Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 15

Poranek, dzięki przebłyskom potrzeby nawodnienia, był dla Artura łaskawy. Kiedy się obudził, Ból jeszcze spał i młodzieniec mógł w spokoju milczącej samotności przygotować się do zajęć na uczelni. Podczas parzenia kawy, palenia papierosa i mycia zębów, student starał się nie myśleć o dniu wczorajszym. Asia nie odezwała się przez noc, nic złego się nie wydarzyło, a interwencja kota w pubie powstrzymała Artura przed pogardzaniem sobą bardziej, niż dotychczas. W zasadzie, Ból mógł stanowić radykalny, aczkolwiek skuteczny... System ostrzegawczy. Jeżeli zignorować anarchistyczno-sadystyczne zapędy kocura, jego obecność mogła przynieść sporo korzyści. To pomyślawszy, Artur uśmiechnął się, pogłaskał delikatnie śpiący kłębek czerni i zaczął ubierać się do wyjścia.

Kierując się w stronę szpitala, zmotywowany dobrym humorem chłopak włączył na telefonie "Africa" zespołu Toto. Ponadczasowy klasyk sączył się przyjemnie ze słuchawek do jego uszu, kiedy przechodził przez park. Chłód ogołocił już drzewa z większości liści, ale Artur lubił zimę, więc unosił zachwycony wzrok ku szaremu niebu, poprzecinanemu czarnymi gałęziami kasztanów, nucąc, entuzjazmem. Refren rozbrzmiał w całej swojej kompozycyjnej perfekcji. Student śpiewał teraz na głos, szykując się do kulminacyjnego momentu. Zaczerpnął głębokiego wdechu...

- Aaafricaaa! - Artur usłyszał w swoich uszach przedzierający się przez muzykę znajomy głos. Rozejrzał się wokół. Ból siedział na ławce, śpiewając dalej. Młodzieniec, niewiele myśląc, dołączył do kota. Po zakończeniu refrenu, zwierzak odezwał się do niego.

- Wyszedłeś tak bez "dzień dobry" ani "do widzenia", ani "pocałuj mnie w dupę". Żadnej kawy o poranku. Jestem rozczarowany. - Powiedział przyjaźnie Ból.

- Przepraszam, poprawię się. - Zaśmiał się chłopak. - Chodź, przynajmniej z tobą będę mógł porozmawiać. Może nie zanudzę się na śmierć. - Zarządził. Kocur zeskoczył z ławki i zaczął maszerować koło młodzieńca, mrucząc.

Dotarłszy do szpitala, Artur skierował się do szatni, gdzie czekała już większa część jego grupy. Znajomych nieco zdezorientował dobry humor studenta.

- Co ty się tak cieszysz? - Zapytał z zawiścią Krzysiek, podając mu rękę.

- Cieszy się, że nie wygląda jak ty. - Powiedział Ból, siadając na ladzie oddzielającej szatniarza od studentów.

- Czemu mam się nie cieszyć? - Odparł Artur, tłumiąc chichot. - Przeżyłem weekend, mam dwie ręce i dwie nogi. Widzę was znowu! - Kłamał młodzieniec, starając się nie patrzeć na czarnego kota, którego obecność nie zwracała niczyjej uwagi.

- Jasne. Pewnie ciupciałeś. - Zagadnął Kacper.

- Twoją uroczą mamę i wyuzdaną siostrę. Najpierw na zmianę, potem obie na raz. Mówiły, że jest lepszy od ciebie. - Kocur dobitnie wyrażał swoją dezaprobatę dla poniedziałkowych żartów. Artur nie przejmował się tym. Starał się jedynie nie roześmiać komuś w twarz.

Jak zwykle nudne seminarium minęło Arturowi niezwykle szybko. Obserwował Ból, który przechadzał się po sali wykładowej. Kot z gracją skakał pomiędzy pulpitami krzeseł, wspinał się na szafki i bystrym wzrokiem przyglądał gołębiom za oknami. Pozostawał przy tym kompletnie niezauważony przez asystenta oraz studentów, nawet kiedy machał ogonem tuż przed ich oczami. Napawało to Artura dziwną fascynacją. Kilka razy miał nawet wrażenie, że śni, jednak odsuwał od siebie tę myśl. Widzialny jedynie dla niego cyniczny zwierzak był zbyt ciekawą odmianą beznadziejnie monotonnego świata, aby spychać go do sfery nocnych mar. Mimo wszystko, młodzieniec obawiał się, że nagle ktoś potrząśnie nim i powie...

- Obudź się. - Szepnął kocur, wlepiając w chłopca ślepia.

- Obudź się. Idziemy na oddział. - Powiedział Kacper. Artur zadrżał pod dotykiem kolegi, jednak szybko odzyskał rezon, uśmiechnął się i wstał z krzesła.

- Jak się pani nazywa?

- Józefa Kocimska.

- Ile ma pani lat?

- O boże! Będzie zaraz siedemdziesiąt sześć!

- Dobrze pani wygląda, jak na ten wiek! Dlaczego jest pani w szpitalu? - Prowadzenie wywiadu z pacjentami nigdy nie należało ulubionych zajęć Artura. Zwłaszcza, kiedy na pytania odpowiadały starsze kobiety, które wplatały w wypowiedzi niepotrzebne dygresje oraz nudne uwagi lub wspominały swoje dzieciństwo, kiedy ludzie uczciwie umierali koło czterdziestki i nikt nie słyszał o rakach od chemii w kebabach. Tamtego dnia jednak, student zaangażował się bardzo i z dużą dozą dobrych manier zadawał pani Józefie kolejne pytania.

- Od kiedy ma pani te bóle dłoni? - Dociekał cierpliwie.

- Oj boże... Jak pamięć sięga, to łupało mnie. - Paplała staruszka, szperając myślami w zbiorach wspomnień, gdzieś pomiędzy poletkami kapusty, a cieleniem się krów.

- Wiem, że... - Zaczął student.

- Mogłaby pani opowiedzieć mi ze szczegółami, jak na własne oczy widziała pani erozję glacjalną, ale do rzeczy, proszę. - Dokończył Ból, siedzący teraz obok pacjentki i wpatrujący się w nią z przekrzywionym łepkiem.

- No dobrze, a czy bierze pani jakieś leki przeciwbólowe? - Kontynuował student, ignorując kota.

- Doktór coś tam wypisał, ale wzięłam i nie pomogło. A sąsiadka mówiła, że od tego się dziury w brzuchu robią.

- Ile razy pani brała te tabletki?

- No raz. Mówię przecie! - Prychnęła kobieta.

- Raz, to możesz się powiesić, żeby przestało boleć. Chociaż myślę, że i to potrafiłabyś spieprzyć. - Syknął kocur, jeżąc sierść.

- Ciii! - Zganił zwierzaka Artur. Myślał, że zrobił to dyskretnie, jednak kątem oka zauważył skonsternowane miny znajomych.

- Pan jest doktórem? - Zapytała pacjentka z nieufnym wzrokiem.

- Nie. Mówiłem, że jesteśmy studentami i...

- Ja się na nic nie zgadzałam! - Krzyknęła pani Józefa, miętoląc nerwowo kołdrę w chudych palcach. - Miał mnie leczyć doktór! Ja mam swoje lata i wnuki do wychowania! Gospodarstwo na mojej głowie! - Grzmiała pacjentka, trzęsąc obwisłymi policzkami.

- Gdybyś nie była taką spróchniałą egoistką,juz dawno byś patriotycznie zdechła i przyjęła rolę kompostu. - Miauczał gniewie czarny kot, prężąc grzbiet.

- Przepraszam panią bardzo. - Wydukał Artur. - Możecie dokończyć? - Zapytał znajomych.

- Wszystko w porządku? - Zapytała Basia.

- Nie. Muszę udawać uprzejmość przed tym starym workiem mięsa na skraju daty przydatności do użycia. W dodatku, jestem otoczony bandą idiotów, których najchętniej bym obdarł ze skóry, poćwiartował i zaserwował w uczelnianej stołówce, dla reszty kretynów. Tobie, chciałbym wyfiletować piersi i zaszyć usta. - Ból syczał, chodząc dookoła dziewczyny. Młodzieniec uśmiechnął się głupawo, spoglądając mimowolnie na usta i dekolt Basi, odwrócił i wyszedł z sali, powstrzymując się od biegu.

Artur szybkim krokiem zmierzał do szatni, bezwiednie wodząc wzrokiem po korytarzu i zaglądając do otwartych sal chorych. Gdziekolwiek spojrzał, tam dostrzegał czarny kontur, podążający za nim.

- Czasami naprawdę niewiele się od nich różnisz. - Mówił Ból, którego głos dzwonił studentowi to w lewym, to w prawym uchu. - Masz w sobie mnóstwo złości i całkowity brak woli do działania.

- Cicho. - Szepnął Artur.

- Nie, nie uciszysz mnie. Miałem. Nadzieję, że wczoraj sobie coś wyjaśniliśmy. Chcę ci pomóc coś zmienić, ale nie zrobię nic za ciebie. Tchórzu.

- Cicho bądź! - Powiedział chłopak nieco głośniej. Zdziwiony wzrok pielęgniarki niemal wbił go w ścianę.

- Trzeba uratować tych ludzi przed nimi samymi, przed słabością i brakiem cech godnych przekazania. Uratować ciebie przed nimi i ich wpływem. Nawet, jeśli oznacza to wybiórczą eksterminację.

- Jesteś szalony! - Wykrztusił Artur.

- Po prostu nie boję się mówić tego, co myślę. Gdyby wszyscy wyrażali swoje zdanie bez ograniczeń, czy uznałbyś cały świat za szalony? A nawet jeśli... Czy byłbyś daleki od prawdy? - Zapytał Ból, stając na leżance przy ścianie i patrząc prosto na młodzieńca. - Szaleństwo przynajmniej, w jakimś stopniu, usprawiedliwiłoby to, że tkwisz tu bez Niej, bezczynnie.

- Zamknij się! - Ryknął student.

- No, w końcu jakiś ogień w tych oczach! - Ucieszył się kot. - Teraz wytłumacz połowie oddziału, dlaczego krzyczysz na kota. - Artur rozejrzał się dookoła, dostrzegając wpatrzone w siebie oczy pielęgniarek, pacjentów i jednego znudzonego lekarza. Chłopak szybkim, zdecydowanym krokiem poszedł do szatni, szukając w międzyczasie numeru do ojca Walentego.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania