Spotkanie Strategów

Kiedy dzwony kościółka wybiły północ, do wsi wjechało konno pięciu brodatych Rosjan. Zeskoczyli oni z wierzchowców pod niewielką plebanią i przywiązali je do drzewa, po czym ruszyli w stronę drzwi.

- Panie, ratuj! – modlił się stary ksiądz wyglądający przez okno. – Ratuj mnie i wszystkich mieszkańców, aby ci ludzie nie zrobili im krzywdy….

Jeden z Rosjan zaczął walić pięścią w stare drzwi. Kiedy jednak po kilku sekundach nikt ich nie otworzył, bez trudu wykopał je z zawiasów. Po schodach zbiegł przerażony ksiądz.

- Panowie, nie trzeba było! – wyjąkał. – Ja bym otworzył, mogliście trochę poczekać.

- Zamknij się, ojczulku i słuchaj! – warknął Rosjanin w swoim języku, ale ksiądz poznał trochę ten język i zrozumiał, co mówi. – Przyszliśmy po alkohol! Dasz nam parę butelek i trochę prowiantu, a pójdziemy i więcej się tu nie pokażemy!

- Panowie, ja nie mam alkoholu! – zaprotestował ksiądz. – Ja jestem zwykłym księdzem, proboszczem, gardzę alkoholem!

- Wino mszalne pewnie masz! – warknął ponownie ten sam Rosjanin. Inni pokiwali głowami. – Nie wypieraj się. A może wiesz, u kogo we wsi można „kupić” dobrą wódkę?!

„Oj nie!” – pomyślał proboszcz. – „Jak ja im powiem, kto ma, to pójdą ich ciemiężyć, a jak nie powiem, to się wściec mogą. Oddać wina mszalnego nie mogę, bo jutro Msza Święta jest. Ale oni mi na wierzących nie wyglądają, choć oceniać po wyglądzie nie można”

- Nie wiem, kto ma we wsi wódkę – powiedział głośno. – A wina mszalnego wam dać nie mogę.

Jeden z Rosjan przepchał się przez kolegów i chwycił księdza za sutannę.

- Posłuchaj, diaku! – warknął. – Nie dawaj mi pretekstu, żebym poderżnął ci gardło i bądź grzeczny! Dasz nam wina i wódki, nie obchodzi mnie jak ją załatwisz. Jeżeli się napijemy to nas więcej nie zobaczysz, a jeżeli nie to spalimy całą wieś i wyrżniemy wszystkich mieszkańców, kobiety i dzieci też. Wynoś się po wódkę w tej chwili, diaku!

I pchnął księdza tak mocno, że duchowy upadł na podłogę. Wstał i szybko wyszedł na podwórze.

- Szybciej! – warknął jeden z Rosjan. – Masz mało czasu, jeżeli nie pojawisz się za chwilę, spalimy twoją Biblię, a później całą chatę!

Duchowny nie odpowiedział i biegiem dotarł do najbliższej chaty, w którym mieszkał Grzegorz Hażyk, jeden z najbardziej szanowanych ludzi we wsi. W piwniczce trzymał on zawsze kilka butelek piwa i wódki zakupionych na targu w pobliskim miasteczku. Proboszcz był pewien, że ten mężczyzna odda mu bez problemów dwie, trzy butelki. Załomotał do drzwi. Hażyk otworzył bardzo szybko. Zdziwił się nieco na widok księdza.

- O, ksiądz Michał! – rzekł. – Co księdza sprowadza w me skromne progi? Wie ksiądz, jest środek nocy… Ksiądz musi mieć ważny powód, skoro przychodzi do mnie o tak późnej porze.

- Szczęść Boże, panie Grzegorzu! Przepraszam, że tak pana nachodzę, ale stało się nieszczęście! Rosjanie przyjechali na plebanię i chcą dostać coś do picia, rozumie pan chyba o co im chodzi. Grożą, że spalą wieś…

- Do kroćset, księże proboszczu! – złapał się za głowę Hażyk. – Ale moja piwniczka jest pusta! Na wesele wczoraj sprzedałem panu młodemu, bo nie chciał do miasteczka jechać! A wesele się trzy godziny temu skończyło, już wszystko wypili!

- A wie pan, czy ktoś ze wsi ma jeszcze alkohol? – spytał zrozpaczony proboszcz.

- Nie wiem, proszę księdza, nie wiem! – wyjąkał Hażyk. – Sołtys nie ma, Maciejowa nie pije, Władek nie ma, Radek też nie, no nie wiem, księże proboszczu! Wina mszalnego nie chcą?

- Jutro Msza Święta, panie Grzegorzu, nie mogę go im oddać! – pokiwał głową proboszcz.

- Ja rano pojadę z księdzem do miasta! Kupimy na mszę wino, a teraz im ksiądz da, hej, coś tam się pali!

Ksiądz odwrócił się i zobaczył płonącą plebanię. Zaklął pod nosem i pobiegł w tamtą stronę. Hażyk wszedł do domu, wziął flintę i pobiegł za nim.

- Pali się, pali! – darł się. – Pomóżcie ludziska!

Nikt go nie usłyszał, wszyscy wieśniacy spali twardo w swoich domach, nie wiedząc o zagrożeniu. Ogień rozprzestrzeniał się szybko, wkrótce drewniany kościół też zaczął płonąć. Ksiądz dobiegł na plebanię i krzyknął do stojących z pochodniami Rosjan:

- Co wy robicie, bezbożnicy?! Kościół podpalać?! Kto wam wpoił takie zasady?!

- Marszałek Iwan Stiepanowicz Koniew – warknął Rosjanin, który wyważył drzwi i wyciągnął zza pasa rewolwer. Rozległ się huk strzału i ksiądz padł martwy na podłogę.

 

- Kościół we wsi Kurzonogi został spalony przez pięciu podoficerów Armii Czerwonej! – powiedział po rosyjsku ponurym tonem potężny siwy mężczyzna w mundurze. Stał na odwrócony przodem do okna. – Zginął proboszcz i dwóch wieśniaków. Jeden był uzbrojony, drugi próbował ugasić pożar.

- Wiadomo, jakie były tego przyczyny? – spytał drugi, otyły brunet również ubrany w mundur.

- Polacy nie okazali należnej żołnierzom czci i nie chcieli przyjąć na gościnę – odpowiedział siwy. – Tak się odwdzięczają nam za to, że wyzwalamy ich spod niemieckiej okupacji! Coraz więcej jest takich przypadków, że nieszanowani żołnierze irytują się i mordują ich czy rekwirują dobytek. Mają takie prawo, Polacy zachowują się gorzej niż Niemcy! Cóż my im takiego czynimy, że nas nienawidzą i gardzą nami?! Teraz widzą, jakie są konsekwencje stawiania oporu!

- Pozwoli pan, że się nie zgodzę z pana wypowiedzią, panie marszałku Żukow? – odpowiedział inny Rosjanin, chudy i całkowicie łysy. – Czy ludzie nie mogą stawiać oporu bandom terroryzującym ich ziemię i żądającym oddania dobytku, niszczących wspólne dobra? Bo tak właśnie zachowują się niektóre grupy szturmowe….

- Panie marszałku Koniew! – przerwał mu otyły brunet. – Kto tu kogo terroryzuje?! My im pomagamy, pozbywamy się z ich kraju Niemców, a oni co robią?! Jak nam się odwdzięczają?! Odmawiając dachu nad głową?! To słaby i nieprzyjazny naród, już dawno ich świetność przeminęła. Dali się podejść 17 września jak ślepcy! Są naiwnymi optymistami, niczego nie osiągną. Jeżeli chodzi o mnie, to uważam, iż Polska powinna się odnowić. A odnowić ją może tylko idea komunistyczna..

- „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą” – podjął Gieorgij Żukow, Marszałek Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. – Uważam, iż Polska powinna być pod naszą władzą, tak jak jeszcze trzydzieści lat temu! To były dla nas dobre czasy….. Ale trzeba przyznać, że jak co do czego przyjdzie, to potrafią się zmobilizować i wiele zdziałać. Pamiętam jeszcze, jak przyszła wiadomość, iż Tuchaczeskiego pod Warszawą sprali i marszałek Piłsudski pogonił go jak psa. Dobrze zrobił, bo Tuchaczewski to szpieg i zdrajca, wreszcie się doigrał…. Ale, wracając do tematu, kiedyś Polacy potrafili osiągnąć znacznie więcej niż teraz. Obronili przed Islamem Wiedeń, pogonili Szwedów, a nawet zajęli naszą ukochaną Moskwę! Ale ich świetność przeminęła z wiatrem, a oni sami to spowodowali. Teraz to tylko słaby naród, który chce się mścić za to, co spotkało ich z ich własnej winy!

- Ma pan rację, marszałku Żukow! – odparł łysy marszałek, Koniew. – Straciłem już do nich szacunek. Miałem go, kiedy słyszałem o osiągnięciach husarii, o Chrobrym, czy Koperniku… Ale straciłem go, kiedy zobaczyłem na własne oczy, jak walczą i jakimi są ludźmi. Rozmawiałem z pewnym polskim generałem i dawno nie widziałem tak ponurego i niesympatycznego człowieka……

- Polacy to gnidy i tyle można o nich powiedzieć! – warknął brunet. – Spotkaliśmy się chyba nie po to, aby o nich dyskutować, nieprawdaż?

- Panie marszałku Rokossowski! – powiedział Żukow. – Twierdzi pan, że Polacy to gnidy, a sam pan jest Polakiem. Czy to nie dziwne?!

- Już nie jestem Polakiem! – warknął Rokossowski. – Jestem marszałkiem ZSRR! I nie przyjechałem tu, żeby porozmawiać o swoim pochodzeniu! Wezwał mnie pan, panie marszałku Żukow do zrujnowanego Stalingradu na ważną rozmowę, a ja jestem człowiekiem zajętym, i traci pan mój czas.

- Panowie! – podjął Koniew. – Tylko bez kłótni. Może usiądziemy przy stole i spokojnie podyskutujemy….

- Słusznie, słusznie! – skinął głową Żukow. – Siergiej, przynieś trzy kieliszki jakiejś dobrej wódki! I kawioru…

- Nie jadam kawioru! – mruknął Rokossowski.

- Więc dla pana marszałka tylko kieliszek wódki! – warknął Żukow do Siergieja, stojącego przy drzwiach niskiego Rosjanina ubranego w porządny garnitur. – Ale szybko!

Siergiej wybiegł za drzwi i po chwili dwóch Rosjan wniosło do Sali kieliszki i dwie butle z wódką. Żukow uśmiechnął się szyderczo.

- Więc panowie, przejdźmy do rzeczy…Dobra wódka działa na Rosjanina mocniej niż na dziesięciu Polakach.

Marszałkowie wyszczerzyli usta w szyderczych uśmiechach i nalali sobie alkoholu. Teraz mogli spokojnie porozmawiać…

 

Dominik Skibiński

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania