderzenie po nerkach, ziemia znów powitała go zimnym dłonią.

— Oszukałem twoją super umiejętność, o której mówisz w samych superlatywach. — Wolf wrócił do swej poprzedniej pozycji, bez oznak zmęczenia spoglądał na obalonego.

— Oprócz ośmieszenia mnie i moich umiejętności, co ten pokaz miał mnie nauczyć? — spytał, zastanawiając się, czy w ogóle ma wstać, czy lepiej poleżeć.

— Przede wszystkim pokory, nie ma niepokonanych, zawsze znajdzie się ktoś silniejszy. Skoro twoje ego zostało obite i zeszło z niego powietrze, to możemy przejść do następnej tury. — Złapał za długi patyk, przełamał go na pół, rzucił w kierunku wolnej parceli.

— Na moc natury rozkazuje ci! Ukaż się bramo do świętego jeziora, którego wody nigdy się nie wyczerpią!

Leon podszedł do wejścia, w którym widoczna była tafla przezroczystej cieczy.

— Co niby mam zrobić, napić się tego? — spytał, wpatrując się.

— Przeżyć. — Popchnął go lekko, tak że tamten wpadł do środka.

Z wielkim bulgotem znalazł się w jeziorze, panika powoli ogarnęła całe jego ciało, gdy już wydawało mu się, że utonie, w jego pamięci pojawił się słowa instruktora z akademii Egzekutorów.

— Pamiętajcie o jednym, nieważne co, by się nie działo, nie traćcie zimnej krwi. Strach to najgorsze, co może spotkać wojownika. — Oczyścił umysł i poczuł, że może normalnie oddychać. Rozejrzał się dookoła, jednak wszędzie była tylko ciemna toń. Przeżyć, też coś, jak się stąd wydostać, to jest problem. Przybliżył się do dna, by zastanowić się co dalej. Nagle jego uwagę przykuły dwa szybko poruszające się obiekty, z niesamowitą prędkością zbliżały się do niego, jego wrodzona umiejętność kazała przyjąć mu pozycję bojową, wysunął długie pazury, czekając na atak. Nim jednak zdążył coś zrobić, niewyraźne kształty śmignęły obok niego, zadając mu głębokie rany. Przyszykował się znowu do obrony i kolejny raz został zraniony. Woda wokół niego zabarwiła się szkarłatem, a powolne, wielkie zwierzęta, które dotąd pływały w oddali, zaczęły zbliżać się do niego, otwierając paszcze z tysiącem małych haczykowatych zębów. Miał czas, zanim tu dotrą, umysł zaczął słabnąć pod wpływem utraty krwi.

– Nie istnieją idealne umiejętności. Musisz wiedzieć, że są narzędziami, a nie środkami do celu. –Tym razem logika podsunęła mu właśnie te słowa. Zignorował ostrzeżenia percepcji i skupił się, co mówi mu instynkt. Ta pierwotna zdolność szeptała to samo, nieprzerwanym głosem.

– Ustaw się bokiem i nic nie rób. – Czy to wpływ coraz to postępującego osłabienia sprawił, że słyszy głosy? Nie ważne, zrobi tak, jak mówi. Niczym w zwolnionym tempie zauważył dwa obiekty mijające go i niezadające żadnych obrażeń, przepłynęły dalej, tnąc po drodze ogromne mięsożerne ryby, zwabione zapachem krwi. Zdążył tylko powiedzieć.

— Dobrze wam tak przerośnięte głupie ryby — I powoli stracił przytomność, coś wciągnęło go do bramy. Nad sobą zauważył twarz Wolfa.

— Dobra robota mały, przeszedłeś inicjacje na łowcę piątej klasy, brawo. Teraz czeka cię dużo roboty.

– Dużo roboty? Więc co to teraz było, spacerek po polu minowym? – Myślał zziębnięty Leon, to były jedyne myśli, po nich przeszedł długi sen.

 

— Angelika możesz powiedzieć mi, co my robimy tu po raz któryś na zimny, wietrznym dachu? Studiujesz te księgi na okrągło. — Elza z zimna tupała nogami, a jej koleżanka rysowała ciężkim piaskiem różne symbole.

— Nie bądź taka marudna Eli, zobaczysz zaraz coś fajnego. — odparła wampirzyca, kontynuując swoją pracę.

— A mi od małego rodzice powtarzają, nie baw się z siłami, których nie rozumiesz. — Sukkub był niechętny takim eksperymentom, co innego testować własne umiejętności, ale to? Przesada. Koleżanka zignorowała jej wypowiedź i dalej robiła swoje. W końcu Angie skończyła z symbolami, klasnęła w dłoni i zaintonowała.

— Ty, który śpisz w ziemi, odezwij się, ty który jesteś duchem tej ziemi odezwij się. Przybądź pod moje rozkazy i bądź moim sługą! — Dach wypełnił oślepiający blask, a z okręgu powoli wyłaniała się ogromna postać z napisem Emet w języku hebrajskim. Miał ponad dwa metry wzrostu, grube nogi i ręce, płaską szeroką głowę z wyrzeźbioną nieznaną twarzą.

— Widzisz, nie było czego się bać. — Z ulgą na twarzy Angie odwróciła się do towarzyszki.

— Uważaj!!

Wampirzyca ujrzała tylko nadlatującą glinianą pięść, a następnie już leciała w kierunku siatki zabezpieczającej. Elza podbiegła do niej, na całe szczęście niedoszła czarodziejka, prócz paru stłuczeń nie doznała większych obrażeń.

— Nic ci nie jest? — Pochyliła się z troską nad ranną.

— Nie, nie, choć w głowie mi dzwoni... Zaraz gdzie on jest? — Rozejrzały się, lecz golema już nie było.

— Chyba mamy problem Eli.

— I to kurewsko duży... — Zaklął sukkub, który nigdy nie używała tych słów z obawy przed zrujnowaniem jej reputacji. Jednak do podsumowania tej sytuacji, nie można było znaleźć innego słowa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania