Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 16

- No witam. - W słuchawce odezwał się pogodny głos. - Miałem dziś do ciebie dzwonić. Co słychać?

- Dzień dobry, proszę... - Artur zawahał się. - Walenty. Nie jest ze mną najlepiej. - Powiedział, idąc wzdłuż zatłoczonej ulicy, spoglądając co chwila na drepczący koło niego Ból. - Możesz rozmawiać?

- Moment. - Odparł ksiądz. Przez chwilę w telefonie słychać było kroki, spotęgowane echem jakiegoś ciasnego pomieszczenia, zapewne klatki schodowej. Następnie odgłos otwieranych ze zgrzytem drzwi i kilka dużo cichszych kroków. W końcu kapłan wziął głęboki wdech, prawdopodobnie zaciągając się papierosem. - Jestem. Też zapal i opowiadaj.

Młodzieniec zastosował się do rady, wypuszczając z płuc kłęby szarego dymu. Zdążył już dojść do parku. Wypatrzył ławkę, na której rano zastał kocura i usiadł na niej, kładąc obok siebie plecak. Ból położył się obok, nadstawiając uszu.

- Nie jest ze mną najlepiej. - Powtórzył student. - Mam wrażenie, jakby ktoś za mną chodził.

- Ktoś cię prześladuje? Boisz się?

- Nie, nie boję. - Powiedział Artur, ignorując prychnięcie kota.

- To jakaś osoba? - Dopytywał Walenty.

- Nie do końca. Bardziej... Głos, który podpowiada mi bardzo złe rzeczy. - Głos studenta był niepewny. Zdawał sobie sprawę, że brzmi jak szaleniec. Do kogo jednak miał się zwrócić?

- Ranisz mnie. - Skomentował Ból.

- Słyszysz głos? - Ksiądz był zupełnie poważny. Tak przynajmniej brzmiał. - To jakiś znajomy głos? Możesz go komuś przypisać?

- Nie jest znajomy, ale... Wiem do kogo należy.

- Chyba rozumiem, ale musisz mnie upewnić. Artur, bądź ze mną szczery, to spróbuję ci pomóc. - W głosie Walentego było coś, czemu chciało się zaufać, zawierzyć i dostać w zamian jakąś tajemną prawdę, niosącą pocieszenie. Być może była to zasługa zawodu lekarza, być może kapłaństwa...

- Być może chcesz być jak ci katoliccy durnie. - Zadrwił Ból. - Ale nie jesteś i nigdy nie będziesz.

- Walenty... To kot. - Wykrztusił młodzieniec. - Zobaczyłem go we śnie. Potem znalazłem go na ulicy i przygarnąłem. Od tamtej pory chodzi za mną i... Mówi do mnie. Mam halucynacje. - Wyznawał, kiedy kocur wdrapał się na jego kolana i ułożył na nich, emanując miękkim ciepłem. - Czy ja zwariowałem?

- Chciałbyś. - Mruknął zwierzak. W słuchawce przez chwilę panowała cisza, którą przerwał odgłos zapalniczki.

- Posłuchaj... - Zaczął kapłan. - Przeżyłeś okropną tragedię. Naturę masz raczej pesymistyczną. Depresja ma naprawdę różne objawy. Twoje nie należą do rzadkości. - Artur miał wrażenie, że głos Walentego drgnął przez ułamek sekundy. Musiało to być złudzenie, ponieważ kontynuował zupełnie spokojnie. - Wiesz, że depresja to choroba i są na nią leki oraz terapie. Wiesz również, że farmakoterapia daje jedynie złudzenie ukojenia. Trochę więcej serotoniny i nagle problemy znikają gdzieś w kłębowisku synaps. Chyba cię to nie usatysfakcjonuje. Psychoterapeuci zaś...

- To idioci. - Powiedzieli jednocześnie Artur i Ból. Chłopak wyraźnie zadrżał, kiedy po plecach przebiegł mu dreszcz. Kot tylko głośniej zamruczał, jakby w zadowoleniu.

- Nie zrozumieją cię. - Ciągnął ksiądz. - Wyślą do psychiatry.

- To co mam zrobić? - Zapytał młodzieniec, głaszcząc przerażająco prawdziwe, czarne futerko.

- Jesteś inteligentny. I silny. Mało kto potrafi bez oszukiwania się przyjąć tyle gorzkiej prawdy o życiu. Śmierć ukochanej osoby to kolejna z tych prawd, z którą trzeba się pogodzić. Najwyraźniej, jest z nich najtrudniejsza i twój umęczony umysł chce ją wyprzeć...

- Walenty, co ja mam zrobić?

- Dostałem wiadomość od kuriera, że naltrekson jest już u ciebie w skrzynce.

- Skąd znasz mój adres?

- W dzisiejszych czasach każdego można namierzyć, jeśli się wie jak. - Zaśmiał się ksiądz. - Jak ci mówiłem, ma delikatne działanie przeciwdepresyjne. Oprócz tego, daje realistyczne sny. Myślę, że powinieneś jeszcze na chwilę uciec od bolesnej jawy, spędzić trochę czasu z Niną... I pożegnać się. Może to pomoże ci pogodzić się z Jej odejściem.

- Brzmi jak plan. - Powiedział niepewnie Artur, wspominając poprzednie sny. - Dziękuję ci bardzo.

- Nie ma za co. Daj znać czy tabletki działają i dzwoń, gdybyś czegoś potrzebował. - Podsumował Walenty.

- Dziękuję. Do usłyszenia. - Zakończył młodzieniec i rozłączył się. Schował komórkę do kieszeni i spojrzał w dół. Ból siedział wyprostowany, z pewną niepokojącą ekscytacją w oczach.

- Wracamy. - Powiedział wesoło kot.

Artur z trudem powstrzymał się od pokonania drogi do mieszkania biegiem. Pomógł mu w tym nikotynizm oraz wynikająca z niego fatalna kondycja. Starał się więc iść dostojnie, nie zwracając uwagi na drepczącego obok kota, który nucił ukradkiem „Dreamer” Ozzy’ego Osbourne’a. Student lekko drżącymi palcami wpisał absurdalnie długi kod do klatki schodowej na panelu domofonu i rozpoczął poszukiwania klucza od skrzynki na listy w brzęczącym pęku.

- Zastanawiałeś się co Jej powiesz? – Zapytał Ból, siedzący na skrytkach pocztowych, tuż powyżej głowy Artura. – Jak wytłumaczysz Jej pozbycie się tabletek, schadzkę w pubie…

- Nie zastanawiałem się. – Syknął młodzieniec, desperacko przebierając srebrne kawałki metalu. Nierówne ząbki kluczy zdawały się szczerzyć szyderczo, rozbawione nieporadnością studenta.

- Ja bym się martwił na twoim miejscu… - Ziewnął kocur.

- Ja na twoim miejscu bym się zamknął. – Warknął Artur, uderzając pięścią w blaszane prostokąty, których uchylne drzwiczki zaskrzypiały z wyrzutem. – Myślałem, że więcej Jej nie zobaczę. Chciałem uniknąć szaleństwa… Chciałem jakoś żyć. – Jego głos ucichł znacznie. – Okazało się jednak, że już zwariowałem. Skoro tak, to chcę Ją zobaczyć. Choćby jeden raz. Nie wiem co Jej powiem… Czy powiem cokolwiek. Przestań się czepiać. – Dokończył, znajdując wreszcie odpowiedni klucz i otwierając skrzynkę.

- Dobra, po co te nerwy… Strasznie personalnie wszystko postrzegasz. – Skwitował Ból, którego oczy rozbłysły na widok wyciąganej ze skrytki paczki.

Po wejściu do mieszkania Artur otworzył paczkę od ojca Walentego i zaczął oglądać jej zawartość. Na małej karteczce, zygzakowatym, niedbałym pismem zostało nagryzmolone: „Słodkich snów. W.”. – Jeżeli ksiądz chciałby kiedyś przepisać egzemplarz Wulgaty… - Pomyślał student.

- … Powinien poprawić swój lekarski charakter pisma. – Dokończył Ból.

Młodzieniec popatrzył na liżącego łapkę kota, nie mogąc się przyzwyczaić do obcego dostępu do własnych myśli. Wrócił jednak do przesyłki. W bąbelkowej kopercie znalazł foliowy woreczek, a w nim tabletki. Były wielkości dojrzałego owocu borówki amerykańskiej, miały biały kolor i fakturę styropianu. Artur przeliczył je. Trzydzieści sztuk. Trzydzieści nocy z Nią, w realistycznych, niemożliwych do odróżnienia od jawy, snach… Jeżeli Walenty mówił prawdę.

- Weź jedną i zobaczymy co potrafią. – Ekscytował się Ból. – Zaczyna mnie nudzić ten świat.

- Naltrekson nie działa nasennie. – Zaoponował Artur. – Łyknę przed snem. – Dodał, siadając na kanapie w salonie.

- To łyknij i idź spać. – Niecierpliwił się kot, wbijając pazurki w poduszki.

- Nie jestem zmęczony. Jak wezmę teraz, to do wieczora większość zmetabolizuję i będę potrzebował następnej. Nie mogę ich tak marnować.

- Twój kalkulacyjny rozsądek jest tak nudny, że dziwię się, że nie jesteś prawiczkiem. – Prychnął zwierzak, jeżąc sierść na grzbiecie.

- Z punktu widzenia przetrwania… - Zaczął student.

- Wiem. Wiem! Zdolności predykcyjno – adaptacyjne są cenne ewolucyjnie, więc płeć przeciwna uznaje twoje geny z cenne. – Wyrecytował zażenowany kocur. – Zaczyna mnie irytować fakt, że tak łatwo cię rozgniewać, a tak trudno obrazić. Psujesz zabawę. – Podsumował, zwijając się w czarny kłębek rozczarowania u boku gospodarza.

- Do usług. – Uśmiechnął się Artur, sięgając po paczkę papierosów i zastanawiając nad koncepcją obiadu.

Entuzjazm i zniecierpliwienie kota udzieliły się Arturowi. Godziny wlekły się jak geriatryczna pielgrzymka. W chwili, kiedy słońce zaczęło chować się za szarą kompozycją budynków, rozlewając na błękit nieba złoto i czerwień, student nalał sobie pół szklanki whisky i dopełnił colą. Następnie połknął jedną z tabletek i popił przygotowanym drinkiem, po czym uszykował się do snu. Zanim położył się do łóżka, alkohol delikatnie zakołysał podłogą i zafalował ścianami.

- Czujesz coś? – Zapytał Ból, układając się na kołdrze, obok towarzysza.

- Nie.

- Wiem, że nie. – Burknął zwierzak. – Ale czujesz coś?

Artur zignorował pytanie, starając się wyciszyć, zapraszając sen pod swoje powieki. Ten nie chciał jednak przyjąć zaproszenia, Młodzieniec wiercił się na materacu, kładąc na jednym, to na drugim boku, na plecach, to znów na brzuchu. Na zmianę odkrywał się i przykrywał kołdrą, nie mogąc zdecydować czy jest mu za ciepło, za zimno, czy w sam raz. Ból również był niespokojny.

- Przestań się tarzać po łóżku jak stara dziewica. – Syknął. – Śpij wreszcie!

- Twoje gadanie mi nie pomaga. – Odparł Artur.

- A jak mam ci pomóc? Opowiedzieć bajkę? Zaśpiewać kołysankę? Może zrobić loda na dobranoc?

- Nie masz policzków. – Stwierdził student, wstając. – Pobrudziłbyś pościel. – Podsumował, po czym wyszedł na balkon i zapalił papierosa. Oparty o balustradę, próbował myśleć o wypoczynku i, paradoksalnie, o bezmyślności. Momentalnie do głowy przyszły mu Mazury. Pod wpływem stęsknionej za relaksem wyobraźni, ulice Łodzi stały się kanałami o betonowych brzegach chodników, latarnie masztami jachtów, a trójkątne wiązki żółtego światła rozpiętymi na nich żaglami. Żeglarstwo chyba od zawsze kojarzyło się Arturowi z umysłowym odprężeniem. Od zawsze, do zeszłego roku… Wzrastająca popularność Wielkich Jezior Mazurskich skutkowała rozwojem infrastruktury, unowocześnieniem portów… I stopniowym zatracaniem piękna tego rejonu oraz sztuki żeglarskiej. Student wspominał jak wczesnym rankiem wychodził z kabiny jachtu na pokryty warstewką rosy pokład, żeby w aksamitnej, niemal uświęconej ciszy podziwiać pierwsze promienie słońca, które nieśmiałym ciepłem zaczynały otulać ten niewinny, dziecięco spokojny świat. Rano wiatr spał jeszcze w smukłych ramionach trzcin, mwy bezszelestnie poruszały białymi skrzydłami, nawet ryby nie wyskakiwały z wody, jakby nie chcąc zmącić jej tafli, której lustrzana gładź odbijała wszystkie cuda natury, pragnąc podwoić zapierający dech w piersiach obraz i powiększyć majestat ekosystemu. Wszystko to zmieniło się z napływem turystów. Wszędobylscy ludzie znajdowali najbardziej odludne zakamarki niskich brzegów, oblegali przystanie, zapełniając restauracje i stragany. Smród ludzkiej ignorancji i hedonistycznych apetytów coraz silniej przedzierał się przez woń głębokiego szacunku do Mazur, tak jak zapach oleju dominował nad aromatem wody. Bogaci Niemcy, wynajmujący największe jachty motorowe, od których jeziora falowały wściekle w niemym proteście przeciwko spalinowym najeźdźcom. Naćpani Czesi, wynajmujący najwięcej dziwek i imprezujący w przebraniach arabskich szejków. Cwani Polacy, wynajmujący żaglówki bez patentu i powodujący wypadki po pijanemu. Muzyka, alkohol, narkotyki, gofry bąbelkowe, smażone sielawy, kręcone ziemniaki, zawijane lody – wszystko to zalewało Mazury skuteczniej niż woda jezior. Jeżeli ten trend się utrzyma…

- … Stracisz ostatnie miejsce, w którym możesz o niczym nie myśleć. – Powiedział smutno Ból, siedzący na parapecie. – Tak jak straciłeś Jej ramiona.

Artur nie skomentował. Spojrzał tęsknym wzrokiem na rozmywającą się wizję płynących ulic, które ponownie zastygły w asfalcie, wyrzucił niedopałek i popatrzył na kota.

- Chodźmy się przejść. – Powiedział w końcu z wymuszonym uśmiechem.

Towarzysze wyszli z mieszkania i szybko pokonali schody, docierając na parter. Za drzwiami klatki schodowej rześkie, wieczorne powietrze powitało ich pachnącą wilgocią. Artur skierował się w stronę furtki, zapalając papierosa.

- Tęsknię za Nią. – Szepnął.

- Wiem. – Odpowiedział cicho Ból. – Dlatego chciałbym, żebyś już spał.

- Świeże powietrze mnie uśpi. – Zapowiedział student, zaciągając się.

- Świeże… - Zaśmiał się kocur.

Młodzieniec darował sobie ripostę, ale uśmiechnął się ukradkiem. Za furtką postanowił skręcić w prawo i udać się w kierunku dworca Łódź Fabryczna, albo dalej, do ulicy Piotrkowskiej. Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, co mu się przydarzyło od czasu… Wypadku. Student pogładził brzydką, przerośniętą bliznę na lewym nadgarstku. Jego myśli błądziły pomiędzy poszczególnymi koszmarami, odbijały się asekuracyjnie od strasznej postaci w jego ubraniach, oplatały się wokół Jej postaci, by znów płochliwie umykać przed wspomnieniami kaleczącego swoją twarz starca. Dumał nad niesamowitością spotkania ekscentrycznego kapłana o tragicznej przeszłości, o momencie znalezienia czarnego kota, który jeszcze bardziej postawił jego własne życie na głowie. Artur nie mógł powstrzymać wędrujących mu po plecach dreszczy, zapuszczając się w zakamarki pamięci. Tyle okropności już go spotkało, tyle wycierpiał, aby móc jeszcze raz Ją spotkać… I tak okropnie stchórzył. Uciekł od ukochanej, oblekając się wstydliwie w strzępy zdrowego rozsądku, które okazały się fałszywe. Cała ta przedziwna historia doprowadziła go właśnie tutaj, do momentu, w którym starał się znów do Niej wrócić. Dlaczego? Nie wiedział tego do końca. Miał nadzieję, że kolejny sen udzieli mu odpowiedzi.

Kiedy razem z Bólem przechodzili przez jezdnię, zadzwonił telefon Artura. Student wyjął go z kieszeni i spojrzał na ekran. Gwałtownie zatrzymał się, a papieros wypadł mu spomiędzy drżących palców. Wyświetlacz pokazał Jej numer telefonu, opatrzony Jej imieniem. Otępiały Artur popatrzył na równie zdezorientowanego kocura, który zdołał jedynie pokręcić przecząco łebkiem, wlepiając w niego przepełnione strachem ślepia. Sztywnym palcem student odebrał połączenie.

- Arturze? – Usłyszał w słuchawce. W tle rozlegał się szum, ale nie było wątpliwości, że Jej głos, delikatny jak wydyszany nocą szept. – Arturze? – Młodzieniec nie rozumiał nic z tej sytuacji. Stał kompletnie osłupiały na środku jezdni i gapił się na trzymaną w ręku komórkę, opanowany przez jakiś niewyobrażalny stupor. – Arturze! – Nie zasnął przecież. Ona nie żyje. Ból pierwszy raz się czegoś boi. Czy Ona gdzieś jedzie? Skąd ten szum? – ARTURZE! – Artur chciał coś odpowiedzieć, chyba poprosić, żeby nie krzyczała, ale nie zdążył. W ostatniej chwili dostrzegł reflektory pędzącego wprost na niego samochodu. Dobiegł go jeszcze dźwięk tępego uderzenia, jakby mlaśnięcie i urwane miauknięcie. Najzabawniejsze było to, że przez ten ułamek sekundy miał wrażenie, że za kierownicą siedziała Ona. I chyba coś krzyczała.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania