Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Rozdział 5

Artur jechał zatłoczonym tramwajem, otoczony zobojętniałym tłumem. Trzymał się kurczowo żółtej poręczy pod sufitem, jakby była jedynym elementem, który zapobiegał utonięciu w cuchnącym gardle tej pospolitej tłuszczy. Przystanek, na którym wysiadał zdał mu się wybawieniem. Świeże powietrze, jeżeli można było o takim mówić w Łodzi, owiało jego twarz, zabierając ze sobą odór trosk, który skraplał się z oddechów podróżujących. Chłopak był przed Manufakturą, do której udał się celem oddania krwi w czerwonym autobusie, nazwanym równie profesjonalnie, co pretensjonalnie, „Mobilnym punktem poboru”. Artur regularnie, co sześć miesięcy oddawał krew. Miało to swoje zalety. Opakowanie pysznych czekolad, czasami baton, napój energetyczny lub nawet ręcznik stanowiły wspaniałą rekompensatę za utracony płyn ustrojowy. Student starał się oddawać swojemu rytuałowi w dniach, w których przypadały imprezy. Dzięki osłabieniu, alkohol szybciej uderzał do głowy, co dawało sporą oszczędność. Dzisiaj wieczorem jego grupa dziekańska była umówiona na wspólną zabawę w klubie, który znajdował się w budynku akademika. Imprezy w środku tygodnia przestały kogokolwiek dziwić już w połowie pierwszego roku studiów. Termin był zatem idealny. Artur szedł szybkim krokiem, zbliżając się do autobusu. Dość wczesna godzina skutecznie zapobiegła długiemu oczekiwaniu w kolejce. Młodzieniec wziął formularz od mężczyzny siedzącego na miejscu kierowcy, odszedł kilka kroków i usiadł na ławce, zabierając się do wypełniania dokumentu. Chłopak oddawał krew z jeszcze jednego powodu, o którym nikomu nie wspominał. Lubił wierzyć w to, że płyn, który sączył się z jego żyły do plastikowego woreczka zawierał w sobie esencję jego smutku, jakiś tajemniczy związek chemiczny odpowiedzialny za całą mizantropię, bezsens i wewnętrzną pustkę. Artur zakreślał kolejne kwadraty na kartce papieru czując znajome podniecenie. Pospiesznie podpisał dokument i wrócił do autobusu. Mężczyzna przyjął pismo i przekazał ochotnika w ręce pielęgniarki, która z profesjonalną, wypraną z uczuć twarzą pobrała od niego próbkę krwi. Student rozglądał się po wnętrzu pojazdu. Na dwóch wygodnych fotelach do pobrań siedziały blade jak świeży śnieg młode kobiety. Czuwające przy nich członkinie wampirycznego personelu wywracały oczami i ukradkiem podśmiewały się z mdlejących dawczyń. Artur już dawno zauważył, że cudza słabość, nawet usprawiedliwiona, napawa ludzi silnych politowaniem, a nawet pewną odrazą. Uczucie wyższości, na jakimkolwiek polu, zawsze dodaje nam animuszu, chociaż najczęściej staramy się to ukryć, oszukać siebie samych i zatuszować własną próżność. Wynik badania próbki Artura był pomyślny, więc chłopak przeszedł do ciasnego pomieszczenia, stanowiącego gabinet lekarski, przyciskając gazik do zgięcia łokciowego. Młoda pani doktor powitała go szczerym uśmiechem i rozpoczęła wywiad, zakładając mu jednocześnie rękaw ciśnieniomierza.

- To pana pierwszy raz? – Zapytała z entuzjazmem w głosie, świadczącym o dopiero ukradkiem zbliżającym się wypaleniu zawodowym i rozczarowaniem polską ochroną zdrowia.

- Nie, oddaję co pół roku od osiemnastki. – Odpowiedział student, karcąc się jednocześnie za dumę w swoim głosie. Nie robił przecież tego dla potrzebujących, ale dla własnej ulgi.

- No proszę. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej lekarka. – Szkoda, że więcej młodych ludzi nie jest takich jak pan.

Artur spojrzał na notującą kobietę z politowaniem. Gdyby tylko wiedziała, jaki jest naprawdę, wyrzuciłaby go z autobusu, posyłając kopniaka i siarczyste przekleństwo na drogę do piekła. Następnie pewnie poprosiłaby kierowcę o papierosa, rozpoczynając tym samym dożywotnią batalię między swoim własnym idealizmem, a nieubłaganą rzeczywistością.

- Skoro jest pan stałym klientem, nie będę pana długo męczyć. – Zaśmiała się doktor. – Ciśnienie delikatnie podwyższone. Stresuje się pan jeszcze?

- Nie. Zawsze tak mam przed oddawaniem. Nie wiem z czym to się wiąże. – Odparł krótko młodzieniec.

- Cóż, na fizjologię nic się nie poradzi. Nie zatrzymuję dłużej i zapraszam na fotel. – Podsumowała lekarka.

- Dziękuję. – Odpowiedział uśmiechem Artur. Chłopak przeniósł się na krzesło czekając, aż pielęgniarki podniosą pozieleniałą już krwiodawczynię i przeprowadzą ją na siedzisko przy drzwiach autobusu, na którym miała chwilę ochłonąć.

- Zapraszam. – Usłyszał w swoją stronę student, na co poderwał się ochoczo i zajął miejsce na wygodnym fotelu. – Które ramię? – Zapytała pielęgniarka.

- Lewe. – Powiedział bez zastanowienia Artur i zaczął podwijać rękaw bluzki. Zobaczył wtedy bliznę na nadgarstku, o której kompletnie zapomniał, co jeszcze mu się nie zdarzyło. Zmieszany chłopak zsunął materiał, naciągając go nisko i przytrzymując w zaciśniętej pięści. – Właściwie to pomyślałem, że tym razem może jednak prawe. – Poprawił się, posyłając uzbrojonej w igłę kobiecie rozbrajający uśmiech.

- Jak pan woli. – Odpowiedziała beznamiętnie wampirzyca. – No to zdrowaś Maryjo… - Wyrecytowała pielęgniarka, wkłuwając igłę w żyłę młodzieńca. – …I jest. W razie, gdyby się pan źle czuł, proszę mówić. - Artur czuł się cudownie. Patrzył na strumień tej samej, najwspanialszej czerwieni, w której zakochał się dawno temu. Obserwował napełniający się powoli woreczek wyobrażając sobie wszystkich pacjentów, którym jego krew pomoże lub uratuje życie. Leżał wraz z nimi na szpitalnych łóżkach odurzony lekami przeciwbólowymi, dziękując swojemu bezimiennemu wybawicielowi. Był wraz z nimi, kiedy trucizna z jego żył zaczynała infekować ich serca i umysły. Poczucie bezsensu we wszystkim, czemu sens nadać się chciało, beznadzieja życia, marność ludzkiego rodzaju, cierpienie, ból, smutek i złość, ta gotująca się, rozlewająca palącym kisielem złość. Wszystko to wypływało z niego, mając zanieść ocalenie (komu?) i zagładę (komu?). Artur podejrzewał, że gdzieś za tym iście szatańskim zachowaniem kryło się jego łkające pragnienie bycia zrozumianym. Chłopak nie chciał być na świecie jedynym, który borykał się z takimi trudnościami. Infekując innych swoim zepsuciem, gdzieś tam na Widzewie, Bałutach lub Polesiu, a może nawet na Stokach lub Chojnach, tworzył sobie towarzysza niedoli. Jeszcze jedno poszarzałe życie, jeszcze jedna zdruzgotana dusza… Student bardzo rzadko łudził się, że jego krew naprawdę ma moc przekazywania jego uczuć. Jeszcze rzadziej wierzył w to, że w końcu znajdzie się ktoś, kto dostrzeże rozwiązanie dla wszystkich jego trosk, że pewnego dnia spotka biorcę swojego zepsucia, a ten poda mu receptę, jakieś remedium, które odmieni jego żałosne życie.

- Niestety, ma pan za niską hemoglobinę. Nie może pan oddać krwi. – Skrzeczący głos pielęgniarki wyrwał Artura z transu. Chłopak spojrzał w jej stronę i uchwycił plecy odrzuconego dawcy. Student wyjrzał przez okno. Młody mężczyzna wyszedł z autobusu i odetchnął głęboko dwa razy, po czym uśmiechnął się i wszedł do centrum handlowego. Wyraźna ulga niedoszłego krwiodawcy, ten mimowolny gest utwierdził Artura w jego pesymizmie.

- Nie możemy wierzyć w altruizm, jeżeli uniknięcie ukłucia sprawia nam większą radość niż uratowanie życia. – Szepnął student.

Wchodzącego do mieszkania młodzieńca powitał Ból. Kot siedział w przedpokoju, przyglądając się ciekawie swojemu gospodarzowi.

- Witam. – Powiedział ciepło Artur. – Byłeś grzeczny? – Zapytał głupkowato. Zwierzak zatrząsł uszami i poszedł do salonu, zostawiając pytanie bez odpowiedzi. Chłopak zdjął buty i kurtkę, po czym położył w kuchni pudełko z czekoladami, wyjmując z niego dwie tabliczki. Mimochodem zauważył, że miseczki z jedzeniem dla Bólu pozostały nietknięte. Kot pewnie nadal czuł się trochę obco, co odbierało mu apetyt. Student rzucił słodycze na łóżko w sypialni i zrobił mały obchód mieszkania, w poszukiwaniu śladów pazurów na meblach. Pobieżnie obejrzał sofę i fotel, drzwiczki szafek i firanki. Ból obserwował go żółtymi oczami, jakby z politowaniem.

- Masz mnie za głupka? – Zapytał chłopak. – Dobra. Uznaję, że jesteś dobrze wychowany i nie zniżasz się do poziomu drapania mebli, jak pospolite koty. – Ból miauknął, pewnie zgadzając się ze spostrzeżeniem. Zadowolony Artur wrócił do sypialni i podniósł oparcie łóżka, ustawiając je w pozycji do oglądania filmów na monitorze komputera. Uruchomiwszy maszynę, wybrał w Internecie jedno z dzieł reżyserii Paolo Sorrentino i położył się, zabierając się jednocześnie za pierwszą czekoladę. Do czasu wyjścia na imprezę w akademiku miał jeszcze cztery godziny. W międzyczasie dołączył do niego Ból, który położył się po lewej stronie młodzieńca, spoglądając ukradkiem na jego lewą dłoń. Artur zrozumiał aluzję i zaczął głaskać kota, który mruczał przez chwilę, a następnie zasnął.

Student otworzył oczy. Za oknem było już ciemno. Ból nadal spał pod jego dłonią. Opakowania po czekoladach leżały na jego piersi. Monitor był czarny, głośniki milczały. Artur skonstatował, że musiał zasnąć w trakcie seansu. Spojrzał na zegar na ekranie telefonu. Do imprezy pozostała jedna godzina. Chłopak wstał z łóżka, ziewnął i przeciągnął się. Spokojnie włączył muzykę, która miała akompaniować mu przy przygotowaniach. Album „Pure Comedy” zaczął traktować o psującym ludzi kapitalizmie, potrzebie nadmiernej konsumpcji i okrucieństwie stworzyciela tej wiecznej farsy. Młodzieniec zdjął koszulkę i przeszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Artur spojrzał na siebie w lustrze. Nie widząc niczego, czym mógłby się zachwycić, sięgnął po szczoteczkę do zębów, jednak w połowie ruchu odwrócił dłoń i spojrzał na różową linię na jego nadgarstku. Blizna zagoiła się niezbyt ładnie. Była przerośnięta, z dwoma prostopadłymi śladami po szwach, po każdej stronie. Przy ćwiczeniach na siłowni lub noszeniu zakupów tkanka siniała brzydko. Czasami także swędziała. Swędziała, kiedy myślał o…

- Jak mam na imię? – Usłyszał Artur za swoimi plecami. Chłopak nie mógł się odwrócić. Chciał to zrobić z całych sił, ale jego ciało nie było zdolne do ruchu, albo było zdolne, lecz wyraźnie go nie słuchało. Chłopak uniósł wzrok. W lustrze zobaczył Ból. Kot siedział na koszu z brudnymi ubraniami. – Jak mam na imię? – Powtórzyło zwierzę. Artur nie wierzył w to, co się działo. Kot wyraźnie poruszał pyskiem, przemawiając do niego głosem młodego chłopca, co jedynie dodawało całej sytuacji grozy. Chłopak nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Głos wiązł mu nie w gardle, ale gdzieś nawet niżej, w samym środku przerażonych trzewi. – Jak mam na imię?! – Zapytał ponownie Ból, przebierając przednimi łapkami. Był wyraźnie zirytowany milczeniem studenta. Artur nie miał pojęcia dlaczego, ale był absolutnie pewien, że musi odpowiedzieć. Musiał dać odpowiedź teraz, w tym momencie, bo inaczej stanie się coś bardzo złego, czego nie potrafił wyrazić. – JAK MAM NA IMIĘ?! – Wrzasnął kot, sycząc przy tym i prychając. Młodzieniec włożył do ust palec wskazujący prawej ręki. Przez moment wahał się, jednak poczuł zaciskające się na nim zęby. Chłopak zwiększał nacisk, walcząc z mdłościami i przeszywającym bólem. W końcu zazgrzytała kość. Artur nie ustąpił. Gryzł dalej, czując trące o siebie z obrzydliwym chrzęstem powierzchnie, przytrzymując się krawędzi szafki. Krew zalewała mu wargi ciepłymi strużkami. Po długiej jak wieczność chwili, paliczek trzasnął. Student wypluł opuszkę, która wylądowała pomiędzy czerwonymi plamami na bielącej się umywalce. Następnie uniósł drżącą dłoń i zaczął bazgrać piekącym kikutem po lustrze. Kiedy na tafli pojawiło okropne, ociekające lejącą się czerwienią słowo „ból”, Artur opuścił rękę i wziął kilka głębokich wdechów.

- Jak mam na imię? – Usłyszał ponownie młodzieniec. Ponowne pytanie ścięłoby go z nóg i doprowadziło do łez, ale chłopak był jak w transie. Wiedział co musi zrobić i nie miał opcji ratunku. Zdezorientowany, chcąc ponownie napisać imię kota na lustrze zorientował się, że z okaleczonego palca przestała lecieć krew. Artur spojrzał na odbicie zwierzęcia, w którego jadowitych oczach nie było żadnego śladu współczucia, a jedynie bezlitosne oczekiwanie. Student włożył do ust środkowy palec, który drżąc, obijał się o jego zakrwawione zęby. Ugryzł mocno, zdecydowanie, jednak nie dość mocno. Kość zaprotestowała żałosnym jęknięciem, ale nie ustąpiła. Zrozpaczony młodzieniec zacisnął mocniej usta, szarpiąc przy tym dłonią. Krople krwi kapały dookoła groteskową fontanną. Artur przypominał obłąkany zraszacz do trawy, której właściciel stwierdził, że rośliny potrzebują do wzrostu żelaza, najlepiej pochodzenia ludzkiego. Torturowany paliczek przegrał walkę i chłopak wypluł kolejny palec do umywalki. Targany konwulsjami, drżący od przerażenia i bólu, student ponownie napisał na lustrze słowo „Ból”, tym razem z wielkiej litery.

- Jak mam na imię? – Powtórzył kot. Artur gapił się w oczy zwierzęcia, szukając wskazówki lub odpowiedzi. Czuł się jak zając, który zatrzymał się na środku jezdni, wpatrzony w reflektory pędzącego samochodu. Chłopak potrząsnął głową, zachwiał się i spojrzał ponownie na kota. – Jak mam na imię? – Student uniósł okaleczoną rękę. Po chwili warknął, zaskrzeczał i walnął pięścią w lustro, które zakwitło pajęczyną pęknięć. Młodzieniec zaczął szamotać się przy umywalce, rozmazując krew na gładkiej tafli, rozrzucając przybory toaletowe i rozlewając mydło. Chłopak w dalszym ciągu nie mógł krzyczeć ani wyartykułować żadnego słowa. Z jego ust wydobywały się jedynie niezrozumiałe jęki i gulgoty. W końcu, wycieńczony, Artur osunął się na kolana.

- Dobrze. – Usłyszał za sobą. Student podniósł wzrok do lustra, które bardziej przypominało teraz płótno szaleńca. Odciski trójpalczastej dłoni, niewyraźne i urywane smugi czerwieni, pęknięcia oraz zbłąkane krople tworzyły makabryczny obraz, zlewający się w powykręcany, schorzały napis „b ó l”. – Słowa nie mają żadnej wartości, dopóki nie nada się im znaczenia. Jeżeli to miałeś na myśli, nadając mi imię Ból, będę je nosił z radością. – Artur w końcu mógł odwrócić głowę. Spojrzał na czarnego kota, którego pyszczek wykrzywiał szeroki od ucha do ucha, przerażająco biały uśmiech.

Artur zerwał się z łóżka, budząc przy tym Ból, który ziewnął i przeciągnął grzbiet. Zdyszany, zlany potem student spojrzał na kota, szukając w jego oczach tego jadowitego, żółtego okrucieństwa, którego stał się ofiarą w łazience. Zwierzę patrzyło na niego zupełnie normalnie. Chłopak odruchowo złapał się za palce prawej dłoni. Wszystkie były na swoim miejscu. Monitor był czarny, głośniki milczały. Za oknem było już ciemno. Młodzieniec spojrzał na zegar na ekranie telefonu. Do imprezy pozostała jedna godzina. Artur usiadł z powrotem na materacu. Po sekundzie wahania wyciągnął dłoń i pogłaskał kota po puchatym łebku.

- Muszę się napić. – Stwierdził student. Ból zamruczał, zgadzając się z tym stwierdzeniem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania