Spadek

Zbieżność wszystkich imion i nazwisk jest zupełnie przypadkowa, a historia całkowicie zmyślona

 

W niedzielę dowiedziała się ,że nie żyje. Nie można powiedzieć , że była smutna, ale nie w porządku by było również stwierdzić, iż się cieszyła – w końcu to tragedia. Grunt ,że zostawił jej spadek, niby nie duży, a jednak w jej sytuacji było to jak manna z nieba. Umarł jej dziadek. Ojciec od strony matki, której tak bardzo nie cierpiała. W sumie to nawet nie wiedziała jaki był, ale też nie żałowała ,że nie zdążyła go poznać. Już w poniedziałek jechała pociągiem na linii Warszawa- Poznań. Jej dziadunio wprawdzie nie mieszkał w tym mieście ale z stamtąd spokojnie dało się dotrzeć do niewielkiego wciąż żyjącego XVIII wiekiem miasteczka w którym znajdowała się jego posiadłość. Usiadła w wolnym przedziale, zawsze tak robiła, nawet nie wiedziała dlaczego, tak naprawdę wszyscy tak robią i aż dziwne wydawałoby się wręcz gdyby dosiadła się do kogoś kiedy są jeszcze wolne miejsca. Usiadła więc na czerwonej podłużnej ławce. Oparcie było tak idealnie wyrzeźbione na kształt jej pleców ,że siedziało jej się naprawdę bardzo wygodnie. Ze swojej starej brudno niebieskiej torby wyjęła swoją ulubioną książkę „ Czy żurawie to aby na pewno ptaki” i zaczęła pochłaniać lekturę. W tym momencie przesuwne drzwi od przedziału otworzyły się, wychyliła się przez nie wstępnie brązowa czupryna a następnie twarz może o 5 lat starszego mężczyzny.

- Przepraszam czy mogę się dosiąść? – zapytał uprzejmie

Podniosła oczy spod książki i tylko kiwnęła głową. Wszedł. Był wyższy od niej przynajmniej o głowę, miał bardzo bladą cerę i oczy jak dwa węgielki. Cała jego twarz była pokryta setką porozrzucanych piegów, co też nie ujmowało mu powagi. Usiadł naprzeciwko niej. Czuła jego wzrok , lecz próbowała odpędzić go intensywnie wpatrując się w kolejne strony czytanej lektury. Jednak nie odpuszczał. Po jakiś pięciu minutach postanowiła odwzajemnić natarczywe spojrzenie. Podniosła głowę jego wzrok był tak silny, że czuła jakby ją przybijał do fotela na którym siedziała.

- Dzień dobry- zaczęła, nie było to najodpowiedniejszy tekst jaki mogła wtedy powiedzieć, ale nic innego nie przyszło jej do głowy

- Dzień dobry – odpowiedział, jego twarz rozpromieniała i przestał w końcu przybijać ją wzrokiem do siedzenia, teraz wyglądał trochę jak rozbrykany kucyk

- Przepraszam, że spytam ale szalenie mnie to zirygowało, otóż czy pani torba zawsze była taka brudno niebieska czy to przez zużycie?

Trochę zaskoczyło ją to pytanie, w sumie nigdy się nad tym nie zastanawiała, spojrzała na swój bagaż - ymmm… to chyba faktycznie przez zużycie, dostałam ją od mojej ciotki na 11 urodziny i od tej pory wszędzie z nią jeżdżę- odparła

- Żaneta prawda?- powiedział przypatrując się intensywnie jej torbie

- Tak… skąd pan wiedział?

- Ma pani to napisane na swojej torbie, Żaneta Roztoczańska

- Ach, faktycznie – uśmiechnęła się subtelnie

- Jestem Daniel – I pocałował ją w lewą dłoń

Nagle pociąg gwałtownie zahamował na ziemię spadły wszystkie bagaże a z rąk wyleciała jej książka i poleciała prosto pod nogi nieznajomego. Schylił się aby podać jej ją, zza jego równo uprasowanego kołnierzyka wysunął się złoty łańcuszek i zjechał po długiej szyi aż do samego karku, dyndał na nim szczerozłoty kluczyk, był mniej więcej wielkości paznokcia od kciuka mojej prawej nogi, jego górna część była wyrzeźbiona w archaiczne, niepowtarzalne wzory, tworzące całkiem zgrabną całość.

- Ładny kluczyk – powiedziała

- Ach dziękuję - uśmiechnął się niepewnie – to klucz do mojego serca – po czym wsunął łańcuszek spowrotem pod materiał swojej koszuli – niełatwo jest go zdobyć – spojrzał na nią

Uśmiechnęła się tylko.

***

Stacja kolejowa w Poznaniu wyglądała tak samo jak w Warszawie - brudno, szaro i ponuro. Rozejrzała się za jakąś taksówką. Na szczęście ciąg osobowych samochodów z plakietką taxi znajdował się niecałe 50 m od niej. Wsiadła do czerwonej karety i pognała równą asfaltową drogą opuszczając miasto. Nie jechała dużej jak 15 minut nim zobaczyła zielono- białą tabliczkę z napisem Złotokłosy. Kierowca zatrzymał się przy niewielkim pensjonacie. Weszła do budynku. Pachniało tu starym kotem i dawno niepranym dywanem. Pokój był całkiem przestronny ale pusty. Po lewo znajdowała się niewielka recepcja, w której wisiał rząd kolorowych kluczyków, jak widać wszystkie pokoje były wolne. Po prawej zaś stała za pusta tablica ogłoszeń i zgniłozielony bujany fotel. Podeszła do okna recepcji i zadzwoniła ślicznym miedzianym dzwoneczkiem. – Juuu… - z głębi budynku dobiegł stłumiony głos, po chwili można było też usłyszeć zbliżające się kroki. Za ladą pojawiła się kobieta w średnim wieku, nie była ani wysoka ani niska lecz jej ciało pokrywała obszerna tusza która ledwo pozwalała zmieścić się jej w okienku. Spojrzała na nią, szybko poprawiła swoje siwo-brązowe, kręcone włosy i uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Witam, czym mogę służyć – powiedziała delikatnie zachrypniętym niskim altem

- Chciałabym wynająć pokój, macie jeszcze jakieś wolne? –spytała z czystej uprzejmości

- Tak, oczywiście- kobieta zdjęła fioletowy kluczyk z haczyka i podała jej go- na ostatnim piętrze –dodała

Kiwnęła głową, wzięła swoją podróżną torbę i ruszyła po schodach. Nie wiedziała czy kobieta zrobiła jej to na złość czy stwierdziła ,że przyda jej się trochę fitnessu, ale pensjonat okazał się być o wiele większy wewnątrz niż wyglądał z dworu i dojście na ostatnie piętro kosztowało ją minutę odpoczynku na szczycie. Naprawdę nie miała pojęcia jaki trik architektoniczny został tu wykorzystany ale w tym niewielkim budynku zmieściły się aż 4 piętra. Pokoik za to był maleńki i specyficznie urządzony. Projektant musiał być ewidentnie wielkim fanem niedźwiedzi, bo zarówno pościel, poduszki, firanki a nawet obrusik okrywający niewielki stolik na czajniczek były ozdobione niedźwiedzim wzorem. Na ścianie znajdował się zaś wielki obraz przedstawiający las i dwa wyłupiaste misie.

***

Następnego ranka obudziło ją pukanie do drzwi. Puszysta, siwawa kobietka stała za nimi trzymając kubek świeżo zaparzonej herbaty. Podała jej napój.

- Pomyślałam, że pewnie nie wiesz gdzie się zgłosić w sprawie twojego dziadka, w niedziele przyszedł ten list- podała jej otworzoną już kopertę – przepraszam bardzo ale nie mogłam się powstrzymać – dodała – karzą ci się zgłosić na komendę policji, w celu odebrania spadku

- Na komendę? – spytała

- To jedyny urząd w tym mieście

- A, i śniadanie jest do dziewiątej, więc się lepiej pospiesz- dodała odchodząc

Wykonała typowy poranny rytuał, i zeszła na śniadanie. Bardzo ubogi szwedzki stół zawierał tylko wędlinę, ser, parę różnego rodzaju warzyw i dziwnie wyglądającą pastę w kolorze krewetki. Przy stołach siedziało troje ludzi, i byli to chyba już wszyscy klienci pensjonatu, w jednym z nich rozpoznała znajomego z pociągu. Po wzięciu dwóch kanapek z serem i pomidorem dosiadła się do jego czteroosobowego stolika. Daniel uśmiechnął się przyjaźnie, po czym wstał od stołu.

- Pokój 21- powiedział tylko i opuścił salę

Po pochłonięciu śniadania postanowiła odwiedzić komisariat, tak mocno paliła się ciekawością do tego co zostawił w spadku jej dziadunio, że nie wytrzymała by ani chwili dłużej. Komenda była niewielka i skromnie urządzona. Stało w niej tylko sosnowe biurko i również sosnowe krzesło, przy drzwiach znajdowała się zaś podłużna brązowa pufa. Za biurkiem siedział mizerny może 20 letni chłopak, ubrany w policyjną kurtkę. Czytał zawzięcie książkę i wystukiwał palcami dobrze znaną jej melodię. Dopiero gdy chrząknęła donośnie, zauważył ją.

- Mo-mogę w czymś pomóc- spytał jąkającym głosem

- Ja w sprawie spadku – nie czuła potrzeby aby dłużej tłumaczyć w jakim celu przybyła, słusznie twierdziła, że wszyscy w tym miasteczku wiedzą kim jest i co tutaj robi

Szeregowy wstał i wszedł przez jedną z dwóch par drzwi, po czym ponownie wyszedł i wszedł do tych drugich. Gdy powrócił trzymał w ręce tylko pęk kluczy z przyczepionym do nich szorstkim sznurkiem zawiązanym w pętelkę.

- To wszystko co po nim zostało- podał jej klucze

Odebrała podarunek, podziękowała i wyszła.

***

Nieruchomość do której dotarła wyglądała znacznie lepiej niż inne budynki z tej okolicy ale i tak nie można było powiedzieć, że jest duża czy majestatyczna. Wsunęła największy klucz do drzwi, okazało się, że były otwarte. Weszła. Wnętrze było całkiem przyzwoicie wykończone, na środku stała para kanap rozdzielona niskim stolikiem, po lewej stronie było przejście do kuchni. W całym domu ściany były pełne niejednoznacznych obrazów, a na podłodze spokojnie spoczywały orientalne dywany. Dokładnie obejrzała parter potem weszła na piętro po starych, trochę spróchniałych, niesamowicie skrzypiących schodach. Góra była urządzona w podobnym stylu. Cztery pary drzwi stały naprzeciwko siebie w ciasnym korytarzu. W chodziła do każdego pokoju, po kolei odkrywając kolejne pomieszczenia. Łazienka, maleńka sypialnia. Trzecie drzwi zamknięte były na klucz. Wyjęła więc pęk z kieszeni i zaczęła sprawdzać każdy kluczyk. Sprawdziła raz, żaden nie pasował, powtórzenie tej czynności raz drugi i trzeci nie przyniosło innych skutków. Zrezygnowana pominęła pokój. Otworzyła ostanie drzwi. Wstrzymała oddech. Na drewnianej podłodze była wielka krwista plama a blado pistacjowe ściany były nią opryskane jakby ktoś próbował odtworzyć scenerię z teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Na ziemi leżał przewrócony skórzany fotel. Cały pokój był zdemolowany. Wystraszona wybiegła z domu, nieczuła się tu już bezpiecznie, co jeśli ten kto zabił ojca jej matki, teraz będzie chciał dorwać ją? Wróciła na komisariat

- Czemu nie powiedzieliście mi, że został zamordowany? –krzyknęła już w progu drzwi

- Za-zabity? Nie, nie, prze-przepraszam to moja wina, nie po-powiedziałem, twój dziadek, on, on się zabił… popełnił samobójstwo

Usiadła na pufie, podparła twarz dłońmi

Samobójstwo?- spytała już spokojniej

Tak, bardzo mi przykro, serdeczne kondolencje- przez drzwi wszedł drugi policjant, znacznie grubszy i o wiele większej postury od swojego kolegi

- Ale, ten bałagan, przecież tam ktoś czegoś ewidentnie szukał…

- W dłoni miał broń- odparł komisarz

- Ale, to przecież niczego nie dowodzi, to może być ustawione, i czemu w ogóle to miejsce nie jest zabezpieczone, to miejsce zbrodni…

- Przykro mi ale już nic nie możemy zrobić- odparł odprowadzając ją do drzwi

***

Dwa dni spędziła aby ułożyć wszystko w głowie. Choć tak naprawdę nie znała tego człowieka fakt, że nie umarł śmiercią naturalną pozostawił wielką drzazgę na jej mentalnym obliczu. Poczuła jakby z nim więź, postanowiła więc rozwiązać zagadkę czemu jej dziadek nie żyje.

***

Weszła do pistacjowej sypialni, obeszła ją raz, drugi w końcu usiadła na miękkim materacu łóżka i przyjrzała się dokładnie makabrycznej scenerii. Wciąż uważała, że nie wygląda to na samobójstwo. W myślach odtworzyła zdarzenie. Siedział więc on na skórzanym fotelu, ustawionym w stronę niewielkiego okna zasłoniętego staromodną firaną, broń trzymał w prawej dłoni bowiem krew rozpryśnięta była na przeciwległą ścianę. Praworęczny, postanowiła to sprawdzić. W szufladzie znalazła ręcznie pisany, słaby, ciężki do rozczytania, nie tylko ze względu na charakter pisma ale i na rozmazanie części utworu, napisany piórem wiersz podpisany przez jej dziadka. Rozmazany, sama często rozmazywała wszystko co pisała, była bowiem leworęczna, dlatego też starała się pisać mechanicznie. Ale to i tak mógł być przypadek. Zeszła na dół próbując znaleźć więcej dowodów na leworęczność jej przodka. Litego dowodu nie znalazła parę drobnych szczegółów typu lampka postawiona po prawej stronie aby nie rzucać cienia pisząc, delikatnie mocnej utwierdziła ją w swoich przekonaniach. Profilaktycznie przeszukała szafki w poszukiwaniu antydepresantów i szuflady pełne dokumentów aby znaleźć coś na dowód pobytu w psychiatryku, lub choćby uczęszczania do lekarza psychiatry. Nie znalazła nic. Nie wierzyła już w to, że może to być samobójstwo.

***

Na komisariacie dowiedziała się tylko tyle, że znalazł go miejscowy listonosz, podobno bardzo poczciwy, i dobry człowiek, takich nie lubiła najbardziej. Postanowiła złożyć mu wizytę. Pomalowane na biało drzwi, z charakterystyczną kołatką w kształcie przypominającym rogala otworzył jej niski, starszy mężczyzna, z zarostem sprzed 5 dni i wyłysiałym kółku na czubku głowy, ubrany był w czerwony sweter, a na nogach miał stare wsuwane kapcie w kratę.

- Dzień dobry, czemu mogę zawdzięczać wizytę panienki? – spytał łagodnym głosem, z ust śmierdziało mu starą rybą

- Chciałam porozmawiać o moim dziadku- powiedziałam po czym ponownie wstrzymała powietrze aby nie czuć tego okropnego odoru

- Naturalnie, zapraszam panienkę do środka – i otworzył jej szerzej drzwi tak aby mogła wejść

Zaprowadził ją do staromodnie urządzonego salonu połączonego z jadalnią oraz aneksem kuchennym

- Pozwoli panienka, że skończę obiad, może też zechcesz trochę?

Na talerzu spoczywała martwa, smażona ryba w dodatku nie była obrana i patrzyła na nią błagalnym wzrokiem. Odmówiła, od paru lat była wegetarianką, choć wydawało jej się, że nawet jakby nią nie została, nie skusiła by się na rybkę. Usiadła przy stole, mężczyzna również zasiadł i powrócił do konsumpcji.

- A więc o co chciała by się panienka zapytać?

- Podobno pan znalazł mojego dziadka, no widział go jako pierwszy

- Ach tak poczciwy był z niego człowiek i mało jadł, przyjaźniliśmy się swego czasu, więc często jak przynosiłem mu listy to wpadałem na małą czarną, a czasem i nawet na dwie, tego pamiętnego dnia gdy zapukałem do jego drzwi, nie otworzył mi, a że były otwarte to wszedłem, znalazłem go na górze już martwego, jego ciało leżało na przewróconym fotelu, w dłoni trzymał broń, nigdy bym się tego po nim nie spodziewał, całkiem radosny z niego człowiek był, choć jak każdy miewał gorsze dni, na ale cóż nic nie mogłem poradzić, przykro mi było bardzo, panience również współczuję – na tym zakończył swoją wypowiedź

Więcej z niego nie udało się jej wyciągnąć.

***

Następnego dnia dokładnie przeszukała mieszkanie, nie znalazła nic ciekawego paza całkiem niedawnym dokumentem rozwodowym z niejaką Beatą Mazurek i listem z powyklejanych literek z gazet nadziewanym groźbami niczym dobry, babciny makowiec makiem. W ogólnym zarysie, (jako, że list był dosyć długi) chodziło o oddanie tego co „jemu” jest należne bo inaczej on (w sensie dziadunio) skończy jak rozjechana żaba. Ewidentnie dziadek nie oddał tego co miał oddać. Co też oznaczało, że albo „on” wziął sobie to sam albo nadal to tu jest.

***

Potem przyszła niedziela, i jak w każdej dobrej polskiej wsi dzikie tłumy pojawiły się w maleńkim kościółku na pagórku. Również została tam zaciągnięta przez właścicielkę pensjonatu a i również musiała przerwać dochodzenie zgodnie z zasadą, że jak bóg odpoczywał w niedzielę my też nie możemy się męczyć. Kościół był stary w środku pachniało grzybem w dodatku idealnie wrysowywał się w staromodny klimat wioski. Zażarty ksiądz gorliwie potępiał tych którzy pracują w niedzielę, a następnie opowiadał jak ich dusze będą się smażyć w piekle, tak, że po trzydziestu minutach kazania realnie odechciało jej się robić dziś cokolwiek. Po mszy organizowany był za to piknik, oferujący tak szalony wybór przekąsek różnego rodzaju, szczególnie sałatek i ciast, że najadła się po raz pierwszy od paru dni do syta. Spacerkiem wróciła do pensjonatu, wchodząc po schodach bodajże na trzecim piętrze zobaczyła drzwi takie same jak od jej pokoju z taką samą złotą nalepką tyle, że z numerem 21. Zapukała kulturalnie do drzwi, które natychmiast otworzył jej wysoki mężczyzna

- O wpadłaś jednak?- powiedział na wejściu z uśmiechem

- Nie mogę prowadzić sprawy a, że nikogo poza tobą tu nie znam, to wpadłam- pokój Daniela urządzony był w podobnym stylu do jej pokoju aczkolwiek nie był tak nachalny i wyrazisty

Zaczęła okrążać pokój i oglądać specyficzne elementy wystroju. Na bukowej etażerce stojącej przy łóżku leżała, bladoniebieska wizytówka. Od razu skojarzyła fakty, wizytówka należała do Beaty Mazurek, najpewniej tej samej Beaty Mazurek z którą jej dziadek wziął rozwód, oczywiście mógł być to zbieg okoliczności, ale w tak małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają jest to prawie że niemożliwe.

- Skąd masz tą wizytówkę?- spytała podnosząc papierową kartkę

Spojrzał na nią lekko zdziwiony – przecież to jest wizytówka prowadzącej pensjonat, tej pulchnej pani z recepcji

Nie było by to szczególnie zadziwiające ale myśl o tym, że ta kobieta może być jej babcią delikatnie ją zaskoczyła. Podziękowała. Wyszła. Zeszła na dół. W głowie pojawiła jej się myśl, że to może właśnie ta miła kobieta zabiła jej dziadka, w końcu z jakiegoś powodu się z nim rozwiodła, a po za tym wyjątkowo nalegała aby na dziś nie prowadziła śledztwa. Pani Beata stała w recepcji i z nudów kręciła włosy na palcach. Gdy ją zobaczyła uśmiechnęła się a na jej pulchnych policzkach pojawiły się dwa śliczne dołeczki.

- Chciałabyś coś moja droga?

- Chcę wiedzieć czemu rozwiodłaś się z moim dziadkiem- jej mina od razu zrzedła, ale wiedziała ,że nie odpuści

- W małej wiosce tak już jest, że w facetach nie ma co przebierać, byłam jeszcze wtedy młoda i piękna, a on był bogaty, uprzejmy i wszystkie moje przyjaciółki śliniły się na jego widok, a w dodatku spodobałam mu się, to nic, że był ode mnie o dwadzieścia lat starszy, nie chciałam się z nim wiązać na długo, to miała być raczej przelotna znajomość, ale zaszłam w ciążę i zostałabym wydziedziczona gdybym urodziła nieślubne dziecko, więc się pobraliśmy. Dobrze było jakieś siedem lat, potem wszystko zaczęło się psuć, najpierw drobne kłótnie, potem już prawdziwe awantury, wisienką na torcie było gdy dowiedziałam się o jego kartelu narkotykowym

- Kartelu?- wtrąciła nieuprzejmie, wiedziała, że nie był to dobry gość ale nie sądziła, że prowadził takie działalności

- Tak, od razu zażądałam prawa do rozwodu, twoja matka miała wtedy 8 lat, powiedziałam, że nie obchodzi mnie jego działalność i może ją sobie prowadzić ale, nie chce być częścią jego życia. Wstępnie dostałam prawo do opieki nad córką, ale gdy straciłam pracę powędrowała w ręce ojca, i każdej jego kolejnej żony, biedna miała trudne dzieciństwo

Zrobiło jej się trochę żal swojej matki, może właśnie dlatego była taka surowa? Może właśnie te drastyczne wydarzenia wyrzeźbiły jej psychikę?

- I już nie odzyskała pani prawa do opieki?

- Nie, tak naprawdę od kiedy mi ją zabrano nie rozmawiałam z nią ani razu, a to wszystko przez tego palanta

W wieku średnio szkolnym uczęszczała na kursy pisania kryminałów, podstawową zasadą jaka była im wpajana, było to, że każda zbrodnia musi mieć motyw, cel i sposobność

- Ma pani pozwolenie na broń?- spytała bardzo dosadnie

- Podejrzewasz mnie o zabójstwo na moim byłym mężu? Drań zasłużył i szczerze cieszę się ,że nie żyje ale nie obwiniaj mnie o takie rzeczy kochaniutka- i zniknęła w małym okienku

Nie do końca wiedziała co myśleć, nie chciała niesłusznie nikogo obwiniać, postanowiła znaleźć więcej dowodów.

***

Z szopy znajdującej się obok domu dziadka wyjęła stary łom. Poszła na górę, zaparła się o „trzecie” drzwi i z całej siły spróbowała je wyważyć po paru próbach udało się i drzwi leżały pod jej stopami niczym pokot w niewielkim pokoiku znajdowała się tylko mała komódka, otworzyła w niej wszystkie szuflady, ewidentnie było to zaopatrzenie ćpuna, bo większość szuflad wypełniały niewielkie woreczki z białym proszkiem w środku. W jednej był gruby segregator pełen różnych nazwisk dokonanej przez nich zapłaty a także podpisy dwóch anonimowych osób używających pseudonimy, jeden najprawdopodobniej należał do jej dziadka, ale kim była ta druga osoba? W najwyższej szufladzie była tylko tajemnicza kartka z liczbą 503 i jakimś adresem, schowała kartkę do tylnej kieszeni spodni, upolowała sobie taksówkę i pojechała pod wskazany, adres droga była dosyć daleka jechała ponad godzinę, z nudów słuchała radia w którym pewien podobnież znany (choć ona pierwszy raz o nim słyszała) ornitolog , opowiadał o wędrówkach bocianów.

***

W budynku do którego dojechała było bardzo dużo różnego rodzaju skrytek, znalazła tą o numerze 503 i wsunęła najmniejszy z kluczyków. Szafka otworzyła się a w niej leżał…kolejny klucz. Zażenowana sięgnęła po niego. Kluczyk był taki charakterystyczny, szczerozłoty a fikuśne wzory pokrywały jego górną część, był taki nie powtarzalny. A jednak, jakby skąś go kojarzyła. I przypomniała sobie identyczny kluczyk na szyi mężczyzny którego spotkała w pociągu. Już wiedziała gdzie zaprowadzi ją ten klucz, do forsy, której już tam nie ma, do tej którą zabrał ten co miał motyw, cel i sposobność. Ogarnęła ją tak wielka złość, przez te parę dni czuła z nim ogromną więź, mimo, że widzieli się parę razy, był jedynym, którego tu znała, czuła jakby ich relacja trwała lata, a nie parę dni. Teraz już tego nie czuła, był to obcy człowiek, taki jaki dla niej był zanim zdążyła go poznać.

***

Pełna dumy patrzyła, jak poznańscy policjanci zamykają wszystkich po kolei z segregatora który im przyniosła. Na samym początku tego szeregu był oczywiście Daniel Piechura, a zanim reszta paskudnej zgraji. I za każdym razem gdy ktoś dopytywał ją się jak rozwikłała tę zagadkę odpowiadała tylko „Kluczem do tego był klucz”

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • KarolaKorman 14.04.2018
    ,,tak bardzo nie cierpiała.'' - mam dokładnie ten sam problem, bo mówię tak potocznie, ale wyrażenie ,,nie cierpiała'' oznacza: nic jej nie bolało, nie czuła cierpienia. Ja wiem, że chodzi ci o nienawiść lub choćby niechęć i w tym przypadku trzeba to zmienić. Ja wiem, ale inni odbiorą to dosłownie
    ,,starej brudno niebieskiej torby wyjęła swoją'' - tu masz powtórzenie - to raz, a dwa wiadomo, że ze swojej, skoro siedziała sama. Gdyby był tam jeszcze ktoś inny, to można by pomyśleć, że coś komuś chciała zwinąć, ale o tym inaczej byś to zakomunikował/a
    ,,- Przepraszam, że spytam '' - to mówi ta sama osoba, co wcześniej, czyli piętro wyżej, za słowami: rozbrykany kucyk
    ,, I pocałował ją w jej lewą dłoń'' - bez jej, bo skoro ją, to w jej i to wie się samo przez się
    ,,paznokcia od kciuka mojej prawej nogi,'' - u nogi nie ma kciuka, jest duży paluch
    ,, i dwa wyłupiaste misie.'' - wyłupiaste mogą być oczy, te były raczej wypukłe, ale fajnie zabrzmiało :)
    ,,roztworzoną już kopertę '' - otwartą lub otworzoną, roztworzyć można na przykład koncentrat soku z wodą

    ,,Wykonałam typowy poranny rytuał, i zeszłam na śniadanie.'' - tu nagle autor zamienia się w bohatera :O
    Wcześniej pisałaś (mam przekonanie, że piszę do kobiety, to zdrobniałe słownictwo mnie skłoniło do takiego wniosku), że on, kobieta,a tu że TY, czyli zmieniłaś narrację z trzecio- na pierwszoosobową

    ,,wytrzymała by'' - wytrzymałaby (razem w tym wypadku)
    ,,zachrząknęła się donośnie '' - chrząknęła donośnie (bez za- i się)
    ,, spytał się jąkającym głosem'' - bez się
    ,,wyglądała zacznie lepiej niż inne budynki '' - znacznie
    ,, Litego dowodu'' -litego? dowód może być niezbity

    ,, powiedziałam po czym ponownie wstrzymała powietrze '' - a tu masz dwa rodzaje narracji: powiedziałam 1osob. i wstrzymała 3osob.

    ,,była wegetarianką,'' - wegetarianie jedzą ryby, nie jedzą weganie

    ,,dzikie tłumy pojawiły się w maleńkim kościółku '' -a dalej piszesz ,,kościół był stary i pusty''
    ,,papierową kartkę'' - masło maślane

    ,,kręciła palce na włosach. '' - włosy na palcu lub palcach, jak tam wolisz

    ,,ale wiedziała ,że nie odpuszczę'' - 1osob. narracj,,- Kartelu?- wtrąciłam ''- tu też ,,uczęszczałam na kursy pisania kryminałów''- i tu

    ,,W najwyższej szufladzie była tylko tajemnicza kartka z liczbą 503 i jakimś adresem, schowała kartkę do tylnej kieszeni spodni, upolowała sobie taksówkę i pojechała pod wskazany, adres droga była dosyć daleka jechała ponad godzinę, z nudów słuchała radia w którym pewien podobnież znany (choć ona pierwszy raz o nim słyszała) ornitolog , opowiadał o wędrówkach bocianów.'' - to jest jedno zdanie i opowiada o wielu rzeczach: szufladzie, adresie, drodze, nudzie, radiu, bocianach - mix, a takich zdań jest w tekście więcej. Powinno być podzielone na krótsze, ale konkretne zdania.

    Interpunkcja też jest przypadkowa, jak tu ( pojechała pod wskazany, adres droga była). Przecinek powinien być po adres.
    Początkowo też dawałaś pierwsze spację, a później przecinek, a ma być odwrotnie.
    Ale interpunkcja to zmora, więc się nie czepiam :)

    Ogólnie tekst przeczytałam z przyjemnością. Nie był mocno skomplikowany, ale miły w odbiorze.

    Jako że jest to Twój pierwszy tekst, uważam, że nie jest źle :)

    Nie oceniam, pozdrawiam :)
  • dziękuję bardzo, dzięki za subiektywną opinię postaram się poprawić błędy :)
  • Jak rozgryzę jak edytować ;)
  • Canulas 14.04.2018
    JestemTylkoAnonimem - mój profil (druga opcja) publikacje - Po prawej stronie.
  • Canulas dzięki wielkie
  • KarolaKorman 14.04.2018
    zasięgnęłam informacji i muszę zwrócić Ci honor: wegetarianie nie jedzą ryb

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania