Spadające gwiazdy

Najpiękniejszą porą w ciągu całej doby jest noc. Ciemna, a zarazem rozjaśniona poprzez księżyc, mroźna, a jednocześnie przyjemnie chłodna, cicha, a niby głośna dzięki odgłosom zwierzętom budzących się właśnie do życia, noc. Podczas niej zradzają się najlepsze plany oraz pomysły, a chęć do życia, której w dzień jest tak mało, na nowo się odradza. Nabieramy potrzebnej mocy, która potrzebna jest nam na przeżycie kolejnej, męczącej, wyzyskującej siły doby.

 

Najwspanialsze są jednak noce, gdy na niebie nie widnieje, psująca cały efekt, choćby najmniejsza chmurka. Król tej pory jest wtedy wyraźnie widoczny, jaśnieje czystym, łagodnym światłem, którym oblewa wszystko wokół. Dzięki niemu wszechogarniający mrok nie przeraża aż tak bardzo, niepokój wywołany ciemnością nie jest aż tak silny, można wręcz powiedzieć, że się nie wzmaga, a nawet maleje z każdą chwilą. Czysty nieboskłon, przypominający idealnie wypolerowany, ciemny kryształ, ukazuje również jeszcze jeden, najwspanialszy widok, a mianowicie - gwiazdy.

 

Te istoty, piękne same w sobie, błyszczą majestatycznie, również oświetlają swoim blaskiem ziemię oraz dotrzymują towarzystwa księżycowi, wypełniając po części jego zadania. Gwiazdy ustawione są w taki sposób, aby tworzyć konstelacje, których ilość jest tak ogromna, że sami nie wiemy tak naprawdę ile ich jest dokładnie, a zliczyć, niestety, się nie da. Nieraz wydaje nam się, że ktoś ustawia specjalnie w ten sposób te istoty, aby pasowały do siebie, tym samym tworząc zgodne zbiory.

 

Gwiazdy, podobnie jak i ludzie, nie żyją wiecznie, kiedyś nadchodzi moment zwiastujący kres ich istnienia. Świetliste ciała stają się nagle coraz mniej jasne, ich blask, niedawno taki cudowny, teraz jednak zanika bezpowrotnie, nie wracając już nigdy więcej. W miejscu istoty pojawia się czarna dziura, która nie tylko zabiera nam gwiazdę, ale także niszczy każde wspomnienie o niej. To wydarzenie pokazuje, że nawet najsilniejsze, najbardziej mocne i niby niepokonane stworzenia zawsze polegną, a słuch o nich po prostu zaginie.

 

Istnieje również zjawisko tak zwanych "spadających gwiazd". Czy jest ono prawdziwe i czy naprawdę świetliste ciała spadają? Nikt tego nie wie, może nawet nie chce się dowiedzieć, bo boi się tej prawdy, która nagle zniszczy jego poglądy, w które przez całe swoje życie wierzył. Poza tym widok zlatujących gwiazd, zostawiających za sobą jeszcze widniejący przez jakiś czas ślad, z nieba jest wspaniałym obrazem, którego nie możemy się tak łatwo pozbyć sprzed naszych oczu, ponieważ wzbudza w nas poztywne emocje, a także mimowolnie przywołuje uśmiech na naszej twarzy.

 

Tak samo zawsze reagowała Ewangelina na ten widok, który dodatkowo wywoływał u niej dreszcze, mimo tego, że widywała go już tyle razy w swoim dwudziestoletnim życiu. Jej bladoróżowe usta, a dokładniej ich kąciki zawsze unosiły się ku górze, gdy tylko siadała na swojej ulubionej, polakierowanej na czarno, ławce przed domem. Obserwowała nocne niebo, napawała się nim, zapamiętywała każdy jego szczegół, nawet ten najmniejszy, jakby uważała, że następnego dnia o tej porze nastąpi coś, co nie pozwoli jej nigdy więcej oglądać tego widoku.

 

Siadała w tym miejscu zawsze o tej samej godzinie, wydawało jej się, że, gdy tego nie zrobi popełni jakąś zbrodnię, albowiem ta codzienna czynność weszła jej w nawyk, ustanawiając się rytuałem, od którego dziewczyna nie mogła więcej się uwolnić, nawet tego tak naprawdę nie próbowała. Nie ważne czy była zima, czy upał, a nawet deszcz - ona i tak tu się pojawiała, aby obserwować gwiazdy, najpiękniejsze jej zdaniem ciała w całym Wszechświecie.

 

Ich obraz zawsze skłaniał ją do refleksji, a także przemyśleń nad jej obecnym postępowaniem oraz, co najważniejsze, uwalniał jej marzenia, nawet te najskrytsze, do tej pory schowane w najgłębszej części organizmu. Wyobraźnia zaczynała pracować na najwyższych obrotach, w końcu mogła myśleć o czym chciała, najczęściej nad sprawami nierealnymi, nadzwyczajnymi, bo takie ją zawsze najbardziej interesowały.

 

Jako dziecko żyła właśnie we własnym świecie stworzonym właśnie z marzeń, nie w głowie były jej przyziemne sprawy, nie interesowały ją rzeczy, którymi bawili się inni, wolała wpatrywać się w niebo, bo w ten sposób się uspokajała, wtedy wiedziała, że żyje całą sobą. To zajęcie zajmowało jej większą część czasu, jednak nigdy nie uważała go za zmarnowany, w przeciwieństwie do większości jej rodziny. Rodzice sądzili na początku, że coś z ich najmłodszą córką jest nie tak, przecież dzieci nie mogły siedzieć bezczynnie w jednym miejscu bez jakiekolwiek znaczącego ruchu, ponieważ ich zdaniem osoby w tak młodym wieku powinny być aktywne, aby spalać energię, której pokłady były niemal, że nieskończone.

 

Rodzeństwo Ewangeliny bowiem angażowało się w każdy dowolną aktywność fizyczną jaka była aktualnie możliwa, dlatego zawsze osiągało jak najlepsze wyniki sportowe w szkole. Szczyciło się każdym zdobytym medalem, najczęściej tym o złotej barwie, bo ich zdaniem zwycięzcy mieli zawsze pierwsze miejsce, pozostałe podium oznaczało tylko i wyłącznie przegraną. Dziewczyna wcale tak nie uważała, dla niej każdy kto brał udział w zawodach był już zwycięzca, nieważne czy później był najlepszy czy też na szarym końcu, ważne było to, że podjął się takiego ryzyka z jakim wiązała się cała ta rywalizacja.

 

Wiadome, że ludzie, aby być najlepszymi, zrobią wszystko, mogą nawet odważyć się popełnić jakąś niewyobrażalną zbrodnię, byleby osiągnąć to, co sobie postanowili. Przez takie wydarzenia osoby przestają się kierować człowieczeństwem, którym powinni dysponować, jeśli należą do rasy ludzkiej. Najważniejsze jest dla nich własne dobro i korzyści. Pomoc bliźniemu schodzi na dalszy plan, mimo tego, że musi być zawsze na pierwszym miejscu.

 

Z tych oto powodów Ewangelina nie chciała być jak jej siostra i brat, nie zamierzała nigdy wiązać swojej przyszłości ze sportem, wystarczało jej to, że przez pewien czas w swoim życiu była niemal że zmuszna siłą do najcięższych ćwiczeń, które wyciskały z niej całą energię i siódme poty. Rany oraz pęknięcia na knykciach, których blada skóra była tak delikatna jak sam jedwab, nigdy się nie zagoiły, pozostawiając tym samym wspomnienie o najbardziej znienawidzonych czasach. Dziewczyna oczywiście mogła się przeciwstawić w dowolnym momencie, jednak tego nie zrobiła, albowiem była pod stałym, bacznym spojrzeniem jej surowego ojca, a na dodatek rodzeństwo wnikliwie przypatrywało się młodszej siostrze.

 

Samoobrona, według rodziców, była podstawą, którą musiała znać i uczyć się już jej od najmłodszych lat, aby w przyszłości umieć sobie radzić z wszystkimi przeciwnościami. Oni jednak nie przewidzieli, że nie wszystko da się załatwić za pomocą czynów. Silniejszą moc ma na pozór nic nieznaczące słowo. To właśnie ono jest najpotężniejsze, samo w sobie może stać się bronią i to tylko od nas zależy w jaki sposób się nim posłużymy.

 

Możemy go użyć w obronie własnej lub innych, dzięki niemu zaprowadzimy pokój, jeśli odpowiednio się postaramy. Słowo również rani gorzej niż jakikolwiek czyn, za jego pomocą też możemy uderzyć, co bardziej boli niż zwykły atak fizyczny oraz negatywnie wpływa na psychikę, która czasem nie będzie już w stanie pozbierać się po takim ataku, szczególnie jeśli on jest zbiorowy.

 

Ewangelina po każdej takiej aktywności, która najczęściej kończyła się dość późno, uciekała właśnie w to miejsce. Cisnące się do oczu łzy, spływały teraz po policzkach, zostawiając tym samym ślady na zaczerwienionej skórze. Poranione palce ostatnimi resztkami sił zaciskały się na drewnianej ławce, a usta były jedną cienką linią, aby dzięki temu choć w pewnym stopniu zminimalizować ich drżenie.

 

Właśnie w takich momentach pomagały jej gwiazdy, chociażby samo spojrzenie w nie, bo właśnie ich obecność sprawiała, że Ewangelina uspokajała się, wyciszała, a napięte mięśnie zaczynały się rozluźniać. Nawet, gdy niebo było zasnute przez warstwę chmur, miała pewność, że świetliste ciała zawsze tam są i nigdzie na razie nie mają zamiaru się wybierać. Były przy niej, dawały jej znać, że nie jest nigdy sama.

 

Ewangelina czasem miewała takie chwile zawahania i niepewności, że wcale nie należy do swojej rodziny, powinna być gdzie indziej i z kimś innym, po kilku chwilach przypominała sobie, że mimo swojej odmienności, była jednak prawowitą członkinią familii. Jej babcia bowiem była taka sama jak ona, właśnie to ta osoba wpajała jej do głowy całą wiedzę, jaką posiadała oraz wszystkie te nierealne sprawy, z których nie zadowoleni byli rodzice dziewczyny. Jasmine była poczciwą, mądrą i jakże pochłonięta przez marzenia staruszką, która często obserwowała świetliste istoty i uważała je za swoje rodzeństwo, nawet jak bardzo dziwnie by to nie brzmiało. Ona jednak sądziła swoje i nikt nie był w stanie wpłynąć na zmianę jej poglądów.

 

Ewangelina po śmierci osoby najbliższej jej wtedy jeszcze dziecięcemu sercu poczuła dogłębną pustkę, której nic nie było w stanie zapełnić, poza jednym - gwiazdami i zjednoczeniu się z nimi. Dziewczyna, gdy w pełni scaliła się z tymi ciałami w taki sposób, że niemal stanowiły jedność, nieraz uważała, że blask gwiazd jest niczym innym jak samym uśmiechem Jasmine, która ją obserwowała i czuwała, aby ta wyrosła na dobrą osobę.

 

Kończąc swoją pełnoletność Ewangelina mogła w końcu po raz pierwszy porządnie odetchnąć z ulgą i skupić się na tym, co jej zdaniem było najważniejsze, mimo, że takiego zachowania wcale nie popierała większość osób, z którymi przebywała dziewczyna. Ale jedynie to zajęcie dawało jej pełne szczęście i może nawet poczucie pewnego spełnienia. Owszem, miała pracę, w której zawsze chciała się realizować, jednak ona nie dawała jej tego, czego od życia oczekiwała Ewangelina.

 

Dziewczyna również nigdy nie chciała stawać się dorosła, chociaż wiedziała, że to niemożliwe. Wolała być dzieckiem, ponieważ jej zdaniem dzieci nie były zniszczone aż tak bardzo jak dorośli. Młodzi ludzie mieli nieskażone umysły oraz serca tym całym złym i najważniejsze - mogli używać do woli własnej wyobraźni, a jak wiadomo, osobom dojrzałym raczej nie przystoi żyć w krainie stworzonej jedynie z marzeń, gdzie nie ma prawie miejsca na poważne sprawy.

 

Ewangelina bała się procesu, w którym mogła tak nagle przestać już na zawsze śnić na jawie, bała się, że dorosłość zabierze jej wszystkie marzenia, o które tak niemal codziennie toczyła zaciekły bój i broniła je całą sobą. Nic takiego jednak się nie zdarzyło, bo to właśnie ta upartość i zawziętość dziewczyny, które nie łatwo się teraz spotyka, a także jej nieustanna walka przyczyniły się do tego. Ona już wiedziała, że nic ani nikt nie zabierze jej tego, co tak bardzo kocha i to, co jest częścią jej samej.

 

Mimo tego całego zła, jakiego doświadczyła w całym swoim dotychczasowym istnieniu i jakie nadal na nią czekało, Ewangelina kochała ten świat. On nie był zły. Źli byli jedynie ludzie, którzy go tworzyli. Jednak ona uważała, że wszystko się zmienia, więc i osoby, przez które każde miejsce było okrutne, nie do zniesienia i przerażające, również staną się inni. Dzięki temu świat będzie lepszy, a marzenia już na zawsze będą stanowiły nieodłączną część człowieka. I właśnie w to zawsze wierzyła Ewangelina.

 

***

 

Ludzie od dawien dawna przywdziewali różne maski, byleby stać się kimś innym niż są. Prawdziwa osobowość, która, według nich, była nudna i zwyczajna, wcale ich nie zadowalała, woleli stworzyć swoje nowe "ja", mimo, że cena była dość wysoka. Zapominali kim są tak naprawdę, a to wszystko po to, aby tylko się przypodobać innym, stać się takim kimś, kim oni są.

 

Taki właśnie był Elliot. Przywdział maskę, za pomocą której stał się kimś zupełnie obcym, nie istniała w nim już jego dawna osobowość. Popełnił również jedną z największych zbrodni - już dawno przestał marzyć. Nie wierzył w to co niemożliwe, jego wyobraźnia była teraz jedynie pustą, szarą dziurą, z której nie rodziły się żadne pomysły. A przecież niegdyś wcale tak nie było. Chłopak był dzieckiem pełnym radości oraz charakterystycznej dla tego wieku szczerości, której nie wahał się używać. Wychowywał się w dobrym domu, pełnym ciepła i najważniejsze - prawdziwej miłości. Od najmłodszych lat obserwował swoimi oczami, których zieloną barwę odziedziczył po swojej mamie, świat i nie mógł się nadziwić dlaczego on jest taki zły.

 

Rodzice uświadomili go, żeby nigdy się nie poddawał, nawet jeśli przeciwności losu będą za nim podążać krok w krok, los nie będzie mu sprzyjał, a droga nadal będzie wieść pod górę. Oni zawsze trzymali się tej zasady, a także wielu innych. Zapamiętał ich jako dobrych ludzi, którzy nikogo nie krzywdzili, a dodatkowo jeszcze starali się naprawiać innych. Elliot chciał, aby inni zachowywali się w taki sam sposób jak jego rodzice. Po ich śmierci, która wywarła na nim ogromną traumę, uznał, że jednak takie postępowanie nie prowadzi do niczego.

 

Przestał pomagać innym, mimo, że to właśnie rodzice go tego nauczyli i zawsze przestrzegali, aby był życzliwy, nawet dla obcych. Uważał, że pomoc wcale się nie opłaca, szczególnie ta z dobroci serca, bo takowej nikt nigdy nie doceniał, podziękowania za każdym razem były takie same - oschłe i nieszczere. Po co więc się trudzić, przecież i tak każda pomoc idzie na marne. Chłopak nie rozumiał, że każdy jego dobry uczynek jest zawsze zapamiętywany, a dopiero w przyszłości dostanie za nie nagrodę.

 

Większość osób unikała Elliota, z tego powodu, że zawsze chodził ponury i przygnębiony, dlatego omijano go często szerokim łukiem, aby przez przypadek jego nastrój komuś się nie udzielił się. On sam wolał nie kontaktować się innymi, dla swojego jak i ich bezpieczeństwa. Owszem, miał przyjaciół, do tej pory tak myślał, ale uzmysłowił sobie, że osoby, które traktował jako bliższe, jedynie się nim wysługują, nawet w najbardziej błahych sprawach. Od początku oszukiwali go, wcale nie zależało im na przyjaźni, jedyne czego tak naprawdę chcieli to kolejnej osoby, która byłaby na tyle głupia, aby wykonywać każde ich życzenie. Żałował, że tyle lat żył z tymi oszustami, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Mógł zrobić to wcześniej, ale oni na to tyle go zamydlili mu oczy, że niczego nie zauważył, nawet tego nie podejrzewał. Nie wiedział, że on sam nie był lepszy niż oni.

 

Myślał, że już na zawsze pozostanie taki sam jak jest, zmiany swojego postępowania nie oczekiwał, jednak był w wielkim błędzie. Nikt nigdy nie może żyć w takiej znieczulicy, chyba, że jest potworem, a nie człowiekiem, a Elliot na pewno aż taki okropny nie był. Potrafił odczuwać każdą emocje, można nawet rzec, że był wrażliwą osobą, ale chował to w głębi siebie. Takich cech nie można wyrzucić, jedynie zatuszować, jednak one i tak dawają o sobie znać. Chłopak powoli czuł, że żyje w sprzeczności, czyli nie gak jak go uczyli rodzice.

 

Oczywiście, sam z siebie nie mógł zapoczątkować swojej przemiany, ktoś inny musiał wpłynąć na niego w odpowiedni sposób. Elliot uważał, że nigdy nie znajdzie kogoś takiego, tu też się bowiem pomylił. Osobą tą była dokładnie dziewczyna, którą niemal dzień w dzień mijał, gdy wracał z pracy. Na początku nie zwrócił na nią zbytniej uwagi, zerkał jedynie przelotnie w jej stronę, ani na chwilę się nie zatrzymując.

 

Coś w jej zachowaniu, a może nawet w niej samej, było dziwnego, jednocześnie przyciągającego. Dziewczyna siedziała bowiem każdej nocy o tej samej porze w tym samym miejscu i zawsze miała uniesioną głowę ku niebu. Elliot raz przystanął i również spojrzał tam gdzie ona, ale nie ujrzał tam nic szczególnego, poza kilkoma gwiazdami. Normalny widok i tyle - pomyślał i odszedł szybkim krokiem. Nie było mu dane zrozumieć jej postępowania, jeśli nie zatrzymywał się na nie więcej niż tylko moment oraz jeśli głębiej się nad tym nie zastanowił.

 

Po pewnym czasie i bliższej obserwacji w końcu odczytał zamiary dziewczyny, tłumacząc je sobie w najłatwiejszy i zrozumiały dla niego sposób. Ona po prostu marzyła, myśląc pewnie, że gwiazdy spełnią jej życzenia. Elliot uważał to za oznakę słabości, bo przecież silny człowiek nie wyobraża sobie czegoś, raczej dąży od razu do spełnienia tego. Chłopak bardzo dobrze mógł teraz zostawić ją w spokoju, jednak tego nie zrobił z jednego, ważnego powodu.

 

Bał się, że ten okrutny świat zniszczy tą delikatną dziewczynę, tak samo jak zniszczył jego.

 

Elliot nie mógł na to pozwolić, mimo, że nie znał jej w żaden sposób, tylko ten z widzenia, coś podpowiadało mu, że powinnien zadbać o jej bezpieczeństwo. Nie przewidział jednynie jednego - ta dziewczyna wcale nie była taka delikatna jak mu się wydawało. Pewnej nocy zmienił jednak zdanie, tym samym o wiele inaczej na nią spoglądając.

 

Tak jak zawsze szedł tą samą drogą, po drodze nie mijał żadnych przechodni, jak to zazwyczaj było, ponieważ właśnie po zmroku ludzie, szczególnie ci młodzi, według niego, budzili się do życia. Tym razem każdy zaszył się w swoim domu, ani przez chwilę myśląc, aby udać się na zewnątrz. Powietrze było mroźne, dodatkowo temperatura z każdą chwilą spadała przez porywisty wiatr. Krople deszczu uderzały z hukiem o rynny, parapety okien, w których nie paliło się ani jedno światło oraz inne elementy wygrywając tym samym swoją melodię.

 

Chłopak na początku nie zwracał na to uwagi, sama ulewa była mu niestraszna, jednak później zaczął odczuwać coś w rodzaju niepokoju. Deszcz wcale nie słabnął, a wręcz przeciwnie - z każdą chwilą się wzmagał. Wydawało mu się jakby krople były niczym innym jak tylko łzami, które roniło samo niebo. Płakało nad stanem w jakim obecnie znajdował się ten świat. Płakało nad ludźmi, którzy się do tego przyczynili. To właśnie oni zapoczątkowali całą tą zagładę przez swoje kłamstwa, oszustwa i inne zbrodnie, o których aż strach pomyśleć.

 

Ta potężna ulewa miała oznaczać punkt kulminacyjny dla całej ludzkości.

 

Elliot jak najszybciej próbował dostać się do domu, gdzie było, jego zdaniem, najbardziej bezpieczne miejsce jakie znał, aby uniknąć tego, co najgorsze. Coś albo raczej ktoś mu to uniemożliwił. Zamurowało go, tak, że aż gwałtownie przystanął, gdy tylko ujrzał dziewczynę siedzącą na ławce. Nie widział jej dokładnie, wszystko to z powodu panujących warunków atmosferycznych, ale dojrzał zarys jej sylwetki.

 

Zastanawiało go to czy ona jest na pewno tylko człowiekiem, bo każdy normalny powinien teraz przebywać w ciepłym, spokojnym wnętrzu. Widział jednak, że dziewczyna drży z zimna, obejmuje rękoma ramiona, które z niezwykłym zapałem pociera, aby w ten sposób się choć odrobinę rozgrzać. Zapewne jej ubrania, które stanowczo były za lekkie i cienkie na takie zimno, całe już przemokły i przylgnęły do zziębniętego ciała. Reagowała tak samo jak inni ludzie, tak samo jak on, a mimo tego nadal tu siedziała i chyba na razie nie miała zamiaru nigdzie się udawać.

 

W dodatku nie było widać aktualnie ani jednej gwiazdy, w które ona zawsze się tak uporczywie wpatrywała. Elliot dopiero teraz uzmysłowił sobie całą prawdę, a dzięki temu odkrył w jakim był błędzie. Dziewczyna miała uniesioną głowę ku górze, ale nie w nadziei, że zaraz wszystko przeminie, jednak na to, że tutejszy świat stanie się czymś wspaniałym, a dzięki temu wyjdzie w końcu na prostą. Zanim jednak to się stanie, ludzie muszą wpierw się zmienić, bo to tylko i wyłącznie od nich wszystko zależy. Chłopak nie był pewien czy kiedykolwiek stanie się takie coś, nie był co do tego zbytnio przekonany, ale jeśli ona w to wierzy, to czemu on by również nie miał?

 

Po raz pierwszy od wielu lat zaczął marzyć, w jego sercu pojawiła się namiastka tego, czym kiedyś dysponował, chociaż on wcale jeszcze nie miał o tym pojęcia.

 

***

 

Deszcz i wiatr, na szczęście, spowodowały mniejsze szkody niż się komukolwiek wydawało, choć trudno w to uwierzyć. Elliot przekonał się o tym dopiero, gdy z niechęcią wstał z ciepłego łóżka i odsłonił rolety w swoim pokoju. Musiał zamknąć oczy, a nawet zakryć je dłonią, albowiem jasne światło z niewiarygodną mocą wpadło do pomieszczenia, rozświetlając jego najciemniejsze kąty. Gdy odpowiednio przyzwyczaił się do blasku, rozejrzał się po terenach widocznych z jego okna i uznał, że ulewa była jedynie ostrzeżeniem przed tym, co może nadejść. Na tę myśl mimowolnie się wzdrygnął, a jednocześnie ucieszył się, że ma jeszcze szansę na zmianę swojego postępowania.

 

Ludzie, szczególnie jego współpracownicy, dziwnie reagowali na jego widok oraz samo jego nietypowe zachowanie. Chłopak nigdy bowiem nie był tak uśmiechnięty jak dziś, dodatkowo zaczął pomagać innym, a jak wiadomo, tego nigdy nie robił, wolał dbać raczej o siebie, niż mieszać się w sprawy innych. Jego przyjaciele, jeśli takowymi mogli się jeszcze nazywać, widząc jego nagłą zmianę, poczuli niepokój i zastanawiali się kto wpłynął na taki stan rzeczy. Nie mogli sobie pozwolić, aby ten człowiek, którego tak łatwo dało im się omamić, w ten sposób, że za każdym razem dał się wykorzystywać, teraz miał po prostu ich zostawić, bo w końcu odkrył prawdę.

 

Postanowili przemówić mu do rozumu, na nowo posługując się kłamstwem, jakby nic innego nie istaniało, ale tym razem Elliot był sprytniejszy, nie dał ponownie nabić się w butelkę, dlatego każde ich próby szły na marne. Chłopaka nie interesowały ich błagania, wręcz po pewnym czasie przestał ich słuchać, skupiał się jedynie na tym, aby dzień w końcu się zakończył, słońce ustąpiło miejsca księżycowi, a on skończyłby pracę, aby wtedy udać się w miejsce, gdzie na pewno będzie przesiadywać tamta dziewczyna.

 

Po kilku godzinnej pracy, której czas wydawał mu się dzisiaj biegnąc niezwykle szybko, doczekał się upragnionego momentu. Odważył się usiąść na czarnej ławce, która cicho zaskrzypiała, albowiem nie była przyzwyczajona do tego, aby przebywały na niej aż dwie osoby. Do tej pory dziewczyna nie spojrzała na niego, jedyną oznaką tego, że zauważyła jego obecność było lekkie wzdrygnięcie, dlatego miał już się odezwać, aby zwrócić jakoś jej uwagę, jednak zastygł w bezruchu. Ona, jakby przewidując jego zamiary, obróciła głowę ku niemu, tak, że teraz mógł po raz pierwszy zobaczyć dokładniej jej twarz.

 

Było już po zmroku, jednak oświetlenie dawały pobliskie lampy, dlatego Elliot wyraźnie dojrzał jej oczy, której barwa była tak nietypowa, a zarazem piękna, że się nieomal zachłysnął powietrzem. Jasne tęczówki, w których, a przynajmniej jemu tak się wydawało, tańczyły drobne iskierki, wyraźnie oddzielały się od czarnych niczym noc źrenic. Na skrętach naturalnych blond włosów, widniał słaby, delikatnie połyskujący złoty odcień, wytworzony przez stuczne światło.

 

Dziewczyna sama w sobie była gwiazdą, taką jak te widniejące aktualnie na niebie. Co do tego stwierdzenia, bo uznał je za jak najbardziej zgodne i pasujące, był co najmniej pewny.

 

- Czy mogłabyś nauczyć mnie marzyć, tak jak to ty potrafisz? - wypalił nagle, zaraz jednak uznał, że było to głupie pytanie, lepiej mógłby się wcale nie odzywać, tylko nadal trwać w milczeniu.

 

Nie miał pojęcia jak dziewczyna zareaguje, zapewne nie była przyzwyczajona do takich bezsensownych słów, ale nic nie wskazywało na to, aby była nim rozbawiona.

 

- Muszę cię zawieść, ale, niestety, tego nie potrafię. Nie nauczę cię marzyć, przykro mi. - odparła cicho, będąc lekko smutną swoim własnym wyznaniem. Elliot opuścił głowę, czując, że niepotrzebnie się starał, skoro i tak to nic nie da. - Ale mogę zrobić dla ciebie coś innego. - powiedziała po chwili.

 

- Tak? - przybliżył się do niej, a nadzieja powróciła i to z większą mocą.

 

- Marzenia są częścią nas, nikt nigdy nas nie uczył w jaki sposób mamy się nimi posługiwać. To od nas zależy jak je wykorzystamy i jakie one będą. - mówiła, jednocześnie patrząc w górę. - Każdy z nas potrafi marzyć, robi to niemal codziennie, mimo, że nie ma o tym pojęcia. Ty musisz jedynie obudzić swoje pragnienia, ja mogę ci w tym pomóc, oczywiście, jeśli się zgodzisz.

 

Odpowiedź była dla obojga łatwa do przewidzenia, w tym przypadku nie potrzebne były nawet słowa. Chłopak w końcu miał szansę na bycie prawdziwym sobą sprzed kilkunastu lat. Nie domyślał się jeszcze, że dzięki temu całemu wydarzeniu spełnił marzenie dziewczyny, która zawsze wierzyła, że ludzie mogą stać się inni, a Elliot był tego najlepszym przykładem. Mimo tego, że był tylko jednym człowiekiem wśród całej ludzkości, jego zmiana zapoczątkowała coś wielkiego.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania