Poprzednie częściSpotkanie

Spotkanie

Po raz pierwszy od trzech przesyconych słońcem tygodni, zaczął padać deszcz. Wepchnąłem ręce do kieszeni brązowej skórzanej kurtki i przyspieszyłem nieco kroku. Chciałem dotrzeć do ,,The Cameronu”, niewielkiej i mało znanej knajpy, znajdującej się na obrzeżach centrum miasta, zanim rozpada się na dobre.

Zegary wypiły pełną godzinę, dziewiątą wieczorem. Obok mnie przejechał samochód, o wiele przekraczając ograniczenie prędkości. Przez krótką chwilę moje myśli podążyły jego tropem i próbowały zgadnąć, gdzie może się tak spieszyć. Czy może jego żona rodzi? Albo chora matka poczuła się gorzej i trzeba było zawieźć ją do szpitala, bo wszystkie ambulanse były akurat w użyciu? Z rozmyślań wyrwał mnie dopiero szyld ,,The Cameronu”, który wyłonił się zza rogu, na końcu ulicy. Zadowolony, że już za kilka chwil wejdę do ciepłego wnętrza sprawiła, że uśmiechnąłem się pod nosem. Ulewa przybierała na sile, a mnie zaczęły już przechodzić pierwsze dreszcze.

,,The Cameron” był niewielką i dość mało popularną speluną. Mieścił się w dawnej piwnicy, pod jedną z wiekowych kamienic. Szyld wisiał odrapany i raczej nie rzucał się w oczy. Drzwi, naznaczone rysami i z odpadającą farbą, też nie zachęcały do wstępowania do środka. Nawet samo wnętrze nie zachwycało. Stary, pościerany z lakieru blat baru, noszący ślady wieloletniego użytkowania, a za nim zarośnięty barman w brudnym fartuchu, który niegdyś zapewne był biały. W głównej sali było pięć stołów, z ośmioma krzesłami przy każdym, a w pobocznej, przeznaczonej dla palących, cztery z dwoma. Drewniana podłoga w kilku miejscach była mokra od wylanego piwa, którego charakterystyczny zapach dominował w całej spelunie, a przynajmniej w pomieszczeniach dla niepalących.

Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi pamiętając, że należy nieco podnieść je za klamkę, żeby ponownie się nie otwarły. Skinięciem głowy uspokoiłem barmana, który już miał poinstruować mnie, jak należy to zrobić. Następnie podszedłem do baru i zamówiłem jedno z ciemnych lanych piw. Zapłaciłem i poszedłem zająć miejsce w salce dla palaczy.

Siedział tam tylko jeden mężczyzna. Ćmił papierosa, leniwie strząsając go co chwilę do popielniczki i sączył piwo. Nawet nie podniósł wzroku, kiedy wszedłem. Zająłem stolik w kącie, zdjąłem kurtkę i powiesiłem ją na oparciu krzesła. Z głośników zaczął sączyć się cichy jazz, głównie pianino, przecinane co jakiś czas solowymi wtrąceniami trąbki w stylu Cheta Bakera. Zapatrzyłem się w kupkę popiołu, która była jedną pozostałością po poprzednim kliencie, siedzącym przy tym stoliku. Mieszała się ona z pięcioma pomiętymi filtrami. To nie były papierosy z wyższej półki.

Rozkoszowałem się właśnie sporym łykiem piwa, kiedy z sąsiedniej sali zaczęły dobiegać, stłumione przez grube drzwi, krzyki.

- Spałeś z moją żoną?! – wrzeszczał jeden.

Drugi bełkotliwie przepraszał i prosił pierwszego, żeby usiadł i się uspokoił. I że on zaraz wszystko wyjaśni. Najwyraźniej jednak pierwszy się nie uspokoił, bo chwilę później dało się słyszeć uderzenie, poprzedzające workowany odgłos upadającego ciała. Zainterweniował barman, który nakazał pierwszemu mężczyźnie wyjście z lokalu i wyniesienie nieprzytomnego kompana. Po wymianie kilku agresywnych zdań trzasnęły drzwi, a w lokalu na powrót zapanował jazz, którego nic już nie zakłócało.

Zerknąłem na siedzącego dwa stoliki dalej mężczyznę. Wciąż popijał piwo na zmianę z przypalaniem papierosa. Zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na incydent, który miał miejsce kilka chwil wcześniej. Zastanawiałem się, jakimi torami muszą kluczyć jego myśli, że nie może z nich zboczyć i przyjrzeć się chociaż przez chwilę światu, który go otacza. Pamiętam, jak mój ojciec popadł w podobny stan otępienia i nieobecności, kiedy dowiedział się, że ma raka i że zostały mu trzy miesiące życia. Czy mężczyznę, z którym, za zrządzeniem przypadku, dzieliłem salę zdominowaną przez papierosowy dym i smutny jazz też mogło doświadczyć coś takiego? Pewnie tak.

Do ,,The Cameronu” wszedł kolejny klient. Drzwi trzasnęły, a kelner wykrzyczał zza baru instrukcje dotyczące ich całkowitego zamknięcia. Wziąłem kolejny łyk piwa, kiedy drzwi oddzielające sale otworzyły się i kiedy stanął w nich niski, krępy mężczyzna. Rozejrzał się z wolna i zatrzymał swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się.

- Tu jesteś! – zawołał.

- Witaj, Filipie.

Wstałem i przywitałem się z nim. Objął mnie mocno i klepnął kilka razy po plecach. Zdjął kurtkę, powiesił ją na oparciu krzesła i zapewnił, że za moment wróci, tylko zamówi sobie piwo. Usiadłem z powrotem. Przyszedł kilka chwil później, niosąc pełny kufel. Opadł ciężko na krzesło i odetchnął. Miał mokre włosy, z których woda kapała na blat stolika.

- Jak się czujesz? – zapytałem.

- Dobrze – odparł. Wyciągnął z kieszeni koszuli paczkę papierosów i zapalił jednego. Gestem zachęcił, żebym też się poczęstował.

- Nie, dziękuję. Nie palę.

- Wiem. Pomyślałem, że może zacząłeś.

- Nie.

Nie widziałem się z Filipem od roku. Poprzednio spotkaliśmy się dokładnie w tej samej spelunie, przy tym samym stoliku. I w rocznicę dokładnie tego samego zdarzenia. Stało się to naszym małym rytuałem, który trwał już prawie od dekady.

- Co u Moniki? – zapytał po chwili.

- W porządku. Kazała mi cię pozdrowić. I powiedziała, że jeśli się upijesz, możesz przenocować u nas. No i że rano nie chce cię już widzieć.

- Dziękuję. A u dzieci?

- Radzą sobie. Wera chodzi do przedszkola, a Mikołaj będzie zaczynał gimnazjum.

- Ola kończyłaby już drugą klasę gimnazjum w tym roku…

- Wiem – odparłem.

Przy naszym stoliku znów zapadła cisza, podczas której rozbrzmiała subtelna trąbka, przecinana przez pojedyncze, ostre uderzenia pianina. Filip skończył właśnie papierosa i sięgnął po kolejnego. Jego ręce trzęsły się.

- Na pewno byłaby piękna – powiedział załamującym się głosem.

- Tak, szaleliby za nią wszyscy chłopcy w szkole. A ty byś się o to wściekał – odparłem, biorąc kolejny łyk piwa.

- Myślisz… myślisz, że jeśli ona żyje… no wiesz, gdzieś tam na górze, to… Myślisz, że mi wybaczy?

- Myślę, że już dawno to zrobiła.

Na jego policzku pojawiła się pojedyncza łza, którą wytarł nerwowym ruchem ręki. Zaciągnął się papierosem i wydmuchał dym przez nos.

- Myślisz, że…

- Cicho – przerwałem mu. – Przestań się nad tym zastanawiać. Mówię ci to jako twój starszy brat.

- Ale… Ja tyko…

- Jeśli się nie zamkniesz, przywalę ci.

Na kilka chwil w salce zapanowała całkowita cisza. Nawet jazz już nie przygrywał. Filip spojrzał na mnie i wziął duży łyk piwa. Miał szkliste oczy, w których odbijało się światło podwieszonej pod sufitem lampy. Chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się. Wrócił do palenia papierosa.

- Jak w pracy? – zapytałem po chwili.

- Dobrze. Dowożę obiady na zamówienie, płacą mi tyle, że da się wyżyć i zapłacić za pokój.

Poczułem wyrzuty sumienia, że tak rzadko się spotykamy. Wiedziałem, że jest samotny i że potrzebuje kogoś, z kim mógłby szczerze porozmawiać. Mimo to jednak unikałem go. Nie zapraszałem na święta i na urodziny. Tłumaczyłem sobie, że to dlatego, że moja żona, Monika, nie chciała go widzieć, ale wiedziałem, że to nie prawda. Że gdybym się uparł, mógłbym spędzać z nim więcej czasu.

- Dobrze. W razie czego, dzwoń. Gdybyś potrzebował pieniędzy czy coś…

- Wiem.

- Nie krępuj się…

- Nie będę. Radzę sobie, naprawdę. Dziękuję.

- Jasne.

Z głośników zaczął dobywać się głos Boba Dylana i jego ,,Mr Tambourine Man”.

- Chciałbyś iść gdzieś indziej? – zapytałem.

- Nie, tutaj jest dobrze. Dziękuję, że przyszedłeś.

- Daj spokój.

Mężczyzna siedzący dotychczas dwa stoliki dalej dopił piwo i wstał ostrożnie, jakby bał się, że nogi odmówią mu posłuszeństwa. Ubrał ciemny płaszcz i ruszył w kierunku wyjścia.

- Proszę pana – powiedziałem. – Zostawił pan papierosy.

- Są puste – odparł. – Poza tym, przecież nie palę. Chyba że tutaj. Ale tak to nie.

To powiedziawszy wyszedł. Zostawił nas samych. Filip siedział, zapatrzony w dal, otępiały tak, jak wcześniej siedzący z nami mężczyzna. Nie chciałem mu przeszkadzać. Dokończyłem piwo i poszedłem zamówić kolejne. Kiedy wróciłem, powiedział:

- Ja chyba nie chcę iść do nieba. Jeśli niebo w ogóle istnieje.

- Mama mówiła, że istnieje. Poza tym, nie gadaj bzdur. Przecież każdy chce tam iść.

- Tam jest Ola. Ja… nie mógłbym spojrzeć jej w oczy. Poza tym, zasłużyłem na piekło.

- Jeśli piekło jest rzeczywiście tak straszne, jak mawiają, że jest, to nikt na nie nie zasłużył.

- A Hitler? Albo Stalin?

- Ja jestem za głupi na takie rozmowy. Ty zresztą też, więc odpuść. Napij się jeszcze, wypal papierosa… Później pójdziemy do mnie. Zrobię ci jajecznicę.

- Taką, jaką robił tata?

- Tak. Na kiełbasie, pomidorze i cebuli. A do tego parzona kawa z miodem. Zgoda?

- Zgoda.

- A rano odprowadzę cię do mieszkania.

- Dziękuję, bracie.

W ,,The Cameronie” przesiedzieliśmy jeszcze godzinę. Mówiłem mało, Filip jeszcze mniej. Nie musieliśmy wcale dużo rozmawiać, żeby wiedzieć, co dzieje się w naszych wnętrzach. Mój brat cierpiał, a ja nie potrafiłem mu pomóc. Nie mogłem zdobyć się na powtarzanie utartych frazesów o tym, że będzie dobrze. Nie miałem nawet do tego prawa, bo nigdy nie doświadczyłem tego, czego on. I modliłem się co jakiś czas, żeby nigdy tego nie doświadczyć.

Wciąż padało, kiedy wyszliśmy ze speluny. Żaden z nas nie wziął ze sobą parasola. Przez krótką chwilę wydało mi się, że Filip płacze, ale szybko uznałem, że to zapewne tylko deszcz.

- Wiesz… ja chyba będę szedł już do domu – powiedział, kiedy stanęliśmy na końcu ulicy.

- Daj spokój, przecież nie puszczę cię w taką pogodę samego na drugi koniec miasta. Poza tym o tej porze nie jeżdżą już żadne autobusy.

- Są nocne. Wróć do Moniki, na pewno na ciebie czeka. Pozdrów ją proszę ode mnie. I dziękuję, że przyszedłeś. To dla mnie bardzo ważne.

- Przestań, braciszku… Może… wpadniesz na święta?

- Raczej nie. Do widzenia, żegnaj.

To powiedziawszy uśmiechnął się smutno, odwrócił na pięcie i poszedł przed siebie, tonąc w strugach deszczu. Zaczekałem, aż zniknie za rogiem i zmusiłem się, żeby stamtąd odejść.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Lotta 20.02.2017
    No, ale co z tą Olą? Emocjonalny tekst, wczułam się w klimat. Zatem 5. :)
  • Nikt się nie dowie, co z Olą. I co z Filipem! Ha! Interpretuj, Czytelniku :D
  • Angela 20.02.2017
    Trzy razy bardzo:
    Bardzo smutne
    Bardzo emocjonalne
    Bardzo dobrze napisane
    Leci zasłużone 5 : )
  • To ja dołożę jeszcze ,,bardzo dziękuję,, :)
  • Amy 20.02.2017
    Wróciłeś. I to w jakim stylu
  • Wróciłem to za dużo powiedziane. Mam trochę wolnego czasu, to wszystko :) Dziękuję!
  • Lucinda 20.02.2017
    Hm, błędów tym razem wyjątkowo się nie czepiam, bo i na tablecie to bez sensu, tylko tam na początku zegary "wybiły", nie "wypiły", taka tam literówka. Natomiast co do treści... Co ja mogę powiedzieć... Najpierw wciągnął mnie klimat miejsca, który już się wcześniej w niektórych z Twoich tekstów. Nawet trochę śmiać mi się zachciało, jak zostawiłam sobie ten obraz i temat z tematami z hisu, których przypadło mi się ten jeden raz na pół roku uczyć. Z jednej strony historia Filipa budziła jakiś smutek, ale podczas samej rozmowy między braćmi parę razy się uśmiechnęłam, chociażby gdy bohater ucisza brata groźbą. Łatwo jest to w tym wypadku odebrać jako wyraz troski wyrażonej nie wprost. Intrygująca jest przeszłość związana z Olą, o co tak naprawdę oskarża się Filip i czy jest w stanie sobie z tymi wewnętrznymi oskarżeniami poradzić. To z kolei prowadzi do końcówki tekstu. Niepokojące było to pożegnanie. Można zrozumieć, że w tych wspólnych spotkaniach przejawia się niejaka solidarność w tym, co się stało, bohater chce wesprzeć brata, pomóc mu jakoś, chociaż w ten sposób, ale jednocześnie Filip jest świadomy udanego życia brata. Ta myśl wkradła mi się do głowy i pogłębiła ten całościowy obraz sytuacji, w której obaj się znaleźli. Łączył ich przede wszystkim ten rytuał, więzi rodzinne, ale ich życie wyglądało całkiem inaczej. Zastanowiło mnie więc trochę to pożegnanie, brzmiące tak... ostatecznie. Przeszłam natomiast do końcówki, a pominęłam środek. Zaciekawiły mnie słowa Filipa, kiedy mówił, że nie chce trafić do nieba. Jak bardzo musi winić się za śmierć Oli, jak bardzo musi się za to nienawidzić, żeby wybierać piekło zamiast ponownego spotkania się z nią i spojrzenia jej w oczy...
    No ale piszę i piszę, chyba już dość :D
  • Bardzo dziękuję, moja droga :D
  • Ritha 21.02.2017
    Obrazowo tworzysz opisy i dbasz o szczegóły, czuć taki przyjemny spokój narracyjny, wnikliwą, a zarazem delikatną spostrzegawczość.

    "Zastanawiałem się, jakimi torami muszą kluczyć jego myśli, że nie może z nich zboczyć i przyjrzeć się chociaż przez chwilę światu, który go otacza."

    No, i tak dalej i tak dalej i nagle pojawiają się emocje i wspomnienia, niczym czarne, ciężkie chmury frontowe na horyzoncie. Przemknęły mimochodem, w kilku zdaniach, ale czytelnik już nie wróci do stanu z początku opowiadania. Pięknie w to popłynąłeś. Lubię taką prozę detali, zauważenie pustej paczki po papierosach na stoliku, itepe.

    No i zostawiasz czytelnika z tą niewyjaśnioną zagadką. Kotłuje mi się w głowie wypadek samochodowy czy coś, jakieś zbyt późne udzielenie pomocy, ale nie będę gdybać. Dziś pada deszcz, w radio lecą ballady i ten tekst wpasowuje się jak nóż w masło. Leci 5.
  • Bardzo dziękuję, cieszę się, że trafiłem w Twój gust :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania