Skarlet

Lamas biegł po płaskim dachu wieżowca. Blade, okrągłe lico księżyca cierpliwie obserwowało każdy jego ruch. Zwinnie omijał przewody, wystające rury oraz buczące wentylatory powietrza. Wyostrzony wzrok sztucznych oczu pozwalał mu widzieć w ciemności. Czuł się wspaniale. Noc dodawała mu sił.

Ogromny kolorowy wieżowiec wyrósł przed nim. Tam znajdzie ofiarę, jak obiecywali Starsi, którzy wyznaczyli mu kolejny cel na drodze inicjacji.

Wybił się mocno z niskiego gzymsu okalającego skraj dachu i przeleciał kilkanaście metrów w powietrzu. Zbliżał się do ściany budynku powoli, jakby czas nagle zwolnił tempo. W dole raz po raz błyskały reflektory samochodów. Lamas przyjął odpowiednią pozycję, z nogami wyciągniętymi do przodu. Przylgnął do ceglanej ściany z cichym mlaśnięciem. Odczekał chwilę i zaczął wspinać się po ścianie wieżowca niczym ogromny czarny pająk. Dłonie zakończone przyssawkami wysuniętymi z palców, z łatwością przylegały do zimnej powierzchni.

Już niedługo.

Dotarł do okna gdzie paliło się światło. Ostrożnie wysunął głowę tuż nad popękanym parapetem. Musiał uważać, dostał rozkaz by działać po cichu. W szybie dostrzegł swoje niewyraźne odbicie. Trójkątne uszy stały sztywno, wyłapując dźwięki dochodzące z mieszkania. Wydłużony pysk wykrzywiał niby uśmiech. Okrągłe oczy, osadzone głęboko w masywnej czaszce jarzyły się na czerwono.

Pokój wydawał się pusty, nikogo nie było. Zadowolony z tego faktu, delikatnie uchylił skrzydło okna i bezszelestnie wpełzł do środka, lekko lądując na drewnianej podłodze. Ci nędzni głupcy nie zawracali sobie głowy zamykaniem okna na takiej wysokości. To bardzo dobrze. Przygarbiony podbiegł do przeciwległej ściany. Nasłuchiwał. Wąchał. Jego niezwykle czuły nos wyłapywał świeży zapach niewinnej krwi. To podziałało na niego natychmiast. Poczuł przyjemne ciepło promieniujące od krocza aż po szyję. Ruszył korytarzem i podążając za zapachem krwi menstruacyjnej wślizgnął się na czworaka do salonu. Młoda dziewczyna siedziała na sofie i oglądała telewizje. Taka niewinna i bezbronna. Padająca poświata z ekranu, rzucała jego ruchomy, złowrogi cień na ścinę z tyłu.

Zakradł się i stanął tuż za nią. Długie ostrze wysunęło się z masywnego przedramienia. Wziął zamach i ciął w szyję. Trysnęła krew. Cudowny, intensywny zapach unosił się teraz w powietrzu. Głowa potoczyła się po podłodze. Ciało dziewczyny zsunęło się z sofy.

Lamas jednym susem przeskoczył ponad sofą i wylądował tuż obok ciała. Bez namysłu zatopił ostrze w miękkim brzuchu ofiary, z łatwością rozrywając delikatny materiał koszulki oraz ciepłą skórę. Tak. Tego potrzebował. Owłosionym cielskiem targnął dreszcz podniecenia. Mięśnie przyjemnie pulsowały.

Brzdęk tłuczonego szkła.

Lamas uniósł łeb i nadstawił uszu. Nozdrza rozszerzały się przy każdym głębokim wdechu. Wyczuwał coś. Coś znajomego i złowrogiego zarazem. Nieśpiesznie wstał, gotowy na wszystko. Prawie na wszystko. Przełączył na tryb ataku, poprawiający pole widzenia oraz pracę mięśni.

Szybki ruch tuż za drzwiami. Bardzo szybki. Zdążył zobaczyć rozmytą, czerwoną plamę przemieszczającą się z prawej strony na lewą. Zapadła nerwowa cisza. Cisza i ten nieznośny zapach, tak bardzo znajomy, ale nie potrafił określić jego pochodzenia. Wiedział, że ma do czynienia z czymś potężnym. Ten ktoś umie się maskować. I to skutecznie. Nie może zwlekać...

Do salonu wpadła niewielka piłeczka. Srebrna kulka toczyła się po podłodze wydając cichy dźwięk i po chwili zatrzymała się na skraju dywanu. Jego mięśnie napięły się niebywale szybko. Umysł działał na wysokich obrotach. Odwrócił się i podbiegając parę kroków, wyskoczył przez okno. Rozległ się potężny huk w mieszkaniu. Kawałki szyby poleciały na ulicę. Błyszczały w świetle kolorowych neonów niczym spadające płatki śniegu. Kilka odłamków doleciało do niego, ale rozprysły się na barierze ochronnej okalającej masywne ciało, nie robiąc mu krzywdy. Runął w dół, lądując na kontenerze na śmieci. Siła uderzenia była potężna. Ciało z łatwością wgięło metalową pokrywę do środka, w górę buchnęły śmieci.

Nie był na to przygotowany. Beształ siebie za popełniony błąd. Starsi na pewno inaczej by postąpili. Adrenalina buzowała w żyłach. Na szczęście upadek nie wyrządził żadnych poważnych obrażeń. Wstał i oszołomiony ruszył ciemną alejką pomiędzy wieżowcami. Kuśtykał na prawą nogę, ale to nic.

Doskonale widział w ciemnościach. Wszędzie walały się papiery, butelki oraz obgryzione kości. Bezdomni leżący na kartonach, wpatrywali się w ciemność, zbudzeni pewnie hukiem jakie spowodowało lądowanie Lamasa. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że przechodził obok nich. Musi uciekać. Musi zwołać Starszych. Nie będą zadowoleni z jego wyczynów.

Świst.

Lamas poczuł potężne szarpnięcie w prawej nodze. Z gardłowym krzykiem zwalił się na ziemię. Udo strasznie paliło, aż całe zaczęło drętwieć. Kompletnie zaskoczony zobaczył strzałę tkwiącą w kolanie. Ostro zakończony grot sterczał z roztrzaskanej rzepki. Co jest? Jak to możliwe, że przebiło pole ochronne?

Spojrzał w kierunku skąd nadleciała strzała. Jakaś postać zbliżała się do niego. Niosła coś. Na głowie miała kaptur. Wydzielała zapach, który wyczuwał w mieszkaniu. Wzdrygnął się. Po raz pierwszy w życiu bał się. Nieznajomy uniósł karabin celując prosto w Lamasa.

Świst...

Kolejna strzała ugodziła go w lewy bark. Weszła w ciało niemalże do połowy swej długości. Zawył z bólu.

Postać zatrzymała się w odległości dwóch metrów. Ściągnęła czerwony kaptur ukazując ciemne włosy zaczesane gładko do tyłu. To kobieta. Na oczach miała okulary noktowizyjne, a dolną połowę twarzy przesłaniał szkarłatny szal, który teraz powiewał na wietrze.

– Nie było trudno cię wytropić – powiedziała, zbliżywszy się nieco. – Zostawiałeś zbyt dużo śladów. I śmierdzisz na kilometr – dodała.

– Czego chcesz? – Wilcza głowa pokryła się siatką pęknięć, tworzącą liczne mniejsze elementy, a po chwili rozmyła się, ukazując twarz mężczyzny zdobioną tatuażami symbolizującymi przynależność do klanu.

Dziewczyna przewiesiła broń przez ramię i wyciągnęła miecz. Srebrne ostrze pokrywał rząd znaków.

– Będę ścigać każdego z twojego gatunku, jednego po drugim.

– Kim ty jesteś? – wycedził Lamas.

– Na imię mam Skarlet, ale twoi ludzie zwą mnie czerwonym kapturkiem. Powinieneś to wiedzieć.

Wiedział. I było już za późno...

Dziewczyna błyskawicznie skróciła dystans. W jej prawej dłoni pojawił się pistolet. Ale jak, kiedy? Huk wystrzału odbił się głośnym echem od ścian budynków. Lamas oberwał w szyję, tuż pod żuchwą. Runął do tyłu uderzając głową o beton. Mężczyzna rzęził trzymając się za poszarpaną ranę, z której buchała ciemna krew. Dziewczyna wykonała zgrabny piruet i pewnym pchnięciem zatopiła lodowate ostrze w jego sercu. Ten zacharczał. Dziewczyna wyszarpnęła klingę i cięła jeszcze kilka razy. Tak dla pewności.

Powolnym ruchem wytarła miecz kawałkiem szkarłatnego materiału i rzuciła je obok zmasakrowanego cielska. Kliknęła coś używając wirtualnej klawiatury wyświetlanej na lewym przedramieniu. Wszystko wokół pogrążyło się w ciemności.

 

Dziewczyna zdjęła lekki, opływowy kask i wyjęła wtyczkę zza ucha. Przeczesała zmierzwione włosy. Zapisała coś w elektronicznym notatniku i zeszła do kuchni.

– No w końcu jesteś.

– Tak mamo – dziewczyna usiadła przy stole. – Musiałam coś zrobić.

– Mam nadzieję, że uważasz w sieci. – Kobieta położyła półmisek zupy na stole. – Tyle się teraz dzieje.

– Wilczy gang.

– No właśnie. – Kobieta spojrzała na córkę uważnie. – Tylko się o ciebie martwię.

– Spokojnie mamo.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

 

KONIEC

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania