Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 4

Kolejny dzień był wolny od zajęć, co bardzo sprzyjało Arturowi, ponieważ obudził się z potwornym bólem głowy. Gniecenie i szarpanie w czaszce oślepiało, wykrzywiało twarz i utrudniało jakikolwiek ruch z pozycji leżącej. Zaciskając zęby, z cichym sykiem chłopak poszedł do łazienki umyć zęby. Białą pianę z pasty do zębów brudziła czerwień krwi, tworząc mięsisty róż. Młodzieniec tłumaczył to podrażnionymi dziąsłami, bo przecież sny nie mogły wpływać na jawę. Nie miał zresztą sił na zastanawianie się, ponieważ ból głowy skutecznie zaburzał mu myśli. Artur w końcu zebrał się w sobie i postanowił wyjść po tabletki przeciwbólowe, żeby jakoś przetrwać niezaplanowany dzień.

Apteka znajdowała się za łukowatym przejściem pod łącznikiem pomiędzy przeludnionym supermarketem, a opustoszałym biurowcem. Przed sklepem, jak zwykle, skulone w kucki kasjerki paliły tanie papierosy, rozprawiając o chujowej pogodzie, szefie – skurwysynie i klientach – debilach. W brudnych kałużach ich twarze przypominały groteskowe, rozmyte maski pracowitych gnomów. Artur czuł bardzo głęboki niesmak mijając takie osoby. Zdawał sobie sprawę, że okoliczności losu nie zawsze umożliwiają dobrą edukację. Szanował też każdy objaw pracowitości i był daleki od pogardzania jakimkolwiek zawodem. Do szału doprowadzała go jednak świadomość, że ci pozbawieni perspektyw, bezmyślni ludzie, byli o wiele szczęśliwsi od niego. Żmudne wiązanie końca z końcem, polowanie na promocje, aby skromna pensja nie stopniała zbyt szybko, desperackie szukanie wymówek do wieczornego wyjścia z domu, jak najdalej od pijanego męża – wszystko to skutecznie zabijało w człowieku refleksję. Kasjerki nie przejmowały się sensem ludzkiego życia, nie miały potrzeby zrozumienia czegokolwiek, oprócz mechanizmu wydłużania paznokci akrylem i z pewnością nie odczuwały tego przemożnego, paraliżującego bólu kreatywności. Artur wielokrotnie kwestionował słuszność powstania w istocie ludzkiej zmysłu twórczego. Wzbogacanie świata w coś zupełnie nowego, posiadanie analitycznego, spostrzegawczego umysłu oraz pozbawionych klapek oczu, niosło za sobą przekleństwo ciągłego smutku. Umiejętność dostrzegania wad i nieskończonej ułomności rodzaju ludzkiego, skutkująca głęboką pogardą i niechęcią, kontrastowała z potężną potrzebą dzielenia się sobą z tymi właśnie dumnymi i ograniczonymi ludźmi. Chęć bycia zrozumianym i wysłuchanym zawsze zderzała się z głuchotą i brakiem zrozumienia. - Myślenie zabija. – pomyślał Artur, wchodząc do pachnącej, jak wszystkie inne, apteki.

Uzbrojony w paracetamol chłopak udał się w drogę powrotną, zapalając papierosa. Niewielkie pudełko samą obecnością w jego kieszeni, zdawało się ukoić nieco ból głowy. Artur uśmiechnął się lekko, krusząc swoją typową maskę, którą ubierał podczas przechadzek po mieście – wieczny grymas złości i niezadowolenia. Młodzieniec podejrzewał, że ten właśnie wyraz twarzy uchronił go wielokrotnie przed zaczepkami kiboli, meneli i wszelkiego innego robactwa, zamieszkującego nocą łódzkie bramy i podwórka, obok których przechodził wracając z pubów, klubów i domówek. Artur czasami obawiał się, że czeka go alkoholizm. Strach nasilał się, kiedy chłopak uświadamiał sobie, że jego najszczęśliwsze wspomnienia łączyły się nierozerwalnie z alkoholem. Wszystkie, oprócz tych związanych z Nią… Student nagle przypomniał sobie wczorajszy sen, którego wizja przebiła się przez kurtynę bólu w jego mózgu. Jak Ona mogła go potrzebować? Przecież mimo najdzikszych pragnień metafizyki i paranormalności, pozostawała wytworem jego umysłu. Łudząco realnym, zbawiennie ciepłym, ale jednak tworem dręczonych poczuciem straty i zagubienia neuronów. - Czy ja w końcu do reszty wariuję? – Zapytał siebie w myślach Artur. Wtem, za jednym z ogrodzeń przy ulicy prowadzącej do osiedla młodzieńca, dostrzegł on ciemny kształt. W smoliście czarnym kłębku świeciły się jedynie dwa żółte punkty. Chłopak zatrzymał się. Kot przypominał tego ze snu tak bardzo, że Artur zadrżał. Rozejrzał się powoli, chcąc upewnić się, że już nie śni. Samochody jeździły po ulicach. W oddali wyła syrena karetki lub radiowozu. Ludzie spieszyli do swoich spraw. To nie był sen. Chłopak przykucnął, wpatrując się w zwierzę, które spojrzało mu w oczy.

- Kici, kici. – Szepnął niepewnie Artur, wyciągając dłoń. Kot przeciągnął się i ziewnął, po czym miękkim krokiem podszedł do krat ogrodzenia, przecisnął się pomiędzy nimi i położył łepek na ręku studenta. Chłopak pogłaskał zwierzaka. Przyjemny dotyk uspokajał, prostował myśli, a wibrujące mruczenie miało w sobie nawet coś, co można było nazwać przyjemnością. Artur wstał i skierował się w stronę osiedla, oglądając się za siebie. Kot szedł za nim.

- Czy tak zdobywa się kota? – Mruknął do siebie. – Gdyby wszystko było tak proste…

Kot podążał za Arturem do furtki i klatki schodowej, a następnie do windy oraz mieszkania. Chłopak nie zamierzał go przegonić. Rodzice i znajomi wielokrotnie zachęcali go do kupienia lub zaadaptowania czworonożnego towarzysza. W tamtej chwili ich sugestie wydawały się tak słuszne, jak jeszcze nigdy dotąd. Kocur leżał wygodnie na kanapie, kiedy młodzieniec nalewał mu mleka do jednej miseczki i kroił kiełbasę, którą wrzucił do drugiej. Zwierzak najwyraźniej nie był głodny, bo posiłek nie zainteresował go ani trochę. Za to kiedy Artur wszedł do salonu i usiadł na kanapie, kot wlepił w niego żółte ślepia.

- Co? – Zapytał idiotycznie Artur. – Chcesz się przytulić? – Powiedział, wyciągając ramię w zapraszającym geście. Zwierzak przyjął ofertę i ostrożnie umościł się na kolanach chłopaka, mrucząc przy tym entuzjastycznie. Student zaczął głaskać kocura, uśmiechając się głupawo. Czuł się nieco zakłopotany obecnością innego żywego stworzenia w swoim mieszkaniu. Zakłopotany, ale w pewien sposób również zadowolony i spokojny.

- Potrzebne ci imię. – Powiedział. Kot uniósł łepek i spojrzał na swojego nowego gospodarza. Koty przecież nie mają właścicieli, a tylko gospodarzy. – Może… Może Jafar? – Zwierzak odwrócił głowę, jakby rozczarowany. – No co? Przecież jesteś czarny. – Usprawiedliwił się Artur, zdając sobie jednocześnie sprawę z ubóstwa humorystycznego tego żartu. – Więc może Fryderyk? – Brak reakcji kota świadczył chyba o nieznajomości osoby i filozofii Nietzschego. – Ciężko cię zadowolić. – Westchnął chłopak i odchylił się na oparciu, przymykając oczy. Przestał przy tym głaskać kota, który wyraźnie niezadowolony, wbił mu lekko pazurki w udo, w ponaglającym geście. – Wiem! – Odezwał się zadowolony młodzieniec. – Nazwę cię Ból! – Kocur spojrzał Arturowi w oczy, zamiauczał i ułożył się wygodniej. – Dobrze. Niech będzie Ból. – Uśmiechnął się chłopak, głaszcząc śpiący na jego kolanach Ból.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania