Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Sen 5

Ciemny, nieskalany światłem ulicznych lamp salon nie zdziwił Artura. Może tylko odrobinę rozczarował. Młodzieniec tęsknił za surrealistycznymi snami, których głównym wątkiem było łażenie nago po supermarkecie, w poszukiwaniu uniwersalnego podłoża do roślin kwitnących. Zamiast skonsternowanych spojrzeń klientów, dwoje kocich oczu wpatrywało się w niego z niekłamanym zaciekawieniem.

- Jak było? – Zapytał siedzący na kolanach studenta Ból. – Twój wymarzony świat jest faktycznie tak idealny? – Dodał drwiąco.

- Ma swoje wady, ale i tak jest lepszy od tego, w którym muszę cię słuchać. – Odgryzł się Artur, zrzucając zwierzaka z kolan.

- Ranisz mnie. – Jęknął teatralnie kocur. – Dobrze, że się obudziłeś, bo zaczynało mi się nudzić. Co będziemy robić?

- Postaram się obudzić, a potem zapaść w jakiś przyjemniejszy sen. – Powiedział młodzieniec wstając, po czym skierował się do kuchni, choć nie wiedział po co. Ból podążył za nim.

- Rozumiem, że może ci nie odpowiadać moje towarzystwo. – Ciągnął kot, niewzruszony złośliwościami swojego rozmówcy. – Aczkolwiek chciałbym zauważyć, jako ktoś w rodzaju twojego terapeuty, że wypieranie faktu realności świata, w którym się znajdujesz, może mieć negatywne skutki na wyniki naszych starań. – Perorował patetycznie.

- Daruj sobie. – Uciął Artur. – Jeżeli uważasz, że twoja wersja realnego świata jest bardziej prawdopodobna niż moja, to raczej miałbyś trudności z ukończeniem kursu psychoterapii. To, co mówisz jest niedorzeczne i daj mi, proszę, spokój. – Zakończył, po czym odwrócił się od stojącego na płytkach podłogi kota, tylko po to, żeby zobaczyć go znów, siedzącego na kuchennym blacie.

- Naprawdę niepokoi mnie twój dzisiejszy brak współpracy. Opowiedz mi o swojej matce. – Ból nie odpuszczał. Młodzieniec nie miał zamiaru dalej dyskutować z wytworem swojej wyobraźni, w związku z czym opuścił kuchnię i skierował się do sypialni. – Nie możesz mnie ignorować. – Głos kocura podążał za nim, pojawiając się w różnych miejscach, to z prawej, to z lewej strony, to bliżej, to trochę dalej. – Nie dam ci spokoju, dopóki nie wyperswadujesz sobie, że chcesz żyć w kłamstwie. Miałeś użyć iluzji do poradzenia sobie z przeszłością, nie do stworzenia z niej pustelni, w której mógłbyś zamieszkać. – Artur nie chciał rozmawiać z natrętnym zwierzakiem, którego rosnąca powoli frustracja zaczynała mu się podobać. – Kiedy skończy mi się cierpliwość, przestanie ci się podobać. - Rozejrzał się po ogarniętym półmrokiem pokoju i dostrzegł na biurku swój telefon komórkowy. Wziął go do ręki i zaczął przeglądać listę kontaktów. – To wysoce niestosowne, żeby gapić się w telefon podczas konwersacji. – Przesuwał palcem po ekranie, obserwując jak kolejne imiona i nazwiska przefruwają z jednego końca wirtualnego niebytu, do drugiego. – Nie znajdziesz zrozumienia u żadnej z tych osób. Ja ci jestem potrzebny, żeby sobie z tym poradzić. – Wzrok Artura przykuł numer ojca Walentego. Młodzieniec pomyślał, że wytatuowany ksiądz był, paradoksalnie, jednym z najnormalniejszych i najprzyjemniejszych rozmówców w tym śnie. – Serio? Nabijasz się z faktu, że jestem kotem i nie pojmuję koncepcji urządzeń elektronicznych. - Godzina była późna i student zawahał się przez krótki moment, jednak doszedł do wniosku, że w świecie nocnych marzeń wyimaginowani duszpasterze nie muszą wcześnie wstawać na poranne nabożeństwa. Wcisnął więc przycisk nawiązania połączenia.

- Halo? – Odezwał się w słuchawce, po dłuższym czasie, mało znajomy głos.

- Ojciec Walenty? – Zaczął niepewnie Artur.

- Tak. Artur?

- Zgadza się. Nie obudziłem księdza?

- Nie… Nie. Słucham? – Głos po drugiej stronie wydawał się słaby i rozedrgany, jakby wystraszony lub niepewny.

- Wszystko w porządku? Może zadzwonię innym razem? – Sondował zmieszany młodzieniec.

- Nie… Nie trzeba. – Walenty mówił powoli, jak aktor, który czyta z kartki scenariusz, którego zapomniał się nauczyć. – Co u ciebie?

- Jest pijany. – Powiedział pewnie i lodowato spokojnie Ból.

- U mnie wszystko dobrze. Nie mogę spać, a dawno z księdzem nie rozmawiałem i pomyślałem, że zadzwonię. – Improwizował student.

- Rozmawialiśmy przecież. Dzisiaj… Chyba. – Bąknął kapłan. – Nie możesz spać… A wziąłeś te tabletki? – Ton mężczyzny był coraz bardziej niespokojny. Słowa zdawały się trzepotać w jego ustach jak wyjęta z wody ryba.

- Tabletki wziąłem. Właściwie to spałem… Jakiś czas.

- Dwie godziny. – Podpowiedział kocur.

- Chyba dwie godziny. – Powtórzył Artur. – No ale obudziłem się i… - Przerwał, ponieważ w słuchawce rozległ się dziwny dźwięk, jakby jego rozmówca wyszedł na tęgi mróz. Nie było mrozu.

- Szlocha. – Stwierdził Ból.

- Proszę księdza? – Powiedział zbyt ostro młodzieniec, co spotkało się ze spazmem płaczu w odpowiedzi. – Co się stało? Walenty?

- Przepraszam… - Jęczał ksiądz, smarkając i krztusząc się. – Przepraszam cię… Chciałem dobrze. Nie chciałem być sam…

- O czym ty mówisz? Piłeś?

- Ta dziewczynka, o której ci opowiadałem… Którą zabiłem… - Kapłan ledwie składał poszczególne litery w słowa. – Ja nie mogłem tak… Nie mogłem sam. Z tym. Nie mogłem. Nie wiesz jak to jest. – Powoli jego wypowiedzi nabierały pewności i tempa. – Nie mogłem się pogodzić z tym, co zrobiłem. Nie mogłem sobie wybaczyć czegoś takiego. Jako lekarz… Chciałem cofnąć czas, pomóc jej przetrwać ten ból, wytrwać z nią, wesprzeć tak, jak powinien to zrobić prawdziwy lekarz. Prawdziwy mężczyzna. Prawdziwy człowiek… Ale czasu nie da się cofnąć. Nie da! Rozumiesz?

- Tak. – Szepnął Ból. – On brał te tabletki.

- Wpadłem w depresję… Piłem, brałem leki. Nic mi nie pomagało. Nic. Nic! – Krzyczał do słuchawki Walenty. – Wtedy usłyszałem o naltreksonie. Już po pierwszej tabletce… Ja… Ona tam była. Artur, ona tam była. Codziennie jest ze mną. Rozumiesz? Ona żyje. Dla mnie. Jest zdrowa, jest… Twoja ukochana też żyje, prawda? – Głos kapłana znów osłabł i zaczął drżeć. – Widziałeś ją, prawda? We śnie. Ona tam jest. Dla ciebie. To nie jest kłamstwo. Zobaczysz. Zobaczysz, że to, co tutaj, nie liczy się. Tylko to, co tam… Artur?

- Jesteś tchórzem. Tchórzem i kłamcą. – Syknął Ból.

- Dobrej nocy. – Zdołał wykrztusić z siebie młodzieniec, po czym rozłączył się i odłożył telefon z powrotem na biurko.

Artur przez dłuższą chwilę nie wiedział co ze sobą zrobić. W głowie szalał mu tajfun wrzeszczących myśli, z których żadna nie mogła wybić się ponad ogólną wrzawę, pozostawiając pogrążoną w chaosie pustkę. Czarny kot wskoczył z gracją na biurko i trącił łebkiem dłoń młodzieńca.

- Przykro mi. – Szepnął zwierzak. – Naprawdę mi przykro. Teraz przynajmniej wiesz, jaka jest prawda. – Dodał, ocierając się o rękę gospodarza. Student ledwie go słyszał. Nie wiedział, jaka jest prawda. Był bardziej zdezorientowany, niż kiedykolwiek wcześniej i miał dość. Dość tego straszliwego, niesprawiedliwego świata pełnego tragedii i kłamstw. Miał dość mroku nocy i tego mieszkania. Miał dość tego snu. Chciał się obudzić i…

- Wrócić do niej… - Wyszeptał.

- Jak to wrócić? – Zapytał Ból, ale Artur zignorował go, opuszczając pokój niemal biegiem. Kot rzucił się za nim, miękko i bezszelestnie przebierając łapkami. – Jak to wrócić?! Co chcesz zrobić? Stój! – Młodzieniec przemknął przez salon i chwycił za firankę, zasłaniającą drzwi balkonowe. Szarpnął zbyt mocno i zamiast odsunąć zasłonkę, zerwał ją z karnisza. Zupełnie niewzruszony tym faktem wyszedł na balkon, chwycił balustradę obiema dłońmi i wychylił się. – Czwarte piętro to trochę nisko. – Skonstatował Ból, siedzący teraz na barierce. Starał się brzmieć spokojnie, ale w jego głosie nie było absolutnie nic spokojnego.

- Chodzi o upadek. – Mruknął młodzieniec. Ton miał nieobecny, jakby jakąś swoją częścią znajdował się już po drugiej stronie ściany iluzji, dzielącej go od ukochanej.

- Skąd ci to przyszło do głowy? – Nie dawał za wygraną kocur. – Dlaczego chcesz popełnić ten sam błąd, co wcześniej? Mało ci prób samobójczych? Chcesz spróbować wszystkich i napisać poradnik?

- Powiedziała mi, że jak znowu będę miał takie straszne sny, to… - Artur dyszał, równie ze strachu, co z ekscytacji. – To mam się nie wahać i uciekać do niej. To jest moja ucieczka. Od wszystkiego. Strzeżona granica, za którą czeka azyl. Żegnaj, Ból. Miło było cię znać. – Zmusił się do krzywego uśmiechu, po czym uniósł wysoko nogę, zaczynając wspinać się na balustradę balkonu. Zwierzak milczał jedynie przez moment, jednak to wystarczyło, żeby student zdążył stanąć obiema nogami na barierce, zapierając się rękami o strop.

- Artur… - Zaczął niepewnie kot. – Posłuchaj mnie przez chwilę. Zdążysz skoczyć. Daj mi tylko coś powiedzieć. – Młodzieniec nie poruszył się, jednak cały czas pozostawał wpatrzony w grunt pod nim. – Artur, ona chce, żebyś się zabił. Odkąd o niej śnisz, to był jej plan. Przez cały czas. Ona chce cię zabić.

- Co ty bredzisz? – Zaśmiał się chłopak krótko, ponieważ nie spodobał mu się brak pewności w swoim głosie.

- Nie bredzę. Wabiła cię do siebie, przypominała minione szczęście, torturując cię wspomnieniami, które przerywała nieznośna codzienność bez niej. Chciała przekonać cię, że twoje sny są jawą. Miałeś uwierzyć w wygodną i przyjemną iluzję, wybrać ją zamiast tęsknoty i trudów prawdziwego życia. Bo życie jest niewypowiedzianie trudne. Kiedy już podjąłeś decyzję o tym, gdzie chcesz żyć, miałeś ostatecznie zerwać z tym drugim światem. – Ból mówił powoli, dawkując słowa jak ratujące życie lekarstwo, które w razie przedawkowania miało katastrofalne skutki.

- Nie… Nie, nie, nie. Nie. Dlaczego miałaby chcieć mnie zabić? – Twarz Artura przybrała głupkowaty wyraz, jak dziecka, które nie chciało przyjąć do wiadomości, że Mikołaj jest jedynie kolejną sztuczką dorosłych, jedną z ich intryg w ochronnym teatrze o ścianach z poduszek. – Przecież jesteśmy tam razem. Ja i ona. Ja ją kocham, ona kocha mnie. Przecież to nie ma sensu. – Mamrotał. – Dlaczego chciałaby mnie zabić… A jeżeli byłaby tylko snem… Istniała w moim umyśle… To dlaczego chciałaby tym samym zabić i siebie?

- A dlaczego ty chciałeś się zabić? – Zapytał Ból, zeskakując z barierki.

- Z samotności. – Odpowiedział bez wahania młodzieniec, a słowa te, wypowiedziane na głos, zwaliły go z nóg. Osunął się z balustrady na zimne płytki balkonu, upadł na plecy i ukrył twarz w dłoniach.

- Nie możesz wiecznie śnić. Każde nocne spotkanie jest okupione dniem rozstania. Myślę, że ona nie może tego znieść. Nie pozwalasz jej odejść, ale nie możesz z nią naprawdę być. To ją zabija. – Podsumował kot smutno, kładąc się obok swojego gospodarza, który drżał z zimna lub rozpaczy.

- Nie mogę jej znowu stracić. Nie mogę. To zbyt wiele. – Powtarzał w kółko Artur. – Dopiero ją odzyskałem… Dlaczego? Co ja mam zrobić? Czy nie dość wycierpiałem? – Słowa z jego ust umykały ku rozgwieżdżonemu niebu, jak błagalne modlitwy, które, jak każda modlitwa, miały odbić się od głuchego nieboskłonu i rozbrzmieć echem rozczarowania.

- Nie możesz jej znowu stracić. – Tłumaczył cierpliwie Ból. – Jej już od dawna nie ma. Nie możesz nic zrobić. Pozostaje ci pogodzić się z przeszłością i pochować jej duchy. Inaczej skończysz jak Walenty. – Zwierzak zbliżył się nieco. – Doświadczyłeś cierpienia, o którym niektórzy mogą tylko śnić w koszmarach. Popełniłeś głupstwo, to prawda. Pamiętaj jednak, że tylko ty byłeś wtedy w tamtej sytuacji. To wyłącznie twoje życie i twoje decyzje. I nikt nie ma prawa cię osądzać. Aczkolwiek, nic nie upoważnia cię do popełniania tego samego błędu po raz drugi. - Artur popatrzył na kota oczami, które nie były już zdolne do płaczu. Po raz pierwszy ujrzał w tych jadowitych, żółtych ślepiach kogoś innego niż sarkastycznego cynika. Ujrzał przyjaciela, który go rozumiał i współczuł mu. I chciał mu pomóc. Objął zwierzaka, przytulił do siebie i przez chwilę słuchał przyjemnego, cichego mruczenia, podczas gdy świat dookoła walił się w najlepsze. Całe miasto zdawało się pogrążać w beznadziei i smutku, aż z całej Łodzi został tylko jeden balkon, chroniony przez wątłe ciepło bezinteresownego wsparcia.

Mijały minuty, a student i kot leżeli nadal na dworze, nie zważając na chłód. Ta chwila spokoju, pozbawionego myśli wytchnienia, wydawała się Arturowi niemal nierealna. Jednak była realna. Niezaprzeczalnie. I to było cudowne. Student znalazł w końcu jakieś oparcie, fundament, na którym mógł oprzeć swoje cierpienie i odetchnąć. Odpoczynek nie mógł trwać jednak zbyt długo. Młodzieniec miał obowiązek do spełnienia i nie mógł od niego uciec. Zbyt długo już go unikał.

- Muszę się pożegnać. – Powiedział.

- Jesteś tego pewien? – Zapytał zwierzak. – Wiesz jak będzie ci trudno…

- Wiem. – Przerwał mu student. – Dlatego chciałbym, żebyś poszedł ze mną.

- Dobrze. – Zgodził się kot. Oboje wstali i udali się do sypialni, w której Artur przygotował dwie tabletki naltreksonu. - Pamiętaj, w przeciwieństwie do niej, ja zawsze będę z tobą. – Powiedział cicho Ból.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania