Spowiedź

Areszt UB w Nisku był strasznym miejscem. Dokonywano tam okropnych rzeczy. Więźniów okropnie katowano: wyrywano im paznokcie, bito pałkami, podtapiano, głodzono. A wszystko to nawet nie po to, by wydobyć od nich zeznania. Ubecy robili to dla przyjemności. Jednym z więźniów aresztu był porucznik Aleksander Pityński "Kula", który leżał w ciemnej celi, znajdującej się w piwnicy aresztu. Cela była mała, wilgotna, kapała w niej woda. Okien nie miała. Porucznik spał na desce, którą kiedyś wybił ze schodów od piwnicy. Był w okropnym stanie: pobity, wymęczony przez ubowców miał wybite zęby, złamane żebra i potłuczone plecy. Cały był w sińcach i ranach. Biedak stosował teraz głodówkę, od trzech dni nic nie jadł. Majaczył, nie chciał jeść, mimo iż kilka misek z okropną, więzienną papką leżało obok niego. Męczarnie przeżywał wielkie. Już pierwszego dnia, kiedy został przywieziony do więzienia, w holu czekali ubecy z pałkami. Bez słowa zaczęli go bić. Bili tak mocno, że stracił przytomność. Ocknął się w wannie z lodowatą wodą, jego ubranie było zakrwawione i poszarpane przez ubowców. Jeden z ubeków, Kendra, z szyderczym uśmiechem zaczął go podtapiać. Porucznik nawet nie dał rady się bronić. Kendra był silniejszy.

Następnego dnia do celi weszli ubowcy, ich dowódca powiedział, do niego jedno słowo: Pożałujesz! I zaczęli go okładać pałkami. Próbował się osłaniać, ale było ich zbyt wielu. Ponownie stracił przytomność i znów obudził się w wannie, nad którą pochylał się Kendra. I znów podtapianie. Porucznik miał dość, krzyczał, próbował wyjść z wanny, ale ubek wpychał go tam z powrotem. Tak mijały dni. Po jakimś czasie skończono z tą metodą dręczenia i codziennie wleczono go na drugie piętro, do pokoju z oknami, oczywiście zakrtowanymi. Stał tam stary stół i kilka krzeseł, dwa przewrócone. Po pokoju walały się graty, było tam niesamowicie brudno. Na stole zaś stała lampa, którą świecili mu w oczy. Przykuwano go do drąga między dwoma krzesłami, zakładano gumową maskę i okładano pałkami, metalowymi drutami, prętami. Pewnego dnia udało mu się uwolnić nogi i zaatakował ubowców, atakując ich głową i przymocowanym do pleców drągiem. Ci zaczęli uciekać, barykadując drzwi. Porucznik chciał popełnić samobójstwo, rozpędził się na drzwi i uderzył w nie głową. Ale nie zginął, tylko stracił przytomność. Obudził się w wannie z wodą zimniejszą niż zazwyczaj. Nad nim pochylał się Kendra. Z drwiącym uśmieszkiem go podtapiał.

Teraz wymęczony z głodu kazał wezwać księdza. Wiedział, że niedługo umrze, więc chciał się wyspowiadać. Jego prośby wysłuchano i obiecano przysłać jakiegoś księdza. Porucznik miał jednak wątpliwości, czy naprawdę tak się stanie, wątpił że ubecy zlitują się nad nim i go przyślą. Zdziwił się, kiedy w drzwiach celi zobaczył księdza w sutannie. Było ciemno, więc nie widział. Ksiądz się zbliżył, uklęknął. Porucznik przeżegnał się i również uklęknął. Więc ubecy przysłali jednak księdza!

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – zaczął porucznik.

Na wieki wieków Amen – wyszeptał ksiądz.

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Amen. Wyznaj swoje grzechy, niech Bóg się nad tobą zmiłuje.

Ostatni raz u Spowiedzi Świętej byłem rok temu. Pokutę zadaną wypełniłem. Obraziłem Pana Boga następującymi grzechami.....

Mów. Opowiedz, Pan cię wysłucha.

Więc tak:

Porucznik zaczął wyznawać swoje grzechy. Ksiądz słuchał bardzo uważnie. Nie były to jakieś wielkie grzechy, ba, jakieś drobnostki. Lecz porucznik uważał, że przed śmiercią powinien się wyspowiadać nawet z tak małych grzeszków. Był to człowiek bardzo pobożny, dobry i uczciwy. Wreszcie skończył się spowiadać, a ksiądz kiwnął głową i powiedział:

Pan Bóg wybaczy ci wszystkie twoje grzechy, jeżeli będziesz ich żałował i okażesz skruchę. Jego miłość nie ma granic.

Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu – odpowiedział szeptem porucznik.

Po chwili kapłan udzielił mu rozgrzeszenia. Porucznik przeżegnał się i odpowiedział:

Amen.

Wysławiajmy Pana, bo jest dobry!

A Jego miłosierdzie trwa na wieki.

Pan odpuścił tobie grzechy.

Bóg zapłać.

Ksiądz spojrzał na porucznika i wyszeptał:

Biedaku, cożeś uczynił, że się tu znalazłeś?!

Och, proszę księdza. Sprawa jest bardzo trudna do zrozumienia, ksiądz mnie nie zrozumie.

Czemu miałbym cię nie zrozumieć? Powiedz, wysłucham cię.

Jak ksiądz chce. Ale ta rozmowa trochę potrwa...

Mam dużo czasu.

Ach, dobrze. Więc opowiem księdzu o sobie.

Więc mów. Wysłucham cię.

Nazywam się Aleksander Pityński, syn Andrzeja. Urodziłem się w Ulanowie w roku 1926. Po ukończeniu szkoły pracowałem jako flisak u mojego ojca, retmana. Tak było do tragicznego 1939, kiedy Luftwaffe zbombardowało miasto. Zginęła moja ciotka, Józia, szesnastolatnia dziewczyna. W 1942 roku uciekłem z domu i wstąpiłem do oddziału "Ojca Jana" – Franciszka Przysiężniaka. Odbyłem tam podchorążówkę i przybrałem pseudonim "Kula". Walczyliśmy z SS, Wermachtem, Ukraińcami i z Kałmukami. Niestety, zimą 1943 roku Wermacht rozbił oddział, otoczyli nas i zaskoczyli. Zostało niewielu żołnierzami, ale oddział dalej funkcjonował. Pozostałem w nim. Współpracowaliśmy z Sowietami Petra Warszyhory, przejęliśmy Ulanów, w którym stacjonowali żołnierze Luftwaffe. Później przyłączyła się do nas grupa angielskich lotników zestrzelonych przez Luftwaffe. Brałem udział w bitwie na Porytowym Wzgórzu. Było nas trzech i pół tysiąca. Wyszkoleni, porządni partyzanci i Sowieci. Ale otoczyło nas trzydziestu tysięcy Niemców. To była masakra. Zginęło tysiąc partyzantów, a reszta zbiegła . Ja wróciłem do Ulanowa. Spotkałem się z Sowietami i popłynąłem z jakimś oficerem na zwiady. Niemcy opuścili swoje okopy, schwytaliśmy jakichś dwóch Francuzów, zdrajców służących w niemieckim wojsku. Później do miasta przybyło NKWD, rozpoczęły się aresztowania i wywózki na Sybir. Zostałem zatrzymany, ale uciekłem z posterunku. Wie ksiądz jak to zrobiłem? Prowadzony przez NKWDzistów zeskoczyłem przez szybę z pierwszego piętra, prosto na głowy Sowietów. Udało mi się zbiec i schowałem się na strychu kościoła. Potem przepłynąłem San i dołączyłem do oddziału słynnego "Wołyniaka", podporządkowanego "Ojcowi Janowi". Mój dawny dowódca stracił ciężarną żonę, zastrzelili ją ubecy. Brałem udział w bitwie pod Kuryłówką, ale nie będę księdzu o niej opowiadał, za drastyczna. Krew się lała, zostałem ranny. Poznałem Stefanię – sanitariuszkę. Zakochałem się, wziąłem z nią ślub. "Wołyniak" popełnił samobójstwo, ranny, a "Ojciec Jan" wyjechał na Pomorze. Był to 1946. Opuściłem ze Stefanią oddział, była w ciąży. Wróciliśmy do Ulanowa. W lutym ogłoszono amnestię, więc ujawniłem się jako partyzant. Zrobiłem to dla syna, który miał się niedługo urodzić. Pewnego dnia na jarmarku na rynku pomagałem ojcu rozładowywać wóz ze zbożem. Nagle podbiegł do mnie jakiś ubek z pistoletem i krzyczał: "Ręce do góry, bandyto", "draniu"! Skoczyłem na niego z furmanki, wytrąciłem mu pistolet, trzasnąłem go nim w głowę. Okazało się, że cały rynek jest obstawiony ubowcami. Ostrzeliwująć się umknąłem obławie. Jednak mój wuj – burmistrz Ulanowa – nakłonił mnie do przyjścia na posterunek UB. Mówił że jak tego nie zrobię, ubowcy aresztują całą rodzinę. Poszedłem tam, ubowcy rzucili się na mnie, skuli i zawieźli tutaj. Już w holu zaczęli mnie bić. Obudziłem się w wannie z lodowatą wodą, a pochylał się nade mną ubek. Ubek Kendra. Zaczął mnie podtapiać z szyderczym uśmiechem. Okropny typ.

Nagle ksiądz zachichotał. Coś tu nie grało. Porucznik spojrzał na niego z bliska. Było ciemno, ale powoli poznawał tą twarz. Gdzieś go już chyba widział.

Mów dalej, co z tym ubowcem – powiedział ksiądz.

Ten głos też był skądś znajomy. I wtedy porucznik go poznał. To nie był ksiądz, tylko ubek Kendra w sutannie! Co za okropny podstęp, aby wyciągnąć zeznania! Wnet złapał deskę, na której spał i zaatakował "księdza".

Co robisz?! - krzyknął fałszywy kleryk. - Co cię napadło?!

Porucznik bez słowa trzasnął Kendrę w rękę. Ten zawył, chrupły kości. Próbował się bronić, krzyczał, ale to nic nie pomogło. Wreszcie zaczął dobijać się do drzwi celi, a porucznik walił go deską po całym ciele. Nagle drzwi się otworzyły i do celi wbiegli ubecy. Wyrwali deskę porucznikowi, wynieśli z celi przerażonego Kendrę i uderzyli porucznika deską w tył głowy. Następnie wyszli z celi i przez kilka dni do niej nie przychodzili.

Porucznik zaś płakał. Płakał nad swoim losem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania