Słomiany wdowiec

Z niemałym trudem upchałem do samochodu ostatnie bagaże na letni wypoczynek żony z dziećmi, zatrzasnąłem wszystkie drzwi i przez myśli jeszcze mi przeszło.

- Gdzie by moje rzeczy się zmieściły i ja, gdybym jechał?

Wszelkiego dobra było nadmiar, że przez dwa miesiące trzy osoby nie zabrudzą, ostatecznie jadą na trzy tygodnie i ani dnia dłużej na plaży nie spędzą. Mnogość garderoby oszałamiała były letnie rzeczy, wiosenne, jesienne, przeciwdeszczowe i takie, które z zasady zabiera się na zimowy wypoczynek, a nie na wakacje. Jednak nie chciałem spierać się z małżonką, czy nie przesadza z zapakowaniem do walizek, toreb, reklamówek prawie całego naszego mieszkania. Ostatecznie podzielałem jej obawy, pogoda, jaka ich może zaskoczyć w lipcu nad Bałtykiem, często podobna jest do panującej w górach w okresie ferii zimowych.

Ostatnie uściski, całusy i zostałem sam. Pierwsze popołudnie po wyjeździe było wspaniałe, miałem czas tylko dla siebie. Chłodziarka pełna, coś niecoś przyszykowane do odgrzania, żyć nie umierać. Jednak koledzy w jakiś niewytłumaczalny sposób zorientowali się, że u mnie chata wolna i wpadli na brydża. Zapasy wyprowiantowania wyczerpały się w jeden wieczór. W lodówce pozostało światło i słoiczek z musztardą, jeszcze w połowie pełna butelka octu stała w szafce.

Czarne myśli, jakie mnie ogarnęły, gdy otworzyłem drzwi chłodziarki po powrocie w piątek z pracy, przerwał telefon. Odruchowo odebrałem połączenie, wzrok mój w tym czasie spoczywał na słoiczku musztardy francuskiej, której nie cierpiałem, a była to jedyna jadalna potrawa, jaka mi w domu została.

- Słucham – powiedziałem.

- No to słuchaj, jest piątkowy wieczór i szykuje się spotkanko naszej paczki nad wodą. Szykuj się. Za pięć minut będę pod twoim domem – mówił zadowolony Kajtek.

Błyskawicznie byłem gotowy, po drodze z barku zgarnąłem pół litra i przed czasem stałem na chodniku. Podjechali pełnym samochodem, ledwo wcisnąłem się na dziewiątego do wnętrza, tak było ciasno w małym aucie żony Śmieszka. Nad wodą zobaczyłem, że wyposażenie wszystkich jest typowo męskie, były wędki, zanęty i po flaszce na łebka. Na całe szczęście pizzę do takich miejsc dowożą za dodatkową opłatą.

Zaledwie zjadłem dwa kawałki z dekoracją hawajską i wypiłem ćwiarteczkę, jak zaczął się nalot komarów. Robactwo zleciało się chyba z całego jeziora i pod postacią wielkiej chmury zawisło nad nami. Zaledwie chwilę krążyło, przyjmując strategię by z niezwykłą skutecznością zaatakować. Moje wymachiwanie rękami nic nie dawało, ponieważ atakowały z każdej ze stron. Pozostało mi jedno, zaciągnąć kurtkę na głowę, dłonie schować w rękawach, zwinąć się w kłębek na ziemi i przeczekać aż minie zagrożenie, udając martwego.

Poprzez wszędobylskie bzyczenie po pewnym czasie słyszałem głosy kolegów, którzy imprezowali beztrosko, ponieważ cała wielgachna chmura komarowa chciała dopaść tylko mnie, ich pozostawiając w spokoju. Bez stresu, nie niepokojeni przez owady, łowili sobie rybki, konsumowali pizzę, wypijali i mój alkohol.

W poniedziałkowy ranek zjawiłem się pracy strasznie pokąsany przez komary, przez całą niedzielę miejsca ukąszeń smarowałem maściami zakupionymi w różnych aptekach. Kilka opakowań różnych specyfików obficie nakładanych zdecydowanie odmieniło mój wygląd do tego stopnia, że wchodząc do szatni wzbudziłem sensację. Pani Marta na mój widok nawet przeżegnała się i trzy razy plunęła przez lewe ramie odganiając pecha.

Wygląd, czy aparycja swoją drogą, a głód nękał mnie od innej, czyli od środka. Kanapeczek ze sobą do pracy nie przyniosłem z prostej przyczyny, nie miał, kto ich zrobić. Pozostała mi opcja zakupienia gotowych w automacie. Zanim jednak tak się stało kolega z pracy powiedział.

- Nie przepłacaj, idź do firmy cateringowej, jedzenie kupisz bez rachunku za połowę ceny.

- Jaka firma cateringowa i gdzie?- zapytałem zaskoczony.

Tym razem to on był zaskoczony moim pytaniem i już chciał odejść, myśląc, że robię go w balona.

- Czekaj, o jakiej firmie mówiłeś?

- Tej po drugiej stronie płotu od wejścia drugiego.

- Ja zawsze myślałem, że tam robią psie żarcie – odpowiedziałem.

Kierowany wcześniejszymi wskazówkami podszedłem do pani, która na moje pytanie o kanapki, zapytała.

- Dzisiejsze kanapki czy wczorajsze, które są o połowę tańsze.

Chciwości namową i skąpstwa podszeptem zostałem nakłoniony do zakupu kanapek w promocji. Solidnie zaopatrzony wróciłem do pracy. Jedzonko w przeciwieństwie do szykowanego przez żonę stawało mi w gardle, lecz skoro catering dostarcza takie kanapki do żłobka, przedszkola, szkoły i szpitala to muszą być zdrowe. Dodatkowo jak będę kupował tam śniadania, obiady i kolację zaoszczędzę sporo pieniędzy na wyżywieniu. Kiedy żona z dziećmi wróci z wczasów, pochwalę się jej jak doskonale dawałem sobie radę podczas jej nieobecności.

Jako słomiany wdowiec przeżyłem tydzień. Nastał piątek. Pogoda od samego rana była cudowna w przeciwieństwie tej, jaką mieli nad morzem. Dlatego spodziewałem się ponownego zaproszenia na biwak nad jeziorkiem pod pretekstem łowienia rybek. Wszystkie rany po ukąszeniach komarów się nie zagoiły, dlatego pamiętałem o zabezpieczeniu przed nimi. W tym celu od znajomego lakiernika pożyczyłem nowy kombinezon, a od pszczelarza kapelusik z siatką, do zabezpieczenia dłoni miały mi służyć rękawiczki gumowe. Ubiór ochronny, buteleczkę, pęto kiełbasy, kilka kanapek firmy cateringowej, które zakupiłem na dni wolne zapakowałem wraz z popitką do plecaka i czekałem na telefon z zaproszeniem. Tak jak się spodziewałem zabierali mnie z pod domu do samochodu, jako ostatniego z ferajny.

Przyjechaliśmy na to samo miejsce, co tydzień wcześniej. Kumple porozkładali sprzęt, ponęcili rybki i impreza się rozpoczęła. Komary z całego jeziora chyba tylko czekały na stosowną chwilę do ataku i ruszyły. Nagle cisza nad wodą została zakłócona bzyczeniem spowodowanym lotem miliardów małych stworzeń, które po chwili w postaci wielkiej chmury zawisły nad naszymi głowami. Cały się spiąłem, czekałem chwili rozpoczęcia ataku by jak najszybciej wskoczyć w przyszykowany strój i w ten sposób zmazać uśmieszek radości z ust przyjaciół.

Owady krążyły, samice po niżej, a nad nimi latały samce, stanowiły osłonę na wypadek ataku jaskółek. Pierwszy klucz po złożeniu skrzydeł zanurkował, zaraz za nim kolejne jednostki w sile pułków, armii lotniczych przystąpiły w zwartej formacji do zmasowanego błyskawicznego ataku. Widowiskowy lot nurkowy nagle tuż nad moją głową gwałtownie się załamał. Pierwszy dywizjon załamywał szyk, po nim kolejne i w panice jakby gonieni zmasowanym ogniem obrony przeciwlotniczej wszystkie komary znikały w najbliższych krzakach, zaroślach i wysokich trawach. Koledzy na ten niesamowity i niewytłumaczalny widok pootwierali usta z zaskoczenia. Pierwszy z transu wypadł Milczek, mówiąc wyjątkowo poważnym jak na niego głosem.

- Kurna, co to było?

Zasypali mnie lawiną pytań. Najbardziej chcieli się dowiedzieć, jakiego aż tak skutecznego środka chemicznego użyłem do odstraszania komarów. Niestety nie uwierzyli w moje tłumaczenie, że na wikcie żony moja krew była ekologiczna, a na wyżywieniu z cateringu zrobiła się toksyczna. Robale znacznie szybciej od ludzi wyczuły zagrożenie, na jakie się narażają w przypadku napicia się mojej krwi. One tylko mają małe móżdżki, lecz nie są głupie i o przyszłość swojej rasy dbają, w przeciwieństwie do ludzi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Marian 21.07.2017
    Zupełnie fajny tekst o życiu słomianego wdowca.
    Czasem budujesz pokrętne zdania i dlatego nie są całkiem czytelne.
    Np: "Mnogość garderoby oszałamiała były letnie rzeczy, wiosenne, jesienne, przeciwdeszczowe i takie, które z zasady zabiera się na zimowy wypoczynek, a nie na wakacje."
    Z tego powinieneś zrobić dwa zdania: "Mnogość garderoby oszałamiała. Były letnie rzeczy, wiosenne, jesienne, przeciwdeszczowe i takie, które z zasady zabiera się na zimowy wypoczynek, a nie na wakacje."
    Pozdrawiam.
  • Pasja 21.07.2017
    Fajny obraz rodziny i sytuacji, kiedy ktoś wyjeżdża z domu. Pakowanie rzeczy i kiedy już jesteśmy na miejscu, okazuje się, że zabraliśmy i tak za mało. Można tutaj zaśpiewać piosenkę Kazika... wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni... to jesteśmy nie grzeczni. Puenta z pomiarami trafiona bezbłędnie. Komary lubią zdrowe ciała, a nie nafaszerowane chemią. Pozdrawiam 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania