Sinusoida uczuć

Gdy tylko pozwolisz sobie na zamkniecie oczu, ona już jest. Dostojnie stąpa, pochyla, przygniata całym swym jestestwem i napastuje każdą twą myśl. Rozwiewa każdy powiew nadziei. Gdy tylko zgasisz swój kolorowy obraz dnia, ona zwykły odruch rozterki, bezczelnie zamieni w fatum.

Tak, niepewność taka już jest.

Wiem, że i do ciebie czasem wpada.

I niestety zostaje do rana.

Tik, tak, tik, tak, to twój budzik. On jeden ma miarowy oddech i to przez całą noc. Próbujesz zsynchronizować z nim swój spłycony oddech i to pomaga. Nie myślisz. Zajął ci czas. Śmieszne, budzik, ten, co mierzy twoją niepewność, zrobił ci przerwę.

Jasność. Zwana dniem.

Uczucie ulgi.

Jeszcze pół godzinki.

Przymykasz oczy. Jest dobrze. Dasz sobie radę. Umiesz, podołasz.

Dlaczego nie dzwoni?

Nie ma możliwości byś przespała swój czas. Nigdy nie przytrafiła ci się taka niefrasobliwość. Przecież twoją dewizą życiowa jest systematyczność, obowiązkowość i każda pochodna tych przymiotów.

Otwierasz oczy i już wiesz. Nie nastawiłaś, bo wczoraj był piątek.

Wyciągasz nogi, obciągasz palce, aż do bólu w łydkach. Należy im się po tej pozycji embrionalnej, gdy dotrzymywały ci kroku w tym maratonie, jaki zafundowałaś wraz z galopującym umysłem.

Masz weekend.

Uśmiechasz się, a twoja przeciwniczka nocnych zapasów, cichaczem zsuwa się z kanapy. Już nie ma w niej nic z dostojeństwa. Nim przygarbiona jak złoczyńca mignie w zaświaty, zdążyłaś jeszcze z uczuciem triumfu pożegnać ją głośnym cmoknięciem.

Zamykasz oczy i naciągasz poszewkę z kory, pachnie, to twój „ Eden”. Przewracasz się na bok i gdy masz ochotę jeszcze odpłynąć, twoje palce nie wyczuwają jego. Na przeciwnej stronie kanapy, na jego połowie nie ma ciężaru, jest nieobciążona żadnymi myślami, uczuciami. Po prostu twój mężczyzna, - zresztą jak zwykle, wstał przed tobą. Każdego poranka tego doświadczasz. Obiecujesz sobie, że to ty będziesz tą pierwszą, która będzie miała okazję wyczytać z jego zaspanej twarzy sen. Dopatrzeć się tego spokoju i nauczyć się go, choćby częściowo, poprzez miarowy oddech, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej. Przejąć to wszystko, co emanuje w trakcie tej najprostszej czynności, którą samoczynnie nabyły noworodki, które nim rzucą spojrzenie na świat, najpierw zaciągną się oddechem i tak do końca życia.

Po raz kolejny nie było ci to dane.

Teraz, gdy umysł został uwolniony powróciła jakby senna wizja, jego delikatnego dotyku, kiedy zakładał ci kosmyk włosów za ucho. I ten kolejny, jeszcze bardziej nieśmiały, gdy muśnięcie ust na skroni, zaznaczył swoje terytorium do kochania. A ty poczułaś to wszystko poprzedzone ciepłym oddechem. Chciałaś otworzyć oczy, nawet poruszyłaś się by przewrócić się w jego stronę, ale on oparł dłoń na twym biodrze i skutecznie wyperswadował ci ten pomysł. Czemu na to pozwoliłaś? Powinnaś była ten jeden jedyny raz, wziąć, sprawę w swoje ręce.

Wziąć, posiąść.

Gdybyś tylko nie była tak nieprzytomna, zapewne umościłabyś wasze uczucia w lepszej pozycji wyjściowej.

A tak kuchnia stała się świątynią dla zaspokojenia apetytu. Przynajmniej dla niego.

Aromat kawy nie pozwala na głębsze wynurzenia. Kilka kolejnych kroków po panelach i zaczynasz sobotę. Sobotę z nim w mieszkaniu, w jednym z przytulniejszych miejsc, gdzie pikantność, miesza się z subtelnym i to dosłownie. Wchodzisz i mimo, że wyraźnie jest skupiony na bodajże fakturze, odrywa wzrok od tej pasjonującej lektury. W tym momencie wszelkie cyferki, terminy, koszty, przychody, daty, nie maja prawa bytu. Liczysz się ty. Tak, właśnie ty. Jego żona.

Nie jesteś w kreacji z atłasu, nie masz permanentnego makijażu, - który notabene uważasz za przerost formy nad treścią, - nawet nie starasz się ubrać twarz w uśmiech, choćby powitalny, jak przyzwoitość nakazuje.

Nie, nic z tych rzeczy.

Stoisz w tej swojej nazbyt obszernej piżamce, włosami, które naelektryzowane falują, układając się w aureolę. A on obdarza cię taksującym spojrzeniem, takim, jaki jest ci potrzebny w każdą pierwszą sobotę tygodnia. Do powiększonych źrenic dorzuca biel zębów i nie musi się już odzywać. Już wszystko powiedział. Ty również wzrokiem odpowiadasz mu bezgłośnie o swym przywiązaniu.

Taka sekwencja, moment i chciałabyś rzec: - chwilo, trwaj.

A przecież nie zrobiłaś niczego, co doradzają, co chociażby profilaktycznie jest potrzebne. Nie prowokowałaś kobiecością, przesuwając opuszkami palców po dekolcie, gdzie niechcący rozpiął się guziczek. Nie otarłaś się o jego fizjonomię, nie dałaś kompletnie powodu by skupił się na twym proporcjonalnie zbudowanym ciele.

Ubierałaś to już wiele razy po fakcie w słowa, próbowałaś spisywać na kartce i jedno wiesz, że to nie do opisania.

Ja też tego nie potrafię. Dlatego muszę na tym poprzestać.

Nie da się tego okiełznać. A może my nie potrafimy?

Ale wiesz, co? Tak sobie po chłopsku myślę, że to dobrze.

Bo takie ma być. Takie, że my wiemy i…niech tak zostanie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Pan Buczybór 23.02.2019
    Ciekawa narracja, ładny, subtelny obraz poranka. Dużo delikatności, szczegółów, na które rzadko zwraca się uwagę. Ładne, uczuciowe opowiadanie.
  • Robert. M 24.02.2019
    W zasadzie powinienem teraz cichutko się wycofać.
    Tak by Twoja (nie)werbalna zaduma była ostatnim akordem tych wypocin.
    Ale nie byłbym sobą, gdybym nie chciał wyjść przed szereg i
    nie dopisał: - Czasami i mnie coś wyjdzie.

    Dziękuję, ot, tak po ludzku za przelanie swych odczuć, a zwłaszcza poświęcenia czasu,
    którego już nigdy nie odzyskasz.
  • pkropka 07.03.2019
    Bardzo spokojny, wręcz leniwy opis uczuć. Taki sobotni.
    Bardzo przyjemne do przeczytania. Uchwyciłeś wiele emocji, opisując je bardzo szczegółowo.
    Twoje opowiadanie ma ładny klimat.
  • Robert. M 08.03.2019
    Powoli przywykam do tego, że szczegółowość
    nie jest postrzegana jako coś naturalnego,
    No cóż, w dzisiejszym zabieganym świecie
    wszystko, co zwalnia, każe podejść z atencją
    do urywka życia nie może liczyć na poklask.
    Dziękuję za dobre słowo.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania