Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Sen 4

Znajome osiedle na Widzewie powitało Artura styczniowym mrozem. Noc była jasna, z powodu dwudziestu centymetrów śniegu, który odbijał żółtawe światła lamp. Młodzieniec stał przed blokiem Niny, drżąc i szczękając zębami. Pomimo przejmującego zimna, student wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego. Kłęby dymu i obłoki pary wodnej splatały się w przestrzeni przed twarzą zamyślonej postaci, jak dwie pokrewne istoty, z wyglądu niemal identyczne, a o kompletnie odmiennej naturze. Artur zastanawiał się czy Nina będzie chciała z nim rozmawiać, a jeżeli tak, to co będzie miała mu do powiedzenia. Czy powita go pocałunkiem, czy smutnym spojrzeniem, posłanym ze skraju łóżka. Filtr papierosa zaczął parzyć palce studenta, więc niedopałek wylądował w śniegu, wytapiając sobie tunel w kierunku przeznaczonego mu chodnika. Młodzieniec chciał wpisać numer mieszkania na panelu domofonu, jednak kiedy wyciągnął rękę, poczuł na dłoni ciepły powiew i dostrzegł, że drzwi klatki schodowej są lekko uchylone. Artur wszedł do środka i zaczął wspinać się na najwyższą kondygnację. W połowie drogi, chłopaka minęła kobieta. Średniego wieku blondynka schodziła po schodach w wyraźnym pośpiechu, z chustką przyłożoną do nosa i wzrokiem skierowanym w bok, aby uniknąć studenta, jakby ten mógł jednym spojrzeniem odgadnąć powód jej ucieczki. Artur w pierwszej chwili nie przejął się zbytnio, jednak zatrzymał się kilka stopni dalej. Ta kobieta była pierwszą żywą osobą, którą spotkał we śnie, oprócz Niny i tego… Czegoś, które na niego polowało. Chłopak uznał to zjawisko za akcent dodający realizmu temu światu i przyjął je z przelotnym uśmiechem. Zniknął on bardzo szybko, ponieważ na następnym piętrze, przez niedomknięte, drewniane drzwi, dobiegł go płacz dziecka. Młodzieniec nie zwróciłby na ten dźwięk absolutnie żadnej uwagi, gdyby nie to, że nie był to krzyk głodnego lub kapryśnego oseska. Był to płacz bólu i strachu, nieartykułowane błaganie o pomoc bezbronnego stworzenia. Artur wiedział, że to dziecko, ten blok i całe osiedle nie są prawdziwe. Miał bolesną świadomość fałszu swojej lepszej rzeczywistości i nie powinien się przejmować losem wytworu swojej wyobraźni. Przejmował się. Delikatnie, najciszej jak potrafił, chłopak uchylił drzwi na koszmarnie skrzypiących zawiasach. Krzyk nasilił się. Ciemny korytarz przebiegał przez całe mieszkanie, kończąc się pokojem, z którego dobiegało słabe światło. Pozostałe pomieszczenia, po obu stronach, były zamknięte. Młodzieniec zaczął skradać się bardzo powoli, co w ciężkich glanach stanowiło nie lada wyzwanie. W miarę zbliżania się do źródła hałasu, spazmatycznemu płaczowi zaczęły towarzyszyć ciężkie oddechy, sapanie i chrapliwy warkot. Jednocześnie, zza framugi drzwi powoli wyłaniał się rzucany na ścianę cień masywnej postaci, poruszający się rytmicznie. Jego grube ramiona wznosiły się i upadały z obrzydliwym mlaśnięciem, jakby ktoś tłukł schabowe na niedzielny obiad. Co i rusz dało się słyszeć także subtelne i rozdzierające, jak chóralne vibrato, chrupnięcie. Artur zorientował się, że jest spocony i ciężko dyszy. Jego ciało stało się ciężkie, ledwo mógł się poruszać. Nie mógł jednak się powstrzymać. Wychylił głowę zza framugi i zobaczył wysokiego, łysego mężczyznę w spodniach od dresu i poplamionym podkoszulku. Stał plecami do studenta, pochylony nad stolikiem, na którym leżały puste strzykawki oraz źródło krzyku, który zaczął przyprawiać młodzieńca o mdłości. Artur gapił się jak zahipnotyzowany na książkowy przykład przemocy domowej, niezdolny do żadnej czynności. W pewnym momencie, naćpany osiłek uniósł obie ręce i uderzył nimi potężnie, aż intruz przy drzwiach poczuł wibracje podłogi. Płacz ucichł. Oprawca podniósł coś ze stołu, odwrócił się nagle i rzucił trzymanym przedmiotem. Zapewne celował w ścianę, jednak trafił prosto w twarz Artura. Chłopak cofnął się, równie mocno powodowany szokiem, co uderzeniem. Poczuł ciepło na twarzy, a pocisk, który go trafił upadł z głośnym plaśnięciem na podłogę. Młodzieniec spojrzał w dół i pożałował tej decyzji. Czerwono-różowy kształt tylko w luźnych skojarzeniach przypominał dziecko. Siniaki, zakrzepła i świeża krew sklejająca krótkie jeszcze włoski, nienaturalnie powyginane, spuchnięte kończyny i coś, co powinno być twarzą – wszystko to mieszało się ze sobą w nieprawdopodobne sposoby, próbując nieudolnie stworzyć postać niemowlęcia. Trochę jak polane czerwoną farbą meble z Ikei, składane przez amatorów grzybów halucynogennych. Artur w jednej sekundzie był przy drzwiach mieszkania, w następnej zatrzasnął je za sobą i zaczął gnać w górę schodów. Przyspieszył, słysząc za sobą zbliżające się człapanie skarpet na stopniach. Student przelotnie pomyślał, że w takich chwilach żałuje swojego nikotynizmu, przyprawiającego go właśnie o pogłębiającą się duszność. Na skrzydłach adrenaliny młodzieniec dotarł na najwyższe piętro bloku, dopadł do klamki mieszkania Niny, która, o dziwo, ustąpiła i zamknął się w środku. Chłopak przez chwilę dyszał, oparty plecami o drzwi, w które ktoś zaczął walić z drugiej strony. Artur przekręcił zamek jeszcze jeden raz i założył łańcuch, po czym cofnął się o trzy kroki. Odgłosy po chwili ustąpiły. Student spojrzał jeszcze przez wizjer, upewniając się, że mężczyzna zaniechał swoich agresywnych działań, a następnie zdjął buty i kurtkę. Chciał już wejść do pokoju Niny, kiedy poczuł lekki dyskomfort na swojej twarzy. Przetarł ją dłonią. Krew dziecka już zdążyła zakrzepnąć na jego czole i nosie. Młodzieniec zmył z siebie resztki niemowlęcia w łazience i udał się na spotkanie z ukochaną.

Wychylając się zza drzwi, Artur nie zobaczył Niny. Nie był w tamtym momencie pewien czy światła w pokoju lekko pociemniały, czy to jego oczy przygasły, zduszone rozczarowaniem. Zamiast ślicznej, szczupłej kobiety, na jej łóżku siedział mężczyzna o prezencji bezdomnego. Długie, siwe włosy opadały mu na ramiona, okryte poczerniałą od brudu i dziurawą marynarką. Pomarszczone i pokryte bliznami dłonie łachmaniarza spoczywały na kolanach w poplamionych brunatną cieczą jeansach. Starzec wyraźnie dygotał, zapatrzony w ścianę. Z jego rozwartych ust dobiegał szeptany bełkot, powtarzający się w kółko zlepek niezrozumiałych dźwięków. Zdezorientowany młodzieniec zbliżył się do dziwnej postaci, która nie reagowała na jego obecność, lub też jej nie zauważała.

- Przepraszam. – Powiedział niepewnie chłopak. – Szukam pewnej kobiety. Nie widział jej pan? – Obszarpaniec odwrócił głowę przerywanym ruchem nienaoliwionej maszyny. Jego kręgi szyjne niemal słyszalnie przy tym zgrzytały. Brązowe oczy starca patrzyły poprzez Artura gdzieś w otchłań, kompletnie nieobecnym wzrokiem. – Naprawdę muszę ją znaleźć. Nie widział jej pan? Ma na imię Nina i… - Młodzieniec nie dokończył zdania, ponieważ twarz łachmaniarza wykrzywił grymas cierpienia tak wielkiego, że student aż zadrżał. Mężczyzna załkał przeciągle, po czym zaczął jęczeć, bujając się w przód i w tył, składając ręce w geście jak do modlitwy. W końcu starzec ukrył spływającą łzami twarz w brudnych dłoniach. Artur chciał podejść do rozpaczającej postaci, zapytać dlaczego imię Niny wywołało taką reakcję, ale obdartus zaorał paznokciami po swoim czole, zostawiając na nim głębokie zadrapania. Karmazynowa krew wielkimi kroplami zaczęła kapać na podłogę. Mężczyzna darł metodycznymi, upartymi ruchami skórę, która zwisała ohydnymi płatami i wyrywał kawały mięśni, bez drgnięcia zdeterminowanych rąk. Kilkakrotnie jego paznokcie zahaczały o kości, łamiąc się przy tym lub odpadając od palców, całkowicie pokrytych jednolitą czerwienią. Artur patrzył na makabryczną scenę, sparaliżowany grozą sytuacji. Nogi ugięły się pod nim i upadł, starając się jednocześnie odsunąć od powiększającej się powoli kałuży krwi. Starzec okaleczał się nie dłużej niż trzy minuty, jednak nim jego dłonie zawisły bezwładnie, student był przekonany, że minęła co najmniej godzina. W końcu, głowa mężczyzny opadła na pierś. I zaczęła się podnosić. Nienaturalnym, wymuszonym, jakby kompletnie niechcianym i przeciwnym woli ruchem upiornej lalki, twarz starca obróciła się w stronę Artura. Chłopak krzyknął, zerwał się na równe nogi, zrobił trzy wielkie susy, mijając makabryczną postać i rzucił się całym ciężarem ciała w kierunku okna. Szyba ustąpiła i młodzieniec zaczął spadać w kierunku pokrytej zmarzniętym śniegiem ziemi. Zanim uderzenie zakończyło sen, chłopak pomyślał jeszcze raz o twarzy, która spojrzała na niego spomiędzy zakrwawionych, siwych włosów, o twarzy niezmierzonego cierpienia i agonii, których źródło nie było fizyczne. O swojej twarzy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania