Poprzednie częściSkazani - Prolog

Skazani - Rozdział I

Poranki w mieście wiały obojętnością. Ludzie nie zwracali na siebie uwagi. Pospiesznie wymijali się nawzajem, pędząc do swych codziennych zajęć. Na ulicach rozbrzmiewały sygnały klaksonów, wciskane przez sfrustrowanych kierowców w kierunku przechodniów. Przechodnie odpłacali się wulgaryzmami. Mimo wyczuwalnych uczuć złości i gniewu, był to codzienny rytuał. Wśród wszechogarniającego gwaru unosił się zapach spalin i dymu. W Chicago palili wszyscy. W tym mieście nie sposób było się uwolnić od stresu. Czas nie miał już dla nikogo znaczenia. Liczyły się sukcesy, ważne spotkania o określonej godzinie, ale wszystko pomiędzy było puste. Ślepe dążenie do celu przyćmiewało radość z małych rzeczy. Sekundy, minuty, godziny bezpowrotnie przemijały. Nikt nie zdawał się tym przejmować, zatracając swoje życie, aby gdzieś dobiec i coś zrobić. Wysoko nad nimi toczyły się losy duszy, która być może, miała wszystko odmienić.

 

Jane powoli otworzyła oczy, wybudzając się ze snu. Razem z nią do życia wstawało słońce, które swoim blaskiem próbowało ją ogrzać. Mimo to, powiew zimnego powietrza zwyciężył, a dziewczyna zaczęła się trząść. Najbardziej zimno jej było w stopy, a podłoga potęgowała efekt. Rozejrzała się wokół siebie i zamarła. „Gdzie, gdzie ja jestem? To jest dach budynku. Niemożliwe, przecież zasnęłam przy biurku. Lunatykowałam?” - tłumaczyła sobie w myślach. Jane nigdy nie zdarzało się chodzić we śnie. Szukała dobrej wymówki, by nie popaść w panikę, ale powoli kończyły się jej pomysły.

Willis Tower był jednym z największych wieżowców w Stanach Zjednoczonych. Z jego perspektywy można było obserwować całe miasto. Nierozumiejąca swojego położenia Jane, miała do tego dobrą okazje. Usłyszała znajomy dźwięk i obejrzała się przez ramię. Gasper siedział kilka metrów dalej na posadzce i uważnie się przyglądał, poruszając ogonem, raz w lewo, raz w prawo. Obok niego dostrzegła ptaka, gołębia. Kot pozostał spokojny, a gołąb kroczył wokół niego, nie rozumiejąc jakie grozi mu niebezpieczeństwo. Próbowała go spłoszyć, ale ku jej zdziwieniu, ptaszysko nie zareagowało. „On jest oswojony? Czemu Gasper go jeszcze nie zjadł... Chwila, ma jakiś liścik przywiązany do łapki”. Podeszła do gołębia, kucnęła i odczepiła liścik. Po otwarciu przeczytała na głos.

− Bravo. Aha! Więc masz na imię Bravo, powiedz mi skąd się tu wzięłam, bo zaraz oszaleję.

Lubiła rozmawiać ze zwierzętami. Zawsze liczyła, że w końcu uda się jej z nimi porozumieć, ale jak dotąd nie miała szczęścia. Oswojony gołąb zerknął na nią ze zrozumieniem. Przez chwilę ich spojrzenia się zetknęły. Nagle, Bravo wskoczył na jej głowę i zaczął dziobać. Przestraszona dziewczyna przez chwilę się miotała, próbując go zrzucić. Poruszała się w różne strony kręcąc głową, aż w końcu odpuścił. Odleciał kawałek dalej i znów na nią spojrzał, tym razem wyzywająco.

− Co w Ciebie wstąpiło, Bravo! Niedobry ptak, bardzo niedobry! - krzyknęła.

Dopiero teraz zrozumiała, patrząc pod nogi, jak blisko znalazła się krawędzi jednego z największych drapaczy chmur. Zerknęła w dół z przerażeniem i dostrzegła wiele małych, poruszających się punktów. Z takiej odległości, nie sposób było odróżnić ludzi od siebie. Zastanowiła się co mogło by z niej zostać, gdyby spadła. Nie spodobało się jej to wyobrażenie. Zemdliło ją. Poczuła popchnięcie i straciła równowagę. Spadła.

Niemożliwym jest wyobrazić sobie co czuła Jane, spadając. Kombinacja prędkości wraz z dynamiczną zmianą ciśnienia powodowała omdlenia i liczne obrażenia wewnętrzne. Naprzemiennie budziła się i mdlała podczas kilkusekundowego upadku. Zbliżając się do niechybnego zderzenia z ziemią, mózg dziewczyny, ostatkiem sił przywołał wspomnienie matki w postaci widziadła. „Kochanie, nic Cię nie powstrzyma, jeśli pojmiesz istotę czasu” - powiedziała. Nastąpił bezruch, a ciało Jane zatrzymało się kilkanaście metrów nad zatłoczoną ulicą Chicago. Kilka sekund później, znów stała na dachu Willis Tower. Poczuła mieszankę papierosów, oleju silnikowego i co najdziwniejsze, spalenizny. Zwymiotowała. Przed nią znów siedział Gasper, a wokół niego krążył Bravo. Była osłabiona. Czuła jakby jej ciało rozszczepiło się z duszą. Podeszła w stronę zwierząt i usiadła na ziemi.

Usłyszała nieprawdopodobny huk. Tuż przed nią wyrosła ogromna postać. Impet z jakim uderzyła w ziemię, odrzucił Jane niemal z powrotem poza dach budynku. Znalazła się blisko krawędzi i złapała wystającego słupka z posadzki. „To jest tylko sen” - pomyślała. Umysł dwudziestolatki nie mógł zaakceptować tak wiele nielogicznych wydarzeń, ale widziała wszystko na własne oczy. Zmysł wzroku nigdy jej nie oszukał. Obolała i cała zadrapana, podniosła się patrząc w kierunku, gdzie nastąpiło zdarzenie. Dostrzegła kilka zakrwawionych piór powoli opadających wraz z kurzem. Nie było śladu po ogromnej postaci, pozostała tylko niemała wyrwa w dachu.

− Boże, Bravo! Bravo, nic Ci nie jest? - krzyknęła.

− Gasper! Gasper! - ponownie podniosła głos.

Nie zastanawiając się ani chwilę dłużej, pobiegła w kierunku centrum uderzenia. Biegnąc, poczuła się stłamszona. Zatrzymała się. Część jej chciała jak najszybciej zobaczyć kociego dyktatora, ale kobiecy instynkt podpowiadał, że nie może zrobić nawet jednego kroku więcej. Podmuch wiatru oczyścił jej pole widzenia. Ujrzała ponownie ogromną postać. Na głowie miała hełm przypominający wielką, zwierzęcą czaszkę. Biła od niej złowroga aura, a uczucie stłamszenia potęgowało się z każdą kolejną sekundą. Obca istota wyglądała jak mechaniczny żołnierz z innego świata. Oprócz przerażającego hełmu, ubrany był w kolczastą zbroję z niebieskim kryształem w środku oraz w podobnie naszpikowane spodnie i buty. Gdy Jane dokładniej przyjrzała się kryształowi, uznała, że to on może być odpowiedzialny za ogarniające ją uczucie stłamszenia. Nie miała czasu dalej analizować budowy nieprzyjaznej istoty, dostrzegła tylko błysk ostrza. Żołnierz momentalnie skrócił dystans między nimi, a Jane nie zdążyła zareagować. Spojrzała w dół i ujrzała Gaspera, przebitego na wylot, dojrzanym wcześniej ostrzem. Mimo bohaterskiej próby jej wiernego przyjaciela, ostrze dosięgło Jane, a ona sama zaczęła się szybko wykrwawiać. Złowroga istota nie zdawała się przejmować zwierzęciem, patrzyła tylko, jak życie ulatuje z dziewczyny. Kiedy, tracąc świadomość, Jane zrozumiała, że mały koci dyktator odszedł z tego świata, oddając za nią życie, nie mogła się z tym pogodzić. Coś w niej pękło. Spojrzała w kierunku ogromnej postaci. Jej błękitne oczy płynęły teraz emocjami o wiele silniejszymi, niż te, które znajdowały się wewnątrz kryształu. Krzyknęła jak jeszcze nigdy w życiu. Wkrótce potem, znalazła się w miejscu, jakiego jeszcze nie widziała.

Przestrzeń wokół Jane była ciemna jak smoła. Ona sama lewitowała. W tle wyróżniały się obrazy, przedstawiające różne wspomnienia z życia dziewczyny. Poruszając się wśród nich, zobaczyła swoją mamę, Gaspera oraz liczne momenty z życia w Chicago. Wszystkie te wspomnienia były zamglone i dostrzegała w nich tylko najważniejsze osoby, miejsca, zdarzenia. Jej wzrok przykuł lśniący widok kilku niedawnych momentów, które znacząco wyróżniały się na tle innych. Poczuła, że musi dotknąć któregoś z nich. Ciemność powoli jaśniała, odwzorowując wygląd dotkniętego przez Jane obrazu.

 

Jane szybko otworzyła oczy ignorując zimny podmuch powietrza oraz fakt, że znajdowała się na dachu budynku, a nie we własnym mieszkaniu. Była ślamazarna, ale zawsze cechowała się inteligencją. Doskonale rozumiała, gdzie się znajduje i pamiętała wszystkie wydarzenia sprzed chwili. Gasper znów siedział kilka metrów przed nią, a gołąb krążył wokół niego. Podbiegła do nich i kucnęła. Objęła ich rękami wtulając w swoje piersi. Próbowała się skupić, przenieść w niedawno odkryte miejsce, a przede wszystkim za wszelką cenę wszystkich ochronić. Nic się nie stało, ale znów wróciła myślami do momentu, gdy Gasper bohatersko stanął w jej obronie. „No dawaj, przecież już to zrobiłaś” - pomyślała. Poczuła ucisk żołądka, a ziemia pod nią zaczęła wibrować. Po czym, na dachu Willis Tower nie było już nikogo. Zniknęli.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania