Sposób na gorące lato - na obiad jaja sadzone, na kolację mrożone ;-)

Dałam się wyrolować i zostałam z kwotą 125 euro. Musiałam za nią wyżywić trzy osoby przez dwa tygodnie. Spoko. Przeżyłam. Muszę was uspokoić. Zostałam zaopatrzona w odpowiednią ilość wody, ciasta i lodów. Poza tym Eleonora chętnie kupuje chleb, ziemniaki i jabłka. O tym, jak walczyłam, bym sama mogła robić zakupy, możecie poczytać na blogu (post: Co jada demencyjny podopieczny). Okazało się, że jedna wygrana bitwa, nie oznacza wygranej wojny. Baaa. Dwie wygrane bitwy, a nawet trzy nie oznaczają, że jest się zwycięzcą. Na niektórych zleceniach, bez względu na to, jak często by się wygrało oraz ilu sprzymierzeńców by się miało i tak prędzej, czy później trzeba ogłosić kapitulację. Wywiesiłam białą flagę i czekam na nowe zlecenie. Mam przed sobą jeszcze cztery tygodnie.

 

Dzisiaj otworzyłam lodówkę. Nie było jogurtu na śniadanie, który podopieczni codziennie jadają. Wyciągnęłam więc ostatnie trzy plasterki szynki, kawałek serka pleśniowego. Serek wydawał mi się podejrzany. Miałam pewne wątpliwości, czy pleśń, która go pokrywała, był pleśnią, za którą zapłaciłam słone pieniądze, czy być może wyhodowałam ją za firko, wystawiając serek od kilku dni na stół i czekając około godziny, aż Eleonora zejdzie z mężem na śniadanie. Chleb również wyglądał podejrzanie. Nic jednak na to nie poradzę. Nie mogę go przechowywać w lodówce. Seniorka zaraz po kupieniu namiętnie go mrozi. Chleb, który jest rozmrażany, automatycznie jest wilgotny i w temperaturze ponad trzydziestu stopni, nie potrzeba wiele czasu, by pokrył go biały osad.

 

Kupuje sobie kilka kromek osobno i chowam je w najwyższej szafce w kuchni. Osoby z demencją mają jednak jakiś dodatkowy zmysł. Wczoraj, gdy tylko ukryłam mój chlebek, chcąc uchronić go przed mrożeniem, w kuchni pojawiła się Eleonora i ruszyła prosto do mojej kryjówki. O mało nie wyleciał jej na głowę. Sięgając po niego, rzekła, że przecież już mi mówiła, że chleb mam mrozić. Złapałam woreczek i mówiąc, że właśnie go przed nią schowałam, bo nie chcę jeść mrożonego chleba, wrzuciłam go w głąb półki. Staruszka to mały skrzat, więc stwierdziłam, że to, plus moje słowa, wystarczą, by ocalić produkt. Sprawa wydawała się załatwiona.

 

Minął jeden dzień. Podopieczna zeszła na śniadanie, zerknęła na stół, na którym stał serek z zieloną pleśnią i chlebek, co do którego świeżości miałam wątpliwości i „popędziła” do kuchni. Próbowałam wyprzedzić skrzata, obawiając się, że zaraz coś wykombinuje. Intuicja rzadko mnie zawodzi. Niestety było to niemożliwe. Skrzat ledwo szedł. Umiejętnie poruszał się jednak środkiem korytarza, skutecznie blokując mi drogę. Podstawił taborecik i zaczął grzebać w szafce, w której dzień wcześniej widział chleb. Rzekł, że był tam pumpernikiel. Oświadczyłam, że nie był to ciemny chleb, tylko biały, a poza tym był i już go nie ma, bo go zjadłam. Eleonora zabuczała pod nosem, że z pewnością go jeszcze nie zjadłam. Wróciła jednak do jadalni i sięgnęła po kromkę jasnego chleba, chociaż namiętnie kupuje ciemne pieczywo, którego nikt nie jada. Kromki chleba wieloziarnistego po kilku dniach przekładania, lądują w koszu.

 

Gdy zjedliśmy śniadanie, ponownie otworzyłam lodówkę. Poza światłem, dżemem i kilkoma jajami nic więcej w niej nie dostrzegłam. Postanowiłam się więc zdać na odrobinę szczęścia i miałam nadzieję, że Eleonora przyniesie prowiant z targu. Jej zakupy to jedna wielka loteria. Gdy dostałam 125 euro wiedziałam, że ta choroba jest złośliwa i że podopieczna jak na złość przez te dwa tygodnie nie wiele kupi. No i nie myliłam się. Z rynku wrócili z siatką ziemniaków. Nie kupili nawet jabłek. Za to Harry chodził w wytłaczanką jajek. Nie wiem, czym byłam zajęta. Pamiętam, że widziałam, jak kierował się ku schodom do piwnicy. Chwilkę zastanowiłam się, dlaczego chce je tam nieść. Stwierdziłam, że na polecenie żony. Pomyślałam, że później przyniosę je do góry. Na obiad ugotowałam ziemniaki i usmażyłam jajka, które znajdowały się w lodówce.

 

Tuż przed kolacją pojechałam kupić coś do jedzenia, abyśmy przeżyli kolejne trzy dni. Przypuszczam, że do zakupów dołożyłam część moich pieniędzy. Muszę zaraz podliczyć wydatki. W sklepie najważniejszy produkt to oczywiście lody. Wracam z kilkoma plasterkami szynki i lodami do domu, wbiegam zestresowana do kuchni, by włożyć je do zamrażalnika. Otwieram drzwiczki a tam wytłaczanka jajek. Nie wiem, kiedy ten spryciarz je tam schował. Pamiętam, jak z nimi chodził, ale kurczę, że ja tego nie widziałam. Tak więc aktywizacja na całego. Podopieczni nadal posiadają gotówkę, chodzą sami na zakupy, rozkładają je, rządzą a ja teraz się zastanawiam, co można zrobić z mrożonych, popękanych jajek.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Aisak 01.08.2018
    Ekscytujące życie że staruszkami.
    Zazdroszczę.
  • Kasia Perla 01.08.2018
    haha
  • Kasia Perla 01.08.2018
    odebrałam to jako ironię, ale dojrzałam pięć gwiazdek i nie wiem, co mam myśleć :-)))
  • Aisak 01.08.2018
    Nie namalowałam tych gwiazdek.
    Z zazdrości.
  • Kasia Perla 01.08.2018
    haha nadal nie wiem, czy to ironia, czy nie :-)))) ale skoro gwiazdki nie od ciebie, to chyba jednak raczej ironia :-))) dobre

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania