Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 10

Artur obudził się z krzykiem. Mokra od potu podkoszulka lepiła się do jego drżącego ciała. Obrazy z gwałtownie przerwanego snu wdzierały się lepkim strumieniem do udręczonego umysłu młodzieńca ciężkimi kroplami urwanych wizji, przyprawiając go o torsje przerażenia. Student chwycił się za skronie i skupił głęboko, usiłując uspokoić oddech. Chłopak przestał się trząść. Intensywnie myślał nad sensem pogarszających się koszmarów. Oczywiste było, że stanowiły one projekcje jego lęków, zwłaszcza tego najgłębszego, że do końca swojego nędznego życia będzie Ją opłakiwał, krztusząc się od gęstniejącej tęsknoty i tonąc w bagnach żalu, cuchnących gnijącą nadzieją. Artur rozważał wcześniejsze sny i słowa ojca Walentego. Ważył w duchu szczęście z ponownego Jej spotkania, mając na drugiej szali coraz straszniejsze nocne horrory. Nie mógł tak dalej. Obawiał się, że nie zniesie kolejnego koszmaru i po prostu do reszty oszaleje. Chłopak wstał z łóżka i wygrzebał z plecaka opakowanie tabletek nasennych. Udał się następnie do łazienki i wycisnął ze srebrnych listków pozostałe białe krążki na dłoń. Młodzieniec wahał się. Przez piętnaście wlekących się pogrzebowym korowodem minut Artur stał w ciemności, gapiąc się jak idiota na garść tabletek. – Wybacz mi. - Wyszeptał w końcu, po czym wyrzucił swój ostatni sposób kontaktu z Nią do sedesu i spuścił wodę, która pochłonęła jego ostatnie źródło szczęścia i, być może, największego cierpienia.

Sobotni poranek, wraz ze swoim przyjściem, nie przyniósł nic ekscytującego. Artur zjadł z rodzicami śniadanie, przerywając przeżywanie owsianki zdawkowymi zdaniami, których równie dobrze mogłoby nie być. Do południa młodzieniec przeglądał Facebooka, oglądał telewizję i czytał biografię Vincenta van Gogha. W książce o sławnym malarzu student znajdował wiele podobieństw pomiędzy bohaterem, a sobą samym. Nie były one jednak powodem do dumy, a jedynie źródłem grozy, związanej z prawdopodobieństwem perspektywy tragicznego życia, pełnego rozczarowań i obezwładniającej goryczy. W międzyczasie, Artur umówił się z Szymonem, żeby porozmawiać na temat zaręczyn przyjaciela. Niestety, w sobotę miał on dyżur w karetce, jednak tuż po dwunastej, przysłał koledze SMS-a z informacją, że akurat ma przerwę pomiędzy wezwaniami i mogą się spotkać przy szpitalu. Student pospiesznie zszedł na parter i zaczął się ubierać.

- Idę się spotkać z Szymonem. – Krzyknął Artur w nieokreślonym kierunku.

- Dobrze, o której wrócisz? Niedługo obiad. – Usłyszał głos swojej mamy z kierunku kuchni.

- Nie powinno mi zejść dłużej niż godzinę.

- W porządku. Miłego spotkania, synku.

- Dziękuję. Na razie! – Rzucił młodzieniec, po czym chwycił klucze od domu i wyszedł na zewnątrz, w objęcia wietrznego dnia.

Szpital w rodzinnym mieście Artura znajdował się pół kilometra od jego domu, więc chłopak dotarł tam dość szybko, przemierzając osiedla domów, które różniły się od siebie tak bardzo, że w całym tym miszmaszu wyglądały kompletnie identycznie. Młodzieniec przeszedł wzdłuż wysokiego muru otaczającego ponury budynek, kryty czerwonawą blachą, a następnie przez bramę wjazdową i skierował się do dyżurki ratowników medycznych. Zbliżając się, wysłał Szymonowi wiadomość, że jest pod szpitalem. Zanim Artur zdążył odpalić papierosa, Przyjaciel wyszedł małymi drzwiami w pomarańczowym uniformie z odblaskowymi paskami i powitał go szerokim uśmiechem.

- No witam! – Krzyknął ratownik, przybijając ze studentem piątkę i miażdżąc w szczerym uścisku.

- Siemanko! Jak tam dzisiaj? Dużo roboty?

- Nie ma tragedii. – Odparł Szymon, również zapalając papierosa. – Przywieźliśmy jedną kobitkę w ciężkim stanie, ale już zeszła, także mam chwilę wolnego.

- Miło z jej strony. – Powiedział młodzieniec, zaciągając się głęboko.

- Całkiem sympatycznie, prawda. – Zgodził się ratownik z lekkim uśmieszkiem. – Co u ciebie? Jak ręka?

- W porządku. Brzydko się zagoiła, ale chociaż nie boli. – Odpowiedział wymijająco student. Artur wprowadził Szymona w okoliczności swojego „wypadku” przez telefon, dzień po jego zajściu. Właściwie, miał wielką ochotę porozmawiać z przyjacielem o swoich snach, koszmarach, pogłębiającej się depresji i ogólnym stanie jego umysłu, jednak oparł się pokusie. Znajomy był zbyt zaaferowany swoimi sprawami i choć chłopak wiedział, że zostałby wysłuchany, nie mógł zostać do końca zrozumiany. Dzisiaj to Szymon potrzebował przyjaciela i słuchacza. – No dobrze, ale nie o tym mieliśmy rozmawiać. Zestresowany? Kiedy ci to w ogóle przyszło do głowy?

- Daj spokój, jaram ostatnio jak smok. Nogi mam jak z waty, ręce mi się trzęsą. Cały jestem obsrany. Wiesz co… Któregoś dnia zacząłem oglądać pierścionki w Internecie i tak pomyślałem, że już długo jestem z Beatą, wiele razem przeszliśmy i właściwie, to trzeba się w końcu określić. W jedną, albo w drugą. Wypada się w końcu zalegalizować.

- Jasna sprawa. – Zgodził się Artur. – Generalnie to bardzo się cieszę, że ci się życie układa, ale powiedz mi jedną rzecz, zanim to zrobisz. Jesteś pewien? – Zapytał młodzieniec, patrząc Szymonowi głęboko w oczy. Wzrok ten miał przedzierać się przez nawet nieświadome kłamstwa, wyłapywać wahanie i odsuwać na bok brak powagi. Ratownik dobrze o tym wiedział, jednak wytrzymał to świdrujące spojrzenie.

- Artur… To naprawdę długi czas. Z nikim tyle nie byłem. Wiem, że opowiadałem ci wiele razy jak się kłócimy, jak potrafimy się nie odzywać i tak dalej. Jednak, chyba w każdym związku tak jest. Na pewno w każdym tak jest. Mimo wszystko, jesteśmy razem i nie wygląda na to, żeby coś miało się zmienić. Tak, jestem pewien. – Powiedział stanowczo, ale łagodnie Szymon, wyciągając kolejnego papierosa z paczki.

- Mam nadzieję, że rozumiesz, że ja cię nie chcę sprawdzać czy wpływać na twoją decyzję. Po prostu chcę, żeby wszystko zagrało tak, jak tego chcesz. Wiesz, że jak byłeś u mnie w Łodzi…

- Do niczego przecież nie doszło. – Obruszył się ratownik.

- Wiem, pamiętam. O dziwo. To zero-siedem na wejście zrobiło swoje… Potem jeszcze ta wódka w klubie. – Artur na moment odpłynął w łodzi zadumy, dryfując po gładkiej tafli pamięci, jednak zreflektował się, widząc ponaglający wzrok przyjaciela. – Pamiętam też inne rzeczy. Powiedz mi więc, do niczego nie doszło, dlatego że nie chciałeś, by doszło, czy po prostu ci się nie udało wyciągnąć tej laski z klubu?

Szymon palił przez chwilę w milczeniu, pozwalając kłębom dymu, żeby otoczyły jego zamyśloną twarz szarym całunem. Artur w międzyczasie zapalił następnego papierosa, dając koledze czas. Nie popędzał go. Wiedział, że i tak powiedział za dużo, mówiąc jednocześnie dokładnie tyle, ile było trzeba.

- W klubie, jak w klubie. To, że mam dziewczynę nie znaczy, że miałem stać jak te widły w gnoju, podpierać ściany i patrzeć jak ty się wyginasz na parkiecie. Nic więcej nie zaszło. Nie daje mi to żadnych powodów do wątpliwości. – Młodzieniec wpatrywał się z pewną życzliwością w zaciętą twarz Szymona, który kontynuował swój wywód. – Kocham Beatę, stary. Ja naprawdę ją kocham. To chyba najważniejsze, nie?

Artur uśmiechnął się pod nosem. Nie miał wątpliwości, co do uczuć przyjaciela. Nie miał ich także odnośnie uczuć jego wybranki. Młodzieniec wątpił w uczucia. Szczególnie w miłość. Wszystkie nadużywane na każdym kroku zdania i porzekadła, w stylu „Miłość wszystko zwycięża” lub „Miłość jest najważniejsza” i „Miłość, a reszta jakoś się ułoży”, przysparzały studenta o gorzki, lecz gromki śmiech. Trzeba bardzo wiele zobaczyć i przejść, doświadczyć z otwartymi oczami i bez naiwnych złudzeń, aby przekonać się jak bardzo wątła jest ludzka miłość. Artur głęboko wierzył w rodzicielską odmianę tego uczucia, ponieważ była ona instynktowna, a zatem, w pewnym sensie, zwierzęca. Z wrodzonymi cechami organizmów nie ma sensu się spierać. Z wykształconymi i osobniczo zmiennymi jednak… Młodzieniec zbyt wiele razy słyszał płacz zdradzonych kolegów i koleżanek, za często widział obdukcje i sekcje zwłok zamordowanych małżonków, żeby wierzyć we wszechmocną miłość. Ludzka miłość jest kaleka, słaba i pełna wad. Ugina się pod zazdrością, kaja się przed gniewem i zdycha we własnym gównie, rozszarpana przez strach. Zwłaszcza strach. Jakże często mylimy strach z miłością. To przewracające trzewia przerażenie, które ogarnia nas na myśl o samotności, odrzuceniu i perspektywie poszukiwania kolejnej „drugiej połówki”, która może się nigdy nie znaleźć. Być może z tego powodu część społeczeństwa ucieka w objęcia boga, który to ma być uosobieniem miłości i najdoskonalszą, ostateczną jej formą. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że to człowiek, rozczarowany nędzą swojego uczucia, stworzył jego idealny odpowiednik, jasny płomień na niebie w kształcie serca, w którego promieniach mógł ogrzać swoje, drętwe od mrozu rozczarowania, ciało. Skoro boska miłość jest jedynie sztuczną konstrukcją, pocieszającą, a więc fałszywą, ideą, to na tym żałosnym świecie, szczytem pozostawała ludzka miłość. Krucha, gasnąca, przytłaczająca, kachektyczna, a jednak wznoszona na piedestał. – Dlatego jesteśmy tak beznadziejnie słabi. – Pomyślał Artur, po czym uśmiechnął się do Szymona i poklepał go po plecach.

- Oczywiście, że to najważniejsze, ziomeczku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • jolka_ka 13.07.2019
    Jak thriller, to później zerknę do początku, ale zauważyłam, że większość rozdziałów zaczyna się "Artur coś tam..." Hm.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania