Poprzednie częściSkrytobójca - Wstęp

Skrytobójca - 3

- Jedna kwatera na jedną dobę - rzucił krótko

Barman, łypiąc na niego spode łba podał mu klucz. Skrytobójca położył dziesięć monet na lade.

Zatrzasnął za sobą drzwi pokoju numer sześć.

Gospoda "Pod Głuchym Wilkiem" miała pewien urok. Nie musiał martwić się o szpiegów, czy poprostu niechcianych gości, gdyż mało kto tu zaglądał.

 

Wreszcie mógł zrzucić z siebie hartowaną tunikę, która śmierdziała krwią, oraz odorem ostatnich wydarzeń. Nie mógł powstrzymać myśli, że Hopkins rzucił na niego swojego rodzaju klątwę.

 

Odrzucając od siebie ponure myśli, podszedł do lustra, na którym zgromadziła się spora warstwa kurzu. Szybki ruch ręką oswobodził krystaliczną powierzchnię od zanieczyszczenia. Spojrzał głęboko w twarz, którą widział w zwierciadle. Widział oczy, w których czaiła się gotowość do mordu, pomieszana z odbiciem dusz nieszczęśników, których spotkała śmierć. W tej ciemnobrązowej otchłani ujrzał też inne emocje. Strach? Obawa? Może nawet troska? Zdecydowanie na tej owalnej, poznaczonej bliznami twarzy mogłaby malować się troska. Mogłaby. Gdyby to była twarz jakiegoś innego człowieka. Ale nie jego. Nie było go stać na współczucie i inne bzdury tego pokroju. Jego wąskie, nierówne usta wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu.

 

Puk, puk

 

Jeff podskoczył, niczym dziecko, które właśnie zostało złapane na czymś nieprzyzwoitym.

W drzwiach stał Tartos.

- Można? - spytał

- Skoro już tu stoisz.

- Skąd w tobie tyle zakłopotania, skrytobójco? Każdy musi zaglądać w głąb swojej duszy.

 

Jeff poczuł, że wzbiera w nim niezrozumiała fala gniewu.

- Nie zaglądam w niczyje dusze. Od tego są szamani. Ja wolę zaglądać w czyjeś flaki. - rzucił przez zaciśnięte zęby - Po ki chuj tu przyłazisz?

- Ahh - westchnął Tartos - mam nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy nauczysz się rozmawiać z ludźmi bardziej w naszym języku.

- Oszczędź. Czego szukasz?

- W zasadzie - mruknął mężczyzna, stojąc dalej w progu - szukam wyjaśnień. W pewnym dworze znalazłem dziś ciała czterech imperialnych żołnierzy, pewnej kobiety, oraz wisielca.

"Wisielca?" - myślał gorączkowo - "Czy on mógł..."

- Stary Hopkins popełnił samobójstwo - dokończył mężczyzna, potwierdzając jego najgorsze obawy. Prawda była taka, iż przestraszył się słów Teda, ponieważ w dzieciństwie był świadkiem śmierci swego stryja. Cierpiał na schizofrenię. Dosłownie wypruł sobie żyły na oczach małego Jeffa. Zraziło go to bardzo do obłąkanych ludzi, zostawiając niezmywalne piętno na duszy, ale zarazem zahartowało i przyzwyczaiło do widoku krwi.

- No i? - wyrwał się z rozmyślań - Co ja mam z tym wspólnego?

- Jeff, proszę cię. Obaj wiemy, że to twoja sprawka.

- Nie masz na to żadnych dowodów! Skąd ty wogóle do kurwy nędzy wiesz, jak się nazywam i jak mnie znalazłeś! - nie mógł opanować przypływu wściekłości

- Spokojnie. Nie chcę Ci zaszkodzić. Gdybym chciał, pewnie już byś nie żył - rzucił mimochodem Tartos

- Nie narażaj mojej cierpliwości. Czego chcesz?

- A wiesz, że to zabawne? - Zaczął spokojnym tonem - Każdy z nas czegoś chce, oczekuje od życia. Ty chcesz wyjaśnień, dotyczących beznadziejniej sytuacji, w jakiej się znalazłeś, a ja chcę się dowiedzieć, co wydarzyło się w dworze Hopkinsów.

- A co tu dużo do gadania? Chcieli zabrać gdzieś Teda, a Elizabeth nie zamierzała im tego ułatwić, więc te skurwysyny ją zabiły. Za to zrobiłem to samo.

- Zauważyłem - Tartos dziwnie się uśmiechnął - Tak samo, jak zauważyłem wiele innych istotnych szczegółów. Naprzykład to, że Elizabeth została dźgnięta szybko, bez wprawy, a reszta zginęła z ręki profesjonalisty. Poza jednym. Jeden z nich był przesłuchiwany. Miał przebite obydwa kolana, a zgon nastąpił po dźgnięciu sztyletem.

- Dobry jest, suczysyn - mruknął do siebie - A widzisz - dodał głośniej - Każdy z nas dowiaduje się ciekawych rzeczy. Ja na przykład dowiedziałem się, kim ty jesteś.

- Doprawdy?

- Tak, jesteś poprostu emerytowanym wojakiem, który wtyka swój pierdolony nos w nie swoje sprawy.

- Ahh, czyli gówno o mnie wiesz. Kiedy przyjdzie czas, dowiesz się wszystkiego.

- Jaki czas? Nie wkurwiaj mnie. Chcę się dowiedzieć wszystkiego, o konwoju, na który napadłem.

- Pomyśl - powiedział Tartos z złośliwym uśmiechem na twarzy - Czy towar mógł być cenny, skoro obstawili go zwykłymi pionami?

- Już to słyszałem - mruknął - Nie, nie mógł.

- I tu się mylisz - zauważył z satysfakcją jego gość - To miała być taka gierka. W rzeczywistości na polu legła o jedna osoba więcej, niż było strażników obstawiających konwój. Zabiliście księcia Imperium.

- Hahaha, tak, w chuj śmieszne. I teraz tak siedzielibyśmy sobie i o tym rozmawiali - Jeff nie był w humorze, żeby sobie żartować

- Tak, ponieważ to, co nas niedługo czeka, będzie o wiele, wiele gorsze, niż śmierć jakiegoś wypacykowanego gówniarza.

- Co masz na myśli?

- Sprytną manipulację, dla ograniczonych umysłów, propagandę, sprowadzającą wszystko do odgórnie założonego celu.

- Co?!

- Żegnaj - Tartos uśmiechnął się, po czym trzasnął drzwiami, zostawiając Skrytobójcę w osłupieniu.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania