Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - ???

- Arturze? – Jej głos wciąż dudnił mu w czaszce. Nie dochodził już ze słuchawki, ale skądś bliżej. Z jego wnętrza. Bo skąd indziej? – Arturze? – Słyszał Ją wyraźnie. Jakby czemuś nie dowierzała. Wypowiadane przez Nią imię drżało, tańcząc płochliwie na niepewnych swoich intencji wargach. Artur potrafił dokładnie sobie wyobrazić jak wygląda w czasie tej wypowiedzi. Drobna, lekko blada, o ogromnych oczach… - Arturze! – Młodzieniec odrobinę zwątpił w zdolności swoich zmysłów. Być może jego mózg ucierpiał w wypadku i doświadczał omamów słuchowych? Czy ten wypadek był w ogóle prawdziwy? Przecież… - ARTURZE! – Zmusił się do rozchylenia powiek, które dziwnie nie chciały go słuchać. Jego oczy poraziła biel niebiańskiego światła… Wszystko wokół było tak cudownie czyste i jasne, że musiał znowu zacisnąć powieki. – Czyli jednak umarłem. – Pomyślał. – Zginąłem stojąc jak idiota na środku ulicy. Pewnie walnął mnie jakiś pijak… Nie takiego końca chciałem, no ale może chociaż Ją spotkam. – Potok myśli studenta raptownie się zatrzymał, jak przy spotkaniu z ceglanym murem. – To znaczy, że niebo istnieje? – Przemknęło mu przez myśl. Artur nie mógł dłużej domyślać się odpowiedzi. Powoli, stopniowo otwierał oczy, przyzwyczajając je do oślepiającej jasności. Jednolita z początku biel zaczęła nabierać delikatnych kształtów, drobnych detali i… Kątów? Młodzieniec powiódł wzrokiem przed sobą, odnajdując cztery nieco ciemniejsze punkty odniesienia. Spojrzał w dół, napotykając spojrzeniem na szafkę, umywalkę, dozownik mydła, pościel, stojak na kroplówkę i…

- Arturze? – Szepnęła Nina, siedząca na łóżku tuż obok niego. Dziewczyna miała łzy w oczach i niezdecydowany uśmiech na ustach. Jej włosy znajdowały się w stanie kontrolowanego nieładu, jakby bardzo szybko starała się nadrobić długą nieobecność u fryzjera. Przede wszystkim jednak, była piękna.

- Nina? – Zdołał wychrypieć Artur. To wystarczyło. Przylgnęła do niego całym ciałem, szlochając w spazmatycznym płaczu. Czuł jej łzy, wsiąkające mu w koszulę. Tulił do siebie jej delikatne istnienie, starając się jednocześnie trzymać ją z całych sił tak, aby już nigdy nie mogła zniknąć, jakby była tylko… Student mimowolnie powiódł palcami prawej ręki po lewym nadgarstku, nie przestając tulić kobiety. Pocierał opuszkami, szukając znajomego zgrubienia i delikatnej, gładkiej skóry. Nie znalazł jednak nic. Nie miał blizny. N i e miał blizny.

- Nina, co się stało? – Zapytał zdezorientowany Artur.

- Nie pamiętasz? – Odpowiedziała pytaniem.

- Nie… Niewiele pamiętam. – Odparł asekuracyjnie. Nie wiedział czy śni. Czy tak właśnie działał naltrekson? Kiedy zasnął? Przed wypadkiem? Nie, to niemożliwe… Wypadek też był niemożliwy. Jego dezorientacja dotyczyła nie tylko miejsca, ale także czasu.

- Miałeś wypadek. – Powiedziała Nina, łamiącym się głosem, gładząc go po policzku. – Potrącił cię pijany kierowca, jak wracałeś ode mnie…

- Kiedy? – Dopytywał. Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Naprawdę nie pamiętasz? Byłeś w śpiączce… Przez trzy miesiące. – Do jej oczu napłynęły łzy. – Trzy długie miesiące. Okropnie długie…

- Ale… - Artur nie wiedział co odpowiedzieć. Co ważniejsze, nie wiedział w co wierzyć. Wiedział jedynie, w co chciał wierzyć. – Nie pamiętam tego… Jakie obrażenia?

- Trzy żebra. Trzon lewej kości udowej. Lewy obojczyk. Pęknięta śledziona… - Recytowała Nina, jakby opowiadała to co najmniej kilkudziesięciu znajomym. – Pęknięta czaszka. – Skończyła ze smutkiem.

- Uraz mózgu? – Dociekał młodzieniec. Nie przejmował się doznanymi urazami. Czuł się dobrze. Chciał tylko wiedzieć czy… Miał nadzieję, że…

- Tak. – Kiwnęła głową. – Ale… Lekarze nie potrafili powiedzieć co może być skutkiem. Mówili coś o omamach wzrokowych i słuchowych, ale nie mogli niczego stwierdzić, bo przecież spałeś.

- Miałem sny. – Zaczął Artur, czując jak zalewa go fala uwalniającej się ze smyczy sceptycyzmu radości. – Tak straszne sny… Śniło mi się, że…

- Wiem. – Wtrąciła. Widząc zaniepokojenie na jego twarzy, dodała szybko. – Czasami szarpałeś się w nocy. Kilka razy krzyknąłeś… Ale nie można cię było obudzić. Dawali ci tylko relanium. Tak bardzo tęskniłam. Tęskniłam nawet za twoimi smutnymi oczami. – Nina znów wtuliła się w studenta, sprawiając wrażenie tak bardzo spragnionej jego dotyku, ciepła skóry, oddechu, że chciałaby zespolić ich ciała w jedną całość.

- Ja tęskniłem za swoimi radosnymi oczami. Oczami, których nie pamiętam. – Powiedział, obejmując ją czule i chciwie, nadal nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Nie wierząc, że skończył się sen. Nie wierząc, że te okropności były tylko złym snem. – Nigdy cię już nie zostawię.

- Wiem. – Szepnęła, po czym pocałowała go. Wtedy już wiedział. To musiała być jawa. Wszystko inne przestało mieć znaczenie. Koszmary, blizna, tabletki, ojciec Walenty i Ból – zniknęły wraz z miękkim dotykiem jej ust, z jej oddechem w jego płucach. To musiała być jawa, bo inna nie mogła mieć żadnej wartości, w porównaniu z tą.

Długo leżeli w milczeniu, ciesząc się swoją obecnością. Ciepło ich ciał przenikało się wzajemnie, przekazując bez słów wszystkie niezbędne informacje. Termodynamika zaprzężona w służbie miłości była całkiem romantyczną koncepcją, więc nie było sensu jej obalać. Mieli dużo czasu na rozmowy. Mieli całe życie dla siebie… - Na pewno? – Pomyślał młodzieniec. Jeszcze kilka chwil temu wspominał swoje wyindukowane tabletkami nasennymi koszmary, swoją próbę samobójczą, wytatuowanego księdza, handlującego farmaceutykami i gadającego kocura imieniem Ból… Tamta rzeczywistość wydawała mu się niedorzeczna i odrealniona, w porównaniu z tą, jednak tak do niej przywykł, pamiętał ją tak dokładnie, że trudno było kwestionować jej prawdziwość. – Trzy miesiące. – Powtarzał w głowie jak mantrę. Czy naprawdę możliwa była taka życzliwość losu? Jeżeli tak, to mógł zapomnieć o swoim cierpieniu, odrzucić tortury tamtego życia i wrócić do tego, które utracił na tak długo… Nie mógł się jednak powstrzymać przed kwestionowaniem obecnej rzeczywistości. Wyśnione koszmary nauczyły go, że nie mógł do końca wierzyć w to, co widzi, nie mógł do końca ufać swoim zmysłom, bo w przeciwnym razie rozczarowanie uderzało z siłą tarana, rzucając na kolana i z okrutnym śmiechem wydzierając dopiero co zyskane szczęście, jak nowonarodzone dziecko. Młodzieniec wytężył umysł i zaczął ewaluować to, co usłyszał od dziewczyny. Nie pamiętał żadnego wypadku, prócz tego sprzed momentu i tego, w którym zginęła… Nie. Nie zginęła. Jest tutaj z nim. Nic innego się nie liczy. Przytulił ją mocniej. Nina podniosła głowę z piersi Artura, pocałowała go delikatnie i wstała z łóżka.

- Muszę poinformować lekarzy. – Usprawiedliwiła się, widząc jak nagle poszarzał w śnieżnobiałej pościeli. – Muszę też zadzwonić do twoich rodziców. Oni również tęsknili… Nie masz pojęcia jak płakali… - Młodzieniec przerwał jej gestem ręki. – No ale teraz będą się cieszyć. – Podsumowała wesoło. – Pójdę do pokoju lekarskiego, zadzwonię i za momencik wrócę. Nie wstawaj tylko, ciągle jesteś słaby. – Powiedziała z uśmiechem, otwierając drzwi. – A! Jeszcze jedno. – Dodała. – Nie zwracaj uwagi na żadne dziwne… Odgłosy. Na sali obok leży kobieta w ciąży. Jest chora psychicznie, majaczy. Nie wolno ci jej słuchać ani do niej zaglądać, rozumiesz? – Nagłe zdecydowanie w jej głosie, a nawet zalążek agresji, nieco zdziwił Artura, jednak pokiwał posłusznie głową. - No, to zaraz wracam! – Powiedziała Nina, posłała mu buziaka i wyszła z pokoju.

Artur leżał przez chwilę, napawając się świadomością, że odzyskał ją. W jednej cudownej chwili odzyskał Ninę, swoje dawne życie i zdrowie psychiczne. Bo chyba odzyskał? Tak, na pewno odzyskał. Coś jednak w tym wszystkim mu nie pasowało. Coś było nie tak. Jakaś rzecz, która zaburzała ten wspaniały obraz, tę wizję perfekcji. To coś uwierało go, jak… Odrzucił kołdrę i zobaczył cewnik wystający mu spod koszuli. Młodzieniec skrzywił się z obrzydzeniem. Chwycił gumową rurkę dłonią, wziął głęboki wdech i pociągnął. Grymas omdlenia i bólu wykręcił my twarz, zatrzymując rękę. Po kilku głębokich oddechach, kontynuował jednak, by po długiej jak mikcja staruszka chwili, poczuć się w pełni wolnym. Usatysfakcjonowany, z uśmiechem na ustach, Artur opadł na poduszkę. Zadowolenie nie trwało jednak długo. Nagła potrzeba skorzystania z toalety uderzyła go tak silnie, że bez dłuższego zastanowienia student podniósł się z łóżka i pokuśtykał na sztywnej lewej nodze do drzwi. Po otwarciu ich, z ulgą skonstatował, że ubikacja znajduje się naprzeciwko jego sali. Z jakiegoś irracjonalnego powodu rozejrzał się i ruszył do upragnionego pomieszczenia. Już zaczął się zastanawiać, dlaczego przez tak długi okres śpiączki, jego mięśnie nie dotknęła atrofia…

- Obudź się. – Usłyszał i stanął jak wryty. Głos, a właściwie zaledwie szept, dochodził z sali obok. Artur bardzo chciał zignorować ten dźwięk, lub uznać go za omam, ale nie mógł. – Obudź się. – Dobiegło go znów. Ostrożnie, na palcach jak włamywacz, podszedł do drzwi i uchylił je, zaglądając do środka. Na łóżku pod oknem, odwrócona plecami do niego, siedziała wątła postać. Biel koszuli na plecach znaczyły pasma kruczoczarnych włosów, nierównych i nieregularnych, prześwitujących plackami łysiny i dziwnej czerwieni, jakby…

- … Powyrywane. – Powiedział na głos Artur. Od razu tego pożałował widząc, że postać odwróciła na niego swoje zapadłe głęboko w maskowatej twarzy oczy. Kobieta zaczęła wstawać, prezentując zaokrąglony w zaawansowanej ciąży brzuch, który gładziła dłońmi. Nie były to jednak gesty opiekuńcze i delikatne. Jej ręce błądziły po wypukłości nerwowo i niepewnie, jak po miejscu chorym i obolałym.

- Obudź się. – Powtórzyła. – Ja nie mogę się obudzić. Ja jestem stąd. Ty nie jesteś stąd. – Jej słowa były nieznośnie wyraźne i pewne. Nie kojarzyły się z mową osoby chorej psychicznie, ale osoby dokładnie zorientowanej w swojej sytuacji, niespotykanie pewnej swojego położenia i… Przerażonej. – W brzuchu mam coś, co też nie jest stąd. Mówi mi, że musisz się obudzić. Grozi ci. Grozi ci coś tutaj. Nie możesz już spać. Głuptasie, nie zjesz śniadania. Obudź się. Obudź. – Postać z dziwacznym uśmiechem, który prawdopodobnie miał być ciepły, zaczęła zbliżać się do Artura, który odruchowo zaczął się cofać

- Nie. Nie śpię. W końcu nie śpię! To nie jest sen! Jesteś szalona! – Młodzieniec krzyczał, czując chłód ściany na swoich plecach. – Nie podchodź! Słyszysz?!

- Obudź się, proszę. – Kobieta wyciągnęła do niego kościste dłonie o paznokciach brudnych od krwi. – Proszę.

- Nie! – Wrzasnął student, po czym kopnął ją w brzuch. Postać zgięła się w pół, chwytając obojgiem ramion za miejsce uderzenia. Zacharczała nieludzko, kaszlnęła i zawyła, po czym spomiędzy nóg trysnął jej strumień czerwonego płynu. Kobieta osunęła się na kolana i podparła rękami, nie przestając kaszleć.

- Przepraszam. – Bełkotał Artur, nie mogąc ułożyć tej sceny w logiczną całość. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam. – Już chciał podnieść ciężarną i wezwać lekarza, kiedy spostrzegł, przyjrzawszy się bliżej, że spomiędzy jej nóg wystaje coś podłużnego. Czarny i lepki od wilgoci koci ogon wił się na białych kafelkach podłogi, jak nienawistna mamba, jak bluźnierstwo przeciwko realizmowi tego świata… Nie, to nie ogon, tylko pętla pępowiny. Tak, na pewno pępowina.

- Obudź się! – Jęknęła rozpaczliwie kobieta, pomiędzy napadami kaszlu. Po szczególnie silnym, który wstrząsnął całym jej ciałem, z ust ciężarnej wyleciał obrzydliwy kłębek czarnej sierści i potoczył się pod nogi młodzieńca, prezentując się w całej, obmierźle niewyobrażalnej okazałości. Nie, nie sierści! Przecież wyrywała sobie włosy! Wyrywała i je jadła! Tak, na pewno włosy! Na pewno! Na pewno.

- Na pewno. Na pewno. Na pewno. – Mamrotał Artur biegnąc korytarzem. Pędził przed siebie do momentu aż czyjeś silne ramiona złapały go i rzuciły na posadzkę. Potem poczuł ukłucie i wszechobecna dotąd biel pociemniała.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania