Poprzednie częściSny o Ninie - Prolog

Sny o Ninie - Sen 6

Obudził się w znajomym mu już łóżku, w pokoju szpitalnym. Nina spała, wtulona w niego jak dziecko. Artur przycisnął ją do siebie mocniej, wdychając jej zapach. Dopiero po chwili zorientował się, że ręce mu drżą. Za chwilę miał odrzucić ją, ten dziwny, osobliwy świat i wrócić do jawy, którą w końcu potrafił określić. Młodzieniec potrząsnął delikatnie dziewczyną.

- Nina? – Szepnął delikatnie. – Obudź się, Gamoniu. – Otworzyła leniwie oczy i ziewnęła lekko.

- Dzień dobry. – Uśmiechnęła się. – Chyba nie miałeś koszmarów? – Dodała pozornie obojętnie.

- Nie, nie miałem. – Odpowiedział, zmuszając się do uśmiechu. – Dobrze spałaś?

- Tak… Tak. Chyba musimy wstawać, twoi rodzice powinni niedługo przyjechać. – Powiedziała, po czym oswobodziła się z jego objęć i przeciągnęła swoje smukłe ciało. – Zjesz coś?

- Nina… - Zaczął Artur, nie mogąc dobrać odpowiednich słów.

- Kupić ci drożdżówkę? – Zapytała, nie odwracając się do niego. Zdawała się drżeć, chociaż starała się maksymalnie spiąć i utrzymać nienaganną sylwetkę.

- Ja…

- Może jakieś owoce? Kanapkę? – Pytała dalej, głosem łamiącym się od wzbierających fal płaczu.

- Ja przyszedłem się pożegnać. – Wykrztusił w końcu młodzieniec czując, że do jego oczu również napływają łzy.

- Chcesz mnie zostawić. Znowu. Jak możesz mi to robić… - Szlochała Nina.

- Nie chcę, naprawdę nie chcę, ale… - Student chciał przytulić ją do siebie, ale uniknęła jego rąk, zrywając się z łóżka. Dziewczyna odwróciła się do niego i spojrzała zaczerwienionymi oczami pełnymi bólu i gniewu.

- Gdybyś chciał, zostałbyś ze mną. Albo zrobił już to, co powinieneś. Brzydzę się tobą, tchórzu! Uwięziłeś mnie tutaj, ty egoisto. Uwięziłeś jak ptaka w klatce, do której zaglądasz, kiedy ci wygodnie. Patrzysz na mnie tylko wtedy, kiedy chcesz. Nie przytuliłeś mnie wtedy, nie pocałowałeś… Nawet nie wyciągnąłeś mnie z tego cholernego samochodu, tylko sprawdziłeś puls i… Nienawidzę cię! – Nina krzyczała, nie gestykulując przy tym, co w jakiś sposób było przerażającym widokiem.

- Nina, proszę cię…

- Nie! To ja cię prosiłam. Prosiłam wiele razy! Skoro ty nie chcesz działać, ja to zrobię. – Powiedziała dziewczyna, a w tym samym momencie drzwi do sali otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia wszedł dobrze Arturowi znany cień, mroczna postać w jego ubraniu, o jadowitych oczach. Młodzieniec nie poruszył się. Czekał na łóżku, aż przerażająca sylwetka podeszła do niego i wyciągnęła rękę w kierunku jego gardła. Nie opierał się. Pozwolił miękkim palcom owinąć się wokół jego szyi. Na twarzy Niny wymalował się upiorny uśmiech mściwej satysfakcji. Zniknął jednak szybko, ponieważ cień zatrząsł się nagle i zafalował, tracąc swój męski wygląd. Postać kurczyła się i malała, jakby implodując, aż pozostała z niej jedynie niewielka, czarna plama na klatce piersiowej Artura. Plama wielkości czarnego kota.

- Dziękuję ci. – Powiedział student. – Dam już sobie radę. – Kocur skinął ze zrozumieniem łebkiem i znów zaczął gubić kontury, przybierając wygląd czarnej, wibrującej chmury, którą Artur wciągnął przez usta do płuc, łącząc się z izolowaną częścią swojej jaźni. Nina patrzyła na ten niezwykły spektakl z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc zdobyć się na żaden dźwięk. Młodzieniec wstał, podszedł do niej zdecydowanym krokiem, wziął w ramiona i przytulił do siebie tak mocno, jak tylko potrafił. Nie walczyła już. Odwzajemniła uścisk, bezbronna, pokonana i do resztek wytrzymałości stęskniona.

- Przepraszam cię. – Szepnął Artur. - Tak bardzo za tobą tęskniłem… Jesteś w ciszy wokół mnie… Jesteś wodą w moich płucach… Jesteś w umykającym świetle dnia, kiedy opadam za tobą w ciemność. Nie potrafiłem sobie wyobrazić świata bez ciebie.

- Wiem. – Odpowiedziała szeptem. – Ja bez ciebie też nie. Co nie znaczy, że takie światy nie istnieją. – Dodała.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też.

Artur i Nina długo stali w bezruchu. Ich cierpienie i wzajemna miłość były wtedy tak niewinne, jak biel szpitalnej sali. Nie odzywali się już do siebie. Nie potrzebowali słów. Kiedy oboje chłonęli nawzajem swoje jestestwa i zorientowali się, że nigdy nie wystarczy im siebie, udało im się od siebie oderwać. Złapali się za ręce i wyszli z pokoju na korytarz. Znaleźli najbliższą klatkę schodową i zaczęli wspinać się do góry po stopniach niezliczonych, jak dzielone przez nich chwile szczęścia. Na najwyższym piętrze Nina otworzyła drzwi, prowadzące na dach szpitala. Powinny tam prowadzić. Para znalazła się tymczasem na szczycie pokrytego wrzosowiskiem klifu, o którego dalekie brzegi w dole rozbijały się, bez najcichszego dźwięku, fale. Wiatr owiewał ich twarze, a słońce chyliło się ku zachodowi, kąpiąc horyzont w soczystej czerwieni. Artur wspomniał jeszcze dzień, w którym oboje znaleźli to miejsce, kiedyś w poprzednim życiu. Postanowił wtedy, że kiedyś się jej tutaj oświadczy, właśnie w takiej chwili, jak ta. Miała powiedzieć „tak” i rozpłakać się ze szczęścia. Płakała. Pocałowali się ostatni raz, obejmując z całych sił. Następnie oboje przechylili się w bok i runęli w przepaść.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania