Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 1

Nie słyszał dźwięku otwieranych drzwi. Dopiero siarczyste „kurwa mać” wyrwało Artura z odrętwienia. Głos należał do Łukasza – sąsiada z mieszkania obok, a zarazem przyjaciela niedoszłego samobójcy oraz, zrządzeniem losu, ratownika medycznego. Kiedy silne ręce potrząsnęły leżącym Arturem, ten skulił się, rozmazując krew na płytkach i brudząc nią ubranie. Nie chciał wracać. Ciemność już prawie ogarnęła jego umysł swoimi miękkimi, wyczekującymi ramionami. Przebudzenie przyniosło jedynie ból i perspektywę dalszego cierpienia.

- Pozwól mi odejść. – Zapłakał drżący chłopak. – Proszę, pozwól mi odejść.

- Nie mogę. – Odparł Łukasz, rozrywając opakowanie z bandażem i biorąc się za opatrywanie rozciętego nadgarstka.

Artur nie walczył. Nie miał sił unieść choćby dłoni, a co dopiero szarpać się z silnym ratownikiem. Młodzieniec domyślił się, że jego znajomi, zaniepokojeni nagłym wyjściem i brakiem odpowiedzi na telefony oraz SMS-y, powiadomili sąsiada, aby sprawdził czy wszystko w porządku.

- Halo? Potrzebna karetka do osoby po próbie samobójczej. – Łukasz mówił do słuchawki telefonu komórkowego zdyszanym, rozedrganym głosem. – Na podłodze jest około litra krwi, opatrzyłem ranę. Tak, jestem pewien. Poszkodowany miał na klatce piersiowej kartkę: „Kochani Rodzice, to nie Wasza wina. Kocham Was bardzo, Artur.”

Półprzytomny młodzieniec dalej drżał, ale już nie od płaczu. Zaakceptował fakt, że ta próba była nieudana. Nie żałował jej. Chociażby dlatego, że w tamtej chwili nie czuł absolutnie nic, oprócz kłucia w rozciętej ręce. Ból ten był znośny i w pewien sposób również oddalał myśli Artura od zabarwionej czerwienią rzeczywistości dookoła niego. Łukasz usiadł na kafelkach obok przyjaciela i położył rękę na jego ramieniu.

- Słyszysz mnie?

- Tak. – Odpowiedział słabo Artur.

- Coś ty zrobił… - Ratownik westchnął ciężko.

Chłopak nie odezwał się. Co mógł odpowiedzieć? Że zrobił dokładnie to, czego chciał? Że nie zgadzał się, aby jego życiem i śmiercią kierowały wydarzenia niezależne od niego? Że od trzech miesięcy, bardziej niż kiedykolwiek, jego życie zamieniło się w powolną agonię, powodowaną własnymi obserwacjami, których nie sposób było zignorować? Że od koszmarnych dni uciekał w jeszcze bardziej koszmarne sny, które co noc były inne, ale zawsze dotyczyły tylko Jej? Pewnie mógł, a nawet powinien to powiedzieć, ale nie miał siły ani ochoty. Krew na podłodze jeszcze nie wystygła i w tej ciepłej kałuży Artur czuł się, w niewytłumaczalny, masochistyczny sposób, dobrze. W końcu, z korytarza dobiegł odgłos windy i do mieszkania weszło dwóch ratowników, którzy niewzruszeni całą sceną, podnieśli zakrwawioną postać, zmienili jej opatrunek na nadgarstku i zaciągnęli do karetki pogotowia. W błyskach kogutów i wyjących syrenach nie było nic dramatycznego ani romantycznego. Sygnały te były jedynie przygnębiającym zwiastunem niechcianego ocalenia.

Światła na izbie przyjęć szpitala drażniły oczy Artura. Chłopak siedział na leżance, czekając aż dwóch chirurgów, którzy pełnili tej nocy dyżur, skończą wypełniać kartę informacyjną i zdecydują się go zszyć.

- On studiuje u nas. Postarajcie się nie robić z tego afery. – Powiedział cicho jeden z ratowników, na co lekarze przytaknęli zmęczonymi głowami.

- No dobra, cerujemy. – Poinformował wreszcie chirurg, po czym razem ze swoim kolegą zabrali Artura do pokoju zabiegowego. – Pokaż, co tam żeś zmajstrował.

Lekarz odwinął bandaż. Skrzep przykleił materiał do rany, a przy jego zrywaniu, chłopak odruchowo zadrżał.

- No nieźle. Dwa i pół centymetra, cięcie wzdłuż torów… Porusz palcami. Dobra, ścięgna są całe, tętnica też. Zestaw do szycia poproszę. – Perorował chirurg, zakładając jałowe rękawiczki.

- Znieczulenie? – Zapytał asystujący.

- Wygląda na znieczulonego. – Zaśmiał się operator. – Wytrzyma.

Szycie rany nie należało do przyjemnych doznań. Każde ukłucie igły i przeciąganie nici przez otwory przyprawiały Artura o grymasy bólu. Proces ten można byłoby porównać do ludzkiego życia, jako całości. Każda nasza decyzja miała swoje konsekwencje, które należało przecierpieć, z godnością lub bez niej, aby w końcu przeszłość mogła się zabliźnić i ustąpić lepszej przyszłości. Powstałe w nas przez lata szramy nie szpecą lecz przypominają nam o błędach i wyciągniętych z nich lekcjach, układając się w niepowtarzalną historię, z której nikt nie ma prawa nas rozliczać, oprócz nas samych. – Pierdolenie. – Skarcił się w myślach skrzywiony młodzieniec.

- No dobra, zrobione. – Oświadczył chirurg. – Poczekaj na krześle przy wejściu, chłopaki zabiorą cię do psychiatryka obok.

- Ale… Ja studiuję na Umedzie… Nie mogę iść do psychiatry. – Bąknął Artur.

- Skoro tutaj studiujesz, w dodatku na wydziale lekarskim, powinieneś wiedzieć, że takie są protokoły w przypadku samookaleczenia. Lekarz chwilę z tobą pogada i pójdziesz do domu. - Chłopak nie spierał się. Znał biurokrację Funduszu Zdrowia, równie znienawidzoną przez lekarzy, co konieczną. Ogarnęła go rezygnacja. I bezsilność. Artur nienawidził bezsilności nawet bardziej niż życia.

- Był już pan kiedyś w szpitalu psychiatrycznym? – Zapytała lekarka w szpitalu psychiatrycznym, wyraźnie niezadowolona z faktu, że musi rozmawiać z podpitym studentem, użalającym się nad sobą, w środku nocy. Dochodziła godzina trzecia.

- Tylko na zajęciach, na trzecim i czwartym roku.

- Dlaczego jest pan ironiczny? – Odparła kobieta, coraz bardziej zirytowana całą sytuacją.

- Nie jestem ironiczny. – Powiedział Artur, lekko zdziwionym głosem.

- Owszem, jest pan.

- Przepraszam. – Młodzieniec nie czuł wewnętrznej potrzeby tłumaczenia temu babsztylowi, czym jest ironia.

- Proszę współpracować. My również chcemy mieć to już za sobą. – Powiedziała druga lekarka, dużo cieplejszym tonem. – Rozumiem, że nie leczył się pan psychiatrycznie?

- Nie.

- Czy to pierwsze pana samookaleczenie?

- Pierwsze i mam nadzieję, że ostatnie. – Powiedział Artur, przyjmując potulną postawę. Wiedział, co należy odpowiadać, aby jak najszybciej go stąd wypuścili. W całym beznadziejnym świecie, znajdował w tamtej chwili jedno miejsce, w którym mógł poczuć się nieco mniej źle – swoje łóżko, na którym być może znowu znajdzie Jej włos, który zaplecie na gumce do włosów i schowa do szafki.

- Planował pan próbę samobójczą? – Kontynuowała Miła Pani Doktor, podczas gdy Jędzowata Pani Doktor Z Syndromem Niedopchnięcia skrobała coś zawzięcie na karcie obserwacyjnej.

- Nie planowałem. To był impuls.

- Czy uważa pan, że alkohol pełnił jakąś rolę w tym wydarzeniu?

- Na pewno. Trzeźwy nigdy bym czegoś takiego nie zrobił, naprawdę. – Dukał Artur, starając się błądzić wzrokiem po blacie biurka, pomiędzy papierami i pudełkiem spinaczy, sprawiając wrażenie zawstydzonego.

- Czy ma pan w tej chwili myśli samobójcze?

- Nie… Nie, nie mam. Absolutnie nie. Właśnie w tej chwili bardzo chce mi się żyć. Chcę coś zrobić z tą… Sytuacją. Mój znajomy wspominał kiedyś o psychoterapeutce, jutro… To znaczy dzisiaj rano do niej zadzwonię i umówię się na wizytę. – Kłamał jak z nut chłopak. – Pani doktor… Ja chcę kontynuować studia. Czy uczelnia musi wiedzieć o tym… Wypadku? Czy będę mógł dalej się uczyć? - Lekarki spojrzały po sobie, starając się porozumieć bez użycia słów, co wyraźnie im nie wychodziło. Jak to bywa u kobiet. W końcu Jędzowata Pani Doktor napisała coś jeszcze na karcie, a Miła Pani Doktor uśmiechnęła się delikatnie.

- Teraz jest pan pacjentem, nie studentem. Nawet nie tyle pacjentem, co… Poszkodowanym. Obowiązuje nas ochrona danych osobowych, więc uniwersytet nie otrzyma żadnych informacji o tym incydencie.

- Dziękuję… Bardzo dziękuję. – Odpowiedział przekonująco Artur, starając się wzruszyć. Nie był jednak zdolny do takich uniesień.

- Myślę, że to już wszystko. Proszę tylko tu podpisać. – Miła Pani Doktor podsunęła mu kartkę z opisem wywiadu lekarskiego. Artur wziął długopis i oparł lewą rękę na blacie, krzywiąc się przy tym teatralnie. Nawet Jędzowata Pani Doktor zmiękła na widok skruszonego studenta, żałującego swojej głupiej decyzji, niezdarnie bazgrzącego swoje nazwisko.

- Dziękuję bardzo. Czy mogę iść do domu? – Zapytał uprzejmie chłopak.

- Na korytarzu czeka na pana kolega. On pana odwiezie. – Odparła Miła Pani Doktor. - Wszystkiego dobrego.

- Dziękuję bardzo. Do widzenia i dobrej nocy. – Powiedział Artur, wychodząc do czekającego na niego Łukasza, który zabrał go do stojącej przed szpitalem taksówki. Ratownik nie zadawał zbędnych pytań. Oddał przyjacielowi klucze do mieszkania, zastrzegając, że drzwi mają zostać otwarte, przynajmniej tej nocy. Artur zgodził się, podziękował szczerze za wysiłek i pomoc Łukasza, który nie mógł rozumieć, że skazał go na kolejną koszmarną noc i nieokreśloną liczbę równie nieznośnych dni.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania