Poprzednie częściSkrytobójca - Wstęp

Skrytobójca - 7

Był to Tartos. Jeff nie mógł opanować w sobie wściekłości, wszystko, czego ostatnio doświadczył kumulowało się w nim i czuł, że za chwilę wydostanie się na zewnątrz.

 

- Co jest?! - ryknął wściekły - Co ty tu robisz i jakim cudem jesteś w pokoju, który ponoć opłacił dla mnie sołtys?! W ogóle wyjaśnij mi, co tu się dzieje, że jednego dnia przysiadasz się do mnie przy stoliku, następnego pieprzysz mi o tym, że zamordowałem ambasadora Imperium, a jeszcze kolejnego dnia atakuje mnie czterech płatnych morderców, chociaż przeważnie to była moja rola?! - Jeff sapał wściekle, czuł tym większe poirytowanie, kiedy zauważył, że twarz starszego mężczyzny nie zmieniła się ani na jotę, dalej zachowując stoicki spokój.

 

- Usiądź - Wskazał mu ręką krzesło - musimy sobie wszystko wyjaśnić. Bo widzisz, mój drogi, ja wiem o tobie wszystko. Wiem wszystko o metodach, jakie stosowali wobec was opiekunowie w tym waszym niby klasztorze mającym pełnić rolę koszar, wydających na świat pierwszej klasy morderców, najgorszych skurwysynów, jakich nosił ten świat.

 

- My, skrytobójcy, czy jak to określiłeś "najgorsze skurwysyny" wolimy nazywać to miejsce "Cytadelą" - mimo tego, że wyrzucił z siebie wszystko jednym tchem, nadal nie potrafił zapanować nad gniewem, Tartos od razu to zauważył.

 

- Ojoj, czyżbyś czuł do mnie urazę, przez to barwne określenie twojej profesji? Wybacz mi tą lekkomyślność. Jeśli pozwolisz, wrócimy do sedna sprawy. Wiem także o tym, że posługujesz się z lekką nieudolnością magią mroku, oraz znam doskonale twoją przeszłość. Wiem o tym, że twoi rodzice zginęli w pożarze w domu handlowym, w którym sprzedawali warzywa, oraz, że tak naprawdę wcale nie nazywasz się Jeffrey, tylko Jeremy Goddefroy.

 

To ostatnie zdanie ugodziło skrytobójcę w samo serce. Poczuł, jak coś ciężkiego osuwa mu się po przełyku, do samego żołądka rozchodząc się w nim nieprzyjemnymi, pulsującymi falami.

 

- Skąd... Skąd ty - zaczął się jąkać, tym razem bez ani krzty agresji w głosie.

 

- Na takie wyjaśnienia jeszcze przyjdzie czas, jednakże, żeby było nam obojgu łatwiej, będę się do ciebie zwracał per Jeff, znam także motywacje, które popchnęły cię do zmiany tożsamości. Jednak musimy odejść od tego tematu. Nie przybyłem tu, aby chwalić się swoją wiedzą na twój temat. Nadszedł czas, aby odkryć karty, abyś poznał prawdę. Szykuje nam się niezły kłopot. Pewien mężczyzna, znany pod pseudonimem Lingard był swego czasu doradcą Imperatora Tauriela Trzeciego, ojca obecnego władcy Imperium, jednakże został on oskarżony o potajemne eksperymenty oraz konszachty z siłami zła, zamieszkującymi jak wiesz północne tereny naszego kontynentu. Mówiono, że uciekł on z Imperium, obawiając się kary śmierci. Tak samo, jak opowiadano plotki o tym, że bratając się z koszmarnymi istotami zamieszkał w okolicach Krainy Cieni, czyli w miejscu ich bytowania. Na nasze nieszczęście obie są prawdą, a co gorsza okazuje się, iż Lingard zaczął wcielać w życie swój plan zemsty na Imperium, które wygnało go ze swoich ziem i wyzuło go ze swoich praw. Założył organizację, którą nazwał Legionem, ich siedziba leży w terenach niezależnych, prawie przyległych do Krainy Cieni, czyli tam, gdzie nikt nie odważył by się zapuścić. Byłem ich więźniem przez półtora roku, a że z zawodu jestem tropicielem, udało mi się wydostawać nocą i podsłuchać co nieco o ich zamiarach. Bardzo mi przykro, ale kiedy rozmawiałeś z Hopkinsem, był on prawdopodobnie pod działaniem czarów. Zostałeś zmanipulowany przez Legion, aby sprowokować wojnę między Reganią, a Imperium, do której Legion ma zamiar się dołączyć, kiedy oba mocarstwa wystarczająco wyszczerbią się nawzajem.

 

Jeff patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Wszystko to wydawało mu się nierealne, niemożliwe do zaistnienia, ale jednak, ten człowiek zbyt wiele o nim wiedział, czyżby mówił prawdę?

 

- W takim razie - jego głos wydawał mu się dziwnie chłodny w porównaniu do tego, co właśnie odczuwał w głębi - dlaczego ja?

 

- Niestety, co do tego nie mam pojęcia.

 

- Nie ufam Ci - rzekł zdecydowanym tonem zabójca - Co, jeśli w tej karawanie po prostu zginął członek twojej rodziny, a ty po prostu szukasz zemsty? Udam się gdzieś z tobą, po czym wbijesz mi miecz w plecy, po samą rękojeść, zakopiesz moje ciało w głębi lasu i tak zakończy się podróż skrytobójcy znanego, jako Jeff, Zabójca Ukryty w Mroku?

 

- Gdybym chciał cię zabić mój chłopcze, zrobił bym to już dawno, przy pierwszej lepszej sposobności, nawet wówczas, w tej karczmie, w której spotkałem cię po raz pierwszy, dolewając ci do napoju trucizny, kiedy odwróciłeś głowę, żeby spojrzeć, kto właśnie wszedł przez drzwi. Pamiętasz? Jestem wojskowym tropicielem, nasze zawody są wbrew pozorom podobne do siebie, z tym, że ty ludzi mordujesz z ukrycia, lub w konfrontacji, a ja musiałem ich szukać, a potem mordować. Z ukrycia lub w konfrontacji. Jeśli chciałbym cię zamordować, po prostu wyzwał bym cię na pojedynek "dla treningu" na sparing z nieznajomym, jakich to wiele bywa w przydrożnych karczmach. Gwarantuję ci też, że jeśli chciałbym, nie wyszedł byś z owego pojedynku cało, jako ofiara przypadkowego ciosu sztychem w gardło, mającym niby udowodnić ci, że wygrałem ten pojedynek, takich też wiele bywało w karczmach. I morderca wychodził z prawie każdej takiej ofiary bez szwanku.

 

Jeff podniósł głowę. Po raz pierwszy dokładniej przypatrzył się wojskowemu. Zielone oczy, które sondowały go od środka wtedy, w karczmie, nabrały dzikości, czaiła się w nich rządza przygód, połączona z gotowością do działania.

 

"Nie zaufam mu, dopóki nie poda mi jasnych dowodów na to, że mówi prawdę" - pomyślał

 

- Jak zamierzasz udowodnić swoje racje tropicielu? - powiedział po dłuższej chwili milczenia, kiedy wszystkie emocje uszły z niego, niczym powietrze z przekłutego balona. - Czy jesteś w stanie wyłożyć z rękawa na stół takie asy, które spowodują, że będę gotów na współpracę z tobą w imię "wyższego dobra"? - W dwa ostatnie słowa włożył szczególnie dużo ironii.

 

- A żebyś wiedział, zabijako, żebyś wiedział - wyszczerzył do niego upiornie zęby Tartos.

 

***

 

Asem w rękawie okazał się ich wspólny znajomy - sołtys Kaffman. Gdy przybyli we dwoje do jego posiadłości już prawie świtało. Przez całą drogę Jeff napięty do granic możliwości wypatrywał znajomych sylwetek najemników, jednak droga przebiegła nad wyraz spokojnie.

 

Niestety Ronald nie był już tak spokojny, cały blady, wyglądał jakby przez całą noc nie zmrużył na chwilę oka. Gdy zobaczył Tartosa w progu poderwał się z krzesła.

 

- Na Wielkiego Przedwiecznego! Myślałem że nigdy się nie pojawisz! Najpierw przychodzisz do mnie i mówisz, że jeden z moich ludzi jest poszukiwany przez Legion, a potem przez okno wlatuje sokół pocztowy przynosząc mi coś takiego.

 

Sołtys wyciągnął w kierunku wojaka pergamin, na którym były wypisane słowa w pradawnej mowie, oraz odcisk łapy niedźwiedzia.

 

- Któryś z was umie to odczytać? - rzekł Tartos machając kartką

 

- Daj to - powiedział szybko Jeffrey, sięgając szybkim ruchem ręki po list. Kaffman był zaskoczony jego obecnością, wyglądał jakby dopiero teraz go zobaczył a na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.

 

- Błagam Martin, powiedz mi, że to nie o nim mówiłeś, twierdząc, że któryś z moich ludzi wszedł w paradę tej całej organizacji

 

Tartos posłał mu ostre spojrzenie

 

- Nie zwracaj się do mnie tak - ostrzegł syczącym głosem, jednak skrytobójca, pomimo rozszyfrowywania listu nie puścił tego mimo uszu - niestety, tak, to Jeffrey jest tym, który zabił ambasadora.

 

- Dobra - przerwał konwersację Jeff - cisza, wiem, co jest tu napisane. "Mówcie nam Legion, nie znacie nas, lecz poznacie naszą siłę i klękniecie przed naszym majestatem. A tym, którzy będą chcieli przeszkodzić nam w działaniu biada, to my jesteśmy Legion."

 

- Kurwa - mruknął tropiciel - dobrze, Jeff, to sprawia że jesteś w stanie ze mną współpracować?

 

Zabójca czuł, że będzie żałował tej decyzji, jednak jeśli Ron mu ufał, to on też mógł. Kiwnął tylko twierdząco głową.

 

- Świetnie. Mamy kupę roboty. Udaj się proszę do wioski zwanej Polanica. Leży na wschód stąd, tam w zajeździe znajdziesz mojego znajomego. Poznasz go po tym, że kiedy dosiądzie do twojego stolika spytasz go, jak mawiają mędrcy, a on w odpowiedzi poda ci hasło. On wdroży cię w plan działania, a ja dołączę do was za trzy dni. Bywaj zdrów, Jeremy - dokończył z przekąsem

 

- Bywaj zdrów Ronald, bywaj zdrów Martin - oświadczył z szyderczym uśmiechem, widząc konsternację na twarzy starszego mężczyzny.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • franekzawór 15.10.2019
    Na pewno grasz w Assassin's Creed albo jesteś fanem Robin Hoob...
  • Grubas 15.10.2019
    Nie jestem fanem Robin Hooda, grywałem trochę w Assasins Creed, ale samo opowiadanie jest bardziej inspirowane Wiedźminem :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania